środa, 27 maja 2015

Rozdział 21.

Nie wiem, co to za piosenka, ale od dziś jest moją ulubioną. Jego słowa huczały w mojej głowie, nie ze względu na ich wagę, a alkohol, buzujący w moich żyłach. Wypiłam tylko dwa kieliszki, a czułam się jak po wchłonięciu kilka razy tyle. To jedynie kilkadziesiąt mililitrów jakichś kolorowych drinków, nie butelka wódki bez przepitki. Więc dlaczego czułam się jak pijana idiotka?
Mimo wszystko, wciąż nie odrywałam się od Louisa. Zresztą, nawet gdybym chciała, nie wiedziałam, czy by mi na to pozwolił. Wbijał palce w moje biodra, napierał na mnie całym swoim ciałem, a ja utrzymywałam równowagę tylko dzięki dłoniom zaciśniętym na jego karku. Czułam jego usta na swoich, jego język na moim podniebieniu. Nie walczyliśmy o dominację, ja byłam tą uległą, zawsze dawałam przejąć kontrolę facetowi, a w tym przypadku, chłopakowi zdecydowanie to nie przeszkadzało. Odnosiłam wręcz wrażenie, że taki stan rzeczy jak najbardziej mu pasował.
Minęła dość długa chwila, sama nie byłam pewna, ile to wszystko trwało. Szatyn odsunął się ode mnie, co skwitowałam jedynie niezadowolonym pomrukiem. Uśmiechnął się do mnie, oblizując wargi i rozluźniając swój uścisk. Spojrzał na mnie z góry, a ja zmarszczyłam lekko brwi, starając się przy okazji nie wyglądać jak gówno. Nie ukrywam, było ciężko. Naprawdę nie miałam pojęcia, co piłam, skoro czułam się aż tak źle. Dawali, to wzięłam. Proste, logiczne, wolałam wlewać w siebie alkohol niż myśleć o wyścigu Louisa. Chciałam choć na chwilę zapomnieć, że coś mogło mu się stać... Główny powód, dla którego w ogóle sięgnęłam po kieliszek.
- Mam rozumieć, że nie jesteś wkurwiona? - Zaśmiałam się w odpowiedzi na jego słowa. Wkurwiona? Nie mogłabym się wkurwić o coś, co tak cholernie mi się podobało.
- Uwierz, że mój aktualny humor jest całkowitym przeciwieństwem zdenerwowania - mruknęłam, wciąż nie zdejmując rąk z jego szyi. Miałam idealną sposobność, by poczuć jego perfumy. Cudowne, wręcz idealne. Wspaniale dobrane i odurzające niczym najlepszy afrodyzjak.
- Zastanawia mnie tylko jedna rzecz - zaczął, nachylając się nad moim odkrytym ramieniem. Musnął je delikatnie ustami, sprawiając, że przeszły mnie przyjemne ciarki. - Od kogo wzięłaś te pierdolone drinki? Przysięgam, że mu wpieprzę - dokończył, unosząc swoje oczy z powrotem na moją twarz. Spojrzałam na niego, wydymając wargi i przekrzywiając lekko głowę.
- Skąd to pytanie?
- Nie wierzę, że pozwoliłabyś mi pocałować się od tak - zaśmiał się, cofając się o krok i sprawiając, że musiałam oprzeć dłonie na jego klatce piersiowej. Zachwiałam się, jednak w miarę szybko odzyskałam równowagę. Pod palcami mogłam wyczuć jego doskonale zarysowane mięśnie, przyprawiające mnie o szybsze bicie serca. Cholera, był tak... Perfekcyjny.
- Uwierz, tobie dałabym się pocałować i bez alkoholu - uśmiechnęłam się, ponownie zmniejszając dystans między nami. Chłopak prychnął pod nosem, kręcąc głową z rezygnacją.
- Nie powiedziałabyś tego na trzeźwo i w sumie, chyba wolę cię bez procentów. - Przesunął dłonią po mojej talii, by po chwili odsunąć się jeszcze bardziej. Znów zatoczyłam się lekko, co nie umknęło uwadze mojego towarzysza. Niemal natychmiast objął mnie ramieniem i podtrzymując cały mój ciężar, udał się w kierunku samochodu.
- Nie rozumiem, po co starasz się ukrywać złość, skoro widać, że coś cię strasznie irytuje. Mnie tak łatwo nie oszukasz - pstryknęłam go w nos, choć w sumie, sama nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Reakcja była mimowolna. Tak na dobrą sprawę, nie miałam pojęcia, jak udało mi się w ogóle trafić, skoro wszystko widziałam podwójnie. Podwójnie? Wróć! Potrójnie.
Louis pokręcił głową, otwierając drzwi auta. Usadził mnie na fotelu pasażera, po czym zapiął pasy bezpieczeństwa, jakby bał się, że naglę postanowię uciec. Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, choć sama nie wiedziałam, dlaczego. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Jesteś taki śmieszny, kiedy zachowujesz się jak mój ojciec. On też zawsze każe mi zapinać pasy, chyba nawet nie wie, że mam prawo jazdy - znów zaczęłam się śmiać z własnych słów. Chciałam się uspokoić, ale jakoś dziwnym trafem, nie potrafiłam. Zaczęłam się zastanawiać, co właściwie wypiłam, ale przerwały mi króliki. Zaraz, jakie króliki? - A co, jak to zające? - zapytałam, nagle odzyskując powagę.
- Zające? - powtórzył Louis, zupełnie, jakby ich nie widział. W sumie, nie mógł widzieć. Ale kogo to obchodziło? One tu były. Skakały. Białe, puchate i wyjątkowo miłe. Chciałam jednego pogłaskać, ale nie wiedzieć czemu, kiedy wystawiłam rękę w jego kierunku, on odskoczył w bok. Dziwne, wydawał się taki przyjazny...
- Możesz tu, proszę, poczekać? - Dotarł do mnie głos szatyna. Przeniosłam na niego swój zupełnie rozkojarzony wzrok, ponownie widząc go w trzech odsłonach. Ochoczo pokiwałam głową, bo choć nie wiedziałam do końca, o co mu chodziło, nie chciałam się z nim kłócić. - Wrócę za kilka minut, nie ruszaj się stąd.
Z tymi słowami zamknął mi drzwi przed nosem, a potem mogłam jedynie obserwować, jak odchodzi w głąb tłumu. Rozejrzałam się po wnętrzu pojazdu. Nie dostrzegłam żadnych guzików, najwidoczniej nie było tu radia. Szkoda, miałam ochotę na muzykę. Niekoniecznie tą słyszalną z zewnątrz.
Choć w sumie, jakby się przysłuchać, nie była taka zła. Uśmiechnęłam się pod nosem, nucąc kolejne wersy „We Found Love". Nie miałam pewności, czy na pewno to grali. Możliwe, że po prostu to sobie wyimaginowałam, jednak słyszałam to tak wyraźnie, że nie mogłam powstrzymać się od przykrego dla ucha zawodzenia.
Zaprzestałam od razu, gdy drzwi od strony kierowcy stanęły otworem, a przede mną jakby znikąd wyrosła Amy. Posłałam jej krzywy uśmiech, którego niestety nie odwzajemniła. Może ktoś mógłby jej podać to samo, co mi? Może stałaby się równie radosna?
- Wytłumacz mi, jeśli możesz, co zrobiłaś Louisowi? - padło pytanie, które na kilka sekund zawisło w powietrzu. Zamknęłam na chwilę oczy i podwinęłam nogi pod siebie. Właściciel tego samochodu zabije mnie, gdy tylko zobaczy śladowe ilości brudu na fotelach, pomyślałam, z uporem ocierając podeszwy o tapicerkę.
- A co miałam mu zrobić? - zapytałam, niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc. Dziewczyna spojrzała na mnie jak na idiotkę, a ja wciąż nuciłam pod nosem Rihannę, z tym, że o wiele ciszej, by nie narazić koleżanki na uszczerbek na słuchu.
- Nie wiem co, ale cię pocałował, widziałam przecież - stwierdziła nagle, przerywając krępującą ciszę, zakłócaną jedynie moim wyciem. W tym momencie nawet ono ucichło. Popatrzyłam na nią, mrużąc lekko oczy.
- Jak pocałował? - Uniosłam brwi, na co brunetka prychnęła z dezaprobatą.
- Pewnie dobrze, nie wiem, to ty mi powinnaś powiedzieć - warknęła, zaplatając ręce na piersi i zaciskając pięści. Chyba ją czymś wkurzyłam. - Powiedz mi, jak go do tego namówiłaś? Obciągnęłaś mu na boku? Poderwałaś na słabą gadkę o swojej bolesnej przeszłości? Może zaproponowałaś mu seks po wyścigu? Pewnie się zgodził, inaczej nie siedziałabyś w tym samochodzie...
- Ej, ej, ej! Koleżanko, ja rozumiem, że zazdrość wyżera ci wnętrzności kawałek po kawałku, ale wiesz, nie ma tego złego, co by ci na dobre nie wyszło, co nie? - powiedziałam, szczerząc się jak głupi do sera. Albo mysz do sera? Co lubi ser? Nie lubiłam sera. Więc w moim przekonaniu, głupi lubi ser. Czyli głupi do sera. Albo coś spieprzyłam. - Nie pamiętam, żebym go w ogóle całowała, a co dopiero, jak do tego doszło. Jego pytaj, on chyba był trzeźwy. Tak myślę... Ej! Jakby był pijany, to to by wyjaśniało, czemu mnie pocałował! Czyli wcale nie musiałabym się z nim pieprzyć! - zaśmiałam się, a dziewczyna popatrzyła na mnie z lekkim przerażeniem wymalowanym na twarzy. - Nawet po pijaku wyciągam lepsze wnioski niż ty. Musisz mnie nienawidzić, prawda?
- Prawda - odparła bez żadnych ogródek. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, więc po prostu siedziałam, udając niewzruszoną. Dziwne, że w ogóle przejęła mnie jej opinia. Wolałam zwyczajnie poczekać, aż Louis wróci i wyjaśnić to wszystko z nim, zamiast gdybać z wredną współlokatorką. Śmieszne, miałam ochotę nazwać ją psychopatką.

Louis' POV

Przyparłem gnoja do ściany, mierząc go spojrzeniem. Byłem wkurwiony jak rzadko kiedy, a on wyglądał na przerażonego. W pewnym stopniu mnie to cieszyło. Wiedziałem, że pierdolone ekstazy w drinku Ellie to sprawa tego chuja. A w sumie, to wina Bouncera, bo byłem niemal pewien, że to on rozprowadzał to gówno.
Młody rudzielec wlepiał we mnie swoje wielkie oczy, do reszty przepełnione strachem. Cudowny widok, choć nie ukrywam, że irytował mnie jego kolor włosów. Podchodziło to pod pomarańcz i jeśli miałem być szczery - najchętniej albo bym go przefarbował, albo zgolił na łyso, byle by tylko nie widzieć tego przykrego dla oka odcieniu.
- Dobra, kolego. Porozmawiajmy szczerze - burknąłem, coraz mocniej ściskając jego ramię. - Suniemy po kolei. Po pierwsze, dałeś drinka mojej koleżance? Nie radzę kłamać - dodałem szybko, widząc, jak otwiera usta, które po krótkim namyśle zamknął. Pokiwał głową, na co po raz kolejny pieprznąłem nim o ścianę. - Po drugie, kto kazał ci to zrobić? Odpowiedz na to, a wypuszczę cię bez obitej mordy. Co powiesz na taki układ?
- Carter - odparł szybko, bez najmniejszego zawahania. Zmarszczyłem brwi. - Jonathan Carter.
- Kto to, do chuja, jest? - warknąłem, zbliżając swoją twarz do jego. Czułem, jak się trzęsie i nie mogłem ukryć, że czerpałem z tego niesamowitą przyjemność. Uśmiechnąłem się półgębkiem. - Mów, młody. Uwierz, że bez problemu znajdę adres twojej laski. Widziałem ją. Całkiem ładna blondyna. Mój kumpel szuka kogoś do pieprzenia, myślę, że przy dobrej zachęcie nawet ona się zgodzi.
- Przyjechał niedawno - odpowiedział szybko, a jego ton nagle przybrał na pewności. Czyżbym właśnie trafił w jego słaby punkt? - Jest nowy, nikt nie wie, jak wygląda, ale dane są na pewno prawdziwe, jedyne, co udało mi się wyciągnąć ze źródła. Więcej nie powiem, bo nie wiem, ale proszę, zostaw Cassie w spokoju.
- Żartowałem - zaśmiałem się, rozluźniając uścisk na jego koszulce. - Nie widziałem cię z żadną dziewczyną. Strzelałem. Dziękuję za informacje, miło się robiło interesy - uśmiechnąłem się, w jednej chwili puszczając chłopaka, który osunął się na ziemię.
Nie trudno było wysnuć wnioski - w mieście był nowy gracz, a jego celem stałem się ja.

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 20.

Louis’ POV.
Zgodziła się. Szczerze? Sam nie mogłem w to uwierzyć. Miałem ochotę ją uścisnąć i zapewnić, że nie ma nawet możliwości na powtórkę z rozrywki. Ani tym razem, ani kiedykolwiek w przyszłości. Postanowiłem, że będę panował nad swoimi emocjami, nad którymi ostatnio traciłem kontrolę znacznie częściej niż zazwyczaj. Najgorszy okazał się fakt, że nie wiedziałem, co było tego przyczyną. Cały czas chodziłem rozkojarzony, nie zwracałem uwagi na otoczenie, a to mogło kosztować mnie naprawdę wiele.
Jeszcze raz przebiegłem wzrokiem po salonie, sprawdzając, czy na pewno niczego nie zapomniałem. Dom zaopatrzony był w automatyczny system alarmowy, więc wystarczyło, bym zamknął za sobą bramę, a szanse jakiegokolwiek włamywacza na dostanie się na posiadłość zostały ograniczone do minimum, jednak mimo wszystko wolałem jeszcze raz upewnić się, że wszystko, co powinienem, mam przy sobie.
Z uśmiechem na twarzy przeszedłem do przedpokoju, gdzie natychmiast naciągnąłem na siebie jedną ze skórzanych kurtek. Sam w sumie nie wiedziałem, do kogo należała. Mogła być moja, Nialla albo Dominica, wszyscy byliśmy podobnego wzrostu i budowy. Jedynie Styles odstawał od reszty swoim wyglądem goryla. Nie dość, że wielki jak nie wiadomo co, to jeszcze kłaki zapuścił i od kilku lat jedyne, co robi, to mierzenie innych tym swoim firmowym spojrzeniem w stylu „nic mi nie zrobiłeś, ale i tak cię zajebię”. Znałem go od czasów gimnazjum i mogłem spokojnie stwierdzić, że mimo, że na co dzień był zupełnie niegroźny, jego możliwości zmieniały się wraz z humorem. Nie raz widziałem, jak jakiś frajer dostaje od niego po ryju. Niestosowanie się do wyznaczonych reguł nie skutkowało niczym dobrym. A już na pewno, gdy zasady ustalaliśmy my.
Przemierzyłem ostatni korytarz, zbiegłem po schodach, przeskakując kilka ostatnich stopni. Gdy tylko moje stopy dotknęły betonu, usłyszałem ryk silnika. Wyjątkowo charakterystyczny V8 340 rozbrzmiał w akompaniamencie śmiechu Nialla, który w naszym prowizorycznym warsztacie spędził całe popołudnie. Ta cholerna mieszanka dźwięków mogła oznaczać tylko jedno.
- Nie mów, że odpaliłeś Challengera! – podniosłem głos, by miał szansę w ogóle mnie usłyszeć. Cieszyłem się, ale uśmiech nie gościł na mojej twarzy. Umówiliśmy się, że wybieramy samochody ze starszych roczników, żeby utrudnić ulicznym laikom stawianie zakładów. Mogłem bez problemu przewidzieć, że większość postawi na moje zwycięstwo, jednak w tej sytuacji nie byłbym tak pewny swego. Dodge od samego początku swojej kariery na rynku miał być godnym konkurentem dla Forda, a inżynierowie wspaniale się spisali. Auto było prawie bezkonkurencyjne w swojej kategorii. Prawie, bo ja miałem w zanadrzu Mustanga „Eleanor” z rocznika sześćdziesiątego siódmego. Po tiuningu bestia zamieniła się w istnego potwora, zmorę, która po dzisiejszym wieczorze miała się śnić Niallowi non stop.
- Chwilę to trwało, ale w końcu wyszło. Nie masz szans, Tommo. – Blondyn posłał mi dumny uśmiech, gdy znalazłem się w drugim pomieszczeniu. Wytarł ręce w koszulkę, pozbywając się z nich czarnych smug od smaru. Nie mogłem ukryć dumy. Może zrobił to tylko po to, by mnie pogrążyć, ale mimo wszystko, byłem z niego naprawdę dumny. Z tego, co pamiętałem, Challenger przyjechał do nas z poturbowanym silnikiem i spierdoloną skrzynią biegów. Ktoś nieumiejętnie próbował przekształcić układ na czterobiegowy, podczas gdy przystosowany był do trzech. Rzecz jasna, odbiło się to na całokształcie maszyny. Stała się słabsza, wszystko zaczęło szwankować po kolei, aż w końcu doszło do tego, że biały dym wydobył się spod maski na środku autostrady, co przysporzyło nam kolejnego problemu – jakiś szmaciarz wpieprzył się w tył pojazdu.
- Twoja pewność siebie cię w końcu zgubi, Horan. Lepiej uważaj na słowa – prychnąłem, klepiąc go po ramieniu. Podszedłem do samochodu i zdecydowanym ruchem uniosłem maskę. Ustawiłem wspornik tak, by móc swobodnie obejrzeć całość. Odsunąłem się kilka kroków i… Na chwilę zaniemówiłem. Kurwa, może i ten chłopaczyna nie wyglądał na specjalistę w jakiejkolwiek dziedzinie technicznej, ale to, co zastałem sprawiło, że przetarłem twarz dłonią w niedowierzaniu. – Chyba sobie ze mnie żartujesz – powiedziałem, wracając wzrokiem do jego osoby. Nowy silnik, czterostopniowa skrzynia biegów, nowe hamulce, dopalacze oraz tylny napęd. Nie miałem pojęcia, ile wydał na naprawę tego samochodu. Co nie dawało mi spokoju? Auto teoretycznie było moje, a to on odwalił całą robotę. Dlatego też decyzję podjąłem od razu, jednak nie zamierzałem się nią dzielić. Niezależnie od zakończenia wyścigu, wygra, czy nie, samochód przepisuję na niego.
- Mam nadzieję, że choć raz twój Camaro dojedzie do mety – zaśmiał się, sięgając na tylną kanapę po świeżą koszulkę. – Miło mieć przyjaciela, który ma cały garaż fur. Szczególnie, kiedy ktoś lubi się bawić w mechanika. Nie masz pojęcia, jak miło mi się przy nim grzebało. – Przejechał dłonią po masce auta, a ja miałem pewność, że zrobił to tylko po to, żeby mnie zmiękczyć. Chciał usłyszeć „Stary, ten wóz jest twój”, ale wolałem przetrzymać go jeszcze chwilę w niewiedzy.
- Ktoś mówił coś o Camaro? – zapytałem, nasuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. Wyszczerzyłem się, widząc zdezorientowanie wymalowane na jego twarzy. Odwróciłem się na pięcie i energicznym krokiem ruszyłem w stronę mojego samochodu. Byłem w zajebistym nastroju. Niall śledził mnie wzrokiem, nie wiedząc, co zamierzam. Rzuciłem mu ostatnie spojrzenie, po czym z satysfakcją zająłem miejsce kierowcy w Mustangu.
Obserwowałem w lusterku, jak blondyn kręci głową z westchnieniem. Nie tego się spodziewał, ale chyba już wiedział, że jego szanse diametralnie się zmniejszyły. Musiałbym zgłupieć, żeby przeciwko Challengerowi wystawić Camaro. Może i w normalnej wersji wóz sprawował się naprawdę dobrze, jednak nasz egzemplarz doświadczył zbyt wiele, bym mógł w ogóle myśleć o wystawianiu go w jakichkolwiek wyścigach.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce, a do moich uszu natychmiast dobiegł czysty, wprost perfekcyjny dźwięk silnika. Zmrużyłem na chwilę oczy, dając tłokom czas, by porządnie je rozgrzać. Stare samochody były bez wątpienia wspaniałe, ale miały zasadniczą wadę – potrzeba do nich wiele cierpliwości. Zarówno w jeździe, jak i przy postojach. Szmery w osiach, rozkołysane nadwozie, ciągłe uszczerbki misek olejowych, tłumików, zacinające się skrzynie, skaczące na boki drążki kierownicze… To tylko kilka przykładów z całego asortymentu. Wszystko przerabiałem już tyle razy, że powoli stawało się to moją codziennością.
Wyjechałem na podwórze i zatrzymałem się tuż za bramą, czekając, aż garaż opuści również Niall. Umówiliśmy się, że po dziewczyny pojedziemy razem. Nawet jeśli obaj mieliśmy kogoś na oku, wciąż lubiliśmy popisać się swoimi autami. Bawiło nas oglądanie śliniących się na nasz widok panienek, które nie miały nawet pojęcia, kto siedział za kierownicą takiego cudeńka.
Ciemnoniebieski Challenger opuścił garaż z prawdziwą dostojnością, w zawrotnym tempie dziesięciu kilometrów na godzinę. Prychnąłem pod nosem, widząc determinację, z jaką kolega mierzył mnie wzrokiem. Miał szanse na wygraną, fakt, ale nie byłem do końca przekonany, czy potrafił do niej dojść. Z całym szacunkiem, wciąż szczeniaczył.
Gdy w końcu opuścił żwirowy podjazd i znalazł się na asfaltowej nawierzchni, odsunąłem szybę i wcisnąłem kilka przycisków na pilocie, sprawiając, że brama zamknęła się, a wszystkie zabezpieczenia zostały uruchomione. Odrzuciłem urządzenie na fotel obok i bez ociągania wrzuciłem pierwszy bieg, następnie dociskając pedał gazu. Dopiero opuściliśmy teren posiadłości, a ja już go wyprzedziłem. Śmieszne.
Zrównaliśmy się, gdy wyjechaliśmy na dwupasmówkę. Zerknąłem na blondyna, jednak on był zbyt skupiony na drodze, by posłać mi chociażby krótkie spojrzenie. Widziałem, jak zaciskał palce na kierownicy tak mocno, jakby się bał, że ktoś zaraz spróbuje mu ją wyrwać. Chyba naprawdę zakochał się w tym aucie.
Droga zajęła krócej niż myślałem, więc już po niecałych dziesięciu minutach staliśmy pod drzwiami pokoju dziewczyn. Zerknęliśmy po sobie, po czym bez zbędnego pukania, wparowaliśmy do środka. Widziałem już chyba wszystko, więc nie widziałem sensu w uprzedzaniu o naszym nadejściu. Jakże się pomyliłem… Gdy tylko przekroczyłem próg, moje oczy natychmiast natrafiły na brunetkę, przeciągającą koszulkę przez głowę. Jasna cholera. Przez kilka sekund miałem doskonały widok na jej brzuch i idealnie wyeksponowany biust. W myślach kląłem, jakbym nie mógł się opamiętać, jednak naprawdę nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa. Język ugrzązł mi gdzieś w gardle. Stałem nieruchomo, z rozchylonymi ustami, rozbierając Ellie wzrokiem. Starałem się za wszelką cenę utrzymać wyobraźnię na wodzy, ale nie przychodziło mi to łatwo. Krótkie spodenki uwydatniały jej kształty i w całości odsłaniały piękne nogi, na stopach miała zwykłe czarne trampki, które chyba u nikogo nie wyglądały tak dobrze, jak u niej. Luźna koszulka na ramiączkach zwisała z jej ramion. Włosy upięła w niedbałego koka, który odsłaniał jej szyję; kilka kosmyków zwisało luźno przy jej twarzy, na którą nałożyła znikomą ilość makijażu. Wciągnąłem ze świstem powietrze, a wtedy jej wzrok padł na mnie. Zmusiłem się, żeby się uśmiechnąć. Dziewczyna nie miała nawet pojęcia, jakie rzeczy chodziły mi w tamtym momencie po głowie, może i lepiej. Zwilżyłem usta językiem, zauważając jak się czerwieni, mimo że starała się utrzymać powagę i sprawiać wrażenie zupełnie opanowanej. Miałem ochotę powiedzieć jej, że nic z tego, mogłem spokojnie wyczuć wszystkie emocje, które wtedy nią miotały. Widziałem każdy pojedynczy szczegół.
- Jesteście gotowe? – zagadnąłem, przerywając niezręczną ciszę, nie odrywając wzroku od Ellie. Mierzyła mnie od góry do dołu, zupełnie jakby próbowała wybadać, dlaczego się na nią gapię. Ciężko tego nie robić. Zresztą, wszystko zależy od gustu. Kątem oka widziałem, jak Niall podchodzi do Nikki i całuje ją na powitanie. Podobała mu się od naszego pierwszego spotkania, aż mnie dziwiło, że zeszli się dopiero po roku.
- Przecież do wyścigu jeszcze godzina, myślałam, że znowu szykujemy wielkie wejście – żachnęła się Amy, na co przewróciłem oczami. Moja mina zrzedła, gdy zlustrowałem brunetkę. Krótka spódniczka, zasłaniająca tyle, co nic, top przypominający bardziej stanik niż odzież, wybieraną na co dzień i obcasy tak wysokie, że pozwoliły jej zrównać się ze mną wzrostem. Bawił mnie jej makijaż. Zupełnie, jakby zderzyła się z graffiti, które nie zdążyło wyschnąć. Westchnąłem ciężko.
- Pomyśl, wszyscy spodziewają się nas na ostatnią chwilę, więc jeśli przyjedziemy dużo wcześniej, zaskoczymy każdego – rozłożyłem ręce na boki, zupełnie, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Dziewczyna burknęła coś pod nosem i wróciła przed lustro. Pindrzyła się jak nienormalna, czemu nie zauważała, że powoli zaczynała wyglądać jak gówno? Znając życie, pod koniec wieczoru znowu będę zmuszony ingerować, żeby jakiś napalony kutas nie chciał zabrać jej ze sobą, pomyślałem z goryczą. Zawsze dzieliliśmy się tak samo, ja wiozę Amy, Niall Nikki i Katy. Moim zdaniem, wyglądało to absurdalnie. Ja – singiel niezainteresowany propozycjami koleżanki; Niall – chłopak Nikki, muszący w dodatku znosić obecność osoby trzeciej. To ja powinienem wieźć dwie osoby, im należało się trochę prywatności. Problem tylko w tym, że każda propozycja w stylu „dzisiaj ja was wiozę” kończyła się na morderczym spojrzeniu Amy. Naprawdę, wystarczyło na nią zerknąć, żeby rozszyfrować, że miała ochotę wydrapać konkurentce oczy. Wyglądało na to, że musiałem zwrócić szczególną uwagę na bezpieczeństwo Ellie.
- Streszczajcie się – rzucił blondyn, po czym przeszedł do łazienki. Ja z kolei usiadłem na łóżku, rozglądając się wokół. Znałem to pomieszczenie na pamięć. Byłem tu niezliczoną ilość razy, potrafiłem nawet powiedzieć, jak wyglądało jeszcze niedawno. Może pół roku temu? Przed nagłą falą pod tytułem „lokatorki zaczynają imprezować”. W oknach wisiały zielone zasłony, na podłodze leżał dywan w tym samym kolorze, a na ścianach można było dostrzec sporo obrazów, zdjęć, plakatów. Na tą chwilę, wszystko wyglądało zgoła inaczej. Zasłony zostały zerwane wraz z karniszami, dywan zwinięty i wyniesiony nie wiadomo gdzie, kiedy pojawiły się na nim pierwsze plamy z wina. A może była to krew? Poobdzierane ściany świeciły swoją nagością; nikomu nie przyszło nawet do głowy, by powiesić coś na wbitych w nie haczykach.
- Dobra, możemy ruszać – mruknęła niechętnie Amy, zbierając ze stolika swoją torebkę. Wyminęła mnie w drzwiach, ostentacyjnie zarzucając kłakami i kręcąc biodrami. Czy ktoś mógłby mi w takich chwilach przypominać, dlaczego się z nią zadawałem? Szczerze mówiąc, ja sam nie miałem pojęcia.
Całą szóstką wyszliśmy na parking przed akademikiem. Ja, Ellie i Amy skierowaliśmy się prosto do Mustanga, Niall, Nikki i Katy do stojącego kilka miejsc dalej Dodge’a.  Otworzyłem drzwi, aby dziewczyny mogły wgramolić się na fotele. Teoretycznie, miejsce obok mnie miała zajmować Lizzy, a cała tylna kanapa przeznaczona zostałaby dla drugiej koleżanki. Praktycznie, wyszło na odwrót. Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby kierowcy z naprzeciwka widzieli mnie z normalną, atrakcyjną osobą niż wymalowaną jak na karnawał w Rio idiotką. Nie oszukujmy się, słowa „Amy” i „inteligencja” rzadko kiedy szły w parze. Może to dlatego nie zauważała, że mam w dupie jej marne podrywy?
Droga minęła w niezręcznej ciszy. A przynajmniej dla mnie była niezręczna. Co do dziewczyn, nie miałem pewności. Wydawało mi się, że była ona bardziej wroga niż krępująca. Szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce, dzięki czemu mogłem w końcu opuścić pojazd, w którym aż kipiało od wiszącego w powietrzu napięcia. Powoli się chyba dusiłem.
Natychmiast przeszliśmy do zakładów, chcąc to mieć za sobą. Ludzie zaczęli się przekrzykiwać, kto stawia ile i na kogo, a my po prostu staliśmy niewzruszeni, przyglądając się zgiełkowi, opierając się o maski naszych aut.
Gdy wszystko było ustalone, zajęliśmy swoje miejsca i podjechaliśmy do linii startu. W samochodzie zdecydowanie brakowało mi jednej rzeczy – radia. Uśmiechnąłem się, widząc, jak Ellie stoi w jednym z pierwszych rzędów i kurczowo zaciska kciuki. Była urocza, musiałem to przyznać.
Skupiłem się na dziewczynie, stojącej przed autem. Skinąłem lekko głową, gdy zadała typowe pytanie o gotowość. Oczywiście, że byłem gotowy. Zawsze i wszędzie, niezależnie od okoliczności.
Zacisnąłem palce na kierownicy, rozgrzewałem silnik, co chwilę napierając nogą na pedał gazu, jednak nie spuszczając ręcznego. Dopiero, gdy blondynka rzuciła chustą, ruszyłem z miejsca. Natychmiast docisnąłem gaz, zmieniłem biegi, puściłem sprzęgło i wyrwałem do przodu. Niall przez ułamki sekund został lekko z tyłu, jednak zaraz nadrobił stratę, wyrównując się ze mną. Uniosłem lekko kącik ust. Chciał wojny, proszę bardzo.
Kolejna redukcja i samochód ponownie wyskoczył przed siebie, coraz bardziej zwiększając swoją prędkość. Kilka sekund i znów znalazłem się na czele. Powoli dobijałem do zasadniczej liczby sto sześćdziesiąt. Od tego momentu zaczynała się prawdziwa zabawa. Umówiliśmy się na prostą trasę, zmniejszając liczbę zakrętów do zasadniczego minimum. Nasze auta nie były zbyt zwrotne. Zarówno przez swój wiek, jak i budowę. Woleliśmy po prostu nie ryzykować i dla zabawy przejechać parę odcinków.
Widziałem Challengera w bocznych lusterkach. Kilka razy starał się mnie wyprzedzić, jednak za nic nie chciałem mu na to pozwolić. Utrzymałem przewagę i wygrałem. Po prostu, od tak. Nie używaliśmy nitro, nie było po co. Przyjacielska rywalizacja nie polegała na pokazaniu, kto co miał pod maską. Chcieliśmy się jedynie rozerwać. Udało się.
Zjechaliśmy na bok, po czym obaj opuściliśmy samochody z uśmiechami. Zbliżyliśmy się do siebie, mierząc się spojrzeniami, aby choć trochę zachować pozory. Niestety, żaden z nas nie był dobrym aktorem. Zaśmialiśmy się i uścisnęliśmy swoje dłonie. Poklepałem blondasa po plecach, mówiąc, że świetnie się spisał. Odpowiedział mi tym samym, po czym wcisnął mi do rąk kluczyki Challengera. Plan startował. Pozwoliłem mu oddalić się kilka metrów dalej, po czym zawołałem go. Odwrócił się, unosząc pytająco brwi. Bez słowa oddałem mu jego własność.
- Żartujesz – mruknął, patrząc na kluczyki z niedowierzaniem. Wzruszyłem ramionami, wywracając oczami. Co jego, to nie moje, koniec. Nim się zorientowałem, Niall zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. Byłem niemal pewien, że mnie udusi. Na szczęście obyło się bez dodatkowych przygód.
Kiedy on w końcu odszedł, aby cieszyć się nową zdobyczą, ja odnalazłem w tłumie postać Ellie. Stała na uboczu, kręcąc się delikatnie w rytm piosenki w tle; chyba ją lubiła.
Podszedłem do niej, szczerząc się od ucha do ucha.
- Widzę, że świetnie się bawisz – powiedziałem, umieszczając ręce w kieszeniach.
- Myślałam, że zdążyłeś zauważyć, że przy Coldplay zawsze się świetnie bawię – odwzajemniła mój uśmiech, podchodząc bliżej. – Gratuluję wygranej – mruknęła, unosząc lekko głowę, by patrzeć na moją twarz. Chciałem podziękować, ale dziwnym trafem, nie byłem w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa. Ponownie zaniemówiłem, napotykając jej ciemne tęczówki. Kurwa mać.
- Ale nie dostałem żadnej nagrody – burknąłem ledwo słyszalnie, na chwilę odzyskując zdolność mowy. Przełknąłem ciężko ślinę. Musiałem się opanować.
- Więc się o nią upomnij – zaśmiała się, wzruszając ramionami tak, jak ja kilka minut wcześniej. Przekrzywiłem lekko głowę. Ona sama tego chciała, to wszystko było jej winą.
- Więc nie waż się na mnie wkurwić – powiedziałem i zanim zdążyłem to ponownie przemyśleć, jednym krokiem pokonałem dzielącą nas odległość i ujmując jej twarz dłońmi, przywarłem swoimi ustami do jej. Przez chwilę wydawała się kompletnie zdezorientowana, jakby sama nie wiedziała, co robić, jednak nie musiałem czekać długo, by oddała pocałunek. Nie wierzyłem, że to się działo. To nie mogło się dziać, ale, do cholery, było tak boleśnie prawdziwe. Przesunąłem swoje dłonie na jej biodra, przysuwając ją jeszcze bliżej, zamykając jakąkolwiek przestrzeń, która między nami istniała.
- Nie wiem, co to za piosenka – mruknąłem, odrywając się od niej na kilka sekund. – Ale od dzisiaj jest moją ulubioną – dodałem, ponownie złączając nasze wargi. Nie protestowała, nie odepchnęła mnie, nie zrobiła nic, co kazałoby mi myśleć, że czuje się inaczej niż ja. Chyba nią również zawładnęło to samo, co mną. Co dokładnie? Ciężko stwierdzić. W każdym razie, przypominało trochę uczucie na haju.
--
Także ten, sytuacja wygląda tak, nie inaczej, mi pasuje XD W każdym razie, hej, to już połowa! Wytrzymaliście dotąd, może dacie radę dalej? :D Dziękuję za każdy pojedynczy komentarz, uwielbiam słyszeć Wasze opinie! xx

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 19.

Czas mijał cholernie szybko, szczególnie gdy spędzałam go w dobrym towarzystwie. Sama się sobie dziwiłam, ale, o zgrozo, najlepiej odnajdywałam się w pobliżu Louisa. Coraz bardziej zaczynałam się martwić. Naprawdę mnie pociągał. Nie dość, że w moich oczach był niesamowicie przystojny, to jego charakter z dnia na dzień zaskakiwał mnie coraz bardziej. W kilka chwil potrafił przejść z dobrego humoru w zły i na odwrót, jednak zawsze kryła się za tym krzta rozbawienia. Odnosiłam wrażenie, że lubił droczyć się z ludźmi, bez przerwy zmieniając zdanie. Chyba odnajdywał w tym coś na kształt zabawy.
Moje stosunki z Amy i Katy stawały się coraz gorsze i wydawało mi się, że w miarę jak zbliżałam się do Louisa, diametralnie pogrążałam się w ich oczach. Czy mi to przeszkadzało? Może odrobinę. W końcu, dzieliłam z nimi pokój. Powinnam się postarać, by wypaść jak najlepiej. Dobre ogólne wrażenie i tak dalej. Jednak w tym przypadku sprawa chyba została przesądzona. Przynajmniej Nikki mnie tolerowała.
No właśnie, moja jedyna podpora, czyli cudowna blondynka. Co dzień motywowała mnie do ruszenia dupy z łóżka, zdzierając ze mnie kołdrę lub mrucząc coś koło mojego ucha. Ewentualnie kładła na mojej poduszce przenośny głośnik, z którego w jednej chwili rozbrzmiewała muzyka o działaniu wyjątkowo otrzeźwiającym. Zresztą, kto by się nie obudził, gdy na dzień dobry słyszy się pieprzony dubstep?
Wczesne pobudki nie miały wielu plusów. Szczególnie, że koniec wakacji nastąpić miał za zaledwie kilka dni. Byłam przygotowana do powrotu do szkoły, choć nie wyrażałam najmniejszych chęci do tego przedsięwzięcia. Propozycja spędzenia tych dziesięciu miesięcy w łóżku była znacznie bardziej kusząca od stosowania się do restrykcyjnego planu zajęć. Zwlekanie się z cudownie miękkiego materaca codziennie przed siódmą nie wyglądało zachęcająco. Dodatkowo siedzenie na twardym drewnianym stołku przez co najmniej sześć godzin, co chwilę notując zdania w zeszytach, które i tak znajdą się w koszu lub w kominku, wcale nie poprawiało wizerunku całej tej sytuacji. Pomysł pójścia do szkoły po zaledwie dwóch miesiącach wolności… Oj nie, nie pasował mi w żadnym stopniu.
- Wstawaj, bo przysięgam, że zaraz wyleję na ciebie całą dwulitrową butelkę wody. Pomyśl o tych wszystkich dzieciach trzeciego świata! One zatruwają się jakimiś ściekami, kiedy ty masz pod ręką cudownie czystą mineralną! Mam ją zmarnować na twojej głowie? – Pretensjonalne gadki Nikki nie dawały mi spać od dobrych kilkunastu minut. Mimo że uszy zakrywałam poduszką, jej głos i tak docierał do mnie niezwykle wyraźnie.
- Wyślij tą butelkę do Afryki, ucieszą się, a mnie zostaw w spokoju – warknęłam, przewracając się na drugi bok i dodatkowo zakrywając się kołdrą. Niestety, tak czy siak pościel została zdarta ze mnie kilka sekund później. Zadrżałam, czując na skórze chłodne powietrze. Posłałam dziewczynie zmęczone, mordercze spojrzenie.
- Myślę, że ucieszą się z prezentu tak samo, jak ty z faktu, że Louis będzie tu za jakieś pięć minut, a ty masz na sobie tylko niewiele zasłaniającą koszulkę i spodenki, które ledwo co sięgają do zakończenia tyłka… A nie, czekaj, to on się ucieszy, ty niekoniecznie – powiedziała wyraźnie z siebie zadowolona. Uniosłam głowę i leniwym ruchem odgarnęłam niesforne kosmyki z twarzy. Patrzyłam na nią jak na skończoną idiotkę.
- Mam pięć minut? – powtórzyłam, chcąc się upewnić, że na pewno wszystko dobrze zrozumiałam. Na cholerę on tu przychodził o tej porze?
- Tak właściwie, teraz już cztery, a zegar ciągle tyka – posłała mi dumny uśmiech, stukając palcem w swój nadgarstek. Zaklęłam pod nosem i bez ociągania poderwałam się w miejsca. Zatrzymałam się na chwilę w miejscu, czując nieprzyjemne zawroty głowy, spowodowane nagłą zmianą do pozycji stojącej. Zachwiałam się lekko, by po kilku sekundach złapać na nowo równowagę i podejść do szafy. Wyciągnęłam z niej szybko jakieś ciuchy i czym prędzej weszłam do łazienki. To znaczy, chciałam wejść, jednak kiedy nacisnęłam na klamkę, ta nie ustąpiła. Spojrzałam na Nikki, a ona jedynie wzruszyła ramionami.
- Lizzy, słonko, rozpiska wciąż obowiązuje – usłyszałam głos Amy dochodzący zza drzwi. Był bardziej piskliwy niż zazwyczaj, co jedynie bardziej potęgowało moją złość. Nie dość, że przez nią Louis najadł się nerwów, to dodatkowo robiła wszystko, aby uprzykrzyć mi życie.
Przewróciłam oczami, rzucając się z powrotem na łóżku, ignorując zupełnie karcący wzrok blondynki, stojącej obok. Zdecydowanie nie miałam ochoty na docinki szatyna z rana, a coś podpowiadało mi, że gdy tylko zobaczy mnie w mojej, nie ukrywajmy, skąpej piżamie, nie będzie mógł sobie ich oszczędzić. Gdyby tylko ta farbowana idiotka mogła się pospieszyć…
- Trzymaj. – I nagle dostałam w twarz szczotką do włosów. Automatycznie podniosłam się do pozycji siedzącej, nie mając pojęcia, co tak właściwie się właśnie stało. Zerknęłam zdezorientowana na Nikki, która z trudem hamowała śmiech. – Co się gapisz? Trzy minuty, czesz się, do cholery. I załóż jakąś bluzę, nie mam ochoty odciągać od ciebie Louisa.
To raczej mnie trzeba będzie odciągać od niego, pomyślałam, mimo wszystko jej przytakując. Prędko związałam kudły w byle jaki kok i zarzuciłam na ramiona pierwszy lepszy polar znaleziony gdzieś w szafie.
- Dobra, ujdzie – mruknęła dziewczyna w momencie, gdy drzwi pokoju otworzyły się szeroko i do pomieszczenia weszli Louis i Niall, szczerząc się na wszystkie strony. Wyglądało na to, że byli w wyjątkowo dobrych humorach.
- Dzień dobry, towarzystwu! Dziś, jako że jest wspaniała, cudowna i idealna środa, czyli do pierwszego września brakuje jedynie czterech dni, nie może się obejść bez… - szatyn urwał na chwilę, kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Zlustrował mnie od góry do dołu, zatrzymując spojrzenie na moich nogach. Zamrugał kilkakrotnie, po czym odchrząknął lekko. – Bez wyścigu – dokończył w akompaniamencie śmiechu Nikki. Wspaniale. Zapowiadało się naprawdę wspaniale.
- Piszę się! – usłyszeliśmy pisk, a już po chwili z łazienki jak strzała wybiegła roześmiana Amy. Rzuciła się wprost w ramiona Louisa, który nawet nie zdążył się zorientować, o co chodziło. Cofnął się o kilka kroków pod wpływem nagłej reakcji dziewczyny na jego widok. Niepewnie objął ją ramionami, choć z jego twarzy nad jej ramieniem mogłam wywnioskować, że nie miał na to szczególnej ochoty. Wymieniłam spojrzenie z Nikki. Chyba obie pomyślałyśmy o tym samym; ciemnowłosa lafirynda ewidentnie przystawiała się do niczego nieświadomego szatyna. Z całego serca mu współczułam. Osobiście wolałabym nie mieć takiej adoratorki, choć nigdy nie wiadomo, jak to z facetami bywa. Ponoć u nich zawsze liczyła się ilość, niekoniecznie jakość. Idąc tą drogą, kto wie, może jej obecność jedynie mu schlebiała?
Bez słowa wyminęłam znajomych i zajęłam łazienkę. Odetchnęłam głęboko, gdy tylko przekręciłam za sobą zamek w drzwiach. Naprawdę było źle. Bardzo źle. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że prawie cały czas w jego towarzystwie wstrzymywałam powietrze. Zupełnie jakbym się bała, że nie tlenu nie wystarczy dla niego. Ktoś mówił, że zakochanie, to nie choroba? Może i nie fizyczna, ale co do psychologii, nie byłabym taka pewna. Zresztą, czy zakochanie nie było zbyt mocnym określeniem? Prędzej zauroczenie, czy coś w ten deseń.
- Koniec przemyśleń – szepnęłam do siebie, po czym zrzuciłam ciuchy i weszłam pod prysznic. Letnia woda zagwarantowała mi orzeźwienie z rana, a właśnie tego najbardziej potrzebowałam. Zapach żelu unosił się w powietrzu, sprawiając, że poczułam upragnioną błogość. Wyciszyłam się, a dokładnie tego trzeba mi było. Nie mogłam uwierzyć, że dopiero zaczęłam dzień, a już musiałam się uspakajać.
Wyszłam z kabiny i owinęłam się ręcznikiem, uprzednio osuszając nim ciało. Stałam na zimnych płytach, raz za razem przecierając twarz dłońmi i starając się utrzymać regularny oddech, co okazało się trudniejszym zadaniem niż mi się wydawało. Naprawdę ciężko było się skupić na sobie, wiedząc, że Louis stoi za drzwiami, w pomieszczeniu obok i gawędzi z pozostałą czwórką.
Zmarszczyłam brwi, coś sobie uświadamiając. Amy i Kate znały go dużo dłużej niż ja. Zapewne miały z nim lepsze relacje ode mnie. A przynajmniej tak było zanim się pojawiłam. Nagle odniosłam wrażenie, że jedyne, co robiłam to wprowadzanie niepotrzebnego zamętu. Wydawało mi się, że jestem piątym kołem u wozu. Powoli niszczę ich niewielką grupkę tak, jak zniszczyłam swoją. Za nic w świecie nie chciałam tego powtarzać. Nie w ten sposób; nie poprzez wejście z butami w czyjeś życie.
Jak na razie, udało mi się wtargnąć do świata pięciorga ludzi. Nie chciałam mieszać w ich sprawach, relacjach. Chętnie zostałabym w cieniu, nie wciskała się tam, gdzie mnie nie chcą. Szkoda tylko, że zostałam przydzielona do pokoju akurat z nimi, a ich kolega, świadomie czy też nie, wciągał mnie we wszystko jeszcze bardziej. Nie oszukujmy się, Louis mieszał mi w głowie do tego stopnia, że miejscami nie wiedziałam, co myśleć na dany temat. Zakrzywiał moje dotąd nienaruszalne poglądy, co chwila powodował mętlik w moich myślach, których zazwyczaj on był głównym tematem. Nie mogłam się od niego uwolnić. Nie potrafiłam. A może nie chciałam?
Ponownie westchnęłam głęboko. Ten dzień nie zapowiadał się dobrze. Miałam wrażenie, że z minuty na minutę będzie się pogarszał, z każdą sekundą będę zyskiwała nowe powody do zmartwień. Odzywał się mój szósty zmysł. Rzadko miał rację, ale zawsze przewidywał to samo – nieszczęście. I choć szczerze wątpiłam w moje zdolności jasnowidzenia, zdecydowanie wolałam z nimi nie igrać. Jeden dzień bez pakowania się w kłopoty, czy prosiłam o tak wiele? Jeden jedyny dzień spokoju. Bez żadnych atrakcji i nieprzewidzianych zdarzeń, na które nie miałam najmniejszej ochoty. Pytanie tylko, czy z moimi znajomymi miałam na to jakiekolwiek szanse?
Potrząsnęłam głową, zdając sobie sprawę, że siedziałam w łazience już dobre pół godziny. Szybko się przebrałam, dokończyłam poranną toaletę i wyszłam z pomieszczenia. Rzuciłam piżamę na łóżko, zupełnie nie przejmując się, że tuż obok na tym samym materacu zasiadł Louis. Uparcie udawałam, że nie obchodziła mnie jego obecność, choć prawda była zgoła inna. Rzeczywistość przypominała o sobie, gdy tylko napotykałam spojrzenie chłopaka. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, choć w sumie, nie miałam do tego powodu. Sama obecność szatyna działała na mnie w jakiś sposób rozweselająco. Zupełnie jakbym nagle zapomniała o wszystkim, co mnie męczyło. O tym, że to właśnie on był tym, co dręczyło mnie najbardziej…
- Wybierasz się z nami na wyścig? – I wystarczyło zaledwie jedno zdanie z jego ust, by zadowolenie zostało zmyte z mojej twarzy. Odwróciłam się w jego kierunku, czując na sobie spojrzenia pozostałej czwórki.
- Nie, chyba nie, ostatnio nie skończyło się to dla mnie zbyt korzystnie – mruknęłam, unosząc lekko kąciki ust, a przynajmniej starając się to zrobić. Patrząc po jego zgrymaszonej minie, raczej mi nie wyszło.
- Tym razem jadę bez zakładów, przyjacielski wyścig – przerwał na chwilę rozglądając się po całej reszcie. – Mój przeciwnik będzie miał bardzo dobry doping…
- Najlepszy! – oburzyła się Nikki, dając mi jasno do zrozumienia, że przeciwnikiem Louisa będzie Niall.
- Więc jak? Ellie, no weź, proszę – powiedział, przeciągając samogłoski ostatniego słowa. Chwila, on o coś prosił? Mnie? O cholera, naprawdę musiało mu zależeć. Zerknęłam na niego niepewnie, po czym omiotłam spojrzeniem całą resztę. Nie spodziewałam się aprobaty ze strony Amy i Kate, słusznie zresztą; to oczywiste, że jej nie otrzymałam. Z kolei pozostała dwójka patrzyła na mnie wyczekująco. Westchnęłam donośnie, przewracając oczami i spuszczając ramiona bezsilnie. Nie miałam najmniejszej ochoty na wypowiedzenie kolejnych słów.
- Niech będzie – burknęłam, ponownie odwracając się w stronę szafy. Coś podpowiadało mi, że tym razem, mój szósty zmysł mnie nie zawodził, a ja sama na siłę pakowałam się w kłopoty. Mimo wszystko, nie żałowałam swojej decyzji. Wręcz przeciwnie, byłam z niej całkiem zadowolona. Wyścig oznaczał zabicie czasu i dodatkowe chwile spędzone z Louisem. Ciężko to przyznać, ale naprawdę nie mogłam się doczekać.

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 18.

Reszta popołudnia mijała nad wyraz zwyczajnie. Nudziłam się przez bite kilka godzin do tego stopnia, że po raz kolejny zaczęłam przeglądać podręczniki na nowy rok szkolny. Miałam wrażenie, że każdą stronę widziałam już po parę razy, jednak nie przeszkadzało mi to w ciągłym przeglądaniu ich w poszukiwaniu jakichś nowości. Chyba naprawdę uderzyłam się w głowę. Moje zajęcie było kompletnie bezsensowne, zwyczajnie głupie. Niestety nie zmieniało to faktu, że nic lepszego do roboty nie miałam.
Do reszty znużona przerzucaniem kartek, odłożyłam książkę na łóżko i zgarniając z szafki iPoda wraz z słuchawkami, podeszłam do, delikatnie mówiąc, zdezelowanego okna. Usiadłam na parapecie, podkuliłam nogi pod brodę i włączyłam muzykę. Pierwsze nuty „Let Her Go" skutecznie zagłuszyły stukanie kropli deszczu o szybę, wprowadzając mnie w niepowtarzalny, melancholijny nastrój.  Melancholijny, acz w pozytywnym sensie. Brakowało mi chwili dla siebie. Od jakiegoś czasu wciąż kręciłam się wśród ludzi, nie mając nawet czasu na przemyślenia. Dziś – miałam go dużo, może nawet za dużo. Naszła mnie ochota, by przemyśleć wszystko od podszewki, jednak czy było warto? Czy na pewno chciałam wnikać w każdy aspekt i oglądać go ponownie z każdej strony, podczas gdy wiedziałam, że i tak nie osiągnę niczego poza bólem głowy i jeszcze większą ilością niepewności? Ciągle zmieniałam zdanie i powoli zaczynało mnie to męczyć. Raz złościłam się na Louisa, zaraz znów spędzałam z nim czas jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi. Sama nie wiedziałam, o co mi chodziło. Dodatkowo, niepokoił mnie fakt, że zapominałam przy nim o wszystkim, włączając w to racjonalne myślenie. Jakby tego było mało, tęskniłam za nim. Nie było go przy mnie zaledwie kilka godzin, a mi już go brakowało. Cała ta sytuacja powoli wymykała mi się spod kontroli.
Wyjrzałam przez okno i skupiłam wzrok gdzieś w oddali, na nie do końca określonym punkcie. Omiotłam cały krajobraz, stwierdzając, że przytłacza mnie jego ponury wygląd. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, spowijając wszystko w ciemności. Szare niebo przechodziło w czerń, lały się z niego strugi deszczu, który najwyraźniej nie miał zamiaru dać za wygraną nawet po dwóch dniach. Uroki życia na wyspach. Pieprzone prądy morskie. Wiatr szumiał gdzieś na wyższych piętrach budynku, uginał drzewa na dziedzińcu i sprawiał, że krople zacinały wprost w szybę przede mną, zupełnie jakby chciały się wedrzeć do środka.
Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, oparłam głowę o ścianę za mną i zamknęłam oczy. Głos Michaela wciąż rozbrzmiewał w słuchawkach, napawając mnie cudownymi dźwiękami powoli dobiegającej do końca piosenki. Zdecydowanie tego potrzebowałam, chwili oddechu. Bez myślenia, bez kalkulowania zdarzeń, konsekwencji i korzyści. Po prostu, chciałam choć przez kilka minut posiedzieć w samotności i posłuchać ulubionych utworów.
Niestety, moja chwila została mi szybko odebrana. Amy i Katy wróciły sama nie wiem skąd, jednak jednego byłam pewna – choć w niewielkim stopniu udało im się wyleczyć kaca. Wciąż wyglądały na zmęczone, głównie za sprawą worów pod oczami, jednak mimo wszystko tchnięto w nie trochę życia. Gdziekolwiek nie były, należały się gratulacje dla osób, którym udało się je poskładać do kupy.
- Jezu drogi, ta znowu się zamknęła we własnym świecie i smętów słucha. Odpuść sobie, dziewczyno, nikt nie leci na cholerny spokój ducha – wydukała ciemnowłosa, a ja już wiedziałam, że zamiast porządnego otrzeźwienia, po prostu spiły się jeszcze bardziej. Cóż, lepsze pijaństwo niż kac! – No, wyjątkiem może być Louis. On w ogóle jest jakiś dziwny. Niech zgadnę, byłaś z nim w kiblu, co? Szybki numerek? Rachu ciachu i po strachu – zaśmiała się donośnie, a chwilę później dołączyła do niej jej koleżanka.
- Może cię to zaskoczy, chociaż w sumie nie powinno – zaczęła, jednak przerwał jej nagły atak czkawki. – Nie... Czekaj... Na pewno będziesz... zaskoczona.
- Katherine chce powiedzieć, że twój kolega ma już w klubach taką reputację, że dziwnym by było, gdyby w ogóle ciągnął cię do domu. Jeśli jeszcze tego nie zrobił, zaliczy cię gdzieś w kącie i tyle z całego tego cyrku – podniosła lekko głos, gdy po raz kolejny zagłuszył ją śmiech Katy.
- Nie mam na imię Katherine, idiotko – wybełkotała, po czym sięgnęła do kieszeni swoich zbyt obcisłych jeansów. Wyjęła komórkę, poszperała w niej chwilę, marszcząc brwi i walcząc z kolejnymi napadami czkania, po czym rzuciła ją w stronę Amy. Dziewczyna ledwo co złapała przedmiot, ponownie odblokowała go przesunięciem palca po ekranie, a na jej twarzy natychmiast wykwitł wielki uśmiech. Kliknęła kilka razy i przyłożyła telefon do ucha.
- Louis, słonko! Kochanie ty moje najdroższe! – krzyknęła po chwili oczekiwania. – Nie uwierzysz! Twoja koleżanka, ta cała... Czekaj. Jak ci jest? – zapytała, przykładając dłoń do mikrofonu.
- Jak to jak?! Elizabeth! Ella, Ellie, El, Lizzy! – wydarła się Kate, skutecznie uniemożliwiając mi normalną odpowiedź.
- O właśnie, uczymy tą całą Ellie, co znaczy żyć pełnią życia! Co? Nie! Nie zabieramy jej na żadną imprezę, mogłaby nam przynieść wstyd, albo co – mruknęła i zaplotła ręce na piersi, jednak po chwili zrezygnowała z tego pomysłu, zauważając, że nie mogła w ten sposób rozmawiać z chłopakiem. Ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha i przez chwilę uważnie nasłuchiwała słów swojego rozmówcy. – Louis, złotko, misiu pysiu, ja jej nie chcę niczego obrzydzać. Może poza pieprzeniem się z tobą, ale to już przerobiłam.
Po tym zdaniu, nawet siedząc na drugim końcu pokoju mogłam usłyszeć donośne „słucham" dobiegające z komórki. Nim Amy zdążyła jakkolwiek na to odpowiedzieć, połączenie zostało zerwane. Ja z kolei wciąż nie zeszłam z parapetu, całą sytuację obserwując z boku w całkowitym spokoju. Nie zwracałam większej uwagi na ich słowa. Widać było, że naszpikowały się czymś mocniejszym niż piwo. W grę zapewne wchodziła masa shotów i jeszcze więcej ich ukochanej whiskey. Nawet jeśli nigdy z nimi nie piłam, nie trudno było zauważyć butelki po Jacku Daniellsie zgromadzone wokół ich łóżek. Niektórzy chyba naprawdę nie powinni kończyć osiemnastu lat.
Zeszłam z parapetu z iPodem w dłoni. Kilka kroków i w akompaniamencie krzyków dwóch natrętnych współlokatorek, opuściłam pokój. Szczerze mówiąc, nie wzruszyły mnie ich słowa. Zapewne powinnam się popłakać, być zawiedziona, czy cokolwiek, co robią kobiety w filmach, gdy dowiadują się, że facet, który im się podoba, ma brudne ręce.
Chwila. Nie podoba. Zupełnie nie o to mi chodziło. Przecież nie musiał mi się od razu podobać, żebym przejmowała się tym, co robi w klubach. Ale, do cholery, przecież się nie przejęłam.
Pomieszałam się we własnych myślach. Zatrzymałam się na środku korytarza, starając się poskładać je do kupy, kawałek po kawałku.
Louis Tomlinson lat dwadzieścia jeden szlajał się po klubach, by zaliczać panienki. Zostałam o tym poinformowana kilka minut wcześniej i, mimo ostrzeżeń Katy, nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Nie byłam w szoku, w sumie, nie czułam w związku z tym kompletnie nic. Sama nie wiem, chyba przewidziałam to już dawno, prawdopodobnie w momencie, gdy zaciągnięto mnie na wyścigi. Tyle skąpo ubranych panienek... Domyślałam się, że mając styczność z czymś takim, miał styczność z pieprzeniem na boku, żadna nowość. Poza tym, pewnie niejedna chciała się dobrać do jego bokserek. Nic zresztą dziwnego. Wracając. Co właściwie powinnam zrobić? Chyba nic. Powinnam odpuścić. Na nic nie liczyłam, niczego nie oczekiwałam. Nie znałam go. Czego miałabym wymagać? Miłości jak z bajki? Może powinnam do tego wymyślić tytuł? „Ja i mój mroczny rycerz"? Na Batmana to on raczej nie wyglądał. Prędzej przypominał Robina. Ja z kolei nie byłam Cat Woman. I znów zboczyłam z toru przemyśleń. Nie powinnam zawracać sobie głowy komiksami, gdy prawdziwe pytanie brzmiało... No właśnie, jak brzmiało? Co cały czas nie chciało opuścić moich myśli?
- Lizzy! – dobiegł mnie krzyk z drugiego końca korytarza. Odwróciłam się gwałtownie, kompletnie zapominając, że trzymam coś w rękach. IPod uderzył w płytki, czemu towarzyszył niewielki huk. Momentalnie schyliłam się, aby podnieść przedmiot, a gdy wstałam, bez żadnego uprzedzenia znalazłam się w ramionach Louisa. – Wystraszyłaś mnie.
- Ale czym? – zmarszczyłam brwi, niewiele rozumiejąc z całej tej sytuacji.
- Rozmawiałem z Amy i Katy – skrzywił się lekko. – Powiedziały, że wybiegłaś z pokoju z płaczem. Razem z Nikki i Niallem szukamy cię po całym akademiku.
- Jezu, Louis, naprawdę myślałeś, że przejęłabym się pijacką paplaniną? – zapytałam ze śmiechem, odsuwając się od niego o kilka kroków. Naprawdę wyglądał na zmartwionego. Coś w okolicach mojego żołądka się przewróciło. Patrzył na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami, usta zacisnął w wąską linię, włosy miał zupełnie rozczochrane, ciężko dyszał. Mogłabym przysiąc, coś we mnie pękło. Nie wiedziałam co, ale jakaś granica została przerwana. Jaka? Ciężko stwierdzić.
- Nie wiem, jakbym zareagował gdyby ktoś mi powiedział, że obciągasz w kiblach, ale na pewno nie zachowałbym spokoju i nieważne, czy mówiłby na trzeźwo, czy po alkoholu – stwierdził z cichym westchnieniem. Uniosłam brew, zerkając na niego z dezaprobatą.
- Czasami jesteś zbyt bezpośredni – zauważyłam, na co on jedynie wzruszył ramionami podrapał się po karku. Ponoć to jakiś tik nerwowy. Ciekawe, dlaczego tylko mężczyźni tak robią. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam kobiety, która drapałaby się po karku. A może to przez to, że nie chcą burzyć sobie fryzury?
- Taki już mój urok – uśmiechnął się, po czym podszedł do mnie, chwycił moją rękę i pociągnął za sobą w tylko jemu znanym kierunku. Dopiero teraz zauważyłam, że był całkowicie mokry.
- Biegałeś po dziedzińcu?
- Nigdzie nie mogłem cię znaleźć, a nigdy nie wiadomo, co mogło ci przyjść do głowy, więc tak, wyszedłem na chwilę. Może nawet nieco dłużej – posłał mi kolejne spojrzenie, a mnie przeszły przyjemnie dreszcze. I właśnie wtedy zrozumiałam, jaka myśl nie chciała opuścić mojej głowy. Jaka myśl zaprzątała mój umysł już od kilku dobrych tygodni, straszliwie w nim mieszając i bałaganiąc. Co najgorsze, budziła we mnie szczere przerażenie.
- Ellie? – usłyszałam lekko zmartwiony głos, który sprawił, że podniosłam wzrok. – Wszystko w porządku? – zapytał chłopak, a ja na chwilę zaniemówiłam, kiedy po raz kolejny napotkałam jego lazurowe tęczówki. Nawet w ciemności zdawało mi się, że przeszywają mnie na wylot.
- Tak, wszystko okej – uśmiechnęłam się, wyswabadzając dłoń z jego uścisku i ruszając dalej. Ja pierdolę, wkopałam się gorzej niż kiedykolwiek.
Tutaj kalkulacje i obliczenia na nic się nie zdawały. Nie było żadnych ustępstw ani uników. Chyba jeszcze nigdy nie postawiłam samej siebie w gorszej sytuacji. Nie mogło być gorzej. Nie potrafiłam znaleźć żadnej gorszej opcji.
Zerknęłam ponownie na Louisa. Szedł w niewielkiej odległości za mną, uważnie skanując całą moją sylwetkę spod zmarszczonych brwi.
Wyglądało na to, że zakochałam się w Louisie Tomlinsonie. Naprawdę oszalałam do reszty.
--
Dzień dobry!
Zapomniałam całkowicie aktualizować bloga, więc zrobiłam to dopiero teraz, wybaczcie. Wszelkie nowości zawsze najpierw pojawiają się na Wattpadzie, więc w razie czego zapraszam do śledzenia moich poczynań również tam :)
No i tak ogólnie, mam nadzieję, że nie spieprzyłam xx

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 17.

Louis, tak, jak obiecał, odwiózł mnie do akademika niedługo po swoim przyjeździe. Nie miałam nic przeciwko chodzeniu w męskiej koszulce, z tym, że wolałam nie pokazywać się na mieście w samej piżamie. Dlatego też zatrzymałam sobie T-shirt chłopaka, zaopatrując się jedynie we własną bieliznę z poprzedniego dnia oraz pożyczone od Nikki spodenki. Dawno nie czułam się aż tak nieświeżo. W myślach planowałam już kolejne czynności. Na pierwszym miejscu znajdował się prysznic, potem... Potem się zobaczy.
Przestało mnie już nawet dziwić, jakimi samochodami jeździł szatyn. Dał mi nawet wybór, którym autem chciałam zostać przewieziona, nieważne, jak dziwnie to brzmi. Widząc przed sobą kilkanaście pojazdów, przez chwilę nie potrafiłam zdecydować się na jeden. Najchętniej wzięłabym zarówno Dodge Chargera jak i pięknie odrestaurowanego Forda Mustanga z rocznika '67. Nie oszukujmy się, miałam straszną słabość do klasyków. Mimo wszystko, ostatecznie wybrałam już dobrze mi znanego Shelby. Nie chciałam niespodzianek, nie dzisiaj. Poza tym, przeczuwałam, że w przyszłości dostanę jeszcze niejedną okazję na przejażdżkę cudeńkami z XX wieku.
- Tak właściwie, czemu wszystkie twoje auta są czarne? - zapytałam nagle, przyciągając na chwilę uwagę chłopaka. Spojrzał na mnie, przekrzywiając lekko głowę. - No wiesz, wyścigi uliczne zawsze kojarzą się z kolorowymi furami, mnóstwem naklejek, świateł, głośną, a zarazem beznadziejną muzyką... - Wymieniłam, na co mój rozmówca uśmiechnął się delikatnie.
- Nie wszystkie są czarne - uniósł kąciki ust jeszcze wyżej, a ja rozejrzałam się po garażu. Zmarszczyłam brwi, jednak po chwili zauważyłam, o co prawdopodobnie chodziło.
- Jedno białe BMW na cały garaż mieszczący jakieś trzydzieści aut? Racja, chłopie, szalejesz - prychnęłam, w odpowiedzi otrzymując jedynie wyjątkowo nieprzyjemne spojrzenie spod zmrużonych powiek.
- Dodge Challenger jest granatowy, a Aston grafitowy, daltonistko - mruknął pod nosem, na co szczerze się roześmiałam.
- Nie widziałam Challengera. Co do Astona... Ten grafit musi być naprawdę bardzo ciemny - mrugnęłam w stronę Louisa, podchodząc do wybranego przeze mnie wozu i otwierając drzwi pasażera. Usiadłam na miejscu po lewej stronie pojazdu, od razu zapinając pasy bezpieczeństwa. Jeśli chodziło o jazdę z szatynem, absolutnie nie chciałabym o tym zapomnieć. Nawet, jeśli w miarę mu ufałam, co samo w sobie było zupełnie niedorzeczne, to i tak wolałam nie ryzykować uderzenia głową w przednią szybę przy pierwszym nieco gwałtowniejszym hamowaniu.
Nie minęło kilka sekund, gdy chłopak pojawił się na fotelu kierowcy i odpalił silnik. Z uśmiechem wsłuchiwał się przez chwilę w dźwięk perfekcyjnie pracujących tłoków, by niespodziewanie wrzucić wsteczny i opuścić miejsce parkingowe. Zatrzymał się po środku korytarza i nacisnął przycisk na pilocie, sprawiając, że brama powoli się uniosła.
- Dziś, mała - zaczął, zwracając wzrok na mnie i taksując mnie od góry do dołu. - Pokażę ci, jak się jeździ.
Przełknęłam ciężko ślinę, czując nagłe szarpnięcie w tył, w momencie, kiedy ruszyliśmy z miejsca. Klęłam pod nosem, zauważając, że coraz bardziej przyspieszamy. Czyli jeszcze nie nauczył się, że nie przepadałam za szybką jazdą... Był bardziej ślepy niż przypuszczałam.
Wyprzedzał wszystkich, nie zważał na światła, po prostu sunął do przodu, jak gdyby nigdy nic. Żadna przeszkoda nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Mijał kolejne ulice, jadąc jakby jutra miało nie być. Odnosiłam wrażenie, że lecące w tle „Garden of Eden" dodatkowo go nakręcało. Głos Axla Rose działał na niego chyba zbyt pobudzająco.
- Louis, czy mógłbyś wreszcie nieco zwolnić? - wyszeptałam po zaledwie kilku minutach jazdy, której już miałam serdecznie dość. Bałam się mówić głośniej, wydawało mi się, że mogłabym skończyć krzycząc. Ewentualnie jakiekolwiek dźwięki utknęłyby mi w gardle.
- Czyli do burzy, ciemności, wysokości i wyjątkowo ciężkich chorób mam doliczyć strach przed nieprzepisową prędkością? - posłał w moim kierunku szeroki uśmiech, a wszystkie moje wnętrzności chyba zmieniły swoje położenie. Znów oderwał wzrok od jezdni, co w tamtej chwili przerażało mnie jak nic innego.
- Tak, myślę, że możesz. Proszę, wolniej - burknęłam i choć nie spodziewałam się żadnej reakcji, samochód stracił na prędkości niemal natychmiast. Uniosłam delikatnie kąciki i odetchnęłam z wyraźną ulgą. Zdążyłam zatęsknić za umiarkowanym tempem jazdy. - Dziękuję.
- Wedle życzenia - zaśmiał się, skręcając w jedną z bocznych uliczek. Wreszcie znaleźliśmy się w części miasta, którą znałam. W kompletnej ciszy, nie odzywając się do siebie ani słowem, przejechaliśmy przez kilka dzielnic, by po paru minutach znaleźć się na terenie bursy. Louis zaparkował na tyłach budynku, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Wolałam nie pokazywać się na dziedzińcu ubrana jedynie w za dużą o kilka rozmiarów bluzkę, jeansowe spodenki i w szpilkach. Zapewne wyglądałam jak idiotka.
Wysiadłam z samochodu i już miałam się schylać, żeby podziękować za podwiezienie, gdy chłopak znalazł się tuż obok mnie. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, na co tylko wzruszył ramionami.
- Przypominam, że dzielisz pokój z moimi znajomymi. Chcę sprawdzić, jak dziewczyny czują się po wczorajszej imprezie. W przeciwieństwie do ciebie, one nie wiedzą, co to umiar - powiedział, wywracając oczami. Pokiwałam głową w odpowiedzi i bez słowa ruszyłam w stronę bocznego wejścia, czując za sobą obecność szatyna.
Przeszłam przez korytarze, by po chwili znaleźć się przed pokojem. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Przywitały mnie niezadowolone jęki współlokatorek, które najwyraźniej wciąż nie mogły uporać się z kacem.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej ciuchy na przebranie. Już miałam wchodzić do łazienki, kiedy zatrzymał mnie głos jednej z moich współlokatorek.
- Gapisz się - warknęła Amy, choć w tym stanie, gdy obie trzymały głowy wtulone w poduszki, ciężko było je rozróżnić. W sumie, może to była Kate? W każdym razie, marszcząc lekko brwi, automatycznie przeniosłam wzrok na dziewczynę, która wypowiedziała te słowa. - Nie ty, on - wskazała na Louisa.
- Już jej mówiłem, że ma bardzo ładny tyłek, nic dziwnego, że się patrzę - wzruszył ramionami, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Nie cierpiałam takich sytuacji; szczególnie, kiedy to on był ich prekursorem.
Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, widząc zadowolenie, malujące się na jego twarzy. A już poprawiała się moja opinia na jego temat...
Przekroczyłam próg łazienki, przekręciłam zamek i oparłam się o chłodne płytki. Zamknęłam na chwilę oczy i przyłożyłam dłonie do rozgrzanych policzków. To wszystko przez tą szybką jazdę. Może i był dobrym kierowcą, ale mimo wszystko bałam się, że kiedyś umiejętności mogą go zawieść. Szkoda by było, powoli zaczynałam się do niego przekonywać.
Odetchnęłam głęboko i pozbyłam się ubrań. Chwilę ustawiałam odpowiednią temperaturę wody, a gdy w końcu mi się udało, weszłam pod wymarzony prysznic. Och tak, w końcu miałam pod ręką swój ukochany, truskawkowy żel i cytrusowy szampon. Po kilku minutach omiotły mnie jedne z moich ulubionych zapachów, a ja stanęłam z powrotem na zimnych białych płytkach. Wytarłam ręcznikiem całe ciało, założyłam ciuchy i wreszcie mogłam wyjść z łazienki.
Miałam skrytą nadzieję, że Louis zdążył sobie pójść, jednak przeliczyłam się. Siedział na moim łóżku, uparcie zagadując pozostałe dziewczyny, które najwyraźniej nie miały najmniejszej ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Uśmiechnął się na mój widok i po raz kolejny omiótł spojrzeniem, przez co automatycznie pojawiło się swego rodzaju zażenowanie. W końcu stałam przed nim w przetartych jeansach, błękitnej bokserce, na bosaka, z ręcznikiem na głowie i bez żadnego makijażu. Wspaniale, tylko tego było mi trzeba; sama dostarczałam mu kolejnych powodów do żartów na mój temat.
- Mógłbym odzyskać swoją koszulkę? - zapytał, kiedy jego oczy wreszcie odszukały moje, mimo że za wszelką cenę starałam się uciekać wzrokiem na boki. Pokiwałam głową i wręczyłam mu ciemny materiał. Wyszczerzył się i wstał z miejsca. - Będę się zbierał - oświadczył, przeciągając się sennie.
Przeszliśmy przez pokój, by znaleźć się przed drzwiami. Odwrócił się przodem do mnie i przez moje ramię zerknął na dziewczyny. Ręką sięgnął za siebie, by nacisnąć na klamkę, a gdy znalazł się na korytarzu, niespodziewanie pociągnął mnie za sobą. Kompletnie zdezorientowana, tracąc resztki równowagi, wpadłam na jego tors.
- Miło cię widzieć bez makijażu, oby zdarzało się to częściej - mruknął przy moim uchu, sprawiając, że przez całe moje ciało przeszły ciarki. Odsunął mnie od siebie, uważnie obserwując moją reakcję. Pokiwałam powoli głową, nie będąc w stanie się nawet odezwać. Chyba to zauważył, bo nie minęło kilka sekund, gdy ponownie się uśmiechnął. - Do zobaczenia, skarbie - mrugnął do mnie, po czym odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia z budynku.
„Skarbie"? Coś mnie ominęło, czy on mieszał fakty? Przecież jeszcze poprzedniego wieczoru robiłam wszystko, byle tylko go nie spotkać, więc jak to możliwe, że nagle on nazywał mnie swoim skarbem, a ja nie chciałam się z nim rozstawać? To nie mogło wróżyć nic dobrego. Nie w moim przypadku. Nie, kiedy z jednej strony stałam ja, a z drugiej Louis. Choć, czy przeciwieństwa się przypadkiem nie przyciągają?

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 16.

Z uśmiechem przyklejonym do twarzy i kubkiem w rękach, wstałam z miejsca i bez słowa wróciłam do sypialni. Było dopiero wpół do jedenastej, więc do powrotu Louisa zostały jeszcze całe dwie i pół godziny. Nie chciało mi się na niego czekać, jednak perspektywa powrotu do domu publicznym środkiem transportu w niebieskiej, wciąż śmierdzącej chlorem sukience lub za dużej koszulce chłopaka nie była zbyt kusząca. Raczej preferowałam poczekać jakiś czas na jego powrót i w zamian dostać wygodną podwózkę pod sam akademik, bez przymusu przejścia kilku przecznic, paradując po mieście w męskim T-shircie.
Postawiłam sok na szafce nocnej i opadłam z powrotem na materac. Chyba jeszcze nigdy szaruga za oknem nie podobała mi się tak bardzo, jak tego poranka. Poranka? No dobrze, przedpołudnia. Choć  za nic nie chciałam ponownie zasnąć, monotonny dźwięk uderzających o szybę kropel deszczu miał działanie mocno otępiające. Nawet nie wiedziałam kiedy, znalazłam się pod kołdrą i zwinęłam w kłębek. Powieki mimowolnie zaczęły opadać i pomimo, że starałam się utrzymać oczy otwarte, nie było to łatwe. Przez chwilę zastanawiałam się, co mogłabym zrobić, aby odciągnąć samą siebie od pomysłu oddania się w Objęcia Morfeusza, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Telefon wydawał się propozycją zbyt jaskrawą, telewizja odpadała ze względu na parę w salonie, a żadnych książek wokół nie widziałam.
Przewróciłam się na plecy i warknęłam pod nosem zupełnie zrezygnowana. Zamrugałam kilkukrotnie, czując zbierającą się w oczach charakterystyczną mgłę. Nagle, coś przykuło moją uwagę. Coś, mianowicie sufit. Zmarszczyłam brwi, badając wzrokiem powierzchnię o wyjątkowym wzorze. W końcu nie co dzień spotyka się pomieszczenie, w którym po zerknięciu w górę zauważamy malunek kobiecej twarzy. Nie miałam pojęcia, jakim cudem nie zauważyłam tego wcześniej, ale nie to zajmowało w tym momencie moje myśli.
Cały pokój utrzymany był w połączeniu szarości z bielą, więc kto, do cholery wymyślił sobie, żeby w tak nieoczywistym miejscu walnąć twarz dziewczyny, dodatkowo tak kolorową... Nie potrafiłam wymienić barwy, której nie widziałam na malowidle. Jakby tego było mało, nie wyglądało to na typowe „mazaje" przeciętnego człowieka z umiarkowanymi umiejętnościami w tym zakresie. Nie, to zaliczyłabym do kategorii dzieł. Może z nutą amatorszczyzny, ale wciąż dzieł. Naprawdę przyciągał spojrzenie. Po pierwsze, wspaniale kontrastował z całą resztą. Po drugie, kobietę tą nazwałabym wręcz piękną. Słowo „ładna" nie oddawało jej wdzięku. Czerwone włosy były rozwiane na wszystkie strony, zasłaniając częściowo jej niezwykłe oczy. Jedno błękitne, lazurowe, drugie - niemalże czarne. Rozchyliła delikatnie pełne usta w kolorze dojrzałej wiśni, ukazując fragment idealnie białych zębów. Zgrabny nos zdobiły piegi, a na policzkach dostrzec można było lekkie rumieńce. Mimo wszystko, nie wyglądała... realnie. Nie wiedziałam, co chciał oddać autor, ale jego pracę mogłabym nazwać wręcz niechlujną, może niedokończoną? Idealnym określeniem w tym wypadku był artystyczny nieład, który do tej pory kojarzyłam jedynie z czupryną Louisa.
Mimo całokształtu, poniekąd przerażał mnie przeszywający wzrok właścicielki różnokolorowych tęczówek. Zastanawiałam się, jakim cudem przy tym zasnęłam? Gdybym miała świadomość, że coś takiego tu widnieje, sen na pewno nie przyszedłby z taką łatwością jak wczorajszej nocy. Obawiałam się, że w takiej sytuacji nie pomogłyby nawet ramiona szatyna, które, swoją drogą, okazały się naprawdę wyjątkowo przyjemne. Podobał mi się sposób, w jaki mnie przytulał. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że chętnie bym to powtórzyła. Z tym, że on zapewne miał mnie już serdecznie dość. Choć w sumie, wątpiłam, czy da radę wytrzymać ze mną dłużej niż tydzień, a nasza znajomość trwała już około trzech, więc najwyraźniej był wyjątkowo cierpliwy. Ciekawe tylko, jaki miał w tym interes. Nie chciało mi się wierzyć, że zechciał mnie poznać sam z siebie. Z drugiej strony, nie miał za bardzo wyboru. Przecież to nie jego wina, że los chciał, aby akurat na mnie wylał ten cholerny sok.
Wciąż jednak pamiętałam jego słowa skierowane do Nikki. „Zmarnowałem na nią sok" Tak, jakby zrobił to co najmniej specjalnie. Albo po prostu mój mózg postanowił uroić sobie kolejną teorię spiskową, która koniec końców i tak zostanie obalona szybciej, niż w ogóle zdążyłam o niej pomyśleć. Przecież kto normalny oblewa kogoś lepkim napojem, zamiast po prostu podejść i pogadać o chociażby pogodzie. Pytanie tylko, czy Louis na pewno był zupełnie normalny? Za psychopatę uznać go nie mogłam, jednak nic nie wstrzymywało mnie przed stwierdzeniem, że cechowała go swego rodzaju nieszablonowość. Lubił zaskakiwać, miał tyle asów w rękawach, że powoli zaczynały mnie przerażać. Jak ktoś, kto wydawał się tak typowym chłopakiem dopiero po dwudziestce, mógł mieć tyle różnych perspektyw? Mieszkał w pięknym domu, w jego garażu stały same samochody z najwyższych półek. Ścigał się, posiadał nieziemski głos, dodatkowo był tak cholernie przystojny. Jakby tego było mało, doliczyć należało jego charakter. Uroczy, zabawny, może czasami nieco impertynencki, ale nieprzesadnie. Do tego ta jego opiekuńcza, troskliwa strona... Czy nie tak właśnie trzy czwarte żeńskiej populacji opisywało ideał faceta? Dlaczego to właśnie ja dostałam go tuż pod nos?
Potrząsnęłam gwałtownie głową. Jakie pod nos? Jakie dostałam? O czym ja w ogóle myślałam? Przecież to oczywiste, że między mną a Louisem nic nie było. Niczego być nie mogło. Jakim niby cudem miałby się zainteresować mną, gdy wokół niego kręciło się tyle dziewczyn? Tyle pięknych dziewczyn, których przecież nie sposób ignorować. Ciekawe, ile z nich zaliczył.
Stop. Koniec przemyśleń. To nie zmierzało w dobrą stronę. Już lepszą opcją było pogrążenie się we śnie, a nie bezsensowne analizowanie czynów szanownego Tomlinsona. Wrodzona wścibskość właśnie dawała się we znaki. To po mamie, na sto procent.
Nagły huk skutecznie odciągnął mnie od dalszego rozmyślania, za co mogłam być jedynie wdzięczna osobie, która go spowodowała. Usłyszałam podniesione głosy, jednak nie byłam w stanie rozróżnić żadnego z nich. Na szczęście nie musiałam tego robić, ponieważ już po chwili w pokoju pojawił się wyraźnie czymś roztrzęsiony Louis.
- Boże, El - odetchnął i nie spuszczając ze mnie wzroku, podszedł do łóżka. Zmarszczyłam brwi, obserwując, jak kuca przy ramie i patrzy na mnie z troską. - Jak się czujesz? - zapytał, ściszając nieco głos.
- Czuję się... Tak jak zwykle. Chyba, nie wiem, aktualnie jestem lekko zdezorientowana - mruknęłam, szczerze nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło.
- Podobno po atakach zdarza się skołowanie. Uczyłem się tego na jakimś kursie pierwszej pomocy, czy czymś w tym rodzaju. Chyba pierwszy raz przyda mi się ta wiedza - zaśmiał się cicho, spuszczając na chwilę głowę. Chwila, co? - Sprawdzę ci tętno, Niall zapewne nawet o tym nie pomyślał, idiota. Mógł od razu wzywać karetkę, a nie dzwonić po mnie.
- Louis - zaczęłam, jednak uciszył mnie, przykładając palec do ust. Ponownie otworzyłam usta, ale on zerknął na mnie w taki sposób, że nie odważyłam się wypuścić z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Chyba jest w normie. Mogłem cię tu nie zostawiać. Jesteś niesamowicie nieodpowiedzialna, nie biorąc ze sobą leków - pokręcił głową z dezaprobatą. - I tak w ogóle, czemu nie powiedziałaś, że masz padaczkę?
- Mam co?! - krzyknęłam, wytrzeszczając nagle oczy i zanosząc się nagłą salwą śmiechu. - Kto ci nagadał takich bzdur?
- Niall! - wydarł się na tyle głośno, że w całym budynku rozniosło się echo jego głosu. - Niall, kochanie, zamierzam ci wpierdolić! - znów podniósł głos, wstając z ziemi i wybiegając z pomieszczenia. O nie, tego ominąć nie mogłam. Szybko odrzuciłam pościel i nie przejmując się, że mam na sobie jedynie koszulkę i bokserki szatyna, przemierzyłam korytarz, by po chwili znaleźć się w salonie, gdzie Louis zdążył złapać swoją ofiarę. Siedział na blondynie okrakiem, uparcie czochrając jego włosy pięścią. On z kolei starał się wyrwać spod jego ciężaru, machając rękami na wszystkie strony i mamrocząc coś w poduszkę.
Nikki stała na drugim końcu pokoju, przyglądając się całej tej sytuacji z wyraźnym rozbawieniem. Ja zapewne wyglądałam podobnie, może nieco mniej atrakcyjnie. Dziewczyna w przeciwieństwie do mnie miała już okazję na odwiedziny w łazience i przebranie się. Zamierzałam poprosić Louisa o jakieś ubrania, gdy tylko skończy przekomarzać się z Niallem. A może o ciuchy powinnam od razu pytać blondynki? W końcu, szatyn wczoraj wyraźnie zaznaczył, że nie zamierzał grzebać w jej rzeczach. W sumie, to się nie dziwiłam. Też wolałabym nie narażać się na jej gniew.
- Dobra, chłopcy, koniec - odezwała się w końcu, podchodząc do kanapy i siłą odciągając jednego od drugiego.
- Skończony debil - mruknął Louis, przeczesując włosy palcami. - Nie pamiętam, kiedy się tak czymś przejąłem, kurwa. Chyba zapamiętam już na zawsze uczucie, gdy ktoś mówi przez telefon „Hej, stary, lepiej tu przyjedź, twoja laska ma atak padaczkowy, poważnie." Musiałeś pierdolnąć to „poważnie", prawda? - zapytał, mrużąc groźnie oczy. Zaraz, jaka laska?
Chłopak ponownie znalazł się obok mnie i skinieniem głowy wskazał, żebym poszła z powrotem do pokoju. Świetnie, liczyłam na wyjaśnienia.
- Pogubiłam się w tym wszystkim - westchnęłam, siadając na skraju materaca i przecierając twarz dłońmi. Nie minęło kilka sekund, gdy Louis opadł na łóżko tuż obok mnie. Zerknęłam na niego, jednak jego spojrzenie utknęło było w suficie.
- Kto to? - spytałam, mając na myśli dziewczynę z malowidła.
- Nie wiem, moja siostra ją namalowała - wzruszył ramionami, nadal nie odrywając wzroku od obrazu. - Siedziała przy tym bite kilka dni, nigdy nie widziałem u niej takiego zacięcia. Zaprosiła do siebie koleżanki. Jedna z nich, chyba dla żartu odkręciła jedną ze śrubek w baldachimie. Położyła się na nim jak codziennie, zaczęła babrać tymi swoimi farbami, aż nagle jeden wielki trzask i wszystko spadło. Metalowe rurki i wysokość prawie dwóch metrów w połączeniu z jej drobnym ciałkiem nie mogła dać nic dobrego, ale nawet nie przypuszczałem, że przez ten uraz pleców będzie musiała chodzić na rehabilitację - mówił to z takim przejęciem, jakby stało się to dziś rano. Najwyraźniej wciąż żył tamtą sytuacją.
- Gdzie jest teraz?
- Mieszka u babci, w Doncaster. Zadałaś dwa pytania, teraz moja kolej - powiedział, podnosząc się do pozycji siedzącej. Podkulił nogi pod siebie i wlepił we mnie spojrzenie. - Ciągle jesteś na mnie zła? No wiesz, za ten zakład?
Bez zastanowienia pokręciłam głową. Reakcja była odruchowa, ale mimo wszystko, odzwierciedlała moje nastawienie. Nawet nie wiedziałam kiedy, cała złość ze mnie wyparowała. Może to i lepiej? Wcale nie miałam ochoty się na niego wściekać. Szczególnie w momentach, gdy widziałam, jak uroczy potrafił być. Znów o tym myślałam, cholera.
- Boisz się czegoś oprócz burzy?
- Z tego, co pamiętam, psycholog kiedyś stwierdził, że jestem idealnym przykładem akrofobii i nyktofobii, więc odpowiedź na to pytanie jest jak najbardziej twierdząca - uśmiechnęłam się, kiedy mój rozmówca przekrzywił lekko głowę.
- A da się po ludzku? - burknął, mierząc mnie z góry na dół.
- Boję się przebywania na wysokości i w ciemności. No i nie znam określenia na paniczny strach przed zachorowaniem na jakąś chorobę cięższą niż grypa - westchnęłam, na co chłopak zaśmiał się pod nosem.
- Mówisz o tym tak otwarcie... Podoba mi się to - mrugnął do mnie, a ja byłam zmuszona spuścić głowę, by nie widział, jak oblewam się rumieńcem. Denerwująca cecha.
- W takim razie, czy wielki Tommo się czegoś boi? - zapytałam, podnosząc wzrok i uśmiechając się półgębkiem. Szatyn zamyślił się na chwilę. Kilka razy otwierał usta, jednak nie wydobywał się spomiędzy nich żaden dźwięk.
- Na chwilę obecną - zaczął, ale znów zamilkł na kilka sekund. - Na chwilę obecną, myślę, że najbardziej boję się ciebie, ale powody zachowam dla siebie. Przynajmniej na razie - powiedział, wywołując u mnie całkowite zdziwienie. Zdziwienie? Nie. Zmieszanie. Tak, poczułam się zmieszana, nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Kompletnie mnie zaskoczył, powiedziałabym, że wręcz zszokował. Czyżby mój charakter przerastał nawet jego? Żadna nowość.
- Cóż, mam nadzieję, że kiedyś się dowiem, może będę mogła to zmienić.
- Absolutnie nie chciałbym, żebyś to zmieniała. Każdy musi mieć w sobie „to coś", a ja chyba znalazłem twoje. - I z tymi słowami posłał w moim kierunku kolejny oszałamiający uśmiech. Cholera, to chyba mój koniec.

wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 15.

Rytm, wybijany przez krople deszczu na parapecie, skutecznie wyrwał mnie z błogiego snu. Otworzyłam oczy z cichym westchnieniem i niechętnie omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Było, no cóż, surowe, w kształcie idealnego kwadratu. Trzy ściany zostały pomalowane na biało i tylko jedna, za zagłówkiem łóżka, wyróżniała się swoją szarością. Meble nie odstawały od kolorystyki ogólnej, perfekcyjnie maskując się na tle tego samego koloru. Przez chwilę poczułam się jak w niemal idealnie sterylnym, szpitalowym pokoju, co tylko nasilało mój niepokój.
Po pierwsze, i chyba najważniejsze, wiedziałam, gdzie się znajdowałam, co wróżyło całkiem dobrze. W końcu, w ten sposób mogłam określić, że na wczorajszym przyjęciu nie wypiłam tak dużo, jak zazwyczaj. Po drugie, pamiętałam wszystko. No, prawie wszystko. A przynajmniej tak mi się zdawało. Każde wspomnienie było jakby zamazane, nieostre. Wciąż przed oczami miałam kelnera zza barku i tego oblecha, który dopadł mnie przy łazience. Swoją drogą, gdyby Niall nie wrzucił mnie do basenu, nie musiałabym się z nim użerać. Właściwie, to Louis nie musiałby się z nim użerać. Nie oszukujmy się, gdybym była tam sama, zapewne straciłabym pieprzone dziewictwo szybciej niż chciałam.
Po trzecie, pozostawała kwestia wydarzeń po tym, jak znalazłam się w domu szatyna. Zmarszczyłam brwi, uparcie kalkulując, ile z tego mogło być prawdą. Deszcz wciąż zacinał o szybę i wydawało mi się, że sytuacja nie zmieniała się od dłuższego czasu, czyli motyw burzy wyglądał w moim rozumowaniu jak najbardziej prawdopodobnie. Nadal leżałam na miękkim materacu, po brodę przykryta kołdrą, a obok stała lampka, której jasne światło w środku nocy rozświetlało przez chwilę ciemne pomieszczenie.
Jedyne, czego nie byłam pewna, to ten cholerny śpiew. Louis i repertuar Coldplay jakoś mi do siebie nie pasowały. Zresztą, jakikolwiek repertuar mi do niego nie pasował. W końcu, wystarczyło na niego spojrzeć, aby stwierdzić, że najpewniej nawet nie wiedział, czym różnią się od siebie poszczególne tonacje. Z tym, że, cholera, jego głos odbijał się echem w mojej głowie tak, jakbym słyszała wszystko po raz kolejny. Perfekcyjne przejścia w falset, kolejne zmiany rejestrów i... Naprawdę brzmiało to niesamowicie. Pytanie tylko, czy miało miejsce naprawdę; zarówno to, jak i zdanie po zakończeniu piosenki. Całkiem możliwe, że to wszystko było jedynie moim wymysłem, prawda? Przecież słowa „Mam raczej nadzieję, że to ty naprawisz mnie" mogły wydobyć się z ust chłopaka jedynie w mojej głowie. Nie wyobrażałam sobie, by powiedział to w świecie rzeczywistym.
Wyglądało na to, że po prostu za mocno poniosła mnie fantazja. Dobrze, że mokre sny nigdy nie leżały w mojej naturze, bo pewnie uciekałabym stąd z krzykiem. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić z niej jakiekolwiek myśli na ten temat. Koniec wątpliwych retrospekcji.
Podniosłam się na łokciach, jeszcze raz rozglądając się wokół. Tym razem jednak zwróciłam uwagę na szklankę na szafce nocnej i leżącą obok kartkę. Podniosłam świstek, unosząc lekko brwi i podciągając się do pozycji siedzącej, czego od razu pożałowałam. Nie dostałam co prawda zawrotów, w końcu, kto miałby kaca po jednym Cosmopolitanie? Aż tak słaba nie byłam. Dziwiłam się jedynie, jakim sposobem w otoczeniu zachlanych w trupa ludzi wytrzymałam na zaledwie jednym drinku. To się dopiero nazywa siła woli! Jedyna rzecz, która w tamtym momencie mi niesamowicie przeszkadzała to pieprzone zakwasy. Szczególnie na brzuchu. Od czego, kurwa?
Westchnęłam ciężko, chwytając się za bolącą część ciała i przewertowałam treść liściku, starając się skupić na słowach, zamiast na chwilowym złym samopoczuciu.
„Śpisz jak zabita i chyba szkoda mi Cię budzić. Albo po prostu nie chcę być tym, który mówi, że strasznie chrapiesz. Na szczęście, jak wyciągnąłem Ci poduszkę spod głowy, przestałaś.
W każdym razie, nie po to marnuję papier, za który życzę sobie pięć centów rekompensaty. Jak już mówiłem, nie chciałem Cię budzić, choć raz jesteś w moim towarzystwie spokojna, aż ciężko w to uwierzyć.
Znowu zboczyłem z tematu, kurwa. Chodzi mi o to, że w kuchni są kanapki, leżą na górnej półce w lodówce. Uprzedzę pytania, rano przyszła gosposia, ja raczej nie zbliżam się do kuchni, noże nie są dla mnie.
Jadę coś załatwić, wrócę koło drugiej. Jeśli rzeczywiście chcesz zdążyć na śniadanie, polecam wybrać się na nie przed godziną dwunastą. Spójrz na zegarek, jeżeli jest później, nie masz po co próbować, Niall zdążył wszystko wpieprzyć.
Louis x
PS Nie wiem, ile wypiłaś, ale na wszelki wypadek, masz wapno. Nie wiem, czy to coś daje, nie znam się."
- Co? - wyrwało się z moich ust, gdy po raz czwarty przeczytałam to samo. Ja nigdy nie chrapałam! Głupek.
Mimo wszystko zerknęłam na telefon, który o dziwo znajdował się tuż przy lampce, choć zupełnie nie pamiętałam, żebym go tam kładła. Zresztą, bez owijania w bawełnę, niczego nie byłam pewna, więc po co się w ogóle nad czymkolwiek dłużej zastanawiać, skoro miałam pewność, że samodzielnie i tak do niczego nie dojdę.
Widząc na ekranie dziesiątą czternaście, podniosłam się z miejsca i powłóczyłam nogami w stronę salonu. Mimo wszystko, nie spodziewałam się, że na kanapie zastanę Nialla i śpiącą na nim Nikki. Blondyn bezustannie przeczesywał jej włosy, delikatnie muskał plecy, a ja miałam jedynie ochotę przewrócić oczami. Za dużo tu tej słodyczy.
- Dzień dobry - odezwałam się niemrawo, przyciągając uwagę chłopaka. Natychmiast przycisnął palec wolnej ręki do ust, mrużąc groźnie powieki. Prychnęłam cicho, mijając sofę i kierując się bezpośrednio do kuchni pod bacznym, zdecydowanie nieprzychylnym spojrzeniem. Nie chciałam w niczym przeszkadzać, nie moja wina, że znaleźli się na środku salonu. Chociaż, tak na dobrą sprawę, przebywałam tutaj znacznie krócej niż oni, więc było raczej oczywiste, że obejmowało mnie znacznie mniej praw niż ich.
Omiotłam wzrokiem wnętrze lodówki, zgarnęłam talerz z półki i zamknęłam drzwi. Po krótkim dochodzeniu, doszłam wreszcie do tego, gdzie leżały kubki a gdzie szmaty i środki czystości, więc mogłam spokojnie nalać sobie soku, nawet ze świadomością, że zawsze istniała całkiem spora szansa, że wyleję całą zawartość kartonu. Znając samą siebie, było to całkiem prawdopodobne. Szczególnie, że zdarzyło się już niejednokrotnie. Od dawna cieszyłam się opinią skończonej ciamajdy, słusznie zresztą. Brooke zawsze żartowała, że byłam jedyną znaną jej osobą, która potrafi potknąć się o zawiązane sznurówki, spaść z pierwszego stopnia drabiny i skręcić sobie kostkę. Nie moja wina, że pech ponoć się dziedziczyło.
Nie mając wolnej ręki, pchnęłam drzwi nogą i ponownie przekroczyłam próg salonu. Modliłam się w duchu, by nie potknąć się o cholerny dywan, rozłożony w miejscu, w którym nie powinno go nigdy być. Dobrze, wiedziałam już, że pod zlewem mają pełen zapas różnych proszków, płynów i innych rzeczy, które po połknięciu wyżerały dziurę w żołądku, ale jednak nie miałam ochoty używać ich do spierania soku porzeczkowego spomiędzy wełnianych, beżowych nitek. Zapewne mogłabym pomylić środek do czyszczenia wykładzin z pierdolonym kwasem solnym i nawet nie zorientowałabym się, że coś byłoby nie tak. Chemia nigdy nie należała do moich ulubionych przedmiotów. W sumie, przestałam ogarniać materiał na poziomie pierwszej klasy gimnazjum, tuż po kartkówce z tablicy Mendelejewa. Później wszystko zaczęło się mieszać gorzej niż te całe roztwory.
Wracając jednak do rzeczywistości, uważnym krokiem przemierzałam kolejne metry, dopóki nie zatrzymało mnie stłumione „ej", dobiegające z kanapy. Zatrzymałam się w miejscu, odwracając głowę w stronę leżącej pary. Musiałam przyznać, że mimo wszystko, wyglądali na swój sposób uroczo. Tleniona czupryna wystawała nad ramieniem Nikki, co wyglądało, delikatnie mówiąc, komicznie. Nie rozumiałam, jak ona mogła wciąż spać.
- Czy to kanapki Grety? - zapytał szeptem, zawzięcie wpatrując się w trzymany przeze mnie talerz.
- A jak ma na imię wasza gosposia?
- Greta - odpowiedział tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Może i była, ale nie dla mnie, do cholery.
- W takim razie, tak, to kanapki Grety - uśmiechnęłam się ciepło, przeszłam jeszcze kilka kroków, po czym skręciłam nagle i usiadłam na fotelu przy ławie. Odłożyłam naczynia na blat i sięgnęłam po pierwszą kromkę, czując na sobie palące spojrzenie blondyna. - Chcesz? - spytałam, jak gdyby nigdy nic, unosząc brwi ku górze. Chyba właśnie trafiłam w jego słaby punkt.
- Bardzo śmieszne - mruknął cicho, powracając do zabawy lokami Nikki. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, na co oboje na chwilę wstrzymaliśmy oddechy. Ani ja, ani Niall nie ruszaliśmy się przez kilka sekund, dopóki koleżanka nie zaczęła się wiercić, pomrukując coś pod nosem. Po kilku sapnięciach, jak to jej niewygodnie, przewróciła się na bok, tym samym lądując na ziemi.
Cudem hamowałam śmiech, podczas gdy chłopak zbierał ją z podłogi, uparcie wypytując, czy na pewno wszystko z nią w porządku. I choć zapewniała go bezustannie, że nic jej nie jest, on wciąż skakał w kółko, wrzeszcząc, że to moja wina, bo mogłam mu po prostu podać jedną kanapkę.
- Jakie, kurwa, kanapki? - odezwała się nagle Nikki, na co Niall wyrzucił ręce w powietrze. Usiadł obok niej na wypoczynku i objął ramieniem, przyciągając bliżej do siebie. - Jestem kurewsko głodna - wymamrotała, marszcząc po chwili brwi. - Albo żarcie na tej imprezie było chujowe, albo po prostu je wyrzygałam. W każdym razie, mam kompletnie pusty żołądek - stwierdziła, przetarła oczy i rozejrzała się smętnie po pomieszczeniu. Zatrzymała na mnie swój wzrok i nagle jakby się ożywiła. Poderwała się z miejsca, ciągnąc blondyna za sobą i chwiejnym, acz szybkim krokiem podeszła do fotela naprzeciw mnie.
- Kanapki? - podsunęłam im talerz pod nosy. Wymienili się spojrzeniami, po czym jak jeden mąż rzucili się na jedzenie. Łał, naprawdę dobrze się dobrali.
- Wytłumacz mi, proszę - mówiła dziewczyna pomiędzy kolejnymi gryzami. - Co ty tu właściwie robisz?
- Louis mnie tu przywiózł z imprezy, było późno, chyba nie chciało mu się jechać aż do akademika - wzruszyłam ramionami, upijając sok.
- Tak, tak, za daleko - burknął Niall. - I wcale nie był wkurwiony o to, że cię wrzuciłem do basenu. I wcale nie spałaś w moim pokoju. I wcale nie musiałem spać przez to na kanapie. Ja pierdolę, odjebało mu i nie pozwolił mi, właściwie nam, iść nawet do gościnnego, skończony idiota.
- Skończony idiota, którego traktujesz jak brata - zaśmiała się Nikki, jednak po chwili skrzywiła się, chwytając za głowę. - Myślę, że też byś się wkurwił, gdyby jakiś koleś napastował mnie na korytarzu tylko dlatego, że znalazłam się nie tu, gdzie powinnam. A Louis najwyraźniej uznał, że to, że akurat tam poszła, było twoją zasługą.
- Nie wkurwiłbym się, gdyby ktoś cię napastował. Wpierdoliłbym kutasowi tak bardzo, że zdążyłoby mi przejść, chyba, że wcześniej bym go zajebał, ale sama rozumiesz, wściekłości nie opanujesz, co nie?
- Jebany kac - dziewczyna ukryła twarz w koszulce chłopaka i zacisnęła palce na materiale. Blondyn z kolei zamknął ją w szczelnym uścisku i pocałował w czubek głowy. Uroczy obrazek, nie ma co.
- Na kaca ponoć wapno, chociaż nie wiem, jak się sprawdza - powiedziałam, wstając od stołu, aby odnieść naczynia do kuchni. Wolałam nie spędzać z nimi zbyt dużo czasu, głównie przez jedno zasrane uczucie. W końcu, zazdrość to nic przyjemnego, prawda?
Zazdrościłam im tego, co mieli, musiałam to przyznać przed samą sobą.
-
Także no, dzisiaj tak nieco spokojniej i w ogóle. Jest i nieco krócej, bo już mi się nie chciało tego ciągnąć. Ta wzmianka o chemii to ewidentnie mój punkt widzenia, nie wiem, jakim cudem mam czwórkę XD Liczę na opinie! xx
PS Romantyzm to nie moja bajka, czyli oto jak tłumaczę fakt, że nie umiem opisywać żadnych pozytywnych uczuć XD

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 14.

Po raz pierwszy samochód Louisa nie wyróżniał się na tle innych. Aston wyglądał wręcz typowo pośród chmary innych drogich fur. Biorąc pod uwagę wiek zaproszonych, większość aut, stojących na parkingów albo należała do ich rodziców, albo została zakupiona za ich pieniądze. Nie wierzyłam bowiem, żeby którekolwiek z bawiących się tutaj ludzi zawracało sobie głowę pracą. Zapewne wszystko dostawali podane jak na tacy.
- Twoja koleżanka nie potrzebuje podwózki? – zapytał, tym samym kończąc moje przemyślenia. No tak, Brooke. Wlepiłam spojrzenie w ziemię, zastanawiając się, co tak właściwie zrobić. Z jednej strony, kompletną głupotą było zostawiać ją tutaj z taką ilością alkoholu i potencjalnych partnerów na jedną noc. Z drugiej z kolei, znałam ją na tyle dobrze, że byłam przekonana co do jednego – nie udałoby mi się jej stąd wyciągnąć, choćbym wypożyczyła kawalerię. O nie, kolejna wyjątkowo irytująca cecha mojej przyjaciółki, zawsze trwała do upadłego na wszelkich imprezach. Taki jej swego rodzaju żywioł. Poza tym, na piętrze widziałam masę pokoi gościnnych. Oby tylko trafiła tam sama. – Więc, co robimy?
- Da sobie radę – mruknęłam, siląc się na pewny ton. Czy mi wyszło? Po jego minie mogłam wnioskować, że tak. Choć raz moje mierne umiejętności aktorskie nie poszły na marne.
Szatyn wcisnął odpowiedni guzik na pilocie i otworzył przede mną drzwi. Podziękowałam uśmiechem i usiadłam na miejscu pasażera. Zapięłam pasy, gdy chłopak pojawił się obok. Uruchomił silnik, a do mnie natychmiast dotarło ciepłe powietrze. Dopiero wtedy zauważyłam, że całe moje ciało pokrywa gęsia skórka. Wetchnęłam cicho i potarłam ramiona dłońmi. Nie minęła chwila, gdy moją głowę zakrył jakiś materiał. Zmarszczyłam brwi i odkryłam twarz, patrząc ze zdziwieniem na mojego towarzysza.
- Zakładaj tą bluzę, cała się trzęsiesz. Z tym, że akurat tą wolałbym odzyskać – zaśmiał się, nie odrywając wzroku od drogi i redukując bieg. Pokiwałam głową, wsuwając ręce w rękawy. Automatycznie otulił mnie zapach charakterystycznych perfum i ciepło polarowej podszewki; mogłam stwierdzić, że stała się to jedna z najlepszych mieszanek, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia.
Zlustrowałam Louisa spojrzeniem, zauważając na jego twarzy cień uśmiechu. Miał na sobie zwykły, biały T-shirt, idealnie zaznaczający zarysowane pod cienką tkaniną mięśnie. Nogi okalały typowe dla niego czarne jeansy, do których wyjątkowo dobrał niebieskie Vansy.  I jak zawsze wyglądał świetnie. Tak, przyznałam to po raz kolejny.
- Znowu to robisz – prychnął, na krótką chwilę kierując błękitne oczy na mnie. Zdążyłam już zapomnieć, że można było porównać je do oceanu; tak samo głębokie i cholernie lazurowe.
- Robię co? – zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na zamek, którym uparcie się bawiłam. Krótka salwa śmiechu opuściła jego usta. Pokręcił głową, rozluźnił nieco uścisk na kierownicy i ponownie zmienił bieg. Znów ta zdecydowanie zbyt szybka prędkość, wciskająca mnie w oparcie fotela.
- Gapisz się. Wydaje mi się, że już z tobą ustalałem, że nie ma się na co patrzeć. Masz przecież lustra, prawda? – zwilżył wargi, wykrzywione w połowicznym uśmiechu.
- Nie gustuję w dziewczynach – odparłam niemrawo, opierając głowę na szybie. – Poza tym, nawet jeśli by tak było, wątpię, czy podobałabym się samej sobie – zaśmiałam się lekko. W powietrzu zapanowała kompletna cisza, przerywana jedynie przez dźwięki silnika. Szkoda, że nie było mi dane posłuchać kolejnej pozycji na wyjątkowo trafnej playliście.
- Zdaje mi się, czy masz kompleksy? – Ponownie obróciłam się w jego stronę. Zacisnął szczękę, a po rozbawieniu, widocznym na jego twarzy jeszcze chwilę temu, nie został nawet ślad. Westchnęłam pod nosem. Nie lubiłam rozmów na takie tematy.
- A kto ich nie ma? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zarzucając kaptur, nie tylko po to, by ukryć się przed bacznym spojrzeniem Louisa. Głównie dlatego, że przez wciąż mokre włosy zrobiło mi się zimno. – Ideałem nie jestem, swoje wady znam – mruknęłam i owinęłam się ciaśniej bluzą.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Siedział w kompletnej ciszy, dopóki nie zapytałam, dokąd jedziemy. Odpowiedział tylko „dziś nocujesz u mnie”, a po jego tonie wywnioskowałam, że dyskusja została zakończona i nie mam w tej kwestii nic do powiedzenia. Zresztą, czy chciałoby mi się kłócić? Oboje doskonale wiedzieliśmy, że i tak wyszłoby na jego, a ja tylko niepotrzebnie zrobiłabym aferę. Poza tym, na imprezie kilkukrotnie mignęły mi przed oczami sylwetki Nikki, Amy i Katy, co oznaczało, że byłabym w akademiku całkiem sama. Chyba zdążyłam się przyzwyczaić, że ktoś zawsze jest gdzieś obok.
Zamknęłam oczy, czując napływające zmęczenie. Za sprawą adrenaliny Cosmopolitan już dawno wyparował z mojego organizmu. Wolałam nie myśleć, w jakiej sytuacji mogłabym się znaleźć, gdyby nie Louis. Dlaczego ciągłe wściekanie się na niego było takie trudne? Dlaczego jeden cholerny dzień sprawił, że jak gdyby nigdy nic praktycznie zapomniałam o tym, jak mnie potraktował?
W sumie, dlaczego wciąż to rozpamiętywałam? Przecież koniec końców nic się nie stało. Zaraz, nie powinnam tak myśleć. Przecież mogło się stać. Gdyby przegrał, miałabym konkretnie przesrane. Nie wiedziałam, do czego zdolny był ten cały Bouncer, a na przyjemnego typa nie wyglądał. Ale przecież nie przegrał, więc o co ta cała sprawa? Bo nie liczył się z konsekwencjami?
Kurwa, stop. Koniec rozmyślań. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.
- Zaraz będziemy na miejscu i błagam, nie zaśnij, też jestem zmęczony, nie chcę dodatkowo cię nosić – burknął, wjeżdżając na jedną z bocznych uliczek. Rozpoznałam w niej jedną z tych, którymi jechaliśmy ostatnim razem.
Chrzęst żwiru pod kołami skutecznie pogrzebał moje złudne nadzieje na chwilę ciszy. Jęknęłam cicho, kiedy po wjeździe do garażu Louis otworzył moje drzwi i kazał wysiadać. Mimo ogólnej niechęci i kurewskiego zmęczenia, wykonałam polecenia bez większego marudzenia. Przeszłam zaledwie kilka kroków dalej, podczas gdy chłopak zdążył dojść do bramy wjazdowej, aby pogasić wszystkie światła.
- Impreza niedługo się skończy – powiedział, wychylając się na zewnątrz. – Zbiera się na burzę. – Co? O cholera, mam przesrane. Te cztery słowa pobudziły mnie do tego stopnia, że automatycznie podniosłam głowę i znów poczułam ciarki na całym moim ciele.
- Burzę? – powtórzyłam, starając się nie brzmieć jak spanikowana pięciolatka. Czy wspominałam może, że bałam się wszelkich zjawisk atmosferycznych? A już w szczególności tych, które miały coś wspólnego z piorunami.
- Ta, zaraz lunie – skwitował, zerkając na mnie przelotnie. Zauważyłam na jego twarzy coś w stylu dezorientacji. Czyli jednak nie przybranie maski spokoju tym razem mi nie wyszło.
Pokiwałam głową i pocierając ramiona, skierowałam się do drzwi na końcu długiego garażu. Na szczęście pamiętałam, że to tam znajdowało się wyjście na wyższe piętro. Nacisnęłam na klamkę i dokładnie w tym samym momencie dołączył do mnie Louis. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, jednak nie dałam niczego po sobie poznać. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Wgramoliliśmy się na górę schodów, przeszliśmy przez korytarz i w końcu znaleźliśmy się w obszernym salonie. Już miałam podejść do sofy i rzucić się na miękkie, plecione obicie, gdy nagle poczułam oplatający się wokół mojej talii silny uścisk, który skierował mnie w zupełnie inną stronę.
- Najpierw prysznic, dopiero potem możesz się gdziekolwiek położyć. Śmierdzisz chlorem, czemu kąpałaś się w ciuchach? Koniecznie chcesz być chora, kiedy rok szkolny zaczyna się lada moment? Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna – mówił, zamaszyście gestykulując wolną dłonią. – Idź do łazienki i pozbądź się tego świństwa z twarzy, gdzieś w szafkach znajdziesz jakieś kosmetyki Nikki. Zaraz przyniosę ci ciuchy – oświadczył, puszczając mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się przed łazienką. Pokiwałam głową, marząc jedynie, by wreszcie sobie poszedł. Chciałam jak najszybciej wejść pod gorący prysznic.
Zostawił mnie samą na dosłownie dwie minuty. Zdążyłam zmyć makijaż i kiedy wyrzucałam waciki do kosza, on pojawił się w drzwiach z jakimiś ubraniami w rękach.
- Wolałem nie grzebać w rzeczach Nikki, więc muszą ci wystarczyć moje – wzruszył ramionami, podając mi przyniesione ciuchy. Popatrzyłam na nie, marszcząc brwi. Koszulka jakiegoś zespołu, na oko ze cztery rozmiary na mnie za duża i…
- Mam spać w twoich bokserkach? – Spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę. Spuścił wzrok, parskając cicho śmiechem.
- Jeśli wolisz bez niczego, nic mi do tego. – Uniósł ręce w geście obronnym, na co jedynie spiorunowałam go spojrzeniem i zamknęłam drzwi przed nosem. Głupia sytuacja.
Pozbyłam się sukienki z trudnością i w końcu mogłam wziąć upragniony prysznic. Weszłam do kabiny, ustawiłam odpowiednią temperaturę i już po chwili cieszyłam się gorącą wodą, spływającą po moim ciele. Dokładnie tego mi było trzeba po tak… nietypowym dniu.
Co prawda męski żel nie do końca spełniał moje oczekiwania, jednak wolałam pachnieć jak facet niż brudny basen. Louis miał rację, naprawdę cuchnęłam tym cholerstwem.
Wyszłam spod strumienia, od razu owijając się puszystym ręcznikiem. Wytarłam całe ciało, włosy, ubrałam na siebie moją prowizoryczną piżamę, poskładałam wciąż jeszcze wilgotną sukienkę. Po chwili zastanowienia, nacisnęłam na klamkę i znalazłam się na korytarzu. Widząc, że w salonie wciąż świeci się światło, postanowiłam udać się w tamtym kierunku.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie zauważyłam szatyna. Do czasu, gdy mój obiekt poszukiwań we własnej osobie nie opuścił kuchni. Stanął w progu, lustrując mnie znad trzymanej w dłoniach tacy.
- Mam dylemat – stwierdził w końcu, przechylając głowę w prawo i podchodząc bliżej. Odstawił wszystko na stół obok i znów skupił całą uwagę obok. – Nie wiem, czy lepiej wyglądałaś w tej sukience, czy w moich ciuchach.
Przewróciłam oczami.
- Bardziej oklepanego tekstu użyć nie mogłeś? – Sięgnęłam po szklankę wody, którą przed chwilą przyniósł.
- Szczerze, nigdy nie myślałem, że zdarzy mi się go użyć – zaśmiał się, kręcąc głową. – Do tej pory sądziłem, że kobieta najlepiej wyglądać może tylko nago, a tu proszę, chyba wszystko jest możliwe.
- Nie wiesz, jak wyglądam nago – zauważyłam, upijając spory łyk. Dopiero, gdy zaplótł ręce na piersi i spojrzał na mnie wymownie, zrozumiałam, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Wbrew pozorom, nie miałam zamiaru składać żadnych propozycji.
- Słuszna uwaga – parsknął, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Czułam, jak z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej czerwona.
- To nie miało tak za… - przerwałam w połowie, zapowietrzając się gwałtownie, gdy usłyszałam grzmot. Nawet nie zorientowałam się, kiedy poderwałam się na równe nogi, a szklanka, trzymana w dłoniach, upadła na dywan, rozlewając swoją zawartość.
Louis stał z boku, patrząc na mnie z nieukrywanym zdziwieniem, gdy rozglądałam się wokół, szukając jakiegoś schronienia. Nie wiedzieć czemu, jego ramiona wydawały się najbezpieczniejszym rozwiązaniem, dlatego właśnie zawiesiłam spanikowany wzrok na nim. W końcu, czy to nie on powiedział, że przy nim mogę się wypłakać? Co prawda moje serce nie było złamane, jednak groził mu zawał, czy to wystarczający powód?
- Boisz się burzy? – Pokiwałam głową w odpowiedzi, a kąciki jego ust uniosły się delikatnie. – Chodź – mruknął i nie czekając na moją odpowiedź, chwycił mnie za rękę i wręcz zawlókł wzdłuż korytarza. Po chwili popchnął jedne z wielu drzwi i wprowadził mnie do środka jakiegoś pomieszczenia. Przeszliśmy przez cały pokój i dopiero po chwili rozświetliło go światło lampki nocnej, którą chłopak łaskawie postanowił zapalić. Natychmiast wyrwałam nadgarstek z jego uścisku i wpełzłam pod kołdrę, zakrywając się nią po brodę.
- Może cię przytulić? – padło pytanie, przez które wlepiłam w niego swoje spojrzenie.
- Byłabym bardzo wdzięczna – mruknęłam cicho, zastanawiając się, czy w ogóle usłyszał moje słowa. Biorąc jednak pod uwagę, że po chwili zgasił lampkę, wsunął się pod pościel i objął mnie delikatnie, jakby się bał, że zaraz się wyrwę i ucieknę. O ironio, a ja głupia wtuliłam się w jego tors. – Pachniesz mną – zaśmiał się ledwo słyszalnie.
Mijały kolejne minuty i mimo wszelkich prób, sen nie chciał przyjść. Jak na złość, ile razy myślałam, że już się uspokoiłam, pogoda ciskała kolejnym piorunem.
I zapewne sytuacja pod tytułem „nie mogę zasnąć nawet, gdy ktoś mnie przytula” trwałaby jeszcze długo, gdyby nie ciche nucenie z ust Louisa. Spojrzałam na niego w ciemności, jednak nie musiałam czekać, by po chwili usłyszeć pierwsze słowa „Fix You”. Moje oczy automatycznie powiększyły swoje rozmiary, kiedy dobiegł do mnie jego cudowny głos. Może i nie przebił oryginału, ale mimo wszystko z każdym kolejnym wersem zakochiwałam się w jego barwie. Z każdą kolejną sekundą coraz bardziej się uspakajałam i jeśli o mnie chodzi, mógłby tak śpiewać w kółko.
- Mam rozumieć, że chcesz mnie naprawić? – Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam ostatnie słowa.
- Raczej mam nadzieję, że to ty naprawisz mnie.
__

Dzień dobry! Co prawda jest 1:30, ale to nic. Ogółem, pierwszy dopisek na Bloggerze i, cholera, nie wiem, co pisać. Dlatego, cóż, powiem po prostu, że mam nadzieję, że się podoba. Tyle w temacie, dziękuję c: