poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 37.

Święta. Najpiękniejszy czas w roku? Na pewno nie dla mnie. Piosenki, które, chcąc nie chcąc, każdy znał na pamięć, kolędy, ciągła gadanina jakichś starszych pań na przystankach i ulicach pod tytułem „bo mój sąsiad nie był w kościele", ciągłe tłumy w sklepach, sprawiające, że nawet w zwykłym spożywczaku nikt nie mógł poczuć choćby minimalnej przestrzeni... Ludzie, jeden za drugim, zapominali, czym było człowieczeństwo. Zachowywali się jak zwierzęta, które wypuszczone na wolność po długim życiu w zamknięciu, odzyskiwały wszystkie swoje instynkty. Jakby od tego, który papier prezentowy wybiorą, zależał sens ich istnienia.
Jeśli o mnie chodziło, ja miałam to wszystko gdzieś. Stwierdziłam, że w tym roku odpuszczę sobie święta. Wszyscy wyjeżdżali do rodzin; wszyscy, oprócz mnie. Ja postanowiłam, że nie pojadę z rodzicami w góry, że zostanę w Londynie i cały świąteczny harmider ominę szerokim łukiem. Szkoda tylko, że moje plany miały zostać zniweczone w najbardziej perfidny sposób, jaki mógłby mi w ogóle przyjść do głowy. Nie. Wróć. Coś takiego na pewno nie przyszłoby mi do głowy. Coś takiego pojawia się jedynie w umysłach szaleńców. I Louisa.
W każdym razie, od początku. Fakt, że pewien szatyn miał urodziny w Wigilię, wcale mnie nie cieszył. Nigdy nie potrafiłam wybierać prezentów, a w tym wypadku musiałam się postarać jeszcze bardziej niż zwykle. Dla Nikki znalazłam jakąś bluzę z nadrukiem jej ulubionego zespołu, dla Nialla książkę opatrzoną tytułem „Bo po co się pocić, skoro można tyć", dla Harry'ego jakieś suplementy do włosów, dla Dominica nowa czapka, bo ostatnia została podpalona, gdy Styles wszedł do kuchni, a dla Louisa... No właśnie. Dla solenizanta wciąż nic nie miałam, mimo że do świąt został tylko jeden pieprzony dzień.
- Brooke, do jasnej cholery – mruknęłam, gdy brunetka zaciągnęła mnie do kolejnego sklepu odzieżowego. – Wiem, że kochasz zakupy i najchętniej zamiast spać, łaziłabyś w kółko i szukała wyprzedaży, ale naprawdę mam dziś ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Kompletnie nie przemyślałam swojej decyzji, prosząc przyjaciółkę o pomoc. To zawsze kończyło się w podobny sposób – torbami wypchanymi rzeczami, których żadna z nas zupełnie nie potrzebowała. Jednak choć wiedziałam, że tym razem nie będzie inaczej, postanowiłam zaryzykować, bo w końcu, co dwie głowy, to nie jedna, tak?
- Och, nie przesadzaj. Jesteśmy tu niecałe dwie godziny, daj mi się nacieszyć londyńskimi galeriami – żachnęła się, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem. Wzniosłam oczy do nieba, mając ochotę uderzyć głową w coś twardego.
- Naprawdę muszę się rozejrzeć po sklepach, w których sprzedają coś poza koszulkami za kilkaset funtów – powiedziałam, na potwierdzenie swoich słów unosząc w górę byle jaki T-shirt i spoglądając na metkę. Suma dostrzegalna na kawałku kartonu przerastała wszelkie oczekiwania.
- Wiem, że prezent dla twojego chłoptasia jest ważny, ale powinnaś pomyśleć, jak będziesz wyglądać, kiedy już przyjdzie czas, żeby mu go dać. Strój to połowa sukcesu, zadbaj o to, jak wyeksponujesz cycki, to najistotniejsze – pokiwała głową z takim zapałem, że przez chwilę zastanawiałam się, jakim cudem wciąż jeszcze nie odpadła.
- Czasami, a właściwie bardzo często, staram się dojść do tego, co jest z tobą nie tak – burknęłam, chwytając z wieszaka jedną z sukienek i przykładając ją do ciała. – Co myślisz?
- Myślę, że przymierzalnie są tam, twój portfel leży gdzieś na dnie torby, a kasjerka pomoże ci to zapakować – uśmiechnęła się, popychając mnie w wyznaczonym przez siebie kierunku. Wiedziałam, że opieranie się nie miało najmniejszego sensu. I tak zawsze wychodziło tak, jak chciała ona.
Niestety, a może stety, znów miała rację. Czarna, delikatnie rozkloszowana sukienka leżała na mnie świetnie, co nie było częstym zjawiskiem. Wszystkie moje atuty, mimo że zazwyczaj nie widziałam ich zbyt wiele, zostały idealnie zaznaczone, a każdy najmniejszy detal uwydatniony w taki sposób, że nie miałam najmniejszej ochoty ściągać z siebie aksamitnego materiału.
Ostatni raz przeglądnęłam się w lustrze, ubrałam swoje ciuchy i z sukienką w dłoni wyszłam z przebieralni. Minęłam Brooke bez słowa tylko dlatego, że jak najszybciej chciałam zapłacić za swój nowy zakup. Uśmiechnęłam się do ekspedientki i podałam jej ubranie, sięgając do torebki po portfel. Odliczyłam odpowiednią sumę, zastanawiając się przy okazji, czy wystarczy mi na prezent dla Louisa, choć, na dobrą sprawę, doskonale wiedziałam, ile dokładnie będę potrzebować.
- Idziemy dalej? – zapytałam, podchodząc do brunetki od tyłu. Zmierzyła mnie wzrokiem, zatrzymując go na chwilę na trzymanej przeze mnie papierowej torbie. Uniosła lekko kąciki ust i przytaknęła ochoczo.
Kolejne minuty mijały niesamowicie wolno. Brooke mierzyła dosłownie wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu przyciągało jej uwagę, a ja po prostu stałam jak ostatni kołek, patrząc się na swoją niezaprzeczalnie ładniejszą koleżankę. Jeśli w ogóle możliwe jest, by czuć się jak piąte koło u wozu w towarzystwie jednej osoby, to dokładnie tak to wyglądało.
Kiedy już obeszłyśmy prawdopodobnie wszystkie możliwe sklepy odzieżowe, wreszcie udaliśmy się pomiędzy inne działy. Na pierwszy ogień – kawa. Bo przecież czym byłby dzień bez porcji kofeiny? Gdy tylko opróżniliśmy filiżanki, zaciągnęłam przyjaciółkę tam, gdzie planowałam zajrzeć od samego początku.
- Sklep muzyczny? – Uniosła brew, zaplatając ramiona na piersi. – Nie dość, że rano odwiózł cię pierdolonym Mustangiem, to jeszcze lubi muzykę? Czy ty chcesz mi subtelnie zakomunikować, że za czwartym podejściem znalazłaś sobie lepszego faceta niż ja z... Dwunastoletnim doświadczeniem?
- Dwunastoletnim?
- Kochałam chłopców od zerówki, moja droga – odparła rzeczowo, podążając za mną jak cień między kolejnymi półkami, które wręcz uginały się od ilości położonych na nich skrzypiec, smyczków i futerałów.
Nie zwracając większej uwagi na paplaninę koleżanki, rozglądałam się wokół, próbując odnaleźć wzrokiem interesujący mnie dział. Teoretycznie, powinien się on rzucać w oczy; praktycznie, sklep był tak wielki, że byłam w stanie przeoczyć nawet stojący na środku fortepian. Mimo wszystko, po kilku minutach (i pytaniach skierowanych do jednego z pracowników), wreszcie znalazłyśmy cel naszej wycieczki do galerii.
- Gitara? – zapytała Brooke, skanując spojrzeniem cały dział. W odpowiedzi pokiwałam głową, od razu szukając modelu, który wypatrzyłam kilka dni wcześniej.
- Ta! – niemal pisnęłam, wskazując palcem na konkretny instrument i od razu kierując się do kas.
- Chwila! – wydarła się za mną brunetka, po kilku sekundach doganiając mnie i zatrzymując szarpnięciem za rękę. Zachwiałam się lekko, odwracając się w jej stronę ze zmarszczonymi brwiami. – Gibson? Chcesz mu kupić pierdolonego Gibsona? Kiedy stałaś się milionerką i dlaczego nic o tym nie wiem?
- Nie stałam się milionerką, mam tu rabat – odparłam znudzonym głosem, chcąc jak najszybciej dostać to, po co przyszłam.
Wytłumaczyłam sprzedawcy, o którą gitarę mi chodzi, podałam adres, na który dostarczyć mieli instrument, wpłaciłam odpowiednią sumę i w końcu mogłyśmy wyjść z galerii. Świeże, wyjątkowo mroźne powietrze przywitałam z niesamowitą aprobatą, mimo że czułam, jak powoli zamarzałam. Nie minęło nawet kilka minut, gdy zaczęłam się trząść, szczękając zębami. Zdecydowanie tęskniłam za latem.
Wraz z Brooke, ramię w ramię skierowałyśmy się na przystanek, chcąc jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Sytuacja wyglądała co najmniej dziwnie. Biorąc pod uwagę stan pokoju w akademiku, gdy byłam tam ostatnio, stwierdziłam, że nie zamierzam zapraszać tam kogokolwiek. Odpadało również goszczenie przyjaciółki u Louisa. Po pierwsze, w moim mniemaniu zebrało się tam już wystarczająco dużo ludzi, a po drugie, nie mogłam powiedzieć, że mieszkałam wraz z nim, bo nie minęłaby godzina, a rodzice zasypaliby mnie pytaniami. Dlatego użyłam najmniej wiarygodnej wymówki, jaka przyszła mi do głowy i wmówiłam dziewczynie, że akademik jest w remoncie, więc mamy opłacone pokoje w podrzędnym hotelu na przedmieściach. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, ważne, że ona uwierzyła, mimo że koło nienaruszonej bursy przejeżdżałyśmy z dziesięć razy.
Z autobusu wysiadłyśmy niemal dokładnie pod lekko obdartym budynkiem, którego wyblakły szyld głosił „Felicity Hotel". Sama nie wiedziałam, co podkusiło mnie do wyboru akurat tego miejsca. Chyba brakowało mi dreszczyku emocji. Tak, to by wyjaśniało, dlaczego postanowiłam wynająć pokój, pod którego oknem kręcą się typy spod ciemnej gwiazdy.
Z ciężkim westchnieniem opadłam na łóżko, które ugięło się pod moim ciężarem i skrzypnęło tak głośno, jakby zaraz miało się złamać. Zamknęłam oczy, z całych sił starając się nie dać po sobie poznać, jak zmęczona byłam. Ostatnimi czasy mój sen ograniczał się do maksymalnie pięciu godzin i nie mogłam ukryć, że w żadnym wypadku mi się to nie podobało. Wory pod moimi oczami i wieczny rozgardiasz na głowie mówiły same za siebie, że mój tryb życia uległ nagłej, diametralnej zmianie.
- Dobrze, że wzięłam większą walizkę. Znowu musiałabym dzwonić po tatę, żeby załatwić jakiś dodatkowy transport – burknęła, po raz kolejny przepatrując swoje zakupy. Znając ją, gdy tylko wróci do domu, wpakuje wszystko na dno szafy i kompletnie zapomni o istnieniu swoich nowych zdobyczy.
- Nie wiem, po co zawsze tyle kupujesz – powiedziałam, podnosząc się na łokciach i patrząc na nią z wymalowaną na twarzy dezaprobatą. – Za każdym razem zachowujesz się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Czegokolwiek nie zobaczysz, od razu musisz to mieć.
- Nie praw mi kazań na temat moich wydatków, skoro sama kupiłaś dzisiaj gitarę za małą fortunę – zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu w taki sposób, jakbym przed chwilą zabiła jej rodziców i pogrzebała ich u siebie w ogródku. Z jednej strony nie podobało mi się odwracanie kota ogonem. W końcu, dla mnie wydanie kwoty takiego gabarytu to jednorazowa sprawa; ona przepuszczała tyle kilka razy w miesiącu. Jednak patrząc na to z innej perspektywy, wiedziałam, że poniekąd miała rację.
- Znowu wyolbrzymiasz – westchnęłam, wstając z miejsca i przenosząc moje torby z jednego końca pokoju na drugi w celu wypakowania ich zawartości do walizki. Brooke wyjeżdżała za kilka godzin, więc wolałam być spakowana, by jak najszybciej opuścić ten przeklęty hotel i wrócić do, niestety, akademika. Mimo że Louis naciskał, żebym została na święta u niego, ja wiedziałam swoje i za nic nie chciałam wpychać się na jego Wigilię. Ponoć mieli go odwiedzić dziadkowie wraz z Lottie, więc nie zamierzałam przeszkadzać w spotkaniu rodzinnym. Szczególnie, że miałam świadomość, jak rzadko się widywali.
– Może pójdziesz pod prysznic? Po pięciogodzinnym łażeniu dobrze ci to zrobi – zauważyłam, uśmiechając się lekko w stronę brunetki. Ta uniosła głowę, patrząc na mnie przez chwilę, jakby nie zrozumiała, co powiedziałam, jednak nie minęło kilka sekund, gdy pokiwała głową i zgarniając jakieś rzeczy z komody, skierowała się do łazienki, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu.
Przysiadłam na skraju łóżka, chowając twarz w dłoniach. Czułam się dziwnie. Pierwszy raz w całym swoim życiu nie zamierzałam się spotkać z rodzicami, nie miałam nawet ochoty odwiedzić Cheshunt. Ale mimo wszystko, poniekąd brakowało mi świątecznej atmosfery, od której zawsze chciałam się odciąć. Dotknęła mnie swego rodzaju pustka, którą zdefiniować potrafiłam tylko jednym słowem.
Samotność.
Chciałam zostać sama, więc właśnie to się stało. Dlaczego więc mi to nie pasowało? To pieprzone uczucie wręcz wyżerało mnie od środka, gdy tylko zostawałam gdzieś sama na dłużej niż pięć minut.
Wyciągnęłam telefon z zamiarem zadzwonienia do Louisa. Miałam nadzieję, że będzie w stanie poświęcić mi chwilę na chociażby zwykłą rozmowę, jednak zanim zebrałam się w sobie, by wreszcie wcisnąć zieloną słuchawkę, przerwało mi pukanie do drzwi. Podniosłam się z miejsca i z cichym westchnieniem poszłam otworzyć. Nacisnęłam na klamkę i kiedy już miałam zapytać, o co chodziło, czyjeś ręce oplotły ciasno moje ramiona, a po chwili cały obraz został zasłonięty grubym materiałem. Od razu dotarł do mnie dziwny zapach, który zdawał się zabierać mi całe powietrze. Nawet w ciemności czułam, jak wszystko zaczęło wirować.
- Wesołych świąt, mała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz