wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 2.

Pewnym krokiem pokonywałam kolejne metry, mając jedynie nadzieję, że gdzieś w pobliżu znajdę miejsce, w którym zdołam w spokoju usiąść i posłuchać muzyki. Mojej ukochanej muzyki, która towarzyszyła mi w niemal każdej chwili. Miałam milion sposobów, aby przemycić słuchawki na lekcje, wykłady, spotkania prywatne czy też publiczne. Zawsze miałam je przy sobie, głównie dlatego, że nie potrafiłam odnaleźć piękna i przyjemności, słuchając radiowego, nazwę to, chłamu. Nie każdy oczywiście musiał się od razu zgadzać z moją opinią. Znałam wiele osób, których gusta muzyczne zupełnie nie pasowały do moich. Osobiście ceniłam sobie porządne, lecz nieprzesadzone brzmienie, przyjemne połączenie gitary z pianinem, ballady popowo-rockowe, choć rzecz jasna od czasu do czasu zatapiałam się w zarówno tych skrajnie ciężkich, jak i tych delikatnych dźwiękach przeróżnych dzieł. Począwszy na jazzie, poprzez soul, R&B, aż do rocka, czasem nawet metalu. Rzadko kiedy, jednak mogłam spokojnie powiedzieć, że zdecydowanie pławiłam się w szerokiej gamie gatunków.
Zatrzymałam się na chwilę i oparłam plecami o korę rozłożystej wierzby, delektując się kolejnymi wersami „Paradise”.
When she was just a girl
She expected a world
But it flew away from her reach
So she ran away in her sleep
And dreamed of…
„Dreamed of what?” pojawiło się w mojej głowie, jednak zaraz po tym, moja koszula zaczęła nasiąkać wilgocią. W jednej chwili odepchnęłam się od pnia i z przerażeniem stwierdziłam, że zarówno góra mojej garderoby, jak i dół są całkowicie mokre, a co za tym idzie, telefon, ukryty w kieszeni spodni, również. Wyciągnęłam słuchawki z uszu i rozejrzałam się wokół, poszukując winnego. Nie zajęło mi to długo.
Tuż obok mnie, z trawnika podnosił się właśnie szatyn, rozcierając, zapewne obolałą, głowę, siarczyście przy tym klnąc.
- Kurwa, mój sok – burknął niezadowolony, dopiero po chwili zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Kurwa, mój telefon – odpowiedziałam, wskazując na urządzenie. Chłopak zmarszczył brwi i podszedł bliżej, nie odrywając ode mnie spojrzenia. I choć nie był to dobry moment na oględziny, musiałam przyznać, że był przystojny. Dobrze zbudowany, szerokie barki pokryte tatuażami, wyraźnie zarysowana linia szczęki i przeszywające, błękitne oczy.
- Telefon można wysuszyć, czy coś, a co ja mam zrobić, skoro straciłem sok? – zapytał, a z jego tonu nie potrafiłam wywnioskować, czy mówił na poważnie. Czy naprawdę nie dostrzegał absurdu swoich słów? Pokręciłam głową z niedowierzaniem i ruszyłam z powrotem w stronę wejścia do budynku, mając jedynie nadzieję, że typ sprzed chwili da mi święty spokój.
- Hej! No i gdzie leziesz? Mój sok! – krzyknął za mną, co skwitowałam jedynie środkowym palcem. Cudownie, oto pierwszy dzień w nowym miejscu i pierwszy obiekt nienawiści. Zapowiadało się coraz ciekawiej.
Przekręciłam klucz w zamku i po kilku sekundach znalazłam się w moim pokoju. Podeszłam do walizki i wyciągnęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy, nie mając szczególnej ochoty na przegrzebywanie stert ubrań. Nadal ignorując dwie koleżanki, których nie zdążyłam poznać, skierowałam się do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Spojrzałam krytycznie na swoje odbicie, nie mając pewności, czy wielkie pomarańczowe plamy zejdą z koszuli i jeansów.
Wyszłam z pomieszczenia, ledwo powłócząc nogami. Była dopiero czternasta, a ja już odczuwałam tak wyraźne zmęczenie, że najchętniej zasnęłabym teraz i obudziła się pod koniec roku szkolnego. Zerknęłam na niesione w rękach, brudne ubrania i leżący na nich telefon, na widok którego zdecydowanie spochmurniałam jeszcze bardziej. Przy najbliższej okazji czekała mnie wizyta w sklepie elektronicznym.
Wrzuciłam brudne ciuchy do szafy, nie trudząc się nawet z ich rozwieszeniem. Moje współlokatorki najwyraźniej postanowiły opuścić nasze wspólne lokum i udać się w miejsca tylko im znane, co choć trochę poprawiło mi humor. Miałam tyle przestrzeni dla siebie. Tyle przestrzeni, by w spokoju wypakować swoje rzeczy i przeglądnąć plany budynków. Musiałam dokładnie wiedzieć, gdy co jest, głównie po to, by móc znaleźć miejsce dla siebie, co nie kwalifikowało się pod kategorię prostych zadań.
- Zmarnowałem na nią sok! – dobiegło mnie od strony korytarza. Och, cudownie, tylko jego brakowało. Ciekawe, czego mógł szukać w tych okolicach. – Wyglądała na wkurwioną – śmiech wcale nie działał na jego korzyść.
Drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem i już po kilku sekundach stanęli przede mną Nikki wraz z Niall’em i szatynem, którego imienia nie znałam, choć na moje nieszczęście, miałam przyjemność „poznać”.
- Wisisz mi sok! – krzyknął, wskazując na mnie palcem. Dopiero wtedy zmarszczył brwi i rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukając. – Chwila, co tu robisz?
- Mieszkam i nie, nic ci nie wiszę – odparłam, siadając na łóżku z laptopem w rękach, starając się zupełnie ignorować obecność intruza.
- To ona jest tą twoją nową lokatorką? – zapytał, przenosząc wzrok ze mnie na koleżankę. W odpowiedzi otrzymał jedynie krótkie przytaknięcie. Minęło dopiero kilka godzin od mojego przyjazdu, a już stawałam się coraz bardziej popularna, to się nazywa rozgłos! Jedyne, co mnie zastanawiało, to to, jak będzie wyglądać ich reakcja, gdy w końcu dowiedzą się, że po pijaku rozwaliłam pół szkoły wraz ze znajomymi.
- W takim razie, moja droga, jestem Louis. Chcę odzyskać swój sok do piątku. Nie masz za dużo wyjść z tej sytuacji, bowiem spędzam tu trzy czwarte swojego czasu z tą oto uroczą parką – spojrzeniem wskazał na  stojących za nim towarzyszy. Świetnie, z minuty na minutę coraz lepiej.
- Nie kupię ci żadnego soku, nic ci nie wiszę, jak już, to ty musisz mi załatwić nowy telefon – warknęłam, po czym do reszty zatopiłam się w treści jednego z portali społecznościowych. Starałam się ignorować obecność pozostałych. Nie było to jednak proste zadanie, gdy czułam na sobie spojrzenia każdego z nich. Szybko odnalazłam wśród kontaktów Brooke, jedyną z całej siódemki, z którą wciąż utrzymywałam kontakt, i wystukałam na klawiaturze wiadomość, że pewien zidiociały koleś postanowił pozbawić mnie komórki.
Mogłam udawać, że nie zwracałam na nich uwagi, że byłam do reszty zajęta pisaniem do znajomych. Inaczej; mogłabym to robić, gdyby laptop nie został zabrany z moich kolan. Szatyn przemierzył wraz z urządzeniem całe pomieszczenie, kierując się wprost do łazienki. Otworzyłam szerzej oczy, śledząc każdy jego ruch. Zanim jednak miałam szansę, by się otrząsnąć i zainterweniować, on zdążył zablokować za sobą drzwi.
Zarówno mój wzrok, jak i pozostałej dwójki, wyrażał jedynie zdziwienie. Chyba żadne z nas nie wiedziało, o co chodziło dziwnemu koledze. Co do jednego miałam pewność – coś z nim było nie tak. Pytanie tylko, co?
Po kilku, niezwykle długich minutach ciszy, w końcu dobiegł nas chrzęst zamka i szatyn wyszedł z łazienki, niosąc laptopa wprost w moje ręce. Nie wiedzieć czemu, miałam złe przeczucia co do niezamkniętej karty Facebooka.
- Miło mi cię poznać, Elizabeth, jestem Louis – posłał mi szeroki uśmiech i zamiast dłoni wyciągnął przede mnie komputer. Och, cóż za nieszablonowość.
- Chciałabym odpowiedzieć „mi również”, ale niestety nie pozwalają mi na to zaistniałe okoliczności. Musisz się pogodzić z faktem, że już za tobą nie przepadam – stwierdziłam, odbierając urządzenie z jego rąk i ironicznie unosząc kąciki ust.
Jego mina przez chwilę nie wyrażała zupełnie niczego. Dopiero po chwili przez jego twarz zaczęły przemykać kolejne emocje. Od rozbawienia po oburzenie, w międzyczasie mijając się ze zdziwieniem, może nawet lekkim szokiem. Czy rzeczywiście byłam aż tak nieprzewidywalna? Może okazałam się jedynym osobnikiem płci żeńskiej, na którego nie działał jego niewątpliwy urok osobisty? Cokolwiek to było, musiałam przyznać, że zdecydowanie polubiłam uczucie wyższości.
- I tak nie odpuszczę ci soku, kochanie – puścił mi oczko, po czym odwrócił się na pięcie i wraz z Niall’em opuścili pomieszczenie, podczas gdy mój mózg właśnie starał się przetworzyć nadmiar informacji.
„Kochanie”? Nie dość, że zniszczył jeden z najważniejszych relikwii mojego życia, to dodatkowo zachowywał się w tak arogancki i kontrowersyjny sposób? Czyli oprócz gburowatości mamy również cynizm. Świetnie, zapowiada się coraz ciekawiej.
Dźwięk nadchodzącej wiadomości skutecznie odciągnął mnie od myśli o błękitnookim. Przynajmniej na jakieś pięć sekund. Z zainteresowaniem przeniosłam wzrok na ekran laptopa, szacując w myślach, jakie szkody mógł wyrządzić w niecałe dziesięć minut, mając dostęp do mojego konta. Lista była długa, a konsekwencji z nią związanych, jeszcze więcej. Postanowiłam więc zajmować się nimi w takiej kolejności, w jakiej je zauważę.
I wtedy właśnie pojawiło się nieopisane zdziwienie, bowiem uszczerbków wcale nie było wiele. W sumie, nie było nic, co mogłoby mi na dłuższą metę jakkolwiek zaszkodzić. Znalazłam jedynie samotną wiadomość, wśród oceanu zdań wymienionych z Brooke.
„Poznałam super chłopaka, rozlał na mnie sok, ale później chyba starał się być uroczy. Możliwe, że go zaintrygowałam ”
Któż by pomyślał, że ja, zwyczajna Elizabeth Blurr, mogłabym zainteresować kogoś takiego, jak szanowny Louis. Pozostała tylko jedna kwestia – czy biedny chłopaczyna wiedział, że czasem uczucia, nawet tak przyziemne, jak ciekawość względem drugiej osoby, nie zawsze zostają odwzajemnione? Jeśli nie, zamierzałam mu to wyperswadować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz