poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 40.

Jeśli wszystko w naszym życiu, od samego początku rzeczywiście działo się z jakichś przyczyn, to osobiście chciałabym poznać każdą z nich. Chciałabym wiedzieć, dlaczego kiedy miałam siedem lat coś podkusiło mnie, żeby wspinać się po drzewach, czego wynikiem była złamana ręka. Chciałabym wiedzieć, dlaczego w wieku lat dziesięciu znów zrobiłam to samo, mimo że wiedziałam, jak mogło się to skończyć. Chętnie usłyszałabym jakieś wytłumaczenie tego, dlaczego byłam taka, a nie inna. Dlaczego nie smakowało mi espresso, skoro mój tato pijał je codziennie? Dlaczego wolałam żółty od różowego i niebieski od fioletu? Skoro rzeczywiście nic nie działo się bez przyczyny, to dlaczego niektórych rzeczy zwyczajnie nie potrafiliśmy wyjaśnić ani poprzez naukę, ani poprzez wiarę, ani w żaden inny sposób? Skoro coś większego rządzi nami wszystkimi, dlaczego pozwala nami manipulować, podejmować nam złe decyzje? Żebyśmy uczyli się na błędach? W takim razie dlaczego w tak dużej mierze nasze życie zależy od innych? W moim mniemaniu, cała ta sprawa wyglądała jak jeden wielki absurd.
Właśnie takie myśli krążyły po mojej głowie, gdy siedziałam na skraju łóżka, zawzięcie wpatrując się w telefon. Była to kolejna rzecz, na którą nie miałam najmniejszego wpływu. Wiedziałam, że dla rodziców utrzymanie mnie w londyńskim akademiku wiązało się z wieloma wyrzeczeniami. Dodajmy do tego fakt, że wcale tam nie mieszkałam, choć o tym niekoniecznie musieli wiedzieć. Jeśli była możliwość, by jakoś ich wspomóc, robiłam to, mimo że żadne z nich nie było idealne. Zresztą, kogo można by uznać za ideał? Podsumowując, powrót do domu faktycznie mógł wydać się o niebo lepszą opcją, a przynajmniej w niektórych aspektach.
- Coś się stało? – zapytał Louis, po kilku sekundach pojawiając się przy moim boku. Odwróciłam głowę i od razu tego pożałowałam, napotykając jego zatroskane spojrzenie. Wiedziałam, że nie było sensu chować przed nim tego, co nieuniknione. Wolałam powiedzieć to od razu i choć naprawdę chciałam to zrobić, nie potrafiłam. Bo pomimo, że otwierałam usta, raz za razem zamykałam je ponownie, nie mogąc wydobyć spomiędzy nich żadnego dźwięku.
Spuściłam wzrok na kolana, starając się jakoś wybrnąć ze swojej pasowej pozycji. Właśnie znalazłam się między przysłowiowym młotem a kowadłem; choćbym nie wiem, co zrobiła, i tak byłoby źle. Wynikało z tego tyle, że musiałam wybrać mniejsze zło. I dokładnie to zamierzałam uczynić, jednak nie pozwalała mi na to cholerna gula w gardle.
- Mama chciała mi tylko powiedzieć, że... - znów zawiesiłam na chwilę głos, nie wiedząc nawet, jak mogłabym ubrać to wszystko w słowa. W myślach brzmiało to tak boleśnie banalnie, jednak kiedy tylko przyszło do wypowiedzenia tego głośno, od razu traciłam cały swój animusz. Mimo wszystko, musiałam zebrać się w sobie i choć na chwilę zapomnieć o własnych odczuciach związanych z tym tematem. – Że po świętach wracam do domu – wydusiłam w końcu, automatycznie kuląc się w sobie jeszcze bardziej.
- To chyba dobrze, przyda ci się chwila odpoczynku od tego wszystkiego – powiedział, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. Pokręciłam głową, zerkając na niego z ukosa. Uśmiechał się pokrzepiająco, jednak widząc mój niepocieszony wzrok, zmarszczył brwi, jakbym dała mu do rozwiązania jakąś wyjątkowo trudną zagadkę.
- Wyjeżdżam, Louis. Na stałe. – Echo moich słów zawisło w powietrzu, zagęszczając atmosferę panującą między naszą dwójką do takiego stopnia, że od razu zrobiło mi się duszno. Odwróciłam spojrzenie w drugą stronę, nie chcąc patrzeć na rozczarowaną minę szatyna. – Dyrektor zgodził się przyjąć całą naszą grupkę z powrotem. Ktoś go namówił, pewnie któryś z rodziców – dodałam zduszonym głosem, tak, że sama ledwie siebie słyszałam.
Czułam, jak chłopak się spina, a jego oddech staje się głębszy, jakby za wszelką cenę próbował się uspokoić, ale coś mu w tym przeszkadzało. Przetarł twarz dłonią, po chwili przeczesał włosy palcami i dopiero wtedy znów spojrzał na mnie. Omiótł mnie wzrokiem z góry na dół, przeskanował całą moją twarz z taką dokładnością, jakby chciał zapamiętać każdy jej szczegół, a na koniec zatrzymał się na moich oczach. Odetchnął głęboko, przywołując na usta delikatny uśmiech.
- Oboje doskonale wiemy, że sobie poradzisz – stwierdził, zakładając kosmyk za moje ucho. – Czy tu, czy tam, ze wszystkim dasz sobie radę, nieważne, jak bardzo popieprzone będą nasze sprawy. Nawet jeśli wyjedziesz, przypominam, że masz jeszcze tylko pół roku nauki, potem możesz się przeprowadzić gdziekolwiek chcesz, choć nie ukrywam, że najchętniej zaproponowałbym ten pokój – zaśmiał się pod nosem, czemu nie byłam w stanie nie zawtórować. Nie miałam pojęcia, jakim cudem potrafił poprawić mi humor nawet w takiej sytuacji, ale zdecydowanie mu wychodziło. – A na dodatek, gdybyś zapomniała, kocham cię. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, więc w razie czego, wiesz, gdzie mnie szukać.
- Mówisz to wszystko w taki sposób, jakbym wyjeżdżała za pięć minut – mruknęłam, opierając głowę na jego ramieniu. – Nie chcę nigdzie jechać.
Louis po raz kolejny przytulił mnie do siebie, po chwili wywracając nas oboje na materac. Zaśmiałam się pod nosem, czując, jak zmęczenie ponownie mnie obezwładnia. Westchnęłam cicho, zamykając oczy i kurczowo zaciskając dłonie na bluzie chłopaka.
- Też cię kocham, Lou – szepnęłam, a po kilku minutach zasnęłam. I mimo że nie chciałam kończyć tego wszystkiego, nie przejmowałam się tym w tamtej chwili. Nie, kiedy Louis trzymał mnie przy sobie zupełnie tak, jakby bał się kiedykolwiek puścić.


Następnego ranka obudził mnie dźwięk gwałtownie unoszonych żaluzji. Otworzyłam oczy, automatycznie marszcząc brwi i podpierając się na przedramionach. Rozejrzałam się po pokoju, niemal od razu zauważając blond czuprynę. Lottie stała w miejscu z dłońmi wspartymi na biodrach, patrząc na mnie z dezaprobatą.
- Moja droga, jest południe, do tego świąteczne południe, a ja zostałam ze wszystkim kompletnie sama – wyrzuciła ręce w górę, jakby chciała podkreślić, jak bardzo ją to wszystko irytowało. – Harry wziął Dominica i uciekli z samego rana, dziadkowie wyszli na spacer i nie ma ich od kilku godzin, Niall zorganizował jakąś wycieczkę dla Nikki, sama nie wiem, o co chodzi, a Louisowi coś się stało i nad piątą wsiadł do samochodu i do tej pory nie wrócił. Jesteś moją ostatnią deską ratunku, więc, jak cię proszę, pomóż.
- Louis gdzieś pojechał? – zapytałam, automatycznie podnosząc się do pozycji siedzącej. W mojej głowie jak na zawołanie zaczęły przewijać się najróżniejsze scenariusze, co mogło się stać, skoro nie wracał do tej pory.
- Ta, ma urodziny, zawsze to robi. Najczęściej pojawia się dopiero na kolacji, w sumie, żadna nowość – westchnęła, podchodząc do łóżka, nie spuszczając ze mnie wzroku. Powoli zaczynałam bać się jej spojrzenia. Jej oczy były nawet jaśniejsze niż te należące do jej brata i z każdą sekundą coraz bardziej wydawało mi się, że przewiercają mnie na wylot.
Odepchnęłam od siebie wszystkie myśli na ten temat, ostatni raz pokręciłam głową, aby choć trochę się ocucić i wreszcie podniosłam się z miejsca. Lottie zawzięcie obserwowała każdy mój ruch, dopóki nie znalazłam się w łazience. Jednak moja chwila spokoju nie potrwała długo, bo zaraz po powrocie do sypialni, znów natrafiłam na błękitne tęczówki. Nie miałam żadnego wyjścia, po prostu musiałam się dostosować. Zresztą, jakby na to nie spojrzeć, powinnam pomóc, w końcu byłam tutaj niezapowiedzianym gościem. Czułam się trochę jak bezdomny.
Do zrobienia nie było dużo, ze wszystkim uporałyśmy się w niecałe trzy godziny. Prezenty leżały pod choinką, stół został perfekcyjnie nakryty; potrawy wyszykowane na najróżniejsze sposoby tylko czekały na kolację, która rozpocząć się miała dopiero za jakiś czas, kiedy na zewnątrz zrobi się całkiem ciemno. Im bliżej było do tego czasu, tym bardziej denerwowałyśmy się tym, co działo się z Louisem. Państwo Tomlinson zdążyli już wrócić, podobnie jak Niall, Nikki, Harry i Dominic, więc czekaliśmy jedynie na niego, a każda kolejna minuta tylko wzmagała nasz niepokój.
Na szczęście, gdy już mieliśmy wysyłać ekipę ratunkową, składającą się ze wszystkich zebranych w domu chłopców, szatyn zjawił się w salonie. Przyszedł jak gdyby nigdy nic, pocierając dłonie i po chwili chowając je w kieszeniach. Zmarszczył brwi, zauważając, że wszyscy intensywnie wpatrywaliśmy się w niego w kompletnej ciszy.
- Mam przesrane? – zapytał od niechcenia, rzucając się na kanapę pomiędzy mnie a Stylesa.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – ku ogólnemu zdziwieniu, głos zabrała babcia Louisa, z ust której, jak dotąd, usłyszałam jedynie „dzień dobry, wesołych świąt". – Po pierwsze, wszyscy się o ciebie martwiliśmy, co ty sobie wyobrażasz, żeby w taką pogodę jeździć gdzieś po nocy?! I po drugie, znajdź synonim do słowa „przesrane". Czyżbyś zapomniał, czym jest kultura?
- Babciu, lat mam dwadzieścia dwa, nie dwanaście. – I właśnie w ten sposób zaczęła się pierwsza tego wieczoru kłótnia, która przeciągnęła się aż do połowy kolacji. Stopniowo każdy dorzucał swoje dwa grosze, co chwilę broniąc zdania to jednej, to znów drugiej strony.
Drugi konflikt został niefortunnie zapoczątkowany przez Stylesa, który nieświadomy niczego zaczął narzekać na finały ligi światowej w piłce nożnej, w której, jego zdaniem, wynik został orzeknięty zupełnie niesprawiedliwie. Przez chwilę naprawdę myślałam, że Louis zamorduje go samym spojrzeniem.
Jednak zanim doszło do jakiejś większej szkody, Niall zaczął krztusić się zupą, przyciągając uwagę wszystkich zgromadzonych przy stole. Kiedy wreszcie się uspokoił, zaczął tłumaczyć, że to przez za mocno doprawiony barszcz, co od razu spotkało się z oburzonym tonem Lottie, która, jak to ujęła, nad garami stała cały dzień i to wcale nie jej wina, że blondyn nie znał się na porządnej kuchni.
Napięta atmosfera ciągnęła się aż do końca posiłku, przez co nadszedł on szybciej, niż było zaplanowane. Jednak, tak na dobrą sprawę, nikomu to za bardzo nie przeszkadzało. Wraz z Lottie i Nikki uporałyśmy się szybko z naczyniami i wróciłyśmy do towarzystwa. No, przynajmniej taki miałyśmy zamiar, bo kiedy weszłyśmy do salonu, okazało się, że wszyscy rozbiegli się po całym domu, wcześniej zabierając wszystko spod choinki. Spojrzałyśmy po sobie z dziewczynami i bez słowa skierowałyśmy się w swoje strony.
Nie miałam najmniejszego problemu z domyśleniem się, gdzie szukać swoich rzeczy. Bez namysłu udałam się do sypialni Louisa, spodziewając się, że zastanę tam chłopaka i, na całe szczęście, nie pomyliłam się.
- Muszę cię przeprosić – mruknęłam na wstępie, zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do szatyna, po chwili siadając obok niego na łóżku. – Twój prezent miał przyjść wczoraj, ale kurier spieprzył robotę, więc prawdopodobnie będzie dopiero pojutrze – wyjaśniłam szybko, a skrucha wymalowała się na mojej twarzy. Usłyszałam jedynie cichy śmiech, a zaraz potem zostałam przyciągnięta do ciasnego uścisku.
- Nie potrzebuję żadnych prezentów, a już na pewno nie od ciebie – stwierdził z taką powagą, jakiej chyba nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
- Za późno, czy tego chcesz, czy nie, wszystko jest opłacone i choćbyś nie wiem, jak się starał, kurier i tak zostawi ci to pod drzwiami – uśmiechnęłam się, unosząc dumnie głowę. Louis zmierzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem, jakby chciał mi w ten sposób uświadomić, jak bardzo nietaktownie się zachowałam. Niestety, mimo jego starań, ja i tak nie żałowałam żadnej z podjętych decyzji, a już na pewno nie tej, dotyczącej kupna gitary.
- W każdym razie, zanim przejdziemy do otwierania tego wszystkiego – wskazał na niewielką kupkę różnych pakunków – to najpierw, masz otworzyć ten ode mnie. – Z tymi słowami sięgnął za siebie, po kilku sekundach wyciągając ku mnie czarne pudełko. Zmarszczyłam brwi, jednak zauważając jego naglący wzrok, z lekkim wahaniem uchyliłam wieczko.
Szczęka opadła mi bardziej niż wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam garaż w całej jego okazałości. Drżącymi dłońmi chwyciłam srebrny łańcuszek, by dokładniej mu się przyjrzeć. Zawieszka w kształcie gwiazdy wykonana została z taką precyzją, że bałam się, że nie powinnam w ogóle jej trzymać. Zupełnie, jakby była ze szkła, a nie z metalu. Obróciłam ją między palcami, na jej drugiej stronie zauważając wygrawerowany napis „glow". Znów posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, na co on odpowiedział krótkim uśmiechem.
- Zabrzmię teraz jak kompletna cipa, więc pamiętaj, że tak naprawdę ciągle jestem twardy – poruszył sugestywnie brwiami, od razu wywołując u mnie śmiech. Perwersyjny idiota. – Nieważne, po prostu, nie mogłem się powstrzymać. Ta gwiazda kojarzy mi się z tobą, bo... Bo po pierwsze, wiem aż za dobrze, że kochasz Coldplay, a „Yellow" jest jakaś taka charakterystyczna i kiedy to zobaczyłem, od razu wiedziałem, że muszę ci to kupić. A po drugie, dla mnie jesteś taką gwiazdą. Jakkolwiek to nie brzmi, jesteś wyjątkowa, zupełnie, jakbyś świeciła w ciemności i stąd właśnie to „glow". Chciałem, żebyś pamiętała, że cokolwiek się stanie, czy w przyszłości się spotkamy, czy nie, czy będziesz tu, czy gdziekolwiek indziej, dla mnie jesteś jedyna w swoim rodzaju.
Wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nie był w stanie powiedzieć nic więcej. I wcale nie musiał tego robić. Te kilka zdań wystarczyło, żeby doprowadzić mnie do płaczu. Czułam się jak idiotka, siedząc przy nim, cała się trzęsąc, nie mogąc wydusić słowa, do tego mocząc koszulkę, kiedy spadały na nią kolejne łzy, których zwyczajnie nie potrafiłam pohamować.
Chciałam zatrzymać czas właśnie w tamtym momencie. Chciałam sprawić, żeby to wszystko trwało jak najdłużej, mimo że wiedziałam, że było to niewykonalne. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, żałuję. Żałuję, że po tym wszystkim musieliśmy się rozstać. Żałuję tego, że przez cały czas, który razem spędziliśmy, nie powiedziałam mu wszystkiego, co zamierzałam, że nie zadałam tylu pytań, które nieraz cisnęły mi się na usta.
Ale na pewno nie żałuję jednej rzeczy. Nie żałuję, że się w nim zakochałam, bo coś, co zaczęło się na awanturze o rozlany sok, zakończyło się najpiękniejszą przygodą, jaką przeżyłam w swoim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz