Rytm, wybijany przez krople deszczu na parapecie, skutecznie wyrwał mnie z błogiego snu. Otworzyłam oczy z cichym westchnieniem i niechętnie omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Było, no cóż, surowe, w kształcie idealnego kwadratu. Trzy ściany zostały pomalowane na biało i tylko jedna, za zagłówkiem łóżka, wyróżniała się swoją szarością. Meble nie odstawały od kolorystyki ogólnej, perfekcyjnie maskując się na tle tego samego koloru. Przez chwilę poczułam się jak w niemal idealnie sterylnym, szpitalowym pokoju, co tylko nasilało mój niepokój.
Po pierwsze, i chyba najważniejsze, wiedziałam, gdzie się znajdowałam, co wróżyło całkiem dobrze. W końcu, w ten sposób mogłam określić, że na wczorajszym przyjęciu nie wypiłam tak dużo, jak zazwyczaj. Po drugie, pamiętałam wszystko. No, prawie wszystko. A przynajmniej tak mi się zdawało. Każde wspomnienie było jakby zamazane, nieostre. Wciąż przed oczami miałam kelnera zza barku i tego oblecha, który dopadł mnie przy łazience. Swoją drogą, gdyby Niall nie wrzucił mnie do basenu, nie musiałabym się z nim użerać. Właściwie, to Louis nie musiałby się z nim użerać. Nie oszukujmy się, gdybym była tam sama, zapewne straciłabym pieprzone dziewictwo szybciej niż chciałam.
Po trzecie, pozostawała kwestia wydarzeń po tym, jak znalazłam się w domu szatyna. Zmarszczyłam brwi, uparcie kalkulując, ile z tego mogło być prawdą. Deszcz wciąż zacinał o szybę i wydawało mi się, że sytuacja nie zmieniała się od dłuższego czasu, czyli motyw burzy wyglądał w moim rozumowaniu jak najbardziej prawdopodobnie. Nadal leżałam na miękkim materacu, po brodę przykryta kołdrą, a obok stała lampka, której jasne światło w środku nocy rozświetlało przez chwilę ciemne pomieszczenie.
Jedyne, czego nie byłam pewna, to ten cholerny śpiew. Louis i repertuar Coldplay jakoś mi do siebie nie pasowały. Zresztą, jakikolwiek repertuar mi do niego nie pasował. W końcu, wystarczyło na niego spojrzeć, aby stwierdzić, że najpewniej nawet nie wiedział, czym różnią się od siebie poszczególne tonacje. Z tym, że, cholera, jego głos odbijał się echem w mojej głowie tak, jakbym słyszała wszystko po raz kolejny. Perfekcyjne przejścia w falset, kolejne zmiany rejestrów i... Naprawdę brzmiało to niesamowicie. Pytanie tylko, czy miało miejsce naprawdę; zarówno to, jak i zdanie po zakończeniu piosenki. Całkiem możliwe, że to wszystko było jedynie moim wymysłem, prawda? Przecież słowa „Mam raczej nadzieję, że to ty naprawisz mnie" mogły wydobyć się z ust chłopaka jedynie w mojej głowie. Nie wyobrażałam sobie, by powiedział to w świecie rzeczywistym.
Wyglądało na to, że po prostu za mocno poniosła mnie fantazja. Dobrze, że mokre sny nigdy nie leżały w mojej naturze, bo pewnie uciekałabym stąd z krzykiem. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić z niej jakiekolwiek myśli na ten temat. Koniec wątpliwych retrospekcji.
Podniosłam się na łokciach, jeszcze raz rozglądając się wokół. Tym razem jednak zwróciłam uwagę na szklankę na szafce nocnej i leżącą obok kartkę. Podniosłam świstek, unosząc lekko brwi i podciągając się do pozycji siedzącej, czego od razu pożałowałam. Nie dostałam co prawda zawrotów, w końcu, kto miałby kaca po jednym Cosmopolitanie? Aż tak słaba nie byłam. Dziwiłam się jedynie, jakim sposobem w otoczeniu zachlanych w trupa ludzi wytrzymałam na zaledwie jednym drinku. To się dopiero nazywa siła woli! Jedyna rzecz, która w tamtym momencie mi niesamowicie przeszkadzała to pieprzone zakwasy. Szczególnie na brzuchu. Od czego, kurwa?
Westchnęłam ciężko, chwytając się za bolącą część ciała i przewertowałam treść liściku, starając się skupić na słowach, zamiast na chwilowym złym samopoczuciu.
„Śpisz jak zabita i chyba szkoda mi Cię budzić. Albo po prostu nie chcę być tym, który mówi, że strasznie chrapiesz. Na szczęście, jak wyciągnąłem Ci poduszkę spod głowy, przestałaś.
W każdym razie, nie po to marnuję papier, za który życzę sobie pięć centów rekompensaty. Jak już mówiłem, nie chciałem Cię budzić, choć raz jesteś w moim towarzystwie spokojna, aż ciężko w to uwierzyć.
Znowu zboczyłem z tematu, kurwa. Chodzi mi o to, że w kuchni są kanapki, leżą na górnej półce w lodówce. Uprzedzę pytania, rano przyszła gosposia, ja raczej nie zbliżam się do kuchni, noże nie są dla mnie.
Jadę coś załatwić, wrócę koło drugiej. Jeśli rzeczywiście chcesz zdążyć na śniadanie, polecam wybrać się na nie przed godziną dwunastą. Spójrz na zegarek, jeżeli jest później, nie masz po co próbować, Niall zdążył wszystko wpieprzyć.
Louis x
PS Nie wiem, ile wypiłaś, ale na wszelki wypadek, masz wapno. Nie wiem, czy to coś daje, nie znam się."
- Co? - wyrwało się z moich ust, gdy po raz czwarty przeczytałam to samo. Ja nigdy nie chrapałam! Głupek.
Mimo wszystko zerknęłam na telefon, który o dziwo znajdował się tuż przy lampce, choć zupełnie nie pamiętałam, żebym go tam kładła. Zresztą, bez owijania w bawełnę, niczego nie byłam pewna, więc po co się w ogóle nad czymkolwiek dłużej zastanawiać, skoro miałam pewność, że samodzielnie i tak do niczego nie dojdę.
Widząc na ekranie dziesiątą czternaście, podniosłam się z miejsca i powłóczyłam nogami w stronę salonu. Mimo wszystko, nie spodziewałam się, że na kanapie zastanę Nialla i śpiącą na nim Nikki. Blondyn bezustannie przeczesywał jej włosy, delikatnie muskał plecy, a ja miałam jedynie ochotę przewrócić oczami. Za dużo tu tej słodyczy.
- Dzień dobry - odezwałam się niemrawo, przyciągając uwagę chłopaka. Natychmiast przycisnął palec wolnej ręki do ust, mrużąc groźnie powieki. Prychnęłam cicho, mijając sofę i kierując się bezpośrednio do kuchni pod bacznym, zdecydowanie nieprzychylnym spojrzeniem. Nie chciałam w niczym przeszkadzać, nie moja wina, że znaleźli się na środku salonu. Chociaż, tak na dobrą sprawę, przebywałam tutaj znacznie krócej niż oni, więc było raczej oczywiste, że obejmowało mnie znacznie mniej praw niż ich.
Omiotłam wzrokiem wnętrze lodówki, zgarnęłam talerz z półki i zamknęłam drzwi. Po krótkim dochodzeniu, doszłam wreszcie do tego, gdzie leżały kubki a gdzie szmaty i środki czystości, więc mogłam spokojnie nalać sobie soku, nawet ze świadomością, że zawsze istniała całkiem spora szansa, że wyleję całą zawartość kartonu. Znając samą siebie, było to całkiem prawdopodobne. Szczególnie, że zdarzyło się już niejednokrotnie. Od dawna cieszyłam się opinią skończonej ciamajdy, słusznie zresztą. Brooke zawsze żartowała, że byłam jedyną znaną jej osobą, która potrafi potknąć się o zawiązane sznurówki, spaść z pierwszego stopnia drabiny i skręcić sobie kostkę. Nie moja wina, że pech ponoć się dziedziczyło.
Nie mając wolnej ręki, pchnęłam drzwi nogą i ponownie przekroczyłam próg salonu. Modliłam się w duchu, by nie potknąć się o cholerny dywan, rozłożony w miejscu, w którym nie powinno go nigdy być. Dobrze, wiedziałam już, że pod zlewem mają pełen zapas różnych proszków, płynów i innych rzeczy, które po połknięciu wyżerały dziurę w żołądku, ale jednak nie miałam ochoty używać ich do spierania soku porzeczkowego spomiędzy wełnianych, beżowych nitek. Zapewne mogłabym pomylić środek do czyszczenia wykładzin z pierdolonym kwasem solnym i nawet nie zorientowałabym się, że coś byłoby nie tak. Chemia nigdy nie należała do moich ulubionych przedmiotów. W sumie, przestałam ogarniać materiał na poziomie pierwszej klasy gimnazjum, tuż po kartkówce z tablicy Mendelejewa. Później wszystko zaczęło się mieszać gorzej niż te całe roztwory.
Wracając jednak do rzeczywistości, uważnym krokiem przemierzałam kolejne metry, dopóki nie zatrzymało mnie stłumione „ej", dobiegające z kanapy. Zatrzymałam się w miejscu, odwracając głowę w stronę leżącej pary. Musiałam przyznać, że mimo wszystko, wyglądali na swój sposób uroczo. Tleniona czupryna wystawała nad ramieniem Nikki, co wyglądało, delikatnie mówiąc, komicznie. Nie rozumiałam, jak ona mogła wciąż spać.
- Czy to kanapki Grety? - zapytał szeptem, zawzięcie wpatrując się w trzymany przeze mnie talerz.
- A jak ma na imię wasza gosposia?
- Greta - odpowiedział tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Może i była, ale nie dla mnie, do cholery.
- W takim razie, tak, to kanapki Grety - uśmiechnęłam się ciepło, przeszłam jeszcze kilka kroków, po czym skręciłam nagle i usiadłam na fotelu przy ławie. Odłożyłam naczynia na blat i sięgnęłam po pierwszą kromkę, czując na sobie palące spojrzenie blondyna. - Chcesz? - spytałam, jak gdyby nigdy nic, unosząc brwi ku górze. Chyba właśnie trafiłam w jego słaby punkt.
- Bardzo śmieszne - mruknął cicho, powracając do zabawy lokami Nikki. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, na co oboje na chwilę wstrzymaliśmy oddechy. Ani ja, ani Niall nie ruszaliśmy się przez kilka sekund, dopóki koleżanka nie zaczęła się wiercić, pomrukując coś pod nosem. Po kilku sapnięciach, jak to jej niewygodnie, przewróciła się na bok, tym samym lądując na ziemi.
Cudem hamowałam śmiech, podczas gdy chłopak zbierał ją z podłogi, uparcie wypytując, czy na pewno wszystko z nią w porządku. I choć zapewniała go bezustannie, że nic jej nie jest, on wciąż skakał w kółko, wrzeszcząc, że to moja wina, bo mogłam mu po prostu podać jedną kanapkę.
- Jakie, kurwa, kanapki? - odezwała się nagle Nikki, na co Niall wyrzucił ręce w powietrze. Usiadł obok niej na wypoczynku i objął ramieniem, przyciągając bliżej do siebie. - Jestem kurewsko głodna - wymamrotała, marszcząc po chwili brwi. - Albo żarcie na tej imprezie było chujowe, albo po prostu je wyrzygałam. W każdym razie, mam kompletnie pusty żołądek - stwierdziła, przetarła oczy i rozejrzała się smętnie po pomieszczeniu. Zatrzymała na mnie swój wzrok i nagle jakby się ożywiła. Poderwała się z miejsca, ciągnąc blondyna za sobą i chwiejnym, acz szybkim krokiem podeszła do fotela naprzeciw mnie.
- Kanapki? - podsunęłam im talerz pod nosy. Wymienili się spojrzeniami, po czym jak jeden mąż rzucili się na jedzenie. Łał, naprawdę dobrze się dobrali.
- Wytłumacz mi, proszę - mówiła dziewczyna pomiędzy kolejnymi gryzami. - Co ty tu właściwie robisz?
- Louis mnie tu przywiózł z imprezy, było późno, chyba nie chciało mu się jechać aż do akademika - wzruszyłam ramionami, upijając sok.
- Tak, tak, za daleko - burknął Niall. - I wcale nie był wkurwiony o to, że cię wrzuciłem do basenu. I wcale nie spałaś w moim pokoju. I wcale nie musiałem spać przez to na kanapie. Ja pierdolę, odjebało mu i nie pozwolił mi, właściwie nam, iść nawet do gościnnego, skończony idiota.
- Skończony idiota, którego traktujesz jak brata - zaśmiała się Nikki, jednak po chwili skrzywiła się, chwytając za głowę. - Myślę, że też byś się wkurwił, gdyby jakiś koleś napastował mnie na korytarzu tylko dlatego, że znalazłam się nie tu, gdzie powinnam. A Louis najwyraźniej uznał, że to, że akurat tam poszła, było twoją zasługą.
- Nie wkurwiłbym się, gdyby ktoś cię napastował. Wpierdoliłbym kutasowi tak bardzo, że zdążyłoby mi przejść, chyba, że wcześniej bym go zajebał, ale sama rozumiesz, wściekłości nie opanujesz, co nie?
- Jebany kac - dziewczyna ukryła twarz w koszulce chłopaka i zacisnęła palce na materiale. Blondyn z kolei zamknął ją w szczelnym uścisku i pocałował w czubek głowy. Uroczy obrazek, nie ma co.
- Na kaca ponoć wapno, chociaż nie wiem, jak się sprawdza - powiedziałam, wstając od stołu, aby odnieść naczynia do kuchni. Wolałam nie spędzać z nimi zbyt dużo czasu, głównie przez jedno zasrane uczucie. W końcu, zazdrość to nic przyjemnego, prawda?
Zazdrościłam im tego, co mieli, musiałam to przyznać przed samą sobą.
-
Także no, dzisiaj tak nieco spokojniej i w ogóle. Jest i nieco krócej, bo już mi się nie chciało tego ciągnąć. Ta wzmianka o chemii to ewidentnie mój punkt widzenia, nie wiem, jakim cudem mam czwórkę XD Liczę na opinie! xx
PS Romantyzm to nie moja bajka, czyli oto jak tłumaczę fakt, że nie umiem opisywać żadnych pozytywnych uczuć XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz