czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 34.

Czerwona czcionka na początku rozdziału nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Osoby niegustujące w erotykach ten rozdział mogą swobodnie pominąć. W zasadzie, wszyscy mogą go swobodnie pominąć.

Jego ręce błądziły po moim ciele, a ja nie pozostawałam mu dłużna w najmniejszym stopniu. Zwinne palce wślizgiwały się pod moją koszulkę, zawijając jej kant, muskając delikatnie krawędź mojego stanika. Nasze usta wciąż były złączone w zachłannym pocałunku, którego za nic w świecie nie chciałam przerywać. Jego bliskość sprawiała, że wariowałam. Miałam ochotę zrobić rzeczy, których nigdy dotąd nie próbowałam; których dotąd wręcz się wystrzegałam. Zmieniał moje poglądy. Na lepsze? Na gorsze? Ciężko stwierdzić. Jedyne, co w tamtej chwili było pewne, to potrzeba bliskości. Potrzeba, która prędzej czy później powinna, a nawet musiała zostać zaspokojona czy to z nim, czy z kimś innym.
Pozbyliśmy się górnych części garderoby tak szybko, że mój mózg ledwo to zarejestrował. Na chwilę oderwałam się od Louisa, by omieść wzrokiem jego nagi tors. Doskonale wyrzeźbione mięśnie pokryte tatuażami, wspaniale zaznaczona linia „v"... Złapałam się na tym, że od razu chciałam przejechać wzdłuż niej, aż do samego końca.
- Czy to jest naprawdę konieczne? – wysyczał twardo tuż przy moim uchu, bawiąc się ramiączkami biustonosza. Uśmiechnęłam się zadziornie i pokręciłam przecząco głową.
- Nie bardzo – szepnęłam i zanim zdążyłam się na to przygotować, moje piersi zostały odkryte. Szatyn wprost pożerał mnie wzrokiem, jednak zmarszczył brwi, zerkając na moje nogi, wciąż opięte w legginsy. Zmniejszyłam dzielącą nas odległość poprzez niecały krok, a moje ręce natychmiast powędrowały do jego paska. – A czy to jest konieczne?
- W żadnym wypadku – powiedział, nagle chwytając mnie za uda i unosząc w górę. Odruchowo oplotłam go nogami w talii, co sprawiło jedynie, że mój biust znalazł się na wysokości jego twarzy. On jednak zupełnie się tym nie przejął i jak gdyby nigdy nic, wpatrywał się z uporem w moje oczy. Przez chwilę wydawało się, że jego lazurowe tęczówki postanowiły mnie prześwietlić, przeniknąć w głąb moich myśli i pozmieniać zupełnie ich szyk. Ich intensywność sprawiała, że całe moje ciało wiotczało i byłam pewna, że gdyby nie silne ramiona, utrzymujące mnie w pionie, już dawno leżałabym na ziemi, zdolna jedynie do okazania błogiego uśmiechu.
Bez najmniejszego problemu przeniósł mnie do swojej sypialni. Nogą zatrzasnął drzwi, do których kilka sekund później zostałam przygwożdżona. Westchnęłam cicho, kiedy jego usta znalazły się na mojej szyi. Język zakreślał mokre ślady i łagodził lekkie szczypanie, jakie pozostawiały po sobie ugryzienia. Po omacku przekręcił klucz w zamku, równocześnie stawiając mnie na podłodze. I znów moja twarz znalazła się na wysokości jego obojczyków. Cholera, mogłabym się przyzwyczaić do tego, że górowałam nad nim wzrostem. Zdecydowanie wolałam być wyższa, niż wrócić do stanu rzeczy, w którym ja robiłam za pieprzonego kurdupla.
- Przejdźmy w końcu do rzeczy, robi mi się ciasno w spodniach – mruknął, a moje ręce momentalnie powędrowały do paska jego jeansów. Z niewielkimi trudnościami odpięłam pojedynczy guzik i zamek w rozporku. Zsunęłam materiał z nóg chłopaka, tym samym klękając na chwilę tuż przed nim. Uniosłam wzrok, słysząc, jak wciągnął ze świstem powietrze. – Gdyby nie twój brak doświadczenia i mój szacunek do ciebie, przysięgam, mój penis już byłby w twojej buzi – warknął, chwytając mnie za ramiona i podciągając do góry w akompaniamencie mojego śmiechu. Czy ta sytuacja w ogóle powinna mnie bawić?
- Chyba nigdy wcześniej nie czułam się tak zakłopotana – burknęłam, przecierając twarz. Byłam rozpalona do granic możliwości, a on nie zamierzał odpuścić. Odsunął moje dłonie, automatycznie przyciągając moją uwagę.
- Umówmy się w jednej kwestii, przy mnie nie powinnaś udawać nieśmiałej – westchnął, a jego usta powędrowały tym razem do linii mojej szczęki, sunąc ku górze, w kierunku ucha. – Jeśli mam być szczery, tylko mnie to bardziej podnieca – dobiegł mnie jego szept, który sprawił, że znów się uśmiechnęłam.
Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie i ponownie przywarliśmy do siebie w pocałunku. Ręce Louisa schodziły coraz niżej. Niespiesznie pozbył się moich spodenek, przez co oboje pozostaliśmy jedynie w bieliźnie; w moim przypadku, jedynie w jednej jej części. Raz jeszcze omiótł mnie wzrokiem, a w jego oczach zaświeciło coś, czego do tej pory u niego nie widziałam. Gdybym miała jakkolwiek to sprecyzować, przyszłoby mi na myśli tylko jedno słowo – pożądanie.
Bez żadnego ostrzeżenia, po prostu odsunął mnie od drzwi i popchnął na łóżko. Z cichym chichotem opadłam bezwładnie na błękitną pościel. Czułam się przez chwilę, jakbym dryfowała na morzu, czy to za sprawą koloru pierzyny, czy może oczu jej właściciela, który już po chwili zawisnął nade mną.
- Co ty ze mną robisz – mruknął, po raz kolejny muskając delikatnie moje usta. Po chwili jednak postanowił przenieść pocałunki gdzie indziej. Zasypał nimi całą szyję, dekolt, ale na tym nie kończył. Chyba nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby zignorować piersi; zanim jego wargi ich dotknęły, spojrzał na mnie, niemo pytając o zgodę. Uśmiechnęłam się, sprawiając, że odwzajemnił mój gest. Widząc go szczęśliwego, czułam się wspaniale, jednak on postanowił dać mi coś więcej. Sama nie mogłam znaleźć słów, gdy powoli zaczął ssać i przygryzać sutki. Niekontrolowane jęki wyrywały się z moich ust zupełnie nieświadomie, sprawiając, że kąciki jego ust unosiły się coraz wyżej.
Nim zdążyłam się zupełnie przyzwyczaić do tego rodzaju pieszczoty, szatyn postanowił ją przerwać. Zaprotestowałam niezadowolonym pomrukiem, co on skwitował parsknięciem.
- Skarbie, zabawa się dopiero zaczyna. – I nim zdołałam się zapytać, o co mu chodziło, on zsunął się nagle z ramy łóżka i chwyciwszy mnie za kostki, przysunął do siebie. Nie czekał na moje reakcje, po prostu zdjął ze mnie ostatni fragment materiału. Leżałam przed Louisem całkowicie naga, a ten uśmiechał się lubieżnie, cały czas się nad czymś zastanawiając. – Pozwolisz, że teraz pożegnamy delikatność.
Wolałam się nie odzywać, lecz po chwili sama nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, wybierając taką opcję. Tym razem widziałam jego głowę pomiędzy moimi nogami i czułam, jak jego język przesuwał się bez pośpiechu po moich udach, by w końcu zatrzymać się tuż przy moim wejściu. Poruszyłam się nieznacznie, mimowolnie rozsuwając nogi szerzej niż dotychczas.
Mogłabym przysiąc, że nigdy wcześniej nie czułam takiej rozkoszy, rozpływającej się po całym moim ciele. Wydawało mi się, że moje mięśnie na raz kurczą się i rozluźniają, każdy nerw był wyczulony na jakikolwiek ruch, a zmysły nagle zostały przyćmione przez wizję tego, co działo się w moim dole. Sama nie wiedziałam, jak opisać to uczucie. Było słodko-gorzkie. Nieprzesadzone, idealne. Perfekcyjne w każdym calu i choćbym nie wiem, jak chciała, nie mogłam ująć tego inaczej. Nie, kiedy czułam, jakie cuda wyprawia język szatyna.
- Mógłbyś wreszcie przestać to odwlekać – warknęłam, gdy na dosłownie dwie sekundy zastopował swoje ruchy. Podniósł lekko głowę, spoglądając na mnie z dołu. W momencie, gdy ponownie wspiął się na łóżko, poprzednie miejsce jego języka zajęła dłoń. Powoli doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Jak już mówiłem – szeptał, zataczając delikatne kółka i powoli wsuwając palec we mnie. Zaskomlałam cicho, doświadczając nieznanego mi dotąd przeżycia. – Sama się przyznałaś, że nie masz żadnego doświadczenia. Dziwi mnie, że na żadnej osiemnastce, imprezie, czymkolwiek, nikt cię nie posuwał. Sam mógłbym się do ciebie dobierać na okrągło.
- Nikt nie mówił, że nie próbowali – przerwałam mu, z trudem wydobywając z siebie dźwięk. Nie miałam pojęcia, jakim cudem udało mi się ułożyć w miarę sensowne zdanie. Jęknęłam znacznie głośniej niż do tej pory, gdy nagle chłopak dołożył drugi palec. Ogarnęło mnie dziwne uczucie wypełnienia, jednak nie zamierzałam zatrzymywać szatyna. Choć ból był nieco odczuwalny, przeważała specyficzna przyjemność.
- Nie jesteś tak ciasna, jak mi się wydawało – zauważył niespodziewanie z uśmiechem błąkającym się gdzieś na jego rysach. Na chwilę zapomniałam o wszystkim wokół. Mój rozum został przyćmiony przez to, co działo się poniżej mojego brzucha. Przymknęłam oczy, całkowicie oddając się w wir przeróżnych doznań, z którymi do tej pory nie miałam styczności. Ciche dźwięki mimowolnie wyrywały się z mojego gardła, gdy Louis, najwyraźniej widząc w tym jakąś zabawę, zmieniał zdanie, raz za razem poruszając palcami szybciej i znów wolniej, jakby sam nie mógł się zdecydować. Ja z kolei odchodziłam od zmysłów.
- Skończ w końcu tą grę – sapnęłam, w głębi duszy modląc się, że tym razem zrozumie, że nie żartowałam. Nie miałam ochoty na więcej wstępu. Wolałam od razu przejść do rozwinięcia, choć nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. Szatyn uniósł delikatnie kąciki ust, którymi po chwili przywarł do moich, zamykając je w kolejnym pocałunku. Powoli wysunął ze mnie palce, co spotkało się z moim niezadowolonym grymasem.
- Przejdźmy do rzeczy – powiedział, odrywając się ode mnie. Wstał z łóżka, by pozbyć się bokserek, a gdy tylko to zrobił, zaparło mi dech. Ja pierdolę. Że to zaraz miało się znaleźć we mnie? Ciekawe, jakim cudem.
Usiadł na skraju materaca, sięgając do jednej z kilku szuflad. Pogrzebał w niej chwilę, by w końcu wyciągnąć foliową paczuszkę. Bez problemu ją rozerwał, po czym nasunął kondom na swoje przyrodzenie. Odwrócił się w moją stronę z uśmiechem i niewielką buteleczką w dłoni.
- Przez chwilę będzie ci zimno, ale nie lubię na sucho. – Przez kilka sekund nie docierały do mnie jego słowa, dopóki zwinne palce nie znalazły się ponownie na mojej kobiecości. Rozsmarował zimny płyn, po raz kolejny przywierając do mnie swoimi ustami. Sama nie byłam pewna, co robić, więc moje ręce po prostu błądziły po jego torsie, jak zresztą przez cały czas. Nie minęła długa chwila, gdy nagle oderwał ode mnie dłoń, a jego twarz znów oddaliła się od mojej. – Wybacz, jeśli zaboli, nie jestem idealnym partnerem na pierwszy raz.
Nie czekał na moją odpowiedź; wiedział, że zbędne pytania jedynie bardziej by mnie zniecierpliwiły. Posłał mi ostatnie, zmartwione spojrzenie i bez większych ceregieli, wszedł we mnie, może nieco zbyt gwałtownie. Krótki krzyk opuścił moje usta, a ramiona samodzielnie oplotły się wokół Louisa, zamykając najmniejszą przestrzeń między nami.
- Przepraszam – szepnął tuż przy moim uchu, pozostawiając pocałunki na szyi i szczęce. Pulsujący ból w moim dole raz się nasilał, raz zmniejszał, a chłopak nie odważył się nawet poruszyć.
- Jest dobrze, Lou – wymamrotałam, choć w moich oczach zebrały się łzy. Mimo wszystko, nie zamierzałam pozwolić im spłynąć po policzkach. Szatyn podniósł głowę znad mojego ramienia, zerkając na mnie z troską wymalowaną na twarzy. Posłałam mu nikły uśmiech, jednak to wystarczyło, by nieco go rozluźnić. Chwila, czy to nie ja powinnam być tą spiętą?
- To pewnie chujowo boli.
- Określenie adekwatne do sytuacji – prychnęłam pod nosem, na co on przewrócił oczami. – Nie jest źle, naprawdę – mruknęłam cicho, starając się lekko przesunąć. Poskutkowało to tym, że dyskomfort powrócił na chwilę, jednak nie na długo. Szło się przyzwyczaić, było lepiej, niż się spodziewałam.
Zauważywszy, że nie jest ze mną wcale tak źle, Louis wszedł głębiej w boleśnie powolnym tempie. Ciężkie westchnienie wyrwało się z mojego gardła, gdy ponowił swój ruch. Przez chwilę wahałam się na granicy rozkoszy i katorgi, jednak moje ciało zdecydowało za mnie, pewnie ukierunkowując się w stronę pierwszego uczucia.
Wolne pchnięcia z chwili na chwilę stawały się coraz szybsze, niecierpliwe, ale nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Mogłabym powiedzieć, że było wręcz przeciwnie, cholernie mi się to podobało. Jęki wydobywały się z naszych ust bezwiednie, dreszcze pojawiły się na naszych skórach, pot spływał po czołach. Jeszcze nigdy nie czułam się tak cholernie dobrze.
Oasis nie docierało już do moich uszu, choć wiedziałam, że płyta się jeszcze nie skończyła. Krew buzowała w moich żyłach, serce biło jak szalone. Przysięgam, gdyby ktoś postanowił zmierzyć moje ciśnienie w tamtej chwili, pulsometr mógłby tego nie wytrzymać. Mój wzrok raz się zamazywał, raz wyostrzał, wszystko spowijała dziwna mgła. Głowa pulsowała, jednak zupełnie się tym nie przejmowałam. Nie to było wtedy ważne, a chłopak nade mną.
Napięcie powoli budowało się w dole mojego brzucha. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale dziwnym trafem, wcale mnie to nie martwiło. Wszystko było tak wspaniałe, że nie zamierzałam zawracać sobie głowy tym, co będzie później. Nie interesowało mnie zupełnie nic poza Louisem. To on przyćmił wszystkie inne priorytety.
- Ellie, kurwa, jednak jesteś ciasna - wysyczał przez zęby, wciąż utrzymując stały rytm. Wchodził i wychodził; prowadził mnie na krawędź z planem rychłego zepchnięcia w dół przepaści, a ja nawet nie chciałam mu przeszkadzać.
- Louis - sapnęłam, wyginając plecy w łuk, gdy władzę nade mną przejęło kolejne, całkowicie nowe doznanie. Lepsze niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Głośny jęk przeciął powietrze, kiedy moje ścianki zacisnęły się wokół penisa chłopaka. Przyjemne ciarki rozeszły się po całym moim ciele, kiedy prezerwatywa wypełniła się ciepłym płynem, a szatyn opadł na mnie kompletnie bezwładnie.
Oddychaliśmy ciężko, nierówno, a próby uregulowania niedbałych haustów powietrza zdawały się na nic. Z błogim uśmiechem wpatrywałam się w sufit, nie mając nawet siły, by przenieść wzrok na Louisa. Wplotłam jedynie palce w jego włosy, masując delikatnie skórę jego głowy. Mruczał cicho, chowając twarz w moich piersiach.
- Jesteś pieprzonym kłamcą – mruknęłam, siląc się na powagę, ale choćbym nie wiem, jak się starała, nie byłam w stanie ukryć rozbawienia. Chłopak podniósł na mnie wzrok, marszcząc lekko brwi.
- Jak to kłamcą? – zapytał, najwyraźniej nie pojmując, o co mi chodziło. Uniosłam kąciki ust wyżej niż dotychczas.
- Lepszego pierwszego razu nie mogłabym mieć – zaśmiałam się pod nosem, sprawiając, że szatyn mi zawtórował. Podniósł się na przedramionach i nachylił nad moją twarzą, składając na ustach kolejny pocałunek.
- Teraz ta nieprzyjemna część – burknął, wysuwając się ze mnie. Skrzywiłam się lekko, choć szczerze mówiąc, tragedii nie było. Zsunął kondom ze swojego członka, wstał z łóżka i wyrzucił gumkę do kosza. Obserwowałam go uważnie, wciąż leżąc na materacu i nawet nie myśląc o tym, by się podnieść. Louis zatrzymał się na środku pokoju i spojrzał na mnie z uśmiechem. Uniosłam brwi, kiedy zaplótł ręce na piersi. – Lepiej trafić nie mogłem – pokręcił głową, a ja mogłam przysiąc, że stałam się czerwona jak burak. Przyjmowanie komplementów nie należało do najprostszych czynności. Przynajmniej nie w moim wykonaniu.
Chłopak wrócił do łóżka, położył się obok mnie i okrył naszą dwójkę kołdrą. Wtuliłam się w jego nagie ciało, kiedy objął mnie ramionami. Poczułam, jak składa krótki pocałunek na moich włosach.
- Kocham cię, mała – szepnął tak cicho, że ledwo to usłyszałam. Gdy tylko dotarły do mnie jego słowa, uśmiech rozświetlił moją twarz.
- Kocham cię, Lou.
--
Pierwszy i ostatni raz napisałam coś takiego, przysięgam. Nigdy w życiu nie czułam się tak zażenowana, Boże. Przepraszam wszystkich, że to przeczytaliście XD
A tak poza tym, jesteśmy na bieżąco z rozdziałami, odtąd będą dodawane regularnie. Yay! :D

Rozdział 33.

- Louis, złaź ze mnie – jęknęłam, gdy tylko obudziłam się ze względu na przytłaczający mnie ciężar. Spróbowałam się przewrócić, zrzucić go z siebie, ale, niestety, gówno to dało. Mruknął coś pod nosem, oplatając mnie rękami jeszcze ciaśniej. Mogłam przysiąc, że byłam bliska uduszenia się.
- Nie wierć się tak – burknął chłopak, znów przyciskając mnie do siebie i chowając twarz przy mojej szyi. – Jest sobota, nic się nie stanie, jeśli pośpimy dłużej niż zwykle.
- Mówisz tak, jakbym wcale nie opuszczała przez ciebie porannych zajęć – zaśmiałam się, przewracając oczami. Odkąd byliśmy razem, coraz częściej przetrzymywał mnie w łóżku dłużej niż bym sobie tego życzyła. To znaczy, oczywiście, wolałam zostać z nim w domu niż udać się na lekcje, jednak nie zmieniało to faktu, że to niosło ze sobą o wiele gorsze konsekwencje. Nawet nie chodziło tutaj o notoryczne usprawiedliwianie nieobecności i spóźnień; raczej o to, że później musiałam odpisać od kogoś notatki, a tym kimś najczęściej okazywał się Jonathan, ponieważ nikt inny nie uzupełniał ich tak dokładnie.
Dlaczego uważałam to za najgorszy aspekt? No cóż, odpowiedź nasuwała się sama. Ani Nikki, ani Susan nie wykazywały względem szatyna (choć tak naprawdę jego włosy coraz mocniej przeradzały się w rudy) szczególnych chęci integracji, a jakiś powód ku temu musiał być. Dodatkowo wciąż odtwarzałam moment, gdy Louis usłyszał jego nazwisko kilka miesięcy wcześniej. W końcu, gdyby nie było to nic wielkiego, raczej nie zarządziłby natychmiastowej przeprowadzki z akademika. Czasem naprawdę czułam się, jakbym była jedyną niepoinformowaną osobą w swoim otoczeniu.
- Wyjątkowo nie masz czego opuścić, więc po prostu skorzystajmy z tej okazji i zostańmy w łóżku jeszcze chwilę – powiedział przy moim uchu, a jego oddech ogrzał na chwilę moją zmarzniętą skórę. Zdecydowanie nie byłam fanatyczką mrozu.
- Umówiłam się z koleżanką na kawę – odparłam, ponownie starając się go z siebie zepchnąć. I ponownie nie dało to żadnych efektów. – Louis, złaź ze mnie, naprawdę mi ciężko – westchnęłam, a on natychmiast uniósł się na przedramionach, patrząc na mnie z góry i marszcząc nos.
- Po pierwsze, czy ty właśnie starasz się przekazać mi, że jestem gruby? – oburzył się. – Skarbie, jestem w świetnej formie! Zresztą, sama nie możesz oderwać wzroku od mojego tyłka i klaty, więc tak jakby właśnie wyszłaś na hipokrytkę – posłał mi dumny uśmiech, w odpowiedzi otrzymując jedynie przewrócenie oczami. – A po drugie, kto normalny umawia się gdzieś ze znajomymi w grudniowe popołudnie? Co ona ma, czego ja nie mam, że chcesz mnie dla niej zostawić?
- Pyszną kawę, różowy fartuch i mnóstwo do opowiedzenia – wyszczerzyłam zęby, na co on zmierzył mnie wzrokiem.
- Uwierz, historie z mojego życia są o wiele ciekawsze od jej – stwierdził. Spojrzeniem ponagliłam go, żeby kontynuował, gdy zaplotłam ręce na piersi. – No wiesz, nie usłyszałaś nawet połowy z nich, a ja mogę się założyć, że wyścigi potrafią zainteresować znacznie bardziej niż praca w jakiejś kawiarence. Akcja, pościgi, wybuchy! Ach, no i jeszcze nie słyszałaś o moich innych zainteresowaniach. I nie poznałaś Lottie, która na pewno niezwykle chętnie poinformowałaby cię o tym, jak wielkim chujem byłem, jestem i zapewne wciąż będę, choć, uwierz, postaram się zmienić, jeśli tylko moja cudowna, wspaniała i najpiękniejsza dziewczyna zechce zostać w łóżku kilka minut dłużej.
- Raz, nie wątpię, że są ciekawsze, nie zmienia to jednak faktu, że chciałabym wiedzieć, co dzieje się u niej. Dwa, spokojnie, jeszcze z ciebie wyciągnę coś o tych pościgach i wybuchach; martwi mnie, że nigdy nie widziałam twojego prawa jazdy, więc muszę się dowiedzieć, czy w ogóle je masz.
- Oczywiście, że mam! – żachnął się, jednak nie minęło kilka sekund, gdy jego mina złagodniała. – Może nie w tej chwili, ale ogólnie to mam.
- Trzy – starałam się kontynuować, nie zwracając większej uwagi na jego słowa – lubię cię takiego, jakim jesteś, więc błagam, nie zmieniaj się za bardzo. I w końcu cztery, poważnie, złaź ze mnie. Moja noga tkwi między twoimi, a przysięgam, że nie zawaham się jej przyłożyć do twojej porannej erekcji.
Jego oczy powiększyły na chwilę swoje rozmiary, a na twarzy malował się lekki szok, który zaraz został zastąpiony uśmiechem. Przewrócił się na bok, w końcu dając mi możliwość swobodnego oddychania, po czym ponownie wlepił we mnie spojrzenie.
- Widzę, że twoi byli nie nauczyli cię, jakie są lepsze sposoby na radzenie sobie z problemem w spodniach.
- Racja, nie nauczyli – wzruszyłam ramionami, odrzucając kołdrę na bok i schodząc z łóżka. Automatycznie podeszłam do szafy, aby wyciągnąć z niej ubrania, w których mogłabym pokazać się przy ludziach. Wyjątkowo postanowiłam zrezygnować z rozciągniętego swetra i wyblakłych jeansów do kompletu. Wybrałam pierwszą lepszą bluzę, czarne legginsy i przystanęłam przy komodzie, aby zaopatrzyć się w bieliznę.
- Czekaj chwilę – usłyszałam za plecami, kiedy już miałam wchodzić do łazienki. Odwróciłam się na pięcie i uniosłam pytająco brwi. Chłopak otworzył usta, jednak przez chwilę nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W oczekiwaniu zaczęłam tupać nogą, patrząc, jak nie może się wysłowić. – Czy ty właśnie w subtelny sposób przekazałaś mi, że jesteś dziewicą? – zapytał, a ja prychnęłam pod nosem. Mogłam się tego spodziewać.
- Tak, Louis, dokładnie to chciałam ci zakomunikować. Jesteś bardziej domyślny niż myślałam – westchnęłam, zamykając za sobą drzwi. Przebrałam się, związałam naprędce włosy i wykonałam wszystkie poranne czynności, które sprawić miały, że nie odstraszę nikogo swoim wyglądem. Czy mi się udało? Ciężko stwierdzić, opinię wolałam pozostawić reszcie społeczeństwa.
Wyszłam z łazienki kilka minut później, jednak pokoju nie było już śladu po obecności chłopaka. Szczerze zdziwił mnie fakt, że łóżko zostało idealnie posłane. Louisa mogłabym posądzić o wiele, ale na pewno nie o schludność. Choć w sumie, jeśli w sypialni był bałagan, to głównie z mojej winy. Nie ma co się oszukiwać, byłam straszną fleją.
Zgarniając torebkę z wieszaka w rogu pokoju, udałam się prosto do kuchni. Jak się spodziewałam, szatyna zastałam bez koszulki, grzebiącego w lodówce w poszukiwaniu, zapewne, kanapek pani Grety. Dresy zwisały luźno na jego biodrach i nawet nie pofatygował się, by opuścić nogawkę, która podwinęła się do połowy jego łydki. Ciężkie westchnienie sugerowało, że nie znalazł tego, czego szukał i w sumie nie zdziwił mnie fakt, że zamiast jedzenia, w jego ręce znalazł się sok.
- Naprawdę jesteś aż tak leniwy? – zapytałam z rozbawieniem, przykuwając tym samym jego uwagę. Omiótł mnie wzrokiem, zatrzymując go na chwilę na moich nogach.
- Na to wychodzi. Nie ma Nialla ani Nikki, więc znając życie, wstali przed nami, opróżnili lodówkę i poszli na miasto – westchnął w odpowiedzi, siadając przy stole i odchylając się na oparciu krzesła. Podeszłam do miejsca, w którym przed chwilą stał chłopak i otworzyłam drzwi lodówki. Tak, jak się spodziewałam, była wypełniona po brzegi.
- Chcesz naleśniki? – Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Louis podniósł niepewnie brwi, zerkając na mnie z lekkim powątpiewaniem. – Czyli mam rozumieć, że moje spaghetti wcale ci nie smakowało i kłamałeś, żeby było mi miło?
- Skarbie, nie chcę cię zniechęcać do dalszych prób. Sos był naprawdę pyszny, ale spaliłaś makaron. Nie wiedziałem, że tak można – zaśmiał się, wstając i podchodząc do mnie. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy jego dłonie znalazły się na moich biodrach, podwijając delikatnie krawędź bluzy.
- Nie zniechęcasz, ostatnio makaronu pilnował Harry.
- Jezus Maria! – Jego oczy nagle się powiększyły. – Nie mów, że wpuściłaś Stylesa do kuchni! Przecież każda taka sytuacja grozi pożarem. – Pokręcił głową, zdecydowanie załamany moją głupotą. Mimo wszystko, skąd mogłam wiedzieć, że brunet był taką ciotą, jeśli o gotowanie chodzi?
Zaraz po śniadaniu, na które koniec końców zjedliśmy byle jakie tosty, poszliśmy do garażu. Chociaż upierałam się, że mogę jechać autobusem, chłopak po raz kolejny nie wyraził na to zgody, mówiąc, że w życiu nie wsadziłby mnie do środka publicznego transportu, a już na pewno nie w tej okolicy. W sumie, nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Sama nawet nie zauważyłam, kiedy polubiłam tą całą szybką jazdę.
Podróż przeciągnęła się przez korki i cholerne światła, a jedyne, co ją umilało, to kolejna składanka w stylu od Bon Jovi, przez Queen, aż do Aerosmith. Śnieg na drogach wcale nie ułatwiał sprawy. Co prawda nie zastała nas pieprzona zamieć, jednak zaspy po ostatnich opadach wciąż zalegały w kątach ulic. Do kompletu szron, szadź i „pierdolona gołoledź", jak to określił Louis, gdy nie mógł zahamować na światłach.
Zatrzymaliśmy się na pobliskim parkingu i wysiedliśmy z ciepłego wnętrza Astona. Automatycznie owinęłam się szczelniej płaszczem, a pół twarzy schowałam w materiale szalika. Usłyszałam tylko śmiech szatyna, a po chwili objął mnie w talii, przyciągając bliżej do siebie.
- Znów wyglądasz, jakbyś zaraz miała dostać hipotermii – stwierdził, a ja w odpowiedzi jedynie obrzuciłam go spojrzeniem spode łba.
Gdy tylko nacisnęłam na klamkę, po całym lokalu rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka. Zbyt wiele się tu nie zmieniło. Rośliny wciąż pięły się po kilku ścianach, różowe elementy wystroju raziły w oczy tak samo jak przy ostatniej wizycie i w sumie jedynym nowym elementem w całym otoczeniu był niewielki piecyk przy ścianie.
Odwiesiliśmy kurtki na wieszaku przy drzwiach i zajęliśmy miejsce przy stoliku na końcu sali. Nie minęło kilka minut, gdy podeszła do nas Rose, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, zupełnie, jakby wygrała na jakiejś loterii.
- Ciebie nie muszę pytać, wiem, że chcesz zieloną herbatę – zaśmiała się, pochylając się, aby mnie uściskać. Wyprostowała się i z uniesioną brwią popatrzyła na Louisa. – Za to ciebie pamiętam z widzenia, ale nie mam pojęcia, co zamawiałeś.
- Kawa. Czarna, bez mleka – odpowiedział, wysilając się, aby nieznacznie unieść kąciki ust. Dziewczyna pokiwała głową, wprawiając swojego kucyka w ruch, zapisała w notesie nasze zamówienia i stukając długopisem, zapytała, czy chcemy coś jeszcze. Oboje zaprzeczyliśmy, a ona odeszła w stronę zaplecza, by po chwili wrócić z dwoma filiżankami.
Louis zdecydowanie nie zamierzał uczestniczyć w naszej rozmowie i sugestywnym spojrzeniem dał mi to do zrozumienia już w pierwszych minutach, po tym, jak Rose przysiadła się do naszego stolika. Mimo wszystko, nie zwracałyśmy na niego szczególnej uwagi. Nasze tematy głównie kręciły się wokół mojego liceum i jej studiów, strefę bardziej prywatną pozostawiłyśmy w spokoju.
Kawiarenkę opuściliśmy, kiedy grupka kilku studentów zebrała się w kącie nieopodal nas, debatując nad czymś z niesamowitym zacięciem. Spotkanie uznaliśmy za zakończone i wróciliśmy do samochodu. Znów zamarzałam.
- Jak przeżyłaś te siedemnaście zim w swoim życiu? – zapytał chłopak, gdy tylko znaleźliśmy się w aucie, a ja trzęsłam się z zimna po przejściu niecałych dwudziestu metrów.
- Nie moja wina, że na zewnątrz jest pieprzona Syberia – mruknęłam, bawiąc się pokrętłami na kokpicie, aby włączyć ogrzewanie. Przynajmniej taki był zamiar, jednak z moim szczęściem, po raz czwarty w tym tygodniu uruchomiłam klimatyzację.
- Nigdy się nie nauczysz – westchnął, jednym ruchem ustawiając temperaturę dokładnie tak, jak chciałam. Oparłam się z zadowoleniem na fotelu, gdy przyjemne ciepło omiotło całą niewielką przestrzeń. Zapanowała cisza, przerywana jedynie przez ledwo słyszalne dźwięki „Don't Cry".
- Nie uważasz, że za rolę twojego szofera należy mi się porządna nagroda? – usłyszałam, gdy zatrzymaliśmy się w garażu. Odwróciłam głowę w stronę szatyna, zastanawiając się, o co dokładnie mu chodziło, choć tak na dobrą sprawę, miałam swoje przypuszczenia.
- Zależy, o jaką nagrodę chodzi – uśmiechnęłam się, pociągając za klamkę i wysiadając z samochodu. Nie zdążyłam nawet pokonać kilku kroków, gdy ramiona chłopaka ponownie mnie oplotły, tym razem podnosząc mnie z ziemi. W akompaniamencie mojego krótkiego pisku przerzucił mnie sobie przez bark, od razu kierując się do drzwi po drugiej stronie korytarza.
Pokonał schody w wyjątkowo szybkim tempie, zważając na fakt, że niósł ze sobą ciężar przeszło pięćdziesięciu kilo, zatrzasnął drzwi i postawił mnie z powrotem, natychmiast przyciągając do pocałunku.
- Czy ja słyszę Oasis? – zapytałam, odsuwając się nieznacznie. Louis posłał mi zdziwione spojrzenie, jednak zaraz na jego twarzy pojawiła się dezaprobata.
- Nie wyobrażasz sobie nawet, jak mało obchodzi mnie Oasis w tym momencie – powiedział, ponownie złączając nasze usta.
- Więc jakie plany na wieczór?
- Z mojego punktu widzenia obiecujące i nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię – odparł od razu, posyłając mi szelmowski uśmiech. I chociaż tego nie powiedziałam, ja również czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.

Rozdział 32.

Mimo wszelkich wątpliwości i obaw, posiłek przebiegł lepiej niż się spodziewałam. Jak się okazało, zarówno z Sophią jak i z Liamem rozmawiało się naprawdę świetne. Oboje mieli wspaniałe poczucie humoru, cały czas sypali sarkastycznymi uwagami, najczęściej w swoim kierunku. Jednak koniec końców, każda ich obelga względem drugiego kończyła się pocałunkiem lub objęciem i przeprosinami. Z kolei ja i Louis siedzieliśmy w niemal idealnej ciszy, jedynie przyglądając się im z boku, co, nie dało się ukryć, było nieco krępujące.
Najgorsze i tak były pytania o to, jak ma się nasz związek; w gruncie rzeczy nieistniejący. I choć chciałam od razu wytłumaczyć, że to zwykła pomyłka, za każdym razem przerywał mi Louis, mówiąc, żeby oszczędzili nam zbytecznego wywiadu. Niezupełnie rozumiałam, dlaczego nie mógł po prostu powiedzieć, że to tylko nieporozumienie, ale pomimo to, nie sprostowałam tego ani raz. W sumie, miało to swoje plusy. Szatyn chyba wczuł się w rolę, bo bezustannie trzymał moją dłoń, gładząc ją kciukiem. Zastanawiałam się, jak jadł swoją pizzę tylko lewą ręką.
Gdy wreszcie znalazłam się w samochodzie, odetchnęłam z ulgą. Dostałam chwilę spokoju, kiedy wsiadłam do auta, a Louis został na chwilę zajęty przez Liama. Stali przy jego Lexusie, śmiejąc się z czegoś i obficie przy tym gestykulując. Oparłam się na fotelu, mrużąc lekko powieki, jednak nie odrywając przy tym wzroku od dwójki chłopaków. Dziwnym wydał mi się nagle fakt, że Louisa znałam od zaledwie kilku miesięcy. Czułam się przy nim tak naturalnie, że ciężko było mi uwierzyć, iż poznaliśmy się w lipcu, a do tego przy pierwszym spotkaniu wylał na mnie sok. Przypomniałam sobie, jak denerwował mnie samą swoją obecnością w pobliżu i zaczęłam się zastanawiać, kiedy właściwie mi to minęło.
- Z czego się tak szczerzysz? - zapytał chłopak, wsiadając do samochodu. Odwróciłam się w jego kierunku, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że rzeczywiście się uśmiechałam.
- Ciągle nie odkupiłeś mi telefonu - zauważyłam, przekrzywiając lekko głowę. Odpalił silnik i uniósł nieznacznie kąciki ust.
- A ty wciąż wisisz mi sok - zaśmiał się, wjeżdżając na główną drogę. „Charlie Brown" rozbrzmiało w radiu, a ja nie pytając chłopaka o zdanie, zwiększyłam głośność, nie zważając nawet na to, że od muzyki pulsowało mi w uszach. - I wciąż lubię tą piosenkę - oblizał wargi, po czym zaczął nucić razem z Chrisem. Zmarszczyłam brwi, nie do końca kojarząc, o co mu chodziło. Dodatkowo nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wspominał, że lubi Coldplay.
Mimo wszystko, nie chciałam wnikać w to w tamtej chwili. Znów miałam przyjemność usłyszeć jego głos, dodatkowo w jednym z moich ulubionych utworów, więc nie zamierzałam niszczyć tej chwili. Ponownie przymknęłam oczy, chcąc jak najbardziej nacieszyć się tą chwilą, która niestety trwała zdecydowanie zbyt krótko.
Dojechaliśmy do domu w przeciągu zaledwie kilku minut. Szczerze, nie miałam pojęcia, jakim cudem podróż minęła tak szybko. Ostatnio czas upływał w zawrotnym tempie i w sumie, sama nie wiedziałam, dlaczego. Towarzystwo Louisa było tak wciągające, że nieraz zupełnie się zapominałam. Nasze rozmowy zdawały się nie mieć końca i szczerze mówiąc, cieszyłam się z każdej spędzonej z nim minuty. Dziwiło to nawet mnie, głównie dlatego, że chyba nigdy wcześniej nie przywiązałam się do nikogo aż tak bardzo.
Wysiadłam z samochodu, gdy tylko zatrzymaliśmy się na miejscu w garażu. Przewiesiłam torbę przez ramię i nie czekając, aż Louis do mnie dołączy, pobiegłam po schodach na górę. Aklimatyzacja w tym otoczeniu nie zajęła mi szczególnie długo. Czułam się tu zdecydowanie lepiej niż w zatłoczonym akademiku i chyba każdy zdążył przywyknąć do mojego widoku. Nie zawracałam sobie nawet głowy tym, jak wyglądam, co często spotykało się z uwagami Harry'ego. Najczęściej słyszałam, że powinnam się uczesać i włożyć spodnie, czego nie uważałam za konieczne, gdy chodziłam w przydługawych koszulkach Louisa. Chcąc nie chcąc, dzieliłam z nim sypialnię, a mając dostęp do jego szaf, nie mogłam się powstrzymać; po prostu musiałam przywłaszczyć sobie kilka T-shirtów. Ich właściciel nie miał zresztą nic przeciwko, chyba zaakceptował fakt, że lepiej śpi mi się w jego rzeczach niż moich własnych.
Rzuciłam torbę w kąt i od razu przeszłam do kuchni. Wzięłam szklankę i sięgnęłam do lodówki po sok. Co prawda napis na karteczce głosił „nie ruszajcie tego, pierdoleni szmaciarze", jednak zdążyłam się już przyzwyczaić do chorobliwej terytorialności Dominica. Szczególnie, jeśli chodziło o kuchnię. Chyba nikt nie przejmował się jego skargami.
- Ten obiad był porażką - westchnął Louis, wchodząc do pomieszczenia, wcześniej zdejmując buty w progu. - Przysięgam, nigdy więcej nie wyjdę nigdzie z Liamem. A już na pewno nie wezmę ze sobą ciebie. Ten człowiek nie ma za grosz wyczucia.
- Właściwie dlaczego myślał, że jesteśmy razem? - zapytałam, gdy on sięgnął po ten sam karton, który chwilę temu odłożyłam na miejsce. Tak, jak mówiłam, wszyscy mieli w dupie zażalenia bruneta.
- Bo mu to powiedziałem - wzruszył ramionami, odwracając ode mnie wzrok. Zawisła między nami cisza i choćbym nie wiem, jak chciała, nie miałam pojęcia, czym mogłabym ją przerwać. Modliłam się jedynie, by szklanka nie wypadła z moich rąk, bo naprawdę, było blisko. - Traktuję cię jak swoją dziewczynę, więc dlaczego miałbym mówić, że jesteś koleżanką? Jeszcze uznałby cię za wolną i do wzięcia. Lubi bawić się w swatkę, więc wolałem nawet nie ryzykować.
- Rzeczywiście, za duże ryzyko - mruknęłam pod nosem, niezdolna do dodania czegokolwiek. Chyba byłam w szoku. Jego bezpośredniość mnie przytłoczyła.
- Jeśli chcesz, mogę to wszystko sprostować - powiedział, mijając mnie w drodze do salonu. Śledziłam go spojrzeniem przez kilka sekund, dopóki się nie otrząsnęłam. Odepchnęłam się od kuchennego blatu, ruszając za nim przez kolejne pokoje, aż do sypialni.
Wszędzie walały się moje rzeczy. Biurko dotąd niezbyt często używane, tonęło w książkach i zeszytach. Kartki walały się po całym blacie, wystawały z szuflad i leżały luźno na podłodze. Moje ubrania niemal wysypywały się z szafy, w której upchnęłam je na szybko, a te, które uznałam za niepotrzebne przy takiej a nie innej pogodzie, zostały rozrzucone po podłodze, komodach i pianinie. W łazience obok sprawy nie miały się lepiej. Kosmetyki były dosłownie wszędzie.
- Tak właściwie, nie mam nic przeciwko temu - odezwałam się w końcu, kończąc oględziny pokoju. Słysząc moje słowa, szatyn zatrzymał się gwałtownie. Odwrócił się w moją stronę z czymś na kształt niedowierzania wymalowanym na twarzy.
- Czyli, teoretycznie, gdybym zapytał cię o chodzenie, zgodziłabyś się? - zapytał, podchodząc bliżej. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać szaleńczy uśmiech, który starał się wpełznąć na moje usta. Wzruszyłam ramionami i tym razem to ja uciekłam wzrokiem. Policzki mi cierpły.
- Prawdopodobnie tak.
- I również teoretycznie, gdybym powiedział, że rzeczywiście mi się podobasz, nie narzekałabyś?
- Nie miałabym na co.
Nie zdążyłam nawet ponownie na niego zerknąć, kiedy poczułam jego usta na swoich. Mimowolnie zamknęłam oczy, a moje dłonie powędrowały do jego torsu, kurczowo ściskając materiał jego koszulki. Wystarczyło, że pozwoliłam sobie na uśmiech, a jego język od razu wślizgnął się między moje wargi. Pozwoliłam mu kontynuować, nawet nie zamierzałam się odsunąć.
- Więc pozostaje mi tylko spytać, czy chcesz być moją dziewczyną? - odezwał się w końcu, na chwilę przerywając pocałunek tylko po to, by wsunąć ręce do tylnych kieszeni moich jeansów i przyciągnąć mnie jeszcze bliżej.
- Nie wiem, po co pytasz. Odpowiedź jest raczej oczywista - zaśmiałam się, spuszczając głowę, tylko po to, żeby nie widział, jak bardzo się rumienię. Takie sytuacje zdecydowanie nie należały do moich ulubionych, choć musiałam przyznać, że cieszyłam się jak głupia. Nawet jeśli nie potrafiłam tego pokazać.
- Nie dla mnie - żachnął się, chwytając za mój podbródek i unosząc go w górę.
- Pewnie, że chcę - wybełkotałam. Wydawało mi się, że czułam się nieswojo, ale potem wszystkie emocje się pomieszały, gdy zamknął moje usta swoimi. Decyzja była dobra, to wiedziałam na pewno. Gorzej, że nie miałam pojęcia, co dalej.
- Dobrze mieć to za sobą - szepnął chyba bardziej do siebie niż do mnie. - A teraz wybacz, całe to popołudnie jest tak posrane, że muszę iść się pobić z workiem - mruknął, wypuszczając mnie z objęć. Pokiwałam głową, niezdolna do tego, by ruszyć się z miejsca. Po raz kolejny cmoknął mnie w policzek i odszedł, zostawiając mnie zupełnie skonsternowaną. Cała ta rozmowa przebiegła tak szybko, że wciąż nie docierało do mnie, co właściwie się stało. Przecież to nie mogło być prawdziwe. To wszystko było zbyt dziwne, żeby mogło być prawdziwe. Musiałam posegregować wszystkie fakty w głowie, a żeby to zrobić, potrzebowałam czegoś, czym mogłabym się zająć.
Wykorzystałam pierwszy pomysł, jaki przyszedł mi do głowy i wzięłam się za sprzątanie. Uznałam, że życie w chlewie nie plasowało się na liście moich celów, a że cały bałagan, panujący w pomieszczeniu był jedynie moją winą, postanowiłam się tym zająć, zanim Louis zdążyłby się do czegoś doczepić. Jak dotąd miałam spokój i wolałam, żeby tak zostało.
Poukładanie ciuchów i wszystkiego, co zajmowało miejsce na biurku i niepotrzebnie zagraconych półkach, trwało dobre pół godziny. Łazienka drugie tyle. Naprawdę nie miałam pojęcia, że w miesiąc mogłam urządzić taki burdel. Dopiero po skończonej robocie opadłam na łóżko z cichym warknięciem. Zmęczyłam się. Pieprzone porządki.
Zerknęłam na zegarek, a zauważając, że chwilę temu minęła godzina, odkąd Louis opuścił pokój, postanowiłam przejść się do niego. Chciałam zobaczyć, co robił i w ogóle... Przerażało mnie to nadmierne zainteresowanie. Stawałam się jakąś wścibską idiotką po kilkunastu minutach związku, co do którego nie byłam nawet pewna. Nadszedł dobry czas, aby obstawiać zakłady, ile ze mną wytrzyma. Dycha za tydzień, stówa za miesiąc.
Weszłam na górę tak cicho, na ile pozwalały mi drewniane, lekko skrzypiące schody. Nie musiałam się nawet rozglądać, by zauważyć Louisa naparzającego w worek. Pozbył się koszulki, został jedynie w sportowych spodenkach, sięgających mu do kolan. Mokre od potu włosy zaczesał do tyłu, co kilka sekund przeskakiwał w miejscu, raz za razem wykonując coraz to gwałtowniejsze ciosy. Mięśnie na jego plecach oraz te na rękach napinały się z każdym uderzeniem, a ja nie mogłam oderwać wzroku. Jeżeli to całe chodzenie nie było tylko żartem, to mogłam śmiało uznać siebie za pieprzoną szczęściarę.
- Nie wiedziałam, że Liam aż tak cię wkurwił - powiedziałam, zwracając na siebie uwagę szatyna. Odwrócił się na chwilę, zaraz na nowo wracając do worka.
- Nie tylko to muszę odreagować - mruknął bardziej do siebie niż do mnie. - Jesteś moją pierwszą dziewczyną od bardzo długiego czasu. Chyba trochę za bardzo przejąłem się twoją odpowiedzią, nie mogę opanować emocji - wydyszał, a ja zmarszczyłam brwi. Nie dość, że ta chora sytuacja była tak nierealna, to całość wyglądała tak, jakby on nie chciał tego wszystkiego. Zupełnie tak, jakby zmuszał się z jakiegoś powodu.
- Nie rób nic na siłę - odpowiedziałam natychmiast, po raz kolejny sprawiając, że zastopował swoje ruchy.
- Chyba się nie zrozumieliśmy - uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy zdjął z dłoni rękawice i podszedł do mnie, po drodze chwytając butelkę wody. - Ja się do niczego nie zmuszam. Może nie umiem tego okazać, bo nie oszukujmy się, jestem w tych sprawach beznadziejny, ale naprawdę chcę z tobą być. Chcę móc powiedzieć, że jesteś moja i chcę, żebyś ty mogła zrobić to samo. Nawet, jeśli nie wyrażam tego w taki sposób, w jaki byś chciała, zależy mi. Tak, jak mówię, jestem cały twój - rozłożył ramiona na boki, a ja przez chwilę stałam w miejscu, nie mając bladego pojęcia, co zrobić. Cholera, to wszystko było takie nierzeczywiste.
- Ładny monolog - zauważyłam, przestępując kilka kroków w jego kierunku. - Ale jeśli ty jesteś słaby w wyrażaniu uczuć, to ja czuję się jak jakiś beton - zaśmiałam się, a chłopak automatycznie mi zawtórował.
- Ważne, że mój beton - westchnął i nie czekając dłużej, nachylił się, ponownie złączając nasze usta. To wszystko naprawdę wyglądało jak jeden niesamowicie długi, popieprzony sen, z którego za nic w świecie nie chciałam się budzić. Nie mogłam, a może nie chciałam uwierzyć, że to wszystko mogło być prawdą.

Rozdział 31.

Dni mijały, a każdy kolejny przynosił ze sobą kolejną dawkę szkolnej monotonii. Nie działo się kompletnie nic, a przynajmniej ze względu na naukę, w nic się nie angażowałam. Mogłam jedynie podejrzewać, o ile ciekawsze było życie Louisa. Choć w sumie, spędzał ze mną większość czasu. Chyba naprawdę widywałam go częściej niż jego pozostali znajomi. Co jeszcze dziwniejsze, przelotne pocałunki przeszły do porządku dziennego. Wszystko do reszty wymknęło się spod kontroli. Coraz trudniej było mi opisać to, co nas łączyło. Wcześniej myślałam, że to tylko przyjaźń, choćby nie wiem jak melodramatycznie to brzmiało. Teraz niczego nie byłam pewna.
Wraz z październikiem nastąpiła wyjątkowo gwałtowna zmiana pogody. Słońce w jednej chwili widniało na niebie, a kiedy ponownie spojrzałam w górę, już go nie było. Na jego miejsce wstąpiły chmury, deszcze i przeklęte burze, przez które kompletnie nie mogłam się skupić na tym, co robiłam. Wszystko leciało mi z rąk przy każdym grzmocie, a kiedy pokoje domu Louisa rozświetlały pioruny, automatycznie miałam ochotę zaszyć się jak najdalej, byle tylko pieprzone zjawiska atmosferyczne nie miały do mnie dostępu.
Co dzień po lekcjach szłam na krótki spacer po parku. Nie tak dawno zielone, słoneczne alejki stały się mokre, ponure i szare. Liście powoli zmieniały barwy na złote, spadały z drzew, a to jedynie sprzyjało mojemu kompletnie spapranemu humorowi. Dlaczego określałam go aż tak źle? Odpowiedź jest wyjątkowo prosta i logiczna; szkoła.
Zdecydowanie nie nadawałam się do publicznego liceum. Wszystkie lekcje i przerwy przeżywałam jedynie dzięki obstawie Nikki i Susan. Wyjątek stanowił język hiszpański, na którym radzić sobie musiałam sama, ponieważ te dwie wybrały włoski. Jedynym pocieszeniem był fakt, że Jonathana również nie było na tych zajęciach. On z kolei poszedł w stronę niemieckiego, czego zupełnie nie rozumiałam. Inaczej sprawa wyglądała z Amy i Kate, które, niestety, najwyraźniej miały podobny gust do mnie. Użeranie się z nimi bez niczyjej pomocy nie należało do moich ulubionych zajęć. Szczególnie, kiedy po raz enty wałkowały temat Louisa, a ja miałam szczególnie dość wysłuchiwania o jego boskim ciele i o tym, jak dobry musiał być w...
- Znowu odleciała – głos Nikki na dobre wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem, starając się pozbierać. Miała rację, naprawdę odleciałam. Nie przepadałam za biologią, więc to, że nie przywiązywałam szczególnej uwagi do tego, co działo się wokół, nie było niczym dziwnym. – Twój zeszyt wytrzymał miesiąc w tak dobrym stanie... Aż mi go szkoda.
Zerknęłam na ławkę, z ciężkim sercem odkrywając dwie strony bez ładu i składu porysowane czarnym atramentem. Z trudem powstrzymałam niezadowolony jęk, ubolewając w duchu nad zmarnowanymi notatkami. Wyrwałam karki jednym ruchem i od razu zaczęłam przepisywać wszystko z zeszytu Susan. Jej pismo to tragedia, ale najważniejsze, że mogłam się odczytać. Z niewielką pomocą, ale zawsze.
- Może chcesz coś nieco wyraźniejszego? – podniosłam głowę i od razu tego pożałowałam. Wciąż zapominałam, że Jonathan zajmował miejsce przy Nikki. Wlepiał we mnie przeszywające spojrzenie, a kiedy miałam powiedzieć, że się obejdzie, po raz kolejny wyprzedziła mnie moja sąsiadka z ławki.
- Pierdol się, nikt nic od ciebie nie chce – splunęła. Cóż, na pewno ujęłabym to łagodniej, ale w sumie, i tak mogło być. Chłopak zmierzył ją wzrokiem, przesuwając się na krześle w taki sposób, że usiadł twarzą do niej.
- Zdaje mi się, że nie mówiłem do ciebie – uśmiechnął się, przeczesując palcami rudawą, postawioną do góry grzywkę. Blondynka uniosła delikatnie kąciki ust, pochylając się nad ławką w jego stronę. To nie wróżyło nic dobrego.
- Nawet cię nie znam – przekrzywiła lekko głowę, sprawiając, że włosy opadły jej na jedno ramię. Oparła brodę na dłoniach. – Nawet cię nie znam, a już wkurwiasz mnie jak nikt inny. Odwróć się i nie irytuj mnie bardziej niż do tej pory, to bardzo prosty układ, naprawdę łatwo go wykonać.
- Jakiś problem? – głos nauczyciela zaskoczył chyba całą naszą czwórkę. Podobnie, jak niezauważone przez nas do tej pory, niezbyt dyskretne spojrzenia, rzucane w naszą stronę. Szepty pojawiły się chwilę później i, szczerze, nie zdziwił mnie fakt, że dobiegały głównie ze strony, gdzie siedziały Amy i Kate. Chyba naprawdę uznały za swój punkt honoru zmieszanie mnie z błotem. Właściwie, nas, biorąc pod uwagę fakt, że nie tylko ja byłam w centrum zainteresowania.
Pan Jenkins poprawił okulary na nosie, po czym zaplótł ręce na piersi. Jego brwi powędrowały w górę, sprawiając, że widoczne nawet z daleka zmarszczki pojawiły się na jego czole. W oczekiwaniu na odpowiedź któregokolwiek z nas, zaczął tupać niespokojnie nogą, podczas gdy w ja starałam się stworzyć jakiś plan działania. Niestety, jak zwykle wszystko wydawało się zawodne.
- Moja wina – odezwał się Carter, unosząc dłoń w górę i odwracając z powrotem w stronę tablicy, na której widniały jakieś dziwne układy. – Upierałem się przy złej odpowiedzi, porównaliśmy notatki i wyszło na to, że dziewczyny miały rację. Głupia sprawa, przepraszam, że przerwałem – zakończył swoją wypowiedź z szerokim uśmiechem na twarzy. Co to, do jasnej cholery, było?
Nauczyciel pokręcił głową ze zrezygnowaniem i machnął na nas ręką, kontynuując swój wykład na temat ciągle pogarszających się usług ogrodniczych. Wyglądało na to, że wszystko uszło nam na sucho, choć przez chwilę poczułam się jak w podstawówce, kiedy z każdego szeptu zawsze robiono wielkie halo.
- Dzięki – mruknęłam niewyraźnie w stronę chłopaka, co ten jedynie skwitował uśmiechem. Dlaczego on ciągle się tak szczerzył? Naprawdę, już dawno powinien dostać jakiegoś skurczu twarzy, czy czegoś w tym stylu.
- Nie ma sprawy. Chcesz te notatki? – spytał, a ja pod kumulacją przeszywających spojrzeń Nikki i Susan, wyciągnęłam rękę po zeszyt.
Dwie ostatnie godziny minęły szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać. Zresztą, nie ma się czemu dziwić, skoro były to w-f i muzyka. Co prawda swój głos oceniałam nie najlepiej, ale mimo wszystko czasem lubiłam sobie powyć.
Usiadłam na jednej z ławek, wyciągając książkę z torby. Wiedziałam, że nie miałam zbyt wiele czasu. Louis przyjeżdżał po mnie codziennie i za każdym razem czekał na mnie, dopóki nie skończyła mu się cierpliwość. Z tego wychodziło, że zazwyczaj miałam na siebie jakieś dziesięć minut, nie więcej. Naprawdę lubiłam spędzać czas z szatynem, jednak nie zmieniało to faktu, że zachowałam w sobie cząstkę mojej aspołecznej natury.
Niestety, nie minęło kilka minut, a ja już musiałam się zbierać, czując na skórze pierwsze krople deszczu. Z grymasem na twarzy wstałam z miejsca, schowałam powieść z powrotem między podręczniki i zarzucając kaptur na głowę, ruszyłam w kierunku parkingu. Wystarczyło jedynie parę chwil, by rozpadało się na dobre. Strugi wody lały się z nieba, mocząc moje ubranie, włosy i powoli rozmazując makijaż. Nie oszukujmy się, kapiszon bluzy gówno dawał.
Wystarczyło zaledwie kilka kroków, bym nagle w coś uderzyła. Z tym, że to coś miało nogi. Błękitne oczy, piękny uśmiech na twarzy i parasol w dłoni.
- Wyglądasz jak mokra kura – skwitował, szczerząc się do mnie jak głupi. Posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty, na co tylko wzruszył ramionami.
- Też miło cię widzieć Louis, jak minął ci dzień? Mój był wspaniały, dziękuję, że pytasz – powiedziałam, odgarniając z twarzy mokre kosmyki. Krótka salwa śmiechu wyrwała się z ust chłopaka, zaraz przed tym, jak chwycił moją dłoń i pociągnął mnie w stronę samochodu.
- Wspaniały dzień? – powtórzył, zerkając na mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Westchnęłam cicho. Nieszczególnie chciałam opowiadać o tym, że Carter od miesiąca za mną łazi, a ja robię wszystko, żeby go unikać. Do tej pory jakoś udawało mi się trzymać język za zębami, więc miałam nadzieję, że nadal nie będę miała z tym większego problemu. Niestety, im więcej rozmów, tym więcej okazji do wypaplania wszystkiego jak leci.
- A jaki ma być? Wierz lub nie, ale siedem godzin w tym obskurnym budynku średnio mi pasuje – mruknęłam, znów wlepiając wzrok w ziemię, tym razem głównie po to, żeby nie napotkać jego błękitnych tęczówek. Byłam pewna, że wystarczyłoby jedno spojrzenie, a domyśliłby się dosłownie wszystkiego.
Reszta drogi, na moje szczęście, minęła w ciszy. Dziś, wyjątkowo, na parkingu nie czekał mój ulubiony Shelby, a Lexus LFA. Czarny, rzecz jasna. Chłopak odblokował drzwi i otworzył je przede mną, bezustannie nadstawiając nad moją głową parasol. Podziękowałam mu przelotnym uśmiechem i wsiadłam do środka. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to czerwone elementy kokpitu, zupełnie niepasujące do zewnętrznego wyglądu auta. Mimo wszystko, nie wyglądało najgorzej, choć niespecjalnie przepadałam za tym kolorem.
Louis zasiadł na miejscu kierowcy i natychmiast odpalił silnik, rzucając parasolkę między nasze fotele. Zapiął pas, wrzucił pierwszy bieg i ruszył z miejsca. Powoli przyzwyczajałam się do szybkiej jazdy, jednak wciąż dławiłam się powietrzem przy każdym ostrzejszym zakręcie.
- Kolega pytał, czy mam ochotę na obiad na mieście – zaczął, ściszając dźwięki „Knockin' on Heaven's Door" i zacieśniając nieco uścisk na kierownicy. – Miałabyś coś przeciwko, gdybym zabrał cię ze sobą?
- Pewnie, całkowicie przemoczona i zmęczona po wychowaniu fizycznym, tylko marzę, by zjeść obiad z twoim znajomym – odparłam, przykładając rękę do piersi.
- Jezu, przez chwilę byłem pewien, że powiesz „wychowaniu seksualnym". Błagam cię, nie strasz mnie tak – odetchnął, kręcąc głową. Wytrzeszczyłam oczy i uderzyłam go w ramię. Skończony idiota. – Nie bij mnie – jęknął, krzywiąc się i masując miejsce, z którym zetknęła się moja pięść. – Myślę, że zrozumie, że deszcz zaskoczył cię akurat, kiedy wybrałaś się na spacer do parku. Spokojnie, jest całkiem wyrozumiały. Poza tym, umówiliśmy się na pizzę, nie w pięciogwiazdkowej restauracji.
Westchnęłam ciężko, zgadzając się. Przynajmniej miałam wymówkę, żeby nie gotować dla Nialla. Naprawdę nie uśmiechało mi się spędzenie popołudnia w towarzystwie kumpli Louisa. Szczególnie, że następnego dnia czekał mnie test z chemii. Cholerne węglowodory pierścieniowe. Kto w ogóle odkrył to gówno? Kto wpadł na pomysł, by chemia była przedmiotem szkolnym?
Pod bar dojechaliśmy po kilku minutach drogi. Widząc na parkingu granatowego Nissana, mogłam wywnioskować, że wspomniany wcześniej przyjaciel dotarł na miejsce przed nami. Wysiadłam z auta, jeszcze zanim Louis zdążył podbiec do mnie z parasolką. Ponownie chwycił mnie za rękę, rozsyłając dreszcze po całym moim ciele. Jego dotyk działał na mnie wyjątkowo... Nie mogłam powiedzieć, że źle; lubiłam to uczucie, jednak nie potrafiłam go określić. Było po prostu wyjątkowe.
Przekroczyliśmy próg, a we mnie w jednej chwili uderzyła mieszanka muzyki z lat siedemdziesiątych i pijackich śmiechów w połączeniu z smrodem alkoholu. Doprawdy uroczy lokal. Moje oględziny zakończyło nagłe pociągnięcie w kierunku jednego ze stolików. Przez chwilę zastanawiałam się, czy zmierzamy do pary, która zawzięcie się o coś kłóciła, czy do niezbyt ciekawie wyglądającego mężczyzny z siwą brodą, sięgającą do pokrytych tatuażami obojczyków.
- Liam, czemu nie mówiłeś, że bierzesz ze sobą Sophię?
No i wszystko jasne. Wypuściłam powietrze z ulgą, choć sama nie byłam świadoma, że do tej pory wstrzymywałam je w płucach. Uśmiech wpełzł na moją twarz, chociaż byłam świadoma, że przy, jak wnioskowałam, Sophii, wyglądałam jak bezdomna.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie – odparł szatyn, podnosząc się z miejsca, aby nas przywitać. – Ty musisz być Ellie, prawda? – zapytał, unosząc kąciki ust.
- Tak, miło mi cię poznać...
- Liam. Jak widzę Louis dużo o mnie opowiadał – posłał chłopakowi oburzone spojrzenie. – Ja z kolei słyszałem całkiem sporo i bardzo się cieszę, że w końcu mam okazję poznać dziewczynę tego idioty. Nawet, kiedy cię widzę, nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście sobie kogoś znalazł – zaśmiał się, a ja zawtórowałam z lekkim opóźnieniem, zerkając w stronę Lou z dezorientacją.
Przedstawił mnie jako swoją dziewczynę? Jasna cholera. Miałam przesrane, a obiad zapowiadał się wyjątkowo... ciekawie.

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 30.

Posłałam Carterowi nikły uśmiech, wymijając go. Żywiłam szczerą nadzieję, że zrozumie aluzję i nie zechce dotrzymywać mi towarzystwa ani chwili dłużej. Przecież nawet się z nim nie przywitałam, a to dawało chyba jasny przekaz. Gdybym miała ochotę na jakiekolwiek kontakty z nim, zatrzymałabym się, to oczywiste. Najwyraźniej nie dla niego, bo niemal natychmiast usłyszałam za sobą przyspieszone kroki. Cholerny pech.
- Gorszy dzień, huh? – zapytał, doganiając mnie. Pokiwałam niemrawo głową, nie zamierzając się odzywać. Wolałam, żeby słowa „był dobry, dopóki się nie pojawiłeś" nie wypłynęły z moich ust. Może i coś w tym chłopaku naprawdę mi nie pasowało; może reakcja Louisa, gdy tylko usłyszał jego nazwisko, delikatnie mówiąc, mnie zaskoczyła, ale mimo wszystko nie chciałam nastawiać się negatywnie do kogokolwiek już w pierwszym dniu szkoły. – Od czego zaczynamy? Zapomniałem spisać rozkładu zajęć – powiedział, a ja kątem oka zauważyłam, jak jego dłoń wędruje do karku.
- Nie musiałeś niczego spisywać, są dostępne na stronie szkoły – mruknęłam, zaciskając palce na pasku torby. Musiałam przyznać, że byłam coraz bardziej zdenerwowana. – Angielski – dodałam po chwili, znów go wyprzedzając, gdy w tłumie zauważyłam Nikki. Przemknęłam między ludźmi, aby znaleźć się tuż obok blondynki, która gestykulowała zacięcie, rozmawiając przez telefon. Odsunęłam się nieco, chcąc uniknąć przypadkowego ciosu.
- Możesz mu przekazać, że jest jebanym chujem i nie mam w tej kwestii nic więcej do powiedzenia – warknęła, odwracając się gwałtownie w moim kierunku. Zmierzyła mnie wzrokiem, a jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz. – Muszę kończyć – rzuciła i od razu schowała komórkę do kieszeni.
- Chcę wiedzieć, kto jest tym jebanym chujem? – zapytałam, mając nadzieję na rozluźnienie napiętej atmosfery. Dziewczyna przeczesała włosy palcami i pokręciła głową z wyraźnym zrezygnowaniem.
- Chcesz czy nie, twój chłopak czasami zachowuje się jak kompletny dupek – odparła, ruszając w kierunku budynku. Ja z kolei zostałam w tyle, niezdolna do postawieniu choćby jednego kroku. Mogłam się domyślić, że mówiła o Louisie, jednak nie wiedziałam, skąd przyszło jej do głowy akurat takie określenie. Sama nie miałam pojęcia, jak określić to, co właściwie było między nami. Raz traktowałam go jak skończonego idiotę, raz jak przyjaciela, a kiedy indziej jak kogoś więcej; przykładem na to była sytuacja sprzed kilku minut. – Czemu nie idziesz?
- Idę, idę – mruknęłam pod nosem, po chwili zrównując się z blondynką. – Dobrze zrozumiałam, że chodzi o Louisa? – W odpowiedzi otrzymałam pobłażliwe spojrzenie w akompaniamencie cichego prychnięcia.
- Pewnie, że o niego. Przecież widać, że klei się do ciebie jak... - zamilkła na chwilę, przystając na środku chodnika. – Nawet nie mam na to określenia. Po prostu, ostatnio spędza z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Harry zaczął narzekać, że nie ma z kim pić – zaśmiała się, otwierając przede mną drzwi, prowadzące do głównego holu.
- Ale nie zmienia to faktu, że nie jesteśmy razem – burknęłam. Ta rozmowa była naprawdę niezręczna. Nie miałam szczególnej ochoty na dzielenie się z innymi tym, czego sama nie rozumiałam. Nieraz zupełnie nie widziałam sensu w tym, co szatyn mówił lub robił, tak też było z tymi nieszczęsnymi pocałunkami. Mimo, że sama zainicjowałam jeden, nie mogłam dociec, co znaczyły one dla niego. Nie byłam nawet pewna, co znaczyły dla mnie.
- Skoro tak mówisz – westchnęła, naciskając na klamkę kolejnych drzwi. Raz jeszcze musiałam przestąpić na bok, kiedy w jednej chwili blondynka wycofała się o kilka kroków pod wpływem nagłego uderzenia. Krótki pisk pozbawił mnie na parę sekund słuchu, a kiedy wreszcie się otrząsnęłam, zobaczyłam, jak na ramionach Nikki uwiesza się jakaś dziewczyna.
Blond włosy przysłoniły całą jej twarz, a gdy w końcu je odgarnęła, pierwsze, co zauważyłam, to jej rozbiegane błękitne oczy, dodatkowo podkreślone ciemnym makijażem. Usta pomalowane bordową szminką rozciągnęła w niebotycznych rozmiarów uśmiechu, który za nic nie chciał zmniejszyć się ani o milimetr, a zdawał się jedynie powiększać. Kiedy stanęła na ziemi, dostałam idealne porównanie obu dziewczyn. Były praktycznie tego samego wzrostu i niemal jednakowej budowy. Tak samo chude i wysokie. Tak samo przy jednej, jak i przy drugiej wyglądałam jak niedorobiony karzeł. Przy najbliższej okazji musiałam podziękować rodzicom.
- W tym roku musimy ograniczyć wagary, nie chcę powtarzać tej samej klasy po raz trzeci.
- To ty zawsze znajdowałaś jakieś wymówki. Jeśli nie będziesz mnie namawiać, nie będę nigdzie chodzić – żachnęła się Nikki, patrząc na swoją przyjaciółkę z udawanym wyrzutem. Niestety, nie mogła dłużej powstrzymać uśmiechu. Po raz kolejny zamknęły się nawzajem w uścisku. Ja z kolei stałam z boku, obserwując wszystko, nie mając pojęcia, co tak właściwie powinnam zrobić. Wolałam nie wchodzić między tą dwójkę.
Widząc, że zaczynają rozmowę na następny temat, postanowiłam dać im spokój. Ominęłam je w progu i wkroczyłam do klasy. Zszarzały błękit ścian niezbyt ciekawie kontrastował z podłogą w odcieniu wymiocin. Obdarte ławki, popisane krzesła, porysowane szyby w oknach, lampy co chwilę migające niewyraźnym światłem. Kilka par oczu spoczęło na mnie, wywiercając dziury w moim ciele. Zaczynałam tęsknić za prywatną szkołą.
Przeszłam od razu do wolnego miejsca z tyłu pomieszczenia, mając szczerą nadzieję, że nie dosiądzie się do mnie Jonathan. W myślach błagałam o kogokolwiek, byle nie jego. Co on w ogóle robił w moim roczniku? Wyglądał na starszego. Osobiście strzelałabym, że był z tego samego roku, co Louis. Z drugiej strony, Nikki też była starsza.
W klasie pojawiało się coraz więcej ludzi i niebawem zjawił się i nauczyciel, od progu krzycząc, by wszyscy zajęli swoje miejsca.
- Wolne? – Moje modły ponownie tego dnia się nie spełniły. Podniosłam wzrok, nie mając szczególnej ochoty na napotkanie zielonych tęczówek szatyna stojącego nade mną. Dlaczego, do jasnej cholery, uczepił się akurat mnie?
- Zajęte – usłyszałam, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, a po mojej lewej usiadła koleżanka Nikki. Uśmiechnęła się do Jonathana, przez twarz którego przeszedł niezidentyfikowany cień. Zacisnął szczękę, bez słowa odwracając się na pięcie i zajmując jedyne wolne miejsce, przede mną.
- Dziękuję – szepnęłam do blondynki, wyjmując podręczniki z torby. Zmierzyła mnie spojrzeniem, by w końcu zatrzymać je na mojej twarzy.
- Nie dziękuj mnie, tylko jej. – Podążyłam za jej wzrokiem, zatrzymując go na Nikki, siedzącej obok szatyna. Zerkała na niego co kilka sekund, zupełnie jakby bała się zostawić go w spokoju na trochę dłużej. – Jestem Susan.
- Elizabeth – odparłam, unosząc lekko kąciki ust. Nie miałam pojęcia, jakim cudem miałabym przeżyć ten rok.
Lekcje minęły w miarę szybko i bezproblemowo. Nie musiałam uciekać od Jonathana tylko ze względu na fakt, że Nikki i Susan wciąż się koło mnie kręciły i w sumie, byłam im za to wdzięczna. Co prawda ciągłe pytania o moją przeszłość, dlaczego mieszkałam w akademiku, czemu nie ma ze mną rodziców, trochę męczyły, jednak nie zamierzałam narzekać. Wolałam rozmawiać z nimi i zwyczajnie omijać niektóre szczegóły, niż robić to przy wyjątkowo nachalnym chłopaku.
Odetchnęłam głęboko, gdy tylko wyszłam z budynku liceum. Pierwszy dzień za mną, zostało tylko... Została tylko cała reszta. Nie chciałam nawet myśleć o tej niebotycznej liczbie. Naprawdę nie wiedziałam, jak to wszystko przetrwać.
Wolnym krokiem ruszyłam w stronę parku, marząc jedynie, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. O ile w środku stolicy można w ogóle mówić o czymś takim, jak świeże powietrze. Przemierzałam kolejne alejki, coraz bardziej oddalając się od krzyków i zgiełku, tworzonych przez tutejszą młodzież. Mogłabym przysiąc, że w życiu nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Wyjątek stanowiły centra handlowe, ale to inna kategoria. Popchnęłam żelazną bramkę, i kontynuowałam moją wędrówkę między drzewami, lecz kiedy wreszcie znalazłam ławkę na uboczu, powietrze przeciął klakson. Machinalnie zwróciłam głowę w tamtym kierunku. Nawet nieszczególnie zdziwił mnie fakt, że przy ogrodzeniu stał czarny Shelby. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami, podnosząc się z miejsca. Wyglądało na to, że nie miałam co liczyć na chociażby chwilę spokoju.
- Mówiłem przecież, że po ciebie przyjadę – powiedział Louis na powitanie. Usiadłam na fotelu obok, zerkając na niego z ukosa. Wyglądał dokładnie tak samo, jak rano. Wciąż miał na sobie tą samą białą koszulkę z nadrukiem Aerosmith, czarne spodnie i tego samego koloru adidasy. I wciąż był tak samo idealny.
- Naprawdę? – zdziwienie przebrzmiewało w moim głosie. Zapięłam pas, rzucając torbę pod nogi. Chłopak posłał mi spojrzenie pełne dezaprobaty, po chwili wbijając wzrok z powrotem w przednią szybę.
- Tak, wczoraj – westchnął, wystukując na kierownicy rytm „I Want It All" Queen. Czasami zastanawiałam się, czy w ogóle słuchał czegoś, co nie pochodziło z XX wieku.
- W takim razie przepraszam, albo cię nie słuchałam, albo zapomniałam. Podejrzewam raczej pierwszą opcję.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Szatyn jedynie pokręcił karcąco głową, jednak wciąż dostrzec mogłam zarys uśmiechu. Omiotłam wzrokiem jego profil, po raz kolejny przyłapując się na tym, że nie miałam ochoty odwracać wzroku. Jego błękitne tęczówki, rzęsy, rzucające cień na policzki, usta, które zwilżył językiem...
- Znów się gapisz – zaśmiał się pod nosem.
- Stwierdziłam, że dawno tego nie robiłam i muszę nadrobić zaległości – odparłam niemal od razu. Louis zatrzymał się na światłach i wlepił we mnie spojrzenie. Zapadła między nami dziwna cisza, zakłócana jedynie przez dźwięki „Crazy Little Thing Called Love". Piosenka bardzo adekwatna do sytuacji. Przynajmniej w moim wypadku. Pierdolone hormony.
Kiedy otwierał usta, aby coś powiedzieć, w jednej chwili dobiegł nas równocześnie klakson i dzwonek telefonu. Chłopak natychmiast ruszył, zauważając, że światło zmieniło się na zielone, i przesunął palcem po ekranie komórki, sprawiając, że muzyka ucichła na rzecz Nialla po drugiej stronie linii.
- Uprzedzam, że jesteś na głośnomówiącym – burknął, zacieśniając uścisk na kierownicy.
- Sytuacja kryzysowa! Czerwony alarm! Przysięgam, Louis, nie pamiętam większej tragedii! – wydzierał się histerycznie, wprawiając zarówno mnie, jak i mojego towarzysza w, lekko mówiąc, zaniepokojenie.
- Mów co się dzieje, zamiast biadolić jak jakaś stara...
- Greta jest chora! – krzyknął. – Nie jadłem nic od wczoraj, a sam wiesz, że wszystko wyrzygałem. Jestem głodny jak cholera, nie zamierzam wpieprzać żadnego śmieciowego żarcia, a mój obiad stoi pod wielkim znakiem zapytania przez jebaną grypę!
- Niall, do jasnej cholery, ty skończona męska cipo! Będę w domu za dziesięć minut i zamierzam ci tak wpierdolić, że obiad podadzą ci kroplówką! – warknął szatyn, zmieniając biegi i gwałtownie przyspieszając. - Jeszcze się, kurwa, nie nauczyłeś, że z takimi bzdurami masz dzwonić do Harry'ego albo Dominica? Myślałem, że naprawdę coś się stało!
- Umiem robić nie najgorsze spaghetti – wtrąciłam, zwracając na siebie uwagę obojga kolegów. Przynajmniej tak wnioskować mogłam po tym, że Louis ponownie zerknął w moją stronę, a po drugiej stronie słuchawki zapanowała kompletna cisza.
- W takim razie mam nadzieję, że jesteś gotowa przygotować porcję jak dla wojska. Ten idiota wpierdoli wszystko w nieograniczonych ilościach.
- Jeśli sos będzie boloński, ewentualnie neapolitański, możemy wysłać Gretę na emeryturę. Spróbuj zrobić carbonare, a nie wybaczę ci tego do końca twoich dni. To samo tyczy się słodko-kwaśnego. Musicie zrobić zakupy, do zobaczenia.
Połączenie zostało przerwane, a ja starałam się przetworzyć wszystkie informacje. Biorąc pod uwagę te wymagania, chyba rzeczywiście poważnie się wkopałam. Zastanawiałam się, czy jeśli coś zepsuję, Niall nie wyrzuci mnie z domu.
--
Dobra, cztery rozdziały do dodania i będziemy na bieżąco. Jutro to wszystko ogarnę, także, no. Na dziś to wszystko, co miałam do powiedzenia, dziękuję za uwagę i wszystkie komentarze, nic tak nie motywuje, jak Wasza opinia :D

Rozdział 29.

- Ja pierdolę - mruknęłam, wchodząc do salonu następnego ranka. Wszystko wskazywało na to, że ominęła mnie całkiem dobra impreza. Niall i Nikki rozłożyli się na kanapie w nienaturalnych pozach; ona z jedną nogą na ziemi, on z ręką pod jej koszulką. Harry padł jak długi na podłodze, sądząc po kałuży zaschniętych wymiocin, najprawdopodobniej się poślizgnął i nie był w stanie wstać. Dominic spał w pozycji siedzącej, opierając się na ścianie. Patrząc na stan jego ubrań, mogłam stwierdzić, że to w jego rzygach leżał zielonooki. A Louis... No cóż, ktoś musiał zająć stół w jadalni, prawda? Jego głowa spoczywała w misce, w której na co dzień swoje miejsce miały owoce, a nogi zwisały bezwładnie z blatu. Chyba naprawdę mocno spałam.
Starając się omijać wszystkie śmieci, plamy pozostawione przez rozlane napoje i resztki jedzenia, przeszłam do kuchni tylko po to, by obudzić Louisa. Nachalne nawoływanie gówno dało, podobnie jak dźganie i szarpanie za kończyny, więc musiałam sięgnąć po nieco bardziej radykalne środki. Gdy wytargałam szklane naczynie spod jego głowy, jedynie cicho jęknął i machnął ręką. Przewróciłam oczami, podeszłam do zlewu, napełniłam miskę wodą i wróciłam do chłopaka.
- Louis - ponowiłam próbę po raz ostatni, mając szczerą nadzieję, że tym razem zadziała. Naprawdę nie chciałam go wkurwiać.
- Daj żyć, kobieto - wybełkotał, przewracając się na drugi bok. Pokręciłam głową, szczerze zawiedziona, że zmuszał mnie do tego typu kroków. Bez zawahania chlusnęłam wodą w jego twarz, sprawiając, że szatyn natychmiast zerwał się na równe nogi. To znaczy, chciał wstać, ale zabrakło mu trochę równowagi, przez co z wyjątkowo głośnym łomotem spadł na ziemię. Z trudem powstrzymywałam śmiech, patrząc, jak powoli zbiera się z podłogi, przecierając twarz dłońmi. Usiadł, pochylając się i posyłając mi wściekłe spojrzenie.
- Wytłumacz mi, proszę - zaczął, z trudem podnosząc się z płytek. Skrzywił się lekko, przykładając rękę do karku i rozcierając bolące miejsce. - Dlaczego, do kurwy, budzisz mnie o... - urwał i wyciągnął telefon z kieszeni, aby sprawdzić godzinę - O... Szóstej piętnaście?! Pojebało cię?! - wydarł się, wytrzeszczając oczy. Zaśmiałam się poprawiając torbę na ramieniu.
- Gdybyś zapomniał, mam szkołę i potrzebuję podwózki. Nie musiałbyś nigdzie jeździć, gdybyś nie uparł się, że muszę się wyprowadzić z akademika. Sam sobie przysparzasz problemów - zaśmiałam się pod nosem, widząc niezadowolenie malujące się na jego twarzy. Otaksował mnie wzrokiem i nagle jego mina stężała.
- Idziesz tak do szkoły? - zapytał, na co wzruszyłam ramionami. Zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodziło.
- Co jest nie tak w bokserce, swetrze, spodenkach i adidasach? - prychnęłam, jeszcze raz skanując swoje ciuchy. Wszystko było na miejscu, tak, jak zawsze. Nie doczekałam się odpowiedzi. Chłopak westchnął głęboko i lekko się zataczając, ruszył w moim kierunku. Stanął naprzeciwko mnie i już miał się odezwać, gdy nagle zmienił zdanie. Chwycił mnie za ręce i pociągnął za sobą do swojego pokoju. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, po co mnie tu zawlókł.
Jeszcze raz omiótł mnie spojrzeniem, po czym podszedł do mojej torby. Otworzył ją i nie reagując na moje sprzeciwy, zaczął przeszukiwać jej zawartość. Jakimś cudem udawało mu się odepchnąć mnie za każdym razem, gdy do niego podchodziłam. Nie pozostało mi nic, jak tylko siedzieć i obserwować, jak grzebie w moich ciuchach. Aż mnie zdziwiło, że nawet nie skomentował bielizny i brnął dalej, rozrzucając staniki i majtki wokół siebie. Uspokoił się dopiero po kilku minutach, gdy znalazł to, co chciał. Już miałam wstać i sprawdzić, o co chodziło mu przez cały ten czas, kiedy nagle rzucił we mnie parą leginsów.
- Te spodenki są za krótkie - mruknął pod nosem, podnosząc z podłogi i przechodząc do łazienki. - Kiedy ja chodziłem do szkoły, nauczyciele opierdalali za taki strój.
- Gadasz jak jakiś stary dziad - powiedziałam ze śmiechem, sprawdzając, które spodnie trafiły w moje ręce. Znalazł akurat moje ulubione. Przynajmniej tyle.
Zdjęłam szorty, gdy tylko usłyszałam szczęk zamka z drugiej strony drzwi. Wstałam z łóżka, aby naciągnąć na nogi czarny materiał. Niestety, moja niezdarność stwierdziła, że dziś wszystko szło mi za dobrze, dlatego też zaczęłam się plątać, skakać na wszystkie strony i w końcu wylądowałam na dywanie, klnąc jak głupia. Wiedziałam, że miałam zaledwie kilka sekund, zanim Louis wpadnie z powrotem do pokoju, dlatego zupełnie nie przejmując się potłuczonym tyłkiem, starałam się ubrać najszybciej jak to w ogóle możliwe. No i znowu dupa. Nic z tego nie wyszło i już po chwili stał nade mną szatyn bez koszulki, mierząc mnie pełnym rozbawienia wzrokiem.
- Czy ciebie nie można zostawić samej na pięć minut? - zapytał, podając mi rękę. Chwyciłam ją, podniosłam się i w końcu udało mi się założyć te nieszczęsne leginsy. Widziałam, jak chłopak resztką sił powstrzymywał się przed wybuchem śmiechu.
- Cóż za przyjemny poranek - uśmiechnęłam się szeroko, wywołując u niego podobną reakcję. Musiałam zrobić coś, żeby zamaskować zażenowanie.
- Tak, rzeczywiście, widok ciebie w bieliźnie sprawił, że od razu stał się lepszy - mrugnął w moim kierunku, a kumulacja tego gestu, jego słów i nagiego torsu sprawiła, że na chwilę kompletnie zaniemówiłam. Co gorsza, on doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego. - Nie wiem, skąd ten szok. Przecież widziałem cię już nawet bez niej.
- Nie musiałeś tego wspominać - jęknęłam niezadowolona, co jemu chyba sprawiło swego rodzaju przyjemność; ponownie się zaśmiał. Dupek. Za to jaki przystojny... Zdecydowanie nie powinnam myśleć o tym w tamtej sytuacji.
- Wiem, że nie musiałem - westchnął, znów robiąc kilka kroków w moją stronę. - Ale mimo wszystko, to wspomnienie jest... Interesujące. Nigdy wcześniej nikt nie prosił mnie o przebranie. Szkoda tylko, że tego nie pamiętasz - pokręcił głową, zaciskając usta.
- Jeśli o mnie chodzi, pasuje mi ta opcja. W ten sposób nie możesz mnie posądzić o molestowanie - burknęłam, odwracając się na pięcie i ruszając w kierunku drzwi. Zgarnęłam torbę z ziemi i po raz kolejny spojrzałam na Louisa. - Nie miałeś przypadkiem wziąć prysznica? Za dwadzieścia minut muszę wyjść, jeśli chcę zdążyć. Pospiesz się, proszę.
Nie czekając na jego odpowiedź, wyszłam na korytarz. Udałam się prosto do kuchni, po raz kolejny lawirując między resztkami z poprzedniego wieczoru. Nie byłam pewna, czy oby na pewno chciałam wiedzieć, co robili. Biorąc pod uwagę stan salonu, w obrót musiała pójść całkiem spora ilość alkoholu. Po dokładnym rozglądnięciu się wokół, mogłam naliczyć dziesięć butelek po whiskey. Jak na pięć osób, zawsze mogło być gorzej.
Niepewnie otworzyłam lodówkę, mając szczerą nadzieję, że nic z niej nie wyskoczy mi na twarz. Na szczęście, moje obawy się nie sprawdziły. Louis chyba rzeczywiście wybrał się na zakupy, bopółki zostały przepełnione jedzeniem do tego stopnia, że nie miałam pojęcia, jakim cudem drzwiczki się domykały. Wyglądało to tak, jakby postanowił wykupić większość marketowego asortymentu.
Jakimś cudem odnalazłam mleko w gąszczu zieleniny. W jednej szafce znalazłam miski, w drugiej płatki i idealne śniadanie miałam zapewnione. Bo w końcu po co zapewnić sobie zróżnicowaną dietę, kiedy można przez całe życie jechać na jednym i tym samym?
- Gotowa? - usłyszałam za plecami, w momencie, kiedy skończyłam jeść. Odwróciłam się gwałtownie na krześle, z zaskoczeniem odkrywając, że szatyn znajdował się zaledwie kilka centymetrów ode mnie, podpierając się na oparciu. Dopóki się nie odezwał, nie zdawałam sobie sprawy, że był tuż za mną. Chyba powoli traciłam zmysły.
Pokiwałam głową, wstałam z miejsca i odłożyłam miskę do zlewu. Znów przerzuciłam torbę przez ramię i wróciłam do Louisa, który czekał na mnie w progu pomieszczenia. Przepuścił mnie w drzwiach, choć w tym wypadku uznać to mogłam za brak kultury. Naprawdę nie obraziłabym się, gdyby utorował mi drogę w panującym w sąsiednim pomieszczeniu burdelu.
Spędziłam tu już wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, gdzie się kierować. Skręciłam w lewo, aby po chwili znaleźć się na klatce schodowej, prowadzącej wprost do garażu. Kilka stopni później, stanęłam na betonowej podłodze wśród otoczenia dziesiątek samochodów. Powoli się do tego przyzwyczajałam. Nawet do unoszącego się w powietrzu zapachu smaru i benzyny. Wszystko wydawało się już dziwne znajome, zupełnie jakbym przeszła z tym do porządku dziennego. Wyglądało na to, że przywykłam do nowych realiów, nawet jeśli nie do końca tego chciałam.
- Dzisiaj pora na Astona - chłopak podrzucił kluczyki, ciesząc się jak małe dziecko. Zwolnił blokadę, po czym oboje wsiedliśmy do auta. Odłożyłam torbę pod nogi i wyciągnęłam z kieszeni telefon, aby sprawdzić wszystkie portale społecznościowe. Zdecydowanie wolałam ogarniać to wszystko na laptopie, ale niestety, szkoła pogrzebała żywcem tą możliwość.
Już miałam wyciągać z kieszeni słuchawki, kiedy w jednej chwili przypomniałam sobie o tym, że obok mnie siedział Louis. Nie chciałam wyjść na niekulturalną, więc powstrzymałam pokusę włączenia swojej własnej muzyki. Zastanawiało mnie jedynie, dlaczego tak właściwie jechaliśmy w ciszy. Ile razy miałam przyjemność wsiadać z nim do jednego wozu, raczył mnie czymś z repertuarów dobrych zespołów rockowych, więc czemu tym razem nic takiego się nie stało?
Nie zamierzałam czekać, aż łaskawie coś włączy. Z uśmiechem na twarzy, i zbyt dużą pewnością siebie, nachyliłam się nad kokpitem, szukając wzrokiem odtwarzacza płyt CD. Byłam przekonana, że znalezienie go nie mogło być trudne, jednak los chyba dziś mi nie sprzyjał. Po dwóch minutach zaciętej walki z różnymi przyciskami udało mi się jedynie włączyć klimatyzację i spryskać szyby płynem. Sama nie wiedziałam, jak to zrobiłam, jednak nie chciałam w to wnikać. Chciałam tylko znaleźć odpowiedni guzik, bo ta cholerna cisza zaczynała mnie przytłaczać. Sytuacje, w których mogłam usłyszeć własne myśli w towarzystwie Louisa, byłam w stanie policzyć na palcach jednej ręki i szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na zwiększanie tej liczby. Zazwyczaj nie przynosiło to nic dobrego.
- Skarbie, jesteś całkowicie ślepa - powiedział i nie odrywając wzroku od drogi, jednym ruchem uruchomił radio. - A nawiasem mówiąc, masz strasznie mocny sen. Chciałem ci wczoraj zaproponować drinka, żeby uczcić moją wygraną w wyścigu, a ty jak gdyby nigdy nic mnie olałaś. Nawet nie drgnęłaś, kiedy starałem się cię obudzić - zaśmiał się, a ja fuknęłam pod nosem, opierając się z powrotem na fotelu i udając do reszty obrażoną. Szpaner.
Niestety, nie potrafiłam udawać wkurzonej. Piosenka „Best of You" autorstwa Foo Fighters nie pozwoliła mi zachować powagi ani chwili dłużej. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. Kiwałam głową w rytm muzyki, co chwilę podśpiewując cicho, mając szczerą nadzieję, że szatyn tego nie usłyszy. Nie oszukujmy się, nie było na to najmniejszych szans; wyłam jak pies ze złamaną nogą.
Minęło kolejne kilka piosenek i chcąc, nie chcąc, musiałam zakończyć swój niedorobiony koncert, gdy zaparkowaliśmy przed szkołą. Odwróciłam się do chłopaka, szczerząc się jak nienormalna. Dochodziła ósma, a mój humor był wprost idealny. Sama nie mogłam przypomnieć sobie sytuacji, kiedy ostatnio o tej porze na mojej twarzy gościł uśmiech. Zazwyczaj wyglądałam jak zombie z nieudolnym makijażem, który za cholerę nie zasłaniał ciemnych worów pod oczami.
- Dziękuję za podwózkę, tak czy siak się spóźnię. Zobaczymy się później - wypowiedziałam z taką szybkością, że sama ledwo rejestrowałam słowa. Bez uprzedzenia nachyliłam się nad siedzeniem, pocałowałam go szybko i wyszłam z samochodu. Poprawiłam pasek na ramieniu i prężnym krokiem kontynuowałam swoją niezbyt długą podróż z parkingu do liceum.
Do czasu, gdy nagle zatrzymałam się na środku chodnika. Moja mimika zmieniła się diametralnie, kiedy kąciki ust gwałtownie opadły w dół. Odwróciłam się, chcąc jeszcze raz zobaczyć Louisa, jednak po Astonie nie było śladu. Kurwa mać, ja go pocałowałam. I dotarło to do mnie dopiero po fakcie. Wyglądało na to, że cała sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
- Ellie! - zwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegło moje imię, w głębi duszy mając nadzieję, że to szatyn przyszedł, żeby przekazać mi coś, czego zapomniałam, czy coś w tym rodzaju. Przynajmniej mogłabym go przeprosić. Lecz nie. Los po raz kolejny postanowił mi pokazać, jak bardzo mnie nienawidzi, stawiając mi przed nosem nikogo innego, jak Jonathana we własnej osobie.

Rozdział 28.

Louis' POV

Gdyby ktoś mi powiedział, że usłyszę takie słowa z jej ust, zapewne bym go wyśmiał. Przecież na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ja i ona to dwie różne osobowości. Zresztą, taka prawda, więcej nas dzieliło niż łączyło, jednak nie zmieniało to faktu, że pociągała mnie jak nikt inny. Nie wiedziałem, czemu się tak działo. Uznawałem ją za wyjątkową odkąd nazwała mnie chujem. Dlaczego tak bardzo to przeżywałem? Może dlatego, że żadna dziewczyna nigdy nie odważyła się źle się do mnie odezwać, a ona potrafiła powiedzieć mi prosto w twarz, co o mnie myśli.
Przez chwilę wpatrywałem się w nią, nie mając pojęcia, czy mówiła poważnie. Ona z kolei otworzyła szeroko oczy, gdy tylko to zdanie wyleciało z jej ust. Spuściła głowę i zakryła twarz dłońmi, chcąc za wszelką cenę uniknąć mojego spojrzenia. Wyglądała na speszoną; zupełnie niepotrzebnie.
- Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło - mruknęła niewyraźnie, jednak ja nie miałem najmniejszej ochoty tego słuchać. W tym wypadku jej typowa paplanina zamiast mnie zirytować sprawiła, że poczułem dziwny spokój. Cały stres, który siedział gdzieś we mnie, odpłynął w jednej chwili. Zupełnie, jakby w moim ciele znalazł się ktoś kompletnie inny.
Ellie zaczęła się wykręcać z mojego uścisku, chcąc się podnieść. Już miałem opleść ją ciaśniej ramionami, bo szczerze mówiąc, nie chciałem jej wypuszczać, jednak zmieniłem zdanie. Do głowy przyszła mi całkiem inna myśl. Pozwoliłem jej usiąść tylko po to, by po chwili stanąć przed nią, nachylić się i pocałować.
Początkowo sam nie wiedziałem, co się dzieje, więc nie mogłem wymagać tego, od dziewczyny naprzeciwko. Przez chwilę odnosiłem wrażenie, że chciała się odsunąć, ale chyba zrezygnowała. Oddała pocałunek, a ja jedynie odetchnąłem z ulgą.
Czułem, jak się uśmiecha, w ten sposób pozwalając mi na więcej. Wsunąłem język między jej usta i musiałem stwierdzić, że tym razem było znacznie lepiej niż poprzednio. Może ze względu na fakt, że była trzeźwa, może dlatego, że to ja miałem świadomość, że rzeczywiście tego chciała; a na pewno chciała, bo w niczym nie pozostawała mi dłużna.
Niestety, wszystko skończyło się szybciej, niż bym tego oczekiwał. Brunetka odchyliła głowę ze śmiechem, pozostawiając mnie zupełnie zdezorientowanego. Czemu przerwała?
- Nie wierzę, że to zrobiłeś - powiedziała, opadając na plecy. Wciąż stałem nad nią, opierając ręce po bokach jej bioder i uważnie obserwując jej rozbawienie. Na jej twarzy malował się szczery uśmiech, który sprawiał, że mrużyła lekko oczy. Na ten widok wprost musiałem unieść kąciki ust, na których, nawiasem mówiąc, wciąż czułem jej smak.
- Ja z kolei nie wierzę, że tak szybko to przerwałaś - burknąłem, sprawiając, że jej śmiech na chwilę ustał, by po chwili powrócić kilka razy głośniej. Mogłem się jedynie zastanawiać, co podejrzewali Nikki i Niall kilka pomieszczeń dalej, słysząc dźwięki, dochodzące z mojego pokoju. Znając ich, czekała mnie wyjątkowo szczegółowa spowiedź.
- Mówisz tak, jakbyś chciał więcej - prychnęła, na co jedynie posłałem jej zdziwione spojrzenie. Czy to nie oczywiście, że chciałbym więcej? Kto by nie chciał, do cholery?
- Trafnie to ujęłaś - westchnąłem, kładąc się obok niej. Znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Cały czas zerkałem na nią kątem oka, wiedząc, że ona robiła to samo. Co chwila czułem na sobie jej wzrok, co tylko zachęcało mnie do rzucenia się na nią. Miałem ochotę zedrzeć z niej ubrania i przelecieć tu i teraz. Pieprzyć jak żadną inną, tak, żeby zapamiętała to do końca życia.
Z kolei z drugiej strony, marzyłem, żeby trzymać ją w swoich ramionach tak, jak kilka minut wcześniej. Spędzić z nią resztę swoich dni, każdego ranka witając ją pocałunkiem i wieczorem zasypiając przy niej.
Dlaczego o tym myślałem? Dlaczego coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy? Miałem pieprzone dwadzieścia jeden lat, podczas gdy ona była osiemnastolatką. Znając życie, planowała iść na studia, nigdy nie miałaby dla mnie czasu, ciągle siedziałaby nad książkami i olewałaby wszystkie moje próby zwrócenia na siebie jej uwagi. Byłbym dla niej kolejnym problemem.
Na myśl nasunęło mi się kolejne pytanie, dlaczego ta perspektywa wcale mnie nie odpychała? Dlaczego nawet gdy starałem się znaleźć minusy, potrafiłem przekształcić je w coś, co wyglądało wręcz wspaniale? Chciałem przejść przez to wszystko. Chciałem móc być przy niej na okrągło. Chciałem zapewnić jej wszystko, co najlepsze, mimo iż wiedziałem, jak może się to skończyć. Nie miałem ochoty na powtórkę z rozrywki. Związek z Shantel nauczył mnie kilku rzeczy, między innymi tego, że nie powinienem przywiązywać się zbyt łatwo.
Niestety, nie mogłem nic na to poradzić. Patrząc na nią, nie widziałem tego, co działo się wokół. Traciłem czujność, a to wręcz musiało poskutkować czymś złym, szczególnie w moim fachu. Środowisko wyścigów nie cierpi ciot, a niestety, przy Ellie zdecydowanie stawałem się czymś tego pokroju.
- O czym myślisz? - zapytała nagle, ponownie zwracając na siebie moją uwagę. Odwróciłem głowę i natychmiast napotkałem jej uważne spojrzenie. Uśmiech mimowolnie wpełzł na moją twarz tylko po to, by pozbyć się niepewności z jej oczu.
- O tym, że mógłbym częściej spędzać z tobą czas w taki sposób - palnąłem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Prawie zacząłem żałować swoich słów, jednak jej uniesione kąciki ust sprawiły, że przestałem mieć wątpliwości. Zdecydowanie podzielała moje zdanie, choćby nie wiem jak zaprzeczała.
- W takim razie jest nas dwoje - zaśmiała się, a moje oczy stały się o kilka rozmiarów większe. Czy miała może jeszcze coś do powiedzenia? Naprawdę chętnie bym jej wysłuchał.
- Niestety, muszę się zbierać - mruknąłem, podnosząc się z miejsca, śledzony przez wzrok brunetki. - Mam do załatwienia kilka spraw na mieście. Swoją drogą, skoro masz tu mieszkać, chcesz coś ze sklepu?
- Czy ty poważnie pytasz mnie, na co mam ochotę? - zapytała, unosząc brew. Potrząsnęła lekko głową, jakby kompletnie nie dowierzała w to, co przed chwilą powiedziałem. Ja tymczasem nachyliłem się nad nią w podobny sposób jak parę minut wcześniej i posłałem jej kolejny uśmiech, kiedy tylko ponownie napotkałem jej spojrzenie.
- Pytam, czy chcesz coś ze sklepu. Z tego, co pamiętam, Amy mówiła, że masz ochotę na mnie, więc tego będę się trzymał.
Szok, jaki pojawił się na jej twarzy był wprost nie do opisania. Nie kłamałem. Co prawda stwierdzenie to zostało wypowiedziane w taki sposób, że przed umieszczeniem mojej pięści na twarzy dziewczyny powstrzymywał mnie jedynie fakt, że... No. Była dziewczyną. Jednak mimo porównania Lizzy do pieprzonych blachar, ogół zdania jakoś utknął mi w głowie.
- Będę za kilka godzin - rzuciłem na odchodnym i skierowałem się do wyjścia. Usłyszałem ciche „to na razie" i wyszedłem na korytarz. Wolałem nawet nie mówić Niallowi, że mnie nie będzie; szczerze bałem się wejść do pokoju, który dzielił wraz z Nikki. Już raz popełniłem ten błąd i nie zamierzałem go powtarzać.
Zbiegłem po schodach, by po chwili znaleźć się między rzędami samochodów. Wybór nie był trudny - Shelby stał na tym samym miejscu, co zawsze, wyglądając tak samo perfekcyjnie jak w dniu, w którym go kupiłem. Było to jedno z zaledwie paru aut, które nabyłem w legalny sposób. Przeszło trzy czwarte garażu zapełnione zostały wozami z wyścigów. Nie moja wina, że większość moich przeciwników mierzyła zbyt wysoko jak na swoje możliwości. Wszyscy wiedzieli, że raczej mało kto miał ze mną jakiekolwiek szanse. Kiedy już ktoś się ośmielił, zazwyczaj stawiał wszystko na jedną kartę. Sam nie pamiętałem, kiedy ostatnio zakładałem się o coś innego niż samochód. Powoli tęskniłem za starymi, dobrymi układami z kasą.
- Po robocie jadę na tor - mruknąłem do siebie, wsiadając za kierownicę Mustanga. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, odczekałem chwilę, włączyłem radio i przy pierwszych dźwiękach „Heartbreaker" opuściłem garaż. Wjechałem na główną drogę, wystukując na kierownicy jeden z ulubionych rytmów. Droga mijała w zadziwiającym spokoju. Ostatnimi czasy brakowało mi rozrywki. Zero policji, opustoszałe ulice... Żadnej zabawy. Kiedyś nocne rajdy między trąbiącymi autami były normą, codziennością. Dziś, za cud uznawałem przejazd na czerwonym świetle. Albo ja powoli traciłem jaja, albo cała reszta londyńskiego społeczeństwa. Aż miałem ochotę stanąć na środku jakiegoś osiedla i wydrzeć się najgłośniej jak potrafiłem, by ludzie ruszyli swoje dupy sprzed telewizorów. Ja też potrzebowałem rozrywki, do chuja.
Jedna z bocznych ścieżek powitała mnie tym samym, co zwykle - kamieniami, dziurami i śmieciami z każdej strony. Jeden z głównych powodów, przez które tak rzadko odwiedzałem Liama. Naprawdę nie miałem ochoty na ciągłe wymiany misek olejowych i tłumików, a przy takiej nawierzchni uszkodzenie podwozia to żadna sztuka.
Zaparkowałem przy niewielkim domu i wysiadłem z samochodu. Już na ganku powitał mnie gospodarz. Payne we własnej osobie siedział na jednym ze spróchniałych schodów, paląc swoje ulubione Marlboro. Zupełnie nie rozumiałem tego przyzwyczajenia, choć w sumie, powinienem w końcu do tego przywyknąć. Znaliśmy się od dawna i odkąd pamiętałem panował między nami spór o to, które papierosy są lepsze. Osobiście od zawsze stawiałem na Benson & Hedges, których z kolei on wprost nie mógł znieść.
- Jeśli zamierzasz prawić mi wykłady o potrzebie przeprowadzki - zaczął, gasząc peta o jedną z drewnianych kolumn. - Odwróć się, wsiądź do auta i wypierdalaj. Przypominam, że do gnata mam trzy metry.
- Gościnny jak zawsze - stanąłem nad nim i przez dobre kilkanaście sekund nie robiliśmy nic poza mierzeniem się wściekłymi spojrzeniami. Tak jak myślałem, to on zaśmiał się pierwszy, sprawiając, że nie mogłem powstrzymać się od westchnienia. Nie zdążyłem nawet zrobić kroku w tył, bo szatyn w ekspresowym tempie podniósł się z ziemi, by zamknąć mnie w ciasnym uścisku. Cholera, dusiłem się. - Tak, tak, stary, też tęskniłem - burknąłem z twarzą wciśniętą w jego ramię. Czemu ten typ był tak wysoki?
- Dobra, czego chcesz? - zapytał, wreszcie mnie puszczając. Odetchnąłem z ulgą, opierając na chwilę ręce na kolanach. Zerknąłem na niego z dołu, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Na pewno chcę ujść z życiem, a nie umrzeć jako twoja maskotka. Kurwa, ile ty pakujesz, zgniotłeś mi żebra - warknąłem, dociskając dłonie do obolałych boków. Czasami naprawdę zastanawiałem się, czy nie miał w sobie czegoś z baby, w końcu, który facet przytula się na powitanie? Miejscami zachowywał się jak nadopiekuńcza matka z gromadką dzieci. Szczególnie kiedy chodziło o jedzenie. Naciskał bardziej niż moja babcia. - A tak poważnie, potrzebuję informacji o jednym fiucie. Dasz radę?
- Dobrze wiesz, że już się w to nie bawię - powiedział, a cała radość w jednej chwili uciekła z jego twarzy. Boże, nawet humory miał jak kobieta.
- Dobrze wiesz, że nie prosiłbym cię o pomoc, gdyby sprawa nie była poważna - odparłem od razu, wchodząc do starej chaty zaraz za nim. Cały czas kręcił głową, odmawiał, aż nagle chyba doznał jakiegoś oświecenia. Zatrzymał się na środku salonu tak gwałtownie, że wpadłem w jego plecy. Usiadłem na kanapie, która przez swój dobry stan nie pasowała do całej reszty pomieszczenia.
- Ostatni raz poprosiłeś mnie o pomoc, kiedy kręciłeś z Shantie - jego oczy rozszerzyły się do niewiarygodnych rozmiarów. Zastanawiałem się przez chwilę, jakim cudem jeszcze nie wypadły z orbit. - Błagam, Tommo, nie mów, że wróciłeś do tej pizdy. Ktokolwiek tylko nie ona.
- Łał, nie przypuszczałem, że aż tak jej nie lubiłeś - zaśmiałem się, rozsiadając się wygodniej. - Spokojnie, nie miałem z nią kontaktu odkąd poszła do tego swojego gościa. Nie interesuje mnie, naprawdę, nie masz się o co martwić.
- Ale coś jest na rzeczy - zauważył, opadając po drugiej stronie sofy. Posłałem mu spojrzenie w stylu „daj spokój", jednak, na moje nieszczęście, efekt był odwrotny. - Jeśli to znowu jakaś dziwka, która rzuci cię dla jakiegoś napakowanego chuja...
- Jezu, Liam, jesteś moim kumplem czy ojcem? Pierdolisz, jakbyś bał się o biedne serduszko swojej małej księżniczki, uspokój się, proszę - westchnąłem, przecierając twarz dłońmi. Naprawdę potrafił zirytować.
- I tak ją prędzej czy później poznam. W każdym razie, o co chodzi?
- Raczej o kogo - sprostowałem, znów przenosząc spojrzenie na szatyna. - Jonathan Carter. Wiem tylko do jakiej szkoły chodzi, ale chuj mi po tym. Porsche Carrera bez tablic, srebrne. Teoretycznie mógłbym się dowiedzieć, jak wygląda, ale wolę w to nie wplątywać Ellie.
- Ha! - wykrzyknął nagle. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Ellie! Dowiaduję się coraz więcej. Dlaczego twoja laska spoufala się z twoim celem?
- Żadnym celem, żadne spoufala. Przestań używać tego całego kryminalnego języka. Jest z nim w klasie.
- Dobra, inaczej. Dlaczego ścigamy jakiegoś szczyla? - zapytał, wstając i podchodząc do półki na drugim końcu pomieszczenia. Zdjął z niej laptopa i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Kilka kliknięć i proszę, Payno znalazł się w bazie danych policji. Może i czasami zachowywał się jak ostatnia ciota, ale jeśli chodziło o sprawy komputerowe i wtyki w różnych organach władz, był niezastąpiony.
- Dlatego, że ten „szczyl" ma nadmiar metamfetaminy i zamiast się nią zaćpać w trupa, wziął na cel moją ekipę - westchnąłem ciężko, przeczesując włosy palcami. - Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ale jeśli jeszcze raz zbliży się do Ellie, przysięgam, że powieszę go za jaja nad tym twoim paskudnym kominkiem - warknąłem, za co natychmiast oberwałem w ramię. Mimo wszystko, taki był plan. Jeśli chodziło o tą konkretną dziewczynę, byłem w stanie go zajebać, gdyby tylko coś się jej stało.

Rozdział 27.

Obudziłam się, gdy tylko do moich uszu dotarły dźwięki pianina. Przetarłam zapuchnięte oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Okryłam ramiona kocem, czując na skórze nieprzyjemny chłód. Okno pozostało otwarte, wpuszczając do środka wieczorne powietrze i ciche skrzypienie świerszczy. Nic jednak nie odznaczało się w mojej głowie tak bardzo, jak subtelna, przytłumiona przez ściany muzyka.
Zmarszczyłam brwi, stawiając nogi na podłodze i rozglądając się nieprzytomnie wokół. Przez chwilę nie docierało do mnie, gdzie jestem, jednak kiedy fala zmęczenia w końcu ustąpiła, wspomnienia z minionych kilku godzin zasypały mnie szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać. Każda myśl zalewała mój umysł, przynosząc ze sobą kolejne fale niezidentyfikowanego smutku. Coś leżało na rzeczy, jednak nie mogłam sprecyzować, o co tak właściwie mi chodziło.
Wstałam z miejsca, przeczesałam włosy palcami i skierowałam się do drzwi, nie mając zamiaru tracić ani minuty, którą mogłam przeznaczyć na wymuszanie informacji na temat mojego przymusowego pobytu w domu Louisa. Nie miałam bladego pojęcia, o co mogło chodzić, ale biorąc pod uwagę fakt, że wszystko potoczyło się tak dopiero po wzmiance o Jonathanie, musiało mieć to coś wspólnego z nim. Może wyglądałam na idiotkę, ale potrafiłam wyciągać wnioski. Zazwyczaj. Mimo wszystko nie byłam osobą pokroju Brooke, więc nie miałam się o co martwić. Wciąż istniała dla mnie nadzieja.
Przeszłam do salonu i choć spodziewałam się, że zobaczę tam całą gromadę, z wyjątkiem Louisa, grającego na swoim instrumencie, nie zastałam nikogo. Słysząc, że ktoś jest w kuchni, postanowiłam udać się w tamtym kierunku. Samotność w tym domu poniekąd mnie przerażała. Za dużo przestrzeni jak na mój gust.
- O, w końcu się obudziłaś - powiedziała Nikki, gdy tylko zauważyła mnie w pobliżu. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, chociaż nie miałam na to najmniejszej ochoty. Wskoczyłam na kuchenny blat, zgarniając jabłko z miski, leżącej nieopodal. Przetarłam je koszulką i od razu odgryzłam kawałek. Zawsze po pobudce byłam niesamowicie głodna, jednak nie zmieniało to faktu, że moje lenistwo mogłam zaliczyć pod chorobę nieuleczalną.
- Gdzie cała reszta? - zapytałam, nie odrywając wzroku od owocu w moich rękach. Sama nie mogłam powiedzieć, dlaczego byłam speszona. Po prostu, czułam się nieswojo z faktem, że znajdowałam się tu nie do końca dobrowolnie.
- Położenie Louisa raczej nie trudno określić - prychnęła, nalewając wody z dzbanka do dwóch szklanek. Jedną podała mi, podczas gdy drugą opróżniła w kilku haustach, by po chwili kontynuować swój monolog - Najpierw wbiegł na górę, pewnie napieprzać w worek, potem Niall do niego poszedł i chyba zajął jego miejsce, bo Louis zszedł bez niego. Poszedł do pokoju i już kilka godzin na zmianę rzępoli na gitarze i klika w to swoje pianino. Co chwilę zmienia repertuar, sama nie wiem, co już grał, czego nie. Straciłam rachubę przy „Don't Let Me Go" The Fray, czyli trzeciej piosence. Same ballady, nie wiem, co mu się stało. A jeśli chodzi o Harry'ego albo Dominica, w ogóle dzisiaj nie przyszli. Dziwny dzień.
Pokiwałam głową, rozumiejąc, że jej wiedza na temat tego, co się działo, była tak samo marna, jak i moja. Prawdopodobnie obie miałyśmy świadomość, o kogo w tym wszystkim chodziło, bo wątpiłam, że żaden z chłopców nie poinformował jej o całej sprawie. Znając życie, mój pierwszy wniosek był błędny i tak naprawdę wiedziała znacznie więcej niż ja, ale nie miałam zamiaru wnikać w to wszystko, siedziała w tym środowisku dużo dłużej, to jasne, że mówili jej więcej.
- Na twoim miejscu poszłabym do niego. - Słysząc jej słowa, podniosłam głowę, wreszcie odrywając wzrok od swoich dłoni. Zmarszczyłam brwi i przekrzywiłam lekko głowę, nie do końca widząc sensu w jej słowach. No bo, po co miałabym do niego iść? - Nie za dobrze znosi samotność.
- W takim razie dlaczego ty nie idziesz do Nialla?
- Z nim jest inaczej - stwierdziła z nikłym uśmiechem, błąkającym się po jej twarzy. - Louis dość często zamyka się w sobie, nie dopuszcza do siebie nikogo, chociaż wcale tego nie potrzebuje. Wmawia wszystkim, że musi pomyśleć i chociaż rzeczywiście to robi, rzadko dochodzi do dobrych wniosków. Potrafi być strasznym pesymistą - westchnęła cicho, siadając na krześle i opierając łokcie na stole. - Z Niallem jest całkiem inaczej. Nie lubi siedzieć samemu, robi to tylko w ostateczności i zwykle przynosi to dobre skutki. Znając życie, za jakiś czas zbiegnie ze strychu z jakąś swoją złotą myślą. Spocony, zmęczony i może trochę przygnębiony, ale gdyby nie to, że się wyżył, pewnie wkurwiałby się o byle co. Tak będzie spokojniejszy - wzruszyła ramionami, zupełnie jakby tak naprawdę nie dbała o to, co dzieje się z blondynem. Mimo wszystko widziałam zmartwienie w jej oczach i sama nie wiedziałam, dlaczego starała się to rak starannie ukryć.
- Pewnie masz rację - znów wysiliłam się na uśmiech. - Może faktycznie się do niego przejdę. Liczę, że znowu zagra mi coś od Coldplay.
- Znowu? - powtórzyła, gdy odłożyłam szklankę i zeskoczyłam z szafki. Pokiwałam głową, przeciągając się sennie. Zmęczenie wciąż nie ustępowało. - Nawet Shantel nic nie zagrał - zaśmiała się, a ja znów spojrzałam na nią z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Kim była Shantel?
Nim jednak zdążyłam zapytać o coś jeszcze, dotarł do nas donośny trzask drzwi. Odwróciłyśmy się w jednej chwili, automatycznie napotykając spojrzenie Nialla. Przypuszczenia Nikki okazały się jak najbardziej trafne; pot spływał po jego nagim torsie, koszulkę przewiesił przez barki, zmęczenie było dostrzegalne bez najmniejszego problemu i brakowało jedynie...
- Doceniam osobę, która rozpropagowała stwierdzenie, że sport to zdrowie, naprawdę. Chciałbym uścisnąć mu dłoń, powiedzieć „dzięki stary" i dodać, że nie ma lepszego lekarstwa na stres. - No właśnie. Brakowało jedynie złotej myśli.
Blondynka zerwała się z miejsca, posłała mi delikatny uśmiech i podeszła do chłopaka. Zostawiła krótki pocałunek na jego ustach, chwyciła go za rękę i zaciągnęła do innego pokoju, tym samym zostawiając mnie samą w kuchni. Nie zamierzałam jednak długo siedzieć w jednym miejscu.
Z głębokim westchnieniem ruszyłam przez korytarz, prowadzący do sypialni Louisa. Sama nie wiedziałam, czy rzeczywiście chciałam tam wchodzić. Muzyka wciąż rozbrzmiewała w swoim unikalnym rytmie, raz przyspieszając, raz zwalniając, napawając mnie przyjemnym uczuciem gdzieś wewnątrz. Czy to cudowna melodia, czy może raczej osoba, która ją tworzyła, coś ciągnęło mnie do środka, dlatego nawet nie zawracając sobie głowy pukaniem, nacisnęłam na klamkę i weszłam do pokoju najciszej, jak tylko umiałam.
Szatyn siedział przy swoim instrumencie, zupełnie zatracony we własnym świecie. Nawet nie zauważył mojej obecności, ale szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi to. Miałam idealny widok na jego typowy rozgardiasz na głowie, mogłam bez problemu policzyć każdy moment, kiedy mięśnie na jego plecach napinały się przy każdym uderzeniu w klawisze.
- Co to było? - zapytałam, kiedy nagle przerwał, przecierając twarz dłońmi. Odwrócił się gwałtownie, dopiero wtedy zdając sobie sprawę z tego, że cały czas stałam za nim. Przeniósł ręce na kolana, przekręcając się tyłem do pianina. Wlepił we mnie nieobecne spojrzenie i otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak przez kilka, może nawet kilkanaście sekund nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk.
- Nieco przerobiona wersja „With Or Without You" - uśmiechnął się delikatnie, jednak po chwili kąciki jego ust znów powędrowały w dół. - Przepraszam - dodał znacznie ciszej, spuszczając głowę.
- Było minęło - machnęłam ręką lekceważąco, dając mu znać, żeby nie drążył tematu. Wiedziałam doskonale, że chodziło mu o sytuację sprzed kilku godzin, zaraz po moim przyjeździe, kiedy pomimo moich próśb postanowił zamknąć usta na kłódkę. To znaczy, do czasu, gdy nagle wyskoczył z krzykiem. Rozumiałam, że byłam nachalna, w moim charakterze to jedna z przeważających cech. Zaraz po lenistwie. Mimo wszystko, do tej pory to tolerował i choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że to właśnie od niego usłyszę słowa „zamknij ryj". Wtedy po prostu przeprosiłam i poszłam do pokoju, w którym spałam za pierwszym razem.
- Naprawdę mi przykro - powiedział, wstając z miejsca i podchodząc do mnie. Pokręciłam głową z rezygnacją, zdając sobie sprawę z tego, że zapowiadało się na wyjątkowo nieprzyjemną rozmowę.
- Przestań, naprawdę - mruknęłam, przewracając oczami. - Wiem, że potrafię być strasznie upierdliwa, a sam rozumiesz, że zmuszając mnie do opuszczenia akademika i do tego nie podając powodu, mam prawo do pytań - wzruszyłam ramionami. Moje oczy znów napotkały te należące do chłopaka, a widząc w nich skruchę, natychmiast pożałowałam swoich słów. - Przepraszam, znowu niepotrzebnie naciskam.
- Jestem idiotą; a przynajmniej tak się przy tobie czuję - zaśmiał się cicho, ruchem głowy wskazując na łóżko. Usiedliśmy w błękitnej pościeli i już wiedziałam, że nie wywinę się z dyskusji. - Wiesz, że nie chcę źle, prawda? - odezwał się po kilku chwilach, które trwały zdecydowanie zbyt długo. Spojrzałam na niego z rezygnacją, widać było, że nie zamierzał odpuścić. Przytaknęłam, a Louis widząc to, postanowił mówić dalej - Więc proszę, po prostu pozwól mi działać. Nie zrobiłbym nic, co mogłoby ci zaszkodzić, zaufaj mi.
Jego błagalny ton i świdrujące spojrzenie błękitnych tęczówek nie pozostawiały mi żadnego wyboru. Opadłam do tyłu z głuchym warknięciem. Ciężko było mi określić, co w ogóle czułam. Złość pomieszała się z dezorientacją, a cała reszta została przyćmiona przez nieszczęsne zauroczenie, przypominające o sobie z każdą chwilą coraz wyraźniej. Choć wiedziałam, że moje myśli były dalekie od prawdy, w tamtym momencie szatyn wydawał się tak... Bezbronny. Wyrażał się z taką dozą ostrożności, jakby od tego zależało jego życie. Zupełnie tak, jakby stawiał mnie przed wszystkim innym.
- Ufam ci - po tych słowach zrobiłam krótką przerwę, jednak nie usłyszałam żadnej reakcji. W sumie, nie słyszałam kompletnie nic. Wydawało mi się nawet, że chłopak wstrzymał oddech. - I właśnie dlatego na jakiś czas się uspokoję i dam ci wolną rękę. Masz trzy lata więcej doświadczenia w życiu, więc zdam się na naszą różnicę wieku - prychnęłam, zerkając na Louisa z ukosa. Ten uśmiechnął się lekko, kładąc się obok mnie. Oboje odwróciliśmy wzrok, wbijając go w niezbyt ciekawy sufit. Wolałam tamten w pokoju po jego siostrze, mimo że chwilami naprawdę mnie przerażał.
- Płakałaś przeze mnie - Nie byłam pewna, czy miało to zabrzmieć jak pytanie czy może stwierdzenie. Koniec końców wyszło coś pomiędzy jednym a drugim, co zmusiło mnie do ponownego spojrzenia na szatyna.
- Ryczę przez wiele rzeczy. Ostatnio popłakałam się przez piosenkę, gdybyś zdążył zapomnieć. Jestem aż nazbyt emocjonalna, nie powinieneś się tym za bardzo przejmować - zaśmiałam się, znów patrząc na białą powierzchnię. Stety niestety, spokój nie trwał długo. Louis podniósł się na łokciach, tym samym znajdując się wyżej ode mnie. Odwrócił twarz w moją stronę, marszcząc brwi i kręcąc głową.
- Powinno mnie to obchodzić - żachnął się, przykuwając moją uwagę. Znów nie wiedziałam, o co mu chodziło. Mogłabym przysiąc, ten człowiek to jedna wielka zagadka. - Skoro obchodzi mnie, kiedy u Amy jest coś nie tak, to raczej oczywiste, że ty interesujesz mnie znacznie bardziej.
- Oczywiste? Dla kogo?
- Dla mnie - odparł bez najmniejszego zawahania. Uśmiechnęłam się delikatnie, znów spoglądając wszędzie, tylko nie na niego. Mimo tego, że przez chwilę starałam się ignorować jego obecność i fakt, że powiedział coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Cieszyły mnie jego słowa. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nikt nigdy nie mówił, że się o mnie troszczy. Może poza rodzicami, ale to inna kategoria.
- Dziękuję - mruknęłam i zanim zdążyłam się powstrzymać, wtuliłam się w jego bluzę. Nie otrzymałam żadnej reakcji przez dobre kilkanaście sekund, jednak po ich upływie, objął mnie ramionami i dziwnym trafem, naprawdę poczułam się bezpiecznie. Nie miałam pojęcia, co robiłam w tym domu, dlaczego tu byłam, czemu nie mogłam mieszkać w akademiku jak do tej pory, jednak nie chciałam w to wnikać. Nie interesowały mnie te sprawy. Nie, kiedy on trzymał mnie tak, jakby bał się kiedykolwiek wypuścić.
- Mogę spierdolić moment? - dotarł do mnie szept chłopaka. Podniosłam wzrok i z uśmiechem pokręciłam głową. - Trudno, i tak to zrobię, bo tak się składa, że skoro już jesteśmy szczerzy, ciągle mam ochotę cię jeszcze raz pocałować - powiedział, a kąciki jego ust unosiły się coraz wyżej, podczas gdy moje wciąż obniżały swoją pozycję, ze względu na niezaprzeczalny szok. Zdecydowanie nie dostrzegałam w tym wszystkim spierdolonego momentu.
- Więc wytłumacz mi proszę, na co ty, kurwa, czekasz?