Wróciłem do samochodu, po drodze usilnie starając się zapanować nad emocjami. Nie dało się ukryć, nie przychodziło mi to łatwo. Zresztą, jak mogłoby być inaczej, skoro jakiś kutas postanowił zaćpać moją... Przyjaciółkę, żeby zrobić mi na złość. Pierdoleni psychopaci. Naszła mnie wyjątkowo silna ochota, aby coś rozpierdolić. Najlepiej głowę tego całego Jonathana. Kto to w ogóle był? Chuj mnie obchodziło, że przyjechał niedawno, powinienem już dostać jakieś informacje. Chyba nadszedł odpowiedni czas, by pogonić Dominica do roboty. Opierdalał się ze Stylesem całe dnie, chociaż ten drugi przynajmniej sprawdzał, czy z autami wszystko grało. Nie to, co pieprzony Cantle. Przyszło co do czego, rzeczywiście, był niezastąpiony, ale na co dzień - istny pasożyt.
Stanąłem przy Fordzie i otworzyłem drzwi, rozglądając się wokół. Teraz liczył się każdy szczegół, w końcu, nigdy nie wiadomo, kiedy nowy kolega z branży postanowi wysłać za nami ogony. Wolałem uczulić się od razu, zamiast potem żałować. Kiedyś ktoś postanowił okraść połowę mojego garażu. Miało to jednak swoje wady, zasadniczo jedną. Niezbyt trudno namierzyć dwanaście zaczipowanych samochodów, szczególnie, gdy ktoś nierozważnie chowa je na swoim parkingu. Szczerze powiedziawszy, nadal nie wiem, czy koleś to przeżył; Harry wpadł w jakąś swoją dziwną furię.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy zamiast na fotelu usiadłem na czyichś kolanach. Kątem oka zauważyłem, że Ellie nadal znajdowała się na siedzeniu obok, więc natychmiast odskoczyłem na bok, w związku z czym przypierdoliłem głową w dach i jakby tego było mało, wylądowałem na ziemi. Zajebiście. Cudownie, idealnie, kurwa mać.
- Louis! Co ty robisz, nic ci nie jest? - Mógłbym poznać ten piszczący głos wszędzie. Przeczesałem włosy palcami i docisnąłem dłoń do bolącego miejsca. Uniosłem wzrok i spod zmarszczonych brwi spojrzałem na Amy. A ona czego tu chciała?
- Co ja robię? - prychnąłem, zbierając się z ziemi. Otrzepałem spodnie, zataczając się lekko. Pewnie, cieszyłem się równowagą, specjalnie nie piłem, a tu co? Gówno, i tak zrobiłem sobie krzywdę. W sumie, to przez tą idiotkę. - Moja droga, nie wiem, czy zauważyłaś, ale to moje auto, do cholery. Poprawne pytanie brzmi: co ty tutaj robisz?
- Chciałam po prostu sprawdzić co u Ellie, nie wyglądała najlepiej, więc zaczęłam się martwić. - Donośny śmiech rozległ się w samochodzie, gdy tylko brunetka skończyła swoją wypowiedź. Słysząc to, również na mojej twarzy pojawił się połowiczny uśmiech, mimo że pod czaszką wciąż mi pulsowało.
- W każdym razie, idź znajdź Harry'ego, Dominica, Nialla albo Nikki, kogokolwiek, kto jest bardziej ogarnięty od ciebie i powiedz, że pojechałem z Ellie na izbę wytrzeźwień - powiedziałem, wsiadając do środka. Już miałem zamknąć za sobą drzwi, gdy nagle ręka brunetki stanęła mi na drodze.
- Jedziesz z nią na komisariat? - zapytała z błyskiem z oku. Przewróciłem oczami, kręcąc głową, załamany jej brakiem myślenia.
- Dlatego proszę, żebyś przekazała to komuś mądrzejszemu od siebie - uśmiechnąłem się, odsuwając jej dłoń. Odpaliłem silnik, przez szybę oglądając, jak lekki szok maluje się na jej twarzy. Przynajmniej jeden cel osiągnąłem; pozbyłem się jej na jakiś czas.
- Ciekawe, czy jest wierząca... Będzie miała się z czego spowiadać, ksiądz w konfesjo czymś tam jej nie uwierzy, że jest taką szmatą. Ach, ale czekaj, dobrze kłamie, może jednak jej pyknie - głos Ellie przerwał wiszącą w powietrzu ciszę. Spojrzałem na nią z ukosa, jednak zaraz wróciłem wzrokiem na drogę. - No wiesz, wcale się o mnie nie martwiła, ale chce ci się podlizać - mówiła, cały czas czkając, praktycznie co drugie słowo. - Bo wiesz, sprawa ma się tak, że jej się, chłopie, podobasz - stwierdziła, kładąc rękę na moim ramieniu. - Szczerze współczuję, ale nic z tym nie zrobię, przykro mi.
- Nigdy więcej nie dam ci pić - mruknąłem, zaciskając palce na kierownicy, kiedy jej twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Pierdolona rola kierowcy. Najchętniej odwróciłbym się i jeszcze raz ją pocałował. Dlaczego o tym myślałem? Jej oddech na moim policzku rozpraszał.
- Zaczęła mnie wypytywać, jakim cudem mnie pocałowałeś - mruknęła, a jej usta musnęły moją szczękę. Jasna cholera, ekstazy źle na nią działało. Bardzo, bardzo źle. Tym gorzej dla mnie. Cała ta podróż zapowiadała się okropnie. Wróć, zapowiadała się świetnie, choć wszystko zależy, jak potoczy się to wszystko, gdy wysiądziemy z auta... Stop! Za dużo myślenia, za dużo wyobrażeń, wszystkiego w mojej głowie było zwyczajnie za dużo. - Powiedziałam, że nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Bo naprawdę, ją znasz dłużej, lepiej, wydaje się odpowiednią kandydatką dla ciebie. No wiesz, rozrywkowa, może nieco zeszmaciała, ale wiesz, no wiesz, o co mi chodzi. Pewnie zna się na rzeczy - zaśmiała się, a ja na chwilę wstrzymałem oddech. Czemu jej dłoń znalazła się nagle na moim udzie? Kurwa mać. Zjechałem na pobocze, koniec zabawy.
- Po pierwsze, zapnij ten pierdolony pas - warknąłem, nachylając się nad nią i wykonując czynność za nią. - Po drugie, błagam cię, nie odzywaj się. I tak dobrze, że nie masz uczulenia na to gówno. Po trzecie, ja pierdolę, nie wierzę, że to mówię, ale mnie nie dotykaj, dobrze? - zapytałem, potrząsając delikatnie jej ramionami. Znów zaczęła się śmiać.
- Od kiedy jesteś taki święty?
- Odkąd ty udajesz niegrzeczną - odparłem, znów włączając się do ruchu. Nie byłem pewien, czy przypadkiem nie dostałem gorączki. Duszno się zrobiło, ale wolałem nie otwierać okien. Nie przy nietrzeźwej Ellie.
Resztę podróży ona udawała obrażoną, a ja starałem się ignorować fakt, że jej ręka prawie znalazła się w strategicznym miejscu. Czemu właściwie jej przerwałem? A tak, racja, resztki człowieczeństwa.
Kiedy tylko zaparkowałem w garażu, wysiadłem z auta i od razu okrążyłem je, aby pomóc wysiąść mojej pasażerce. Otworzyłem drzwi i załamałem ręce, widząc, jak zaplątała się w pas bezpieczeństwa. Odpiąłem go od razu, bojąc się, że jeszcze chwila, a sama się udusi. Wyciągnąłem ją na zewnątrz, a ta natychmiast oparła się o samochód, najwyraźniej nie mogąc utrzymać równowagi.
- Ładnie wyglądasz, wiesz? - znów się zaśmiała, na co wywróciłem oczami. Wolałbym to usłyszeć w codziennych okolicznościach, a nie na haju.
- Ty również, ale to nie najlepszy czas na komplementy - mruknąłem i bez zbędnych ceregieli podniosłem ją. Pisnęła, po czym zarzuciła ręce na moją szyję. Była lżejsza niż przypuszczałem, choć nie wyglądała na typowego kościotrupa z anoreksją jak trzy czwarte „lasek" w jej wieku. Dziwna moda na wychudzenie. Przecież zawsze lepiej złapać za coś, co nie jest kością.
W akompaniamencie jej pijackiego pieprzenia, wniosłem ją na górę i automatycznie skierowałem się do swojej sypialni. Wolałem nie kłaść jej po raz kolejny w pokoju Lottie; w tym stanie mogłaby zadawać jeszcze więcej pytań, a ich wolałem uniknąć.
Położyłem ją na łóżku, jednak jej dłonie wciąż były zaplecione na moim karku, nie pozwalając mi na wyprostowanie się. Spojrzałem na nią, marszcząc lekko brwi, co ona skwitowała jedynie uśmiechem. Dlaczego była urocza nawet po pijaku? Powinienem przestać o tym myśleć. Takie podejście nie prowadziło do niczego dobrego.
Odsunąłem ją od siebie tak delikatnie, jak tylko mogłem. Nagle wydawała się taka krucha... Czy ja na pewno nic nie piłem? Nie myślałem jak ja. Nie zachowywałem się jak ja. Wstąpiło we mnie coś dziwnego. Coś, czego w sumie nie potrafiłem zdefiniować.
- Idź spać - szepnąłem, nie mogąc powstrzymać nikłego uśmiechu, wpełzającego na moją twarz. Chciałem się podnieść i odejść, jednak zatrzymał mnie jej głos.
- Nie zasnę w ubraniach - burknęła i sama spróbowała się podnieść, jednak nie minęło kilka sekund i upadła z powrotem na poduszki. Przymrużyła oczy, chichocząc jak głupia. Kilka kosmyków wyplątało się z koka, opadając luźno wokół jej głowy, spadając na jej zaróżowione policzki. Nie mogłem się powstrzymać, musiałem odgarnąć je na bok. Uspokoiła się na chwilę i zaczęła mnie uważnie obserwować. Brązowe tęczówki prześledziły chyba każdy milimetr mojej twarzy z taką dokładnością, że dziwiłem się, iż wciąż nie wypaliły mi dziur w skórze.
- Wiesz, gdzie jest łazienka - powiedziałem, wstając niechętnie znad ciała dziewczyny. - Dam ci jakieś rzeczy na przebranie.
- Nie chce mi się przebierać - zawyła żałośnie, przeciągając samogłoski. Odszedłem zaledwie kilka kroków, nie musiała krzyczeć, do cholery. Pomimo wszystko, nieco bawiło mnie jej zachowanie. - Możesz to zrobić za mnie?
Aż się potknąłem, zakrztusiłem śliną i prawie wypieprzyłem na środku pokoju. Gdybym nie odzyskał w porę równowagi, pierdolnąłbym głową w ramę łóżka. Ona tego nie powiedziała. Niech ktoś mnie zapewni, że ona tego nie powiedziała.
- Słucham? - wydusiłem w końcu, ale odpowiedział mi jedynie śmiech, którego powoli miałem dość. Co za dużo, to niezdrowo, prawda? Odetchnąłem głęboko i bez słowa podszedłem do niej i ponownie wziąłem ją na ręce.
- Gdzie idziemy? - zapytała, zarzucając głową w tył, aby pozbyć się włosów z twarzy. Jakim cudem uważałem ją za irytującą i uroczą zarazem? Czy to w ogóle możliwe? Miałem mętlik w głowie. Marzyłem, żeby ktoś mnie oświecił, co się właściwie ze mną działo. Dlaczego tak na nią reagowałem? Dlaczego jej śmiech był dla mnie jak płachta na byka, ale równocześnie koił moje nerwy? Do jasnej cholery, dlaczego czułem się, jakbym miał rozdwojenie jaźni? Dlaczego pojawiało się tyle sprzeczności? I dlaczego było tyle „dlaczego"? To wszystko irytowało mnie bardziej niż cokolwiek innego.
Posadziłem szatynkę na klapie sedesu i kucnąłem przy niej. Uśmiech wciąż nie schodził z jej twarzy. Wyglądała tak niewinnie, tak cudownie, tak... Skończyły mi się określenia. Czy ktoś mógłby mi wreszcie pomóc?
- Przebierz się.
Rzuciłem w jej kierunku ubrania i już miałem wychodzić, kiedy z jej ust padło moje imię. Odwróciłem się na pięcie i dosłownie zamarłem, widząc smutek malujący się na jej twarzy. Najwidoczniej nie tylko ja zachowywałem się dziś bipolarnie.
- Zające mi nie pomogą, a sama nie dam rady - powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem, a jakby na pokwitowanie swoich słów, wystawiła przed siebie drżącą dłoń. Wciąż nie miałem pojęcia, o jakich zającach mówiła, ale z doświadczenia wiedziałem, że na haju widzi się różne rzeczy.
- Czyli naprawdę mam ci pomóc się przebrać? - W odpowiedzi pokiwała głową. Boże, przebacz mi, pomyślałem, podchodząc do niej i zbierając z szafki ciuchy. - Podnieś ręce.
Natychmiast wykonała moje polecenie. Przeciągnąłem jej koszulkę przez głowę i na chwilę wstrzymałem oddech. Po raz drugi tego dnia widziałem ją w samym staniku i moje tętno ponownie przyspieszyło. To było za dużo. Sięgnąłem po mój T-shirt i rozłożyłem go na kolanach.
- Bielizna też, idioto - burknęła, przewracając oczami. A już myślałem, że gorzej być nie mogło.
Nie, żebym nie chciał widzieć jej nago, ale niekoniecznie w tych okolicznościach. Westchnąłem głęboko i sięgnąłem do zapięcia jej stanika. Spuściłem wzrok, bo o dziwo, naprawdę czułem się skrępowany. Nie mogłem ukryć, wiele kobiet widziałem bez chociażby skrawka materiału na sobie, ale ona to co innego. Przeciągnąłem ramiączka przez jej ręce i szybko nałożyłem na jej ciało swoją koszulkę. Widziałem. Kurwa mać, chyba musiałem pogodzić się z faktem, że po tym doświadczeniu fantazje na nowo zawitają do moich snów.
- Widzisz, nie bolało - zaśmiała się, podnosząc mój podbródek do góry. Uśmiechnęła się lekko, co odwzajemniłem bez wahania.
- Mam szczerą nadzieję, że jutro o wszystkim zapomnisz - westchnąłem i dziwnym trafem, moja dłoń powędrowała do jej policzka. Przymknęła lekko oczy, kiedy przejechałem palcami przez kilka pasm jej włosów. - Chociaż w sumie, o tym pamiętaj, proszę - i z tymi słowami ponownie ułożyłem swoje usta na jej. Kolejne „dlaczego" brzmiało: dlaczego to było takie dobre?
--
Tak, i po raz kolejny dodałam dwa zaległe rozdziały. Blogger się buntuje, mi przez ostatni tydzień chorobliwie brakowało czasu, a teraz zamiast się uczyć niemieckiego, ja dodaję notki, haha.
W każdym razie, egzaminy przebolałam, zdałam zarówno próbny do bierzmowania, jak i brązową odznakę rajdową, więc, hej, jestem oficjalnym zawodnikiem sportowych rajdów konnych! Przepraszam, musiałam się pochwalić XD
Do następnego ♥