Natarczywy dźwięk dzwonka mojego telefonu rozbrzmiał w sypialni, budząc zarówno mnie, jak i Louisa, który ponownie przytłaczał mnie swoim ciężarem. Tym razem jednak, zsunął się na bok, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Westchnęłam głośno i niechętnie sięgnęłam po komórkę, leżącą na stoliku obok.
- Halo? – mruknęłam do telefonu, kompletnie nie przejmując się chrypą w moim głosie. Po drugiej stronie linii słyszałam jedynie jakieś szmery, dopóki...
- Kochanie! – piskliwy ton matki sprawił, że odsunęłam słuchawkę od ucha z grymasem na twarzy. Mogłam nie odbierać. – Tak dawno się nie odzywałaś, zaczęliśmy się martwić. Twój ojciec odchodzi od zmysłów, ja zresztą nie trzymam się lepiej. Powinnaś się czasami zainteresować swoimi rodzicami, zamiast pielęgnować swoje życie towarzyskie.
- Też się cieszę, że cię słyszę. – Przewróciłam oczami, czując, jak Louis oplata mnie ręką. – Co tam u was?
- Czy ty dopiero wstałaś? Przecież jest już po dziewiątej! Rozumiem, że liceum dużo wymaga, ale nie powinnaś siedzieć nad książkami do późnej nocy – stwierdziła, przywołując uśmiech na moją twarz. Tak jest, książki do późnej nocy. Bezpieczne wyjaśnienie. – W każdym razie, nie po to dzwonię. Razem z tatą pakujemy się właśnie do samochodu. Skoro zostajesz na święta w akademiku, odwiedzimy cię wcześniej. Będziemy u ciebie za dwie, może trzy godzinki.
- Co?! – wyrwało mi się zupełnie wbrew mojej woli. – To znaczy, cholera, muszę posprzątać, nie spieszcie się – powiedziałam, znając doskonale pedantyczne zapędy mojej mamy. Szatyn podniósł się na przedramionach, wpatrując się we mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- W takim razie bierz się do roboty! – zaśmiała się i zakończyła połączenie. Ja z kolei przed dobre kilka sekund wpatrywałam się w ekran telefonu, by po chwili z wianuszkiem przekleństw na ustach wyskoczyć z łóżka. Prędko zgarnęłam z szuflady bieliznę i ciuchy, po czym biegiem udałam się do łazienki.
Szybki prysznic był dokładnie tym, czego potrzebowałam dla orzeźwienia. Wysuszyłam ciało ręcznikiem, przebrałam się, po czym wyszłam z toalety, mocując się z mokrymi włosami. Louis obserwował z konsternacją wszystko, co robiłam, nie odzywając się nawet słowem. Przynajmniej do czasu, kiedy spod łóżka wyciągnęłam swoją walizkę.
- Jeśli mogę spytać, o co chodzi? – Usłyszałam tuż przy uchu zaraz przed tym, jak ramiona chłopaka oplotły mnie od tyłu, przyciskając do jego piersi. – Jeśli teraz zamierzasz się wyprowadzić, to poczuję się wykorzystany i zraniony.
- Zraniony poczujesz się dopiero, kiedy mój tata przyjedzie tu za dwie godziny i dowie się, że zamiast w akademiku od września mieszkam u ciebie – powiedziałam, odwracając się przodem do niego. Jego typowy uśmiech zastąpiony został czystym zdziwieniem, które z sekundy na sekundę przeradzało się w coraz wyraźniejszy szok.
- Mamy dwie godziny, żeby przenieść cię z powrotem do akademika? – zapytał, a ja pokiwałam głową w odpowiedzi. Jego oczy podwoiły na chwilę swoje rozmiary. – Zajmij się łazienką – z tymi słowami wyciągnął torbę z moich rąk i skierował się w stronę komody.
Od razu przeszłam do pomieszczenia obok, aby zgarnąć wszystkie swoje rzeczy. Na szczęście nie było ich wiele, więc uwinęłam się szybciej, niż się spodziewałam. Niestety, w pokoju czekała na mnie tragedia. Louis i moja bielizna szli w parze tylko w jednej sytuacji i na pewno nie było nią pakowanie. Nie, kiedy chłopak przyglądał się wszystkiemu z osobna.
- Jeśli już się napatrzyłeś, radziłabym w końcu wziąć się do roboty – burknęłam, wyrywając mu z dłoni mój stanik. Zaśmiał się, widząc moje zdenerwowane, pokręcił głową i otworzył szafę, by przenieść ciuchy do walizki.
Pakowanie poszło względnie szybko, biorąc pod uwagę fakt, że zabraliśmy niemal wszystko. Dwa większe bagaże, jeden mniejszy kuferek i para plecaków – niezbyt wiele, jak na przeprowadzkę.
W pośpiechu zatachaliśmy cały ekwipunek do garażu. Zatrzymaliśmy się na środku pomieszczenia, a Louis odłożył na chwilę moje torby i rozejrzał się wokół, marszcząc brwi i przygryzając wnętrze policzka. W końcu, zupełnie jakby doznał jakiegoś olśnienia, ruszył przed siebie, w kierunku metalowej skrzyni. Otworzył jej drzwiczki i po kilku sekundach grzebania w środku, wyciągnął kluczyki z kolorowym brelokiem.
- Do Mustanga się nie zmieścimy, przykro mi. Tylko w Audi mam bagażnik – prychnął, zgarniając pozostawione chwilę wcześniej rzeczy i kierując się na drugi koniec garażu. Poszłam za nim, by po kilku metrach zatrzymać się przed, rzecz jasna, czarnym modelem RS8.
Rzeczywiście, był bagażnik. Tak mały, że większość musieliśmy przenieść na tylną kanapę, ale mimo wszystko był.
Gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz samochodu, szatyn od razu odpalił silnik i wycofał z miejsca postoju. Co chwilę zaciskał i znów rozluźniał uścisk na kierownicy, zupełnie jakby nie mógł się zdecydować, która z tych opcji jest lepsza. W końcu westchnął głęboko i zaraz po tym, jak wrzucił drugi bieg, postanowił włączyć radio.
Niezadowolone jęki opuściły nasze usta w tym samym czasie, gdy usłyszeliśmy jedną z piosenek, która zapewne podbijała akurat listy przebojów. Uśmiechnęłam się, zerkając kątem oka na jego zdegustowaną minę. Wolałam nie grzebać w tych wszystkich przyciskach, bo doskonale wiedziałam, jak by się to skończyło. Pewnie znów trafiłabym na klimatyzację, wycieraczki, czy inne gówno, które wcale nie powinno być umieszczone tak blisko radia.
- Kurwa – wyrwało się z ust chłopaka, gdy utknęliśmy w korku. – Pamiętaj, jeśli podejdzie tu ktoś z ulotkami, nie otwieraj okien. Dwukrotnie popełniłem ten błąd. Raz babka przez pół godziny starała się mnie nawrócić, za drugim razem straciłem auto. Facet miał broń – mruknął, wzdychając ciężko. – Tego się nie da słuchać – dodał po chwili i dzięki kilku kliknięciom zmienił stację na bardziej znośną.
Uśmiechnęłam się, opierając głowę na zagłówku i zamykając oczy. Nagła pobudka dawała się we znaki, zdecydowanie potrzebowałam kawy. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że zdążę ją kupić zanim mama pojawi się w mieście.
- Tak w ogóle, mam się czego bać? – padło z ust Louisa. Rozchyliłam powiekę, spoglądając na niego z ukosa z podniesioną brwią.
- Cóż, moja mama jest cholerną tradycjonalistką. Jej ideałem dla mnie jest kulturalny dżentelmen, na każdym kroku wykazujący się masą elokwencji i wyrafinowanego humoru – powiedziałam, do samego końca starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo irytowała mnie ta sytuacja. – Z kolei mój tata ma mniejsze wymagania. Jeśli lubisz piłkę nożną i samochody, a twoim wymarzonym wieczorem jest ten spędzony w fotelu z pizzą w jednej ręce i piwem w drugiej, jesteś u niego ustawiony. No, chyba że nie masz żadnych większych aspiracji. Lubi spędzać czas w ten sposób, ale z zawodu jest prawnikiem, więc ceni sobie organizację i poszanowanie niektórych wartości, jak na przykład rodzina.
- Widzę, że znasz wymagania swoich rodziców na wylot. Dużo facetów im przedstawiałaś? – zapytał z uśmiechem na twarzy. Chyba był zbyt pewny siebie.
- Nie, po prostu ich znam – westchnęłam, opierając głowę o zimną szybę. – Wiem, czego oczekują, oboje są tak przewidywalni...
- Mam za to wrażenie, że oni za cholerę nie wiedzą, czego chcesz ty, zgadłem? – Na chwilę nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Nie musiałam go upewniać w tym, że miał rację, sam doskonale o tym wiedział.
- Nic dziwnego, oboje są w pewnym sensie perfekcjonistami, a sam doskonale wiesz, że ja jestem całkowitym przeciwieństwem.
- I nawet nie wiesz, jak się cieszę z tego powodu – posłał mi jeden ze swoich nikłych uśmiechów, po chwili zmieniając bieg i ruszając wraz ze sznurem samochodów przed nami.
- Nie ma tu jakichś bocznych uliczek? Przypominam, że musimy to wszystko rozpakować – jęknęłam, ponieważ w myślach od razu pojawiła się perspektywa układania wszystkiego na półkach tylko po to, by dzień później znów przenieść wszystko z powrotem do niego.
Po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się w nieskończoność, wreszcie udało nam się skręcić w jedną z ścieżek po lewej. Przez chwilę bałam się, że przypadkowo kogoś potrącimy; wąskie dróżki, gołoledź i przechodnie na chodnikach nie były dobrym połączeniem. Na szczęście obeszło się bez szkód i już po paru metrach znaleźliśmy się na dwupasmówce, którą korki jakimś cudem ominęły. Chłopak od razu przyspieszył.
Nie minęło dziesięć minut, gdy zatrzymaliśmy się na akademickim parkingu. Szybko wypakowaliśmy wszystko z bagażnika i z naręczem toreb skierowaliśmy się do środka budynku. Lecący z nieba śnieg wcale nie ułatwiał nam zadania, zmniejszając widoczność i zniekształcając cały krajobraz. Wszędzie tylko biel.
Kiedy tylko znaleźliśmy się wewnątrz, rozglądnęliśmy się wokół, by przypadkiem nie natknąć się na jednego z opiekunów. Sam fakt, że pomieszkiwałam gdzie indziej udało nam się zatuszować, ale mimo wszystko wolałam, żeby któraś z tych zdzirowatych bliźniaczek z ostającą grzywką i okularami na nosie nie nakryła mnie podczas ponownej przeprowadzki. Znając życie nie obyłoby się bez masy pytań i jeszcze większej ilości pretensji.
Biegiem ruszyliśmy wzdłuż korytarza, raz za razem potykając się i ślizgając. Kilkukrotnie niemal upuściłam plecak, jednak dzięki pomocy Louisa, jakoś udało mi się doczłapać pod drzwi pokoju numer 310 bez większych szkód.
Wsunęłam klucz do zamka i nacisnęłam na klamkę, by po chwili znaleźć się w pomieszczeniu, które, niestety, wyglądało całkiem inaczej niż to zapamiętałam.
Po pierwsze, wszystko ogarnął czysty bałagan. Jedyne porównanie, jakie przychodziło mi na myśl, gdy zobaczyłam to, co się tam działo, to burdel. Obraz nędzy i rozpaczy rozciągnięty przed moimi oczami na powierzchni zaledwie kilku metrów kwadratowych. Po drugie, ściany nabrały koloru fioletu. Nie wiedziałam, czy malowanie na własną rękę było dopuszczalne... Nie, na pewno nie było dopuszczalne. I na pewno nie dostali zgody na to, żeby zrobić tu pieprzoną ciemnię. I po trzecie, miałam wrażenie, że w łazience coś zdechło i właśnie gniło.
- To są chyba jakieś żarty – mruknęłam bardziej do siebie niż do Louisa. Szatyn wyminął mnie w progu i rozejrzał się wokół. Na jego twarzy nagle pojawił się taki sam szok, jak u mnie. – Dobra, czas na plan B.
- Plan B? Jaki plan B? Louis, do cholery, nie mam żadnego planu B! – mówiłam, jednak posłusznie ruszyłam za nim w nieznanym mi kierunku. Zmarszczyłam brwi, kiedy zatrzymaliśmy się przed jakimś pokojem w drugim skrzydle akademika.
- Kiedy Nikki nie śpi u siebie, śpi z Niallem u mnie albo – zawiesił na chwilę głos, z szerokim uśmiechem na ustach otwierając drzwi – u Nialla – dokończył z dumą i przepuścił mnie w progu. W tamtej chwili miałam szczerą ochotę rzucić mu się na szyję. Po raz kolejny uratował spierdoloną sytuację. – Zacznij się wypakowywać, zaraz przyjdę, tylko zadzwonię. Wolę, żeby nie wparowali tutaj w wiadomych celach, kiedy twoi rodzice będą w środku.
Posłał mi ciepły uśmiech i zostawił mnie w pokoju. Westchnęłam ciężko. Jeśli to całe przedstawienie miało jakiekolwiek szanse na powodzenie, to tylko i wyłącznie dzięki Louisowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz