Czas mijał cholernie szybko, szczególnie gdy spędzałam go w dobrym towarzystwie. Sama się sobie dziwiłam, ale, o zgrozo, najlepiej odnajdywałam się w pobliżu Louisa. Coraz bardziej zaczynałam się martwić. Naprawdę mnie pociągał. Nie dość, że w moich oczach był niesamowicie przystojny, to jego charakter z dnia na dzień zaskakiwał mnie coraz bardziej. W kilka chwil potrafił przejść z dobrego humoru w zły i na odwrót, jednak zawsze kryła się za tym krzta rozbawienia. Odnosiłam wrażenie, że lubił droczyć się z ludźmi, bez przerwy zmieniając zdanie. Chyba odnajdywał w tym coś na kształt zabawy.
Moje stosunki z Amy i Katy stawały się coraz gorsze i wydawało mi się, że w miarę jak zbliżałam się do Louisa, diametralnie pogrążałam się w ich oczach. Czy mi to przeszkadzało? Może odrobinę. W końcu, dzieliłam z nimi pokój. Powinnam się postarać, by wypaść jak najlepiej. Dobre ogólne wrażenie i tak dalej. Jednak w tym przypadku sprawa chyba została przesądzona. Przynajmniej Nikki mnie tolerowała.
No właśnie, moja jedyna podpora, czyli cudowna blondynka. Co dzień motywowała mnie do ruszenia dupy z łóżka, zdzierając ze mnie kołdrę lub mrucząc coś koło mojego ucha. Ewentualnie kładła na mojej poduszce przenośny głośnik, z którego w jednej chwili rozbrzmiewała muzyka o działaniu wyjątkowo otrzeźwiającym. Zresztą, kto by się nie obudził, gdy na dzień dobry słyszy się pieprzony dubstep?
Wczesne pobudki nie miały wielu plusów. Szczególnie, że koniec wakacji nastąpić miał za zaledwie kilka dni. Byłam przygotowana do powrotu do szkoły, choć nie wyrażałam najmniejszych chęci do tego przedsięwzięcia. Propozycja spędzenia tych dziesięciu miesięcy w łóżku była znacznie bardziej kusząca od stosowania się do restrykcyjnego planu zajęć. Zwlekanie się z cudownie miękkiego materaca codziennie przed siódmą nie wyglądało zachęcająco. Dodatkowo siedzenie na twardym drewnianym stołku przez co najmniej sześć godzin, co chwilę notując zdania w zeszytach, które i tak znajdą się w koszu lub w kominku, wcale nie poprawiało wizerunku całej tej sytuacji. Pomysł pójścia do szkoły po zaledwie dwóch miesiącach wolności… Oj nie, nie pasował mi w żadnym stopniu.
- Wstawaj, bo przysięgam, że zaraz wyleję na ciebie całą dwulitrową butelkę wody. Pomyśl o tych wszystkich dzieciach trzeciego świata! One zatruwają się jakimiś ściekami, kiedy ty masz pod ręką cudownie czystą mineralną! Mam ją zmarnować na twojej głowie? – Pretensjonalne gadki Nikki nie dawały mi spać od dobrych kilkunastu minut. Mimo że uszy zakrywałam poduszką, jej głos i tak docierał do mnie niezwykle wyraźnie.
- Wyślij tą butelkę do Afryki, ucieszą się, a mnie zostaw w spokoju – warknęłam, przewracając się na drugi bok i dodatkowo zakrywając się kołdrą. Niestety, tak czy siak pościel została zdarta ze mnie kilka sekund później. Zadrżałam, czując na skórze chłodne powietrze. Posłałam dziewczynie zmęczone, mordercze spojrzenie.
- Myślę, że ucieszą się z prezentu tak samo, jak ty z faktu, że Louis będzie tu za jakieś pięć minut, a ty masz na sobie tylko niewiele zasłaniającą koszulkę i spodenki, które ledwo co sięgają do zakończenia tyłka… A nie, czekaj, to on się ucieszy, ty niekoniecznie – powiedziała wyraźnie z siebie zadowolona. Uniosłam głowę i leniwym ruchem odgarnęłam niesforne kosmyki z twarzy. Patrzyłam na nią jak na skończoną idiotkę.
- Mam pięć minut? – powtórzyłam, chcąc się upewnić, że na pewno wszystko dobrze zrozumiałam. Na cholerę on tu przychodził o tej porze?
- Tak właściwie, teraz już cztery, a zegar ciągle tyka – posłała mi dumny uśmiech, stukając palcem w swój nadgarstek. Zaklęłam pod nosem i bez ociągania poderwałam się w miejsca. Zatrzymałam się na chwilę w miejscu, czując nieprzyjemne zawroty głowy, spowodowane nagłą zmianą do pozycji stojącej. Zachwiałam się lekko, by po kilku sekundach złapać na nowo równowagę i podejść do szafy. Wyciągnęłam z niej szybko jakieś ciuchy i czym prędzej weszłam do łazienki. To znaczy, chciałam wejść, jednak kiedy nacisnęłam na klamkę, ta nie ustąpiła. Spojrzałam na Nikki, a ona jedynie wzruszyła ramionami.
- Lizzy, słonko, rozpiska wciąż obowiązuje – usłyszałam głos Amy dochodzący zza drzwi. Był bardziej piskliwy niż zazwyczaj, co jedynie bardziej potęgowało moją złość. Nie dość, że przez nią Louis najadł się nerwów, to dodatkowo robiła wszystko, aby uprzykrzyć mi życie.
Przewróciłam oczami, rzucając się z powrotem na łóżku, ignorując zupełnie karcący wzrok blondynki, stojącej obok. Zdecydowanie nie miałam ochoty na docinki szatyna z rana, a coś podpowiadało mi, że gdy tylko zobaczy mnie w mojej, nie ukrywajmy, skąpej piżamie, nie będzie mógł sobie ich oszczędzić. Gdyby tylko ta farbowana idiotka mogła się pospieszyć…
- Trzymaj. – I nagle dostałam w twarz szczotką do włosów. Automatycznie podniosłam się do pozycji siedzącej, nie mając pojęcia, co tak właściwie się właśnie stało. Zerknęłam zdezorientowana na Nikki, która z trudem hamowała śmiech. – Co się gapisz? Trzy minuty, czesz się, do cholery. I załóż jakąś bluzę, nie mam ochoty odciągać od ciebie Louisa.
To raczej mnie trzeba będzie odciągać od niego, pomyślałam, mimo wszystko jej przytakując. Prędko związałam kudły w byle jaki kok i zarzuciłam na ramiona pierwszy lepszy polar znaleziony gdzieś w szafie.
- Dobra, ujdzie – mruknęła dziewczyna w momencie, gdy drzwi pokoju otworzyły się szeroko i do pomieszczenia weszli Louis i Niall, szczerząc się na wszystkie strony. Wyglądało na to, że byli w wyjątkowo dobrych humorach.
- Dzień dobry, towarzystwu! Dziś, jako że jest wspaniała, cudowna i idealna środa, czyli do pierwszego września brakuje jedynie czterech dni, nie może się obejść bez… - szatyn urwał na chwilę, kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Zlustrował mnie od góry do dołu, zatrzymując spojrzenie na moich nogach. Zamrugał kilkakrotnie, po czym odchrząknął lekko. – Bez wyścigu – dokończył w akompaniamencie śmiechu Nikki. Wspaniale. Zapowiadało się naprawdę wspaniale.
- Piszę się! – usłyszeliśmy pisk, a już po chwili z łazienki jak strzała wybiegła roześmiana Amy. Rzuciła się wprost w ramiona Louisa, który nawet nie zdążył się zorientować, o co chodziło. Cofnął się o kilka kroków pod wpływem nagłej reakcji dziewczyny na jego widok. Niepewnie objął ją ramionami, choć z jego twarzy nad jej ramieniem mogłam wywnioskować, że nie miał na to szczególnej ochoty. Wymieniłam spojrzenie z Nikki. Chyba obie pomyślałyśmy o tym samym; ciemnowłosa lafirynda ewidentnie przystawiała się do niczego nieświadomego szatyna. Z całego serca mu współczułam. Osobiście wolałabym nie mieć takiej adoratorki, choć nigdy nie wiadomo, jak to z facetami bywa. Ponoć u nich zawsze liczyła się ilość, niekoniecznie jakość. Idąc tą drogą, kto wie, może jej obecność jedynie mu schlebiała?
Bez słowa wyminęłam znajomych i zajęłam łazienkę. Odetchnęłam głęboko, gdy tylko przekręciłam za sobą zamek w drzwiach. Naprawdę było źle. Bardzo źle. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że prawie cały czas w jego towarzystwie wstrzymywałam powietrze. Zupełnie jakbym się bała, że nie tlenu nie wystarczy dla niego. Ktoś mówił, że zakochanie, to nie choroba? Może i nie fizyczna, ale co do psychologii, nie byłabym taka pewna. Zresztą, czy zakochanie nie było zbyt mocnym określeniem? Prędzej zauroczenie, czy coś w ten deseń.
- Koniec przemyśleń – szepnęłam do siebie, po czym zrzuciłam ciuchy i weszłam pod prysznic. Letnia woda zagwarantowała mi orzeźwienie z rana, a właśnie tego najbardziej potrzebowałam. Zapach żelu unosił się w powietrzu, sprawiając, że poczułam upragnioną błogość. Wyciszyłam się, a dokładnie tego trzeba mi było. Nie mogłam uwierzyć, że dopiero zaczęłam dzień, a już musiałam się uspakajać.
Wyszłam z kabiny i owinęłam się ręcznikiem, uprzednio osuszając nim ciało. Stałam na zimnych płytach, raz za razem przecierając twarz dłońmi i starając się utrzymać regularny oddech, co okazało się trudniejszym zadaniem niż mi się wydawało. Naprawdę ciężko było się skupić na sobie, wiedząc, że Louis stoi za drzwiami, w pomieszczeniu obok i gawędzi z pozostałą czwórką.
Zmarszczyłam brwi, coś sobie uświadamiając. Amy i Kate znały go dużo dłużej niż ja. Zapewne miały z nim lepsze relacje ode mnie. A przynajmniej tak było zanim się pojawiłam. Nagle odniosłam wrażenie, że jedyne, co robiłam to wprowadzanie niepotrzebnego zamętu. Wydawało mi się, że jestem piątym kołem u wozu. Powoli niszczę ich niewielką grupkę tak, jak zniszczyłam swoją. Za nic w świecie nie chciałam tego powtarzać. Nie w ten sposób; nie poprzez wejście z butami w czyjeś życie.
Jak na razie, udało mi się wtargnąć do świata pięciorga ludzi. Nie chciałam mieszać w ich sprawach, relacjach. Chętnie zostałabym w cieniu, nie wciskała się tam, gdzie mnie nie chcą. Szkoda tylko, że zostałam przydzielona do pokoju akurat z nimi, a ich kolega, świadomie czy też nie, wciągał mnie we wszystko jeszcze bardziej. Nie oszukujmy się, Louis mieszał mi w głowie do tego stopnia, że miejscami nie wiedziałam, co myśleć na dany temat. Zakrzywiał moje dotąd nienaruszalne poglądy, co chwila powodował mętlik w moich myślach, których zazwyczaj on był głównym tematem. Nie mogłam się od niego uwolnić. Nie potrafiłam. A może nie chciałam?
Ponownie westchnęłam głęboko. Ten dzień nie zapowiadał się dobrze. Miałam wrażenie, że z minuty na minutę będzie się pogarszał, z każdą sekundą będę zyskiwała nowe powody do zmartwień. Odzywał się mój szósty zmysł. Rzadko miał rację, ale zawsze przewidywał to samo – nieszczęście. I choć szczerze wątpiłam w moje zdolności jasnowidzenia, zdecydowanie wolałam z nimi nie igrać. Jeden dzień bez pakowania się w kłopoty, czy prosiłam o tak wiele? Jeden jedyny dzień spokoju. Bez żadnych atrakcji i nieprzewidzianych zdarzeń, na które nie miałam najmniejszej ochoty. Pytanie tylko, czy z moimi znajomymi miałam na to jakiekolwiek szanse?
Potrząsnęłam głową, zdając sobie sprawę, że siedziałam w łazience już dobre pół godziny. Szybko się przebrałam, dokończyłam poranną toaletę i wyszłam z pomieszczenia. Rzuciłam piżamę na łóżko, zupełnie nie przejmując się, że tuż obok na tym samym materacu zasiadł Louis. Uparcie udawałam, że nie obchodziła mnie jego obecność, choć prawda była zgoła inna. Rzeczywistość przypominała o sobie, gdy tylko napotykałam spojrzenie chłopaka. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, choć w sumie, nie miałam do tego powodu. Sama obecność szatyna działała na mnie w jakiś sposób rozweselająco. Zupełnie jakbym nagle zapomniała o wszystkim, co mnie męczyło. O tym, że to właśnie on był tym, co dręczyło mnie najbardziej…
- Wybierasz się z nami na wyścig? – I wystarczyło zaledwie jedno zdanie z jego ust, by zadowolenie zostało zmyte z mojej twarzy. Odwróciłam się w jego kierunku, czując na sobie spojrzenia pozostałej czwórki.
- Nie, chyba nie, ostatnio nie skończyło się to dla mnie zbyt korzystnie – mruknęłam, unosząc lekko kąciki ust, a przynajmniej starając się to zrobić. Patrząc po jego zgrymaszonej minie, raczej mi nie wyszło.
- Tym razem jadę bez zakładów, przyjacielski wyścig – przerwał na chwilę rozglądając się po całej reszcie. – Mój przeciwnik będzie miał bardzo dobry doping…
- Najlepszy! – oburzyła się Nikki, dając mi jasno do zrozumienia, że przeciwnikiem Louisa będzie Niall.
- Więc jak? Ellie, no weź, proszę – powiedział, przeciągając samogłoski ostatniego słowa. Chwila, on o coś prosił? Mnie? O cholera, naprawdę musiało mu zależeć. Zerknęłam na niego niepewnie, po czym omiotłam spojrzeniem całą resztę. Nie spodziewałam się aprobaty ze strony Amy i Kate, słusznie zresztą; to oczywiste, że jej nie otrzymałam. Z kolei pozostała dwójka patrzyła na mnie wyczekująco. Westchnęłam donośnie, przewracając oczami i spuszczając ramiona bezsilnie. Nie miałam najmniejszej ochoty na wypowiedzenie kolejnych słów.
- Niech będzie – burknęłam, ponownie odwracając się w stronę szafy. Coś podpowiadało mi, że tym razem, mój szósty zmysł mnie nie zawodził, a ja sama na siłę pakowałam się w kłopoty. Mimo wszystko, nie żałowałam swojej decyzji. Wręcz przeciwnie, byłam z niej całkiem zadowolona. Wyścig oznaczał zabicie czasu i dodatkowe chwile spędzone z Louisem. Ciężko to przyznać, ale naprawdę nie mogłam się doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz