wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 16.

Z uśmiechem przyklejonym do twarzy i kubkiem w rękach, wstałam z miejsca i bez słowa wróciłam do sypialni. Było dopiero wpół do jedenastej, więc do powrotu Louisa zostały jeszcze całe dwie i pół godziny. Nie chciało mi się na niego czekać, jednak perspektywa powrotu do domu publicznym środkiem transportu w niebieskiej, wciąż śmierdzącej chlorem sukience lub za dużej koszulce chłopaka nie była zbyt kusząca. Raczej preferowałam poczekać jakiś czas na jego powrót i w zamian dostać wygodną podwózkę pod sam akademik, bez przymusu przejścia kilku przecznic, paradując po mieście w męskim T-shircie.
Postawiłam sok na szafce nocnej i opadłam z powrotem na materac. Chyba jeszcze nigdy szaruga za oknem nie podobała mi się tak bardzo, jak tego poranka. Poranka? No dobrze, przedpołudnia. Choć  za nic nie chciałam ponownie zasnąć, monotonny dźwięk uderzających o szybę kropel deszczu miał działanie mocno otępiające. Nawet nie wiedziałam kiedy, znalazłam się pod kołdrą i zwinęłam w kłębek. Powieki mimowolnie zaczęły opadać i pomimo, że starałam się utrzymać oczy otwarte, nie było to łatwe. Przez chwilę zastanawiałam się, co mogłabym zrobić, aby odciągnąć samą siebie od pomysłu oddania się w Objęcia Morfeusza, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Telefon wydawał się propozycją zbyt jaskrawą, telewizja odpadała ze względu na parę w salonie, a żadnych książek wokół nie widziałam.
Przewróciłam się na plecy i warknęłam pod nosem zupełnie zrezygnowana. Zamrugałam kilkukrotnie, czując zbierającą się w oczach charakterystyczną mgłę. Nagle, coś przykuło moją uwagę. Coś, mianowicie sufit. Zmarszczyłam brwi, badając wzrokiem powierzchnię o wyjątkowym wzorze. W końcu nie co dzień spotyka się pomieszczenie, w którym po zerknięciu w górę zauważamy malunek kobiecej twarzy. Nie miałam pojęcia, jakim cudem nie zauważyłam tego wcześniej, ale nie to zajmowało w tym momencie moje myśli.
Cały pokój utrzymany był w połączeniu szarości z bielą, więc kto, do cholery wymyślił sobie, żeby w tak nieoczywistym miejscu walnąć twarz dziewczyny, dodatkowo tak kolorową... Nie potrafiłam wymienić barwy, której nie widziałam na malowidle. Jakby tego było mało, nie wyglądało to na typowe „mazaje" przeciętnego człowieka z umiarkowanymi umiejętnościami w tym zakresie. Nie, to zaliczyłabym do kategorii dzieł. Może z nutą amatorszczyzny, ale wciąż dzieł. Naprawdę przyciągał spojrzenie. Po pierwsze, wspaniale kontrastował z całą resztą. Po drugie, kobietę tą nazwałabym wręcz piękną. Słowo „ładna" nie oddawało jej wdzięku. Czerwone włosy były rozwiane na wszystkie strony, zasłaniając częściowo jej niezwykłe oczy. Jedno błękitne, lazurowe, drugie - niemalże czarne. Rozchyliła delikatnie pełne usta w kolorze dojrzałej wiśni, ukazując fragment idealnie białych zębów. Zgrabny nos zdobiły piegi, a na policzkach dostrzec można było lekkie rumieńce. Mimo wszystko, nie wyglądała... realnie. Nie wiedziałam, co chciał oddać autor, ale jego pracę mogłabym nazwać wręcz niechlujną, może niedokończoną? Idealnym określeniem w tym wypadku był artystyczny nieład, który do tej pory kojarzyłam jedynie z czupryną Louisa.
Mimo całokształtu, poniekąd przerażał mnie przeszywający wzrok właścicielki różnokolorowych tęczówek. Zastanawiałam się, jakim cudem przy tym zasnęłam? Gdybym miała świadomość, że coś takiego tu widnieje, sen na pewno nie przyszedłby z taką łatwością jak wczorajszej nocy. Obawiałam się, że w takiej sytuacji nie pomogłyby nawet ramiona szatyna, które, swoją drogą, okazały się naprawdę wyjątkowo przyjemne. Podobał mi się sposób, w jaki mnie przytulał. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że chętnie bym to powtórzyła. Z tym, że on zapewne miał mnie już serdecznie dość. Choć w sumie, wątpiłam, czy da radę wytrzymać ze mną dłużej niż tydzień, a nasza znajomość trwała już około trzech, więc najwyraźniej był wyjątkowo cierpliwy. Ciekawe tylko, jaki miał w tym interes. Nie chciało mi się wierzyć, że zechciał mnie poznać sam z siebie. Z drugiej strony, nie miał za bardzo wyboru. Przecież to nie jego wina, że los chciał, aby akurat na mnie wylał ten cholerny sok.
Wciąż jednak pamiętałam jego słowa skierowane do Nikki. „Zmarnowałem na nią sok" Tak, jakby zrobił to co najmniej specjalnie. Albo po prostu mój mózg postanowił uroić sobie kolejną teorię spiskową, która koniec końców i tak zostanie obalona szybciej, niż w ogóle zdążyłam o niej pomyśleć. Przecież kto normalny oblewa kogoś lepkim napojem, zamiast po prostu podejść i pogadać o chociażby pogodzie. Pytanie tylko, czy Louis na pewno był zupełnie normalny? Za psychopatę uznać go nie mogłam, jednak nic nie wstrzymywało mnie przed stwierdzeniem, że cechowała go swego rodzaju nieszablonowość. Lubił zaskakiwać, miał tyle asów w rękawach, że powoli zaczynały mnie przerażać. Jak ktoś, kto wydawał się tak typowym chłopakiem dopiero po dwudziestce, mógł mieć tyle różnych perspektyw? Mieszkał w pięknym domu, w jego garażu stały same samochody z najwyższych półek. Ścigał się, posiadał nieziemski głos, dodatkowo był tak cholernie przystojny. Jakby tego było mało, doliczyć należało jego charakter. Uroczy, zabawny, może czasami nieco impertynencki, ale nieprzesadnie. Do tego ta jego opiekuńcza, troskliwa strona... Czy nie tak właśnie trzy czwarte żeńskiej populacji opisywało ideał faceta? Dlaczego to właśnie ja dostałam go tuż pod nos?
Potrząsnęłam gwałtownie głową. Jakie pod nos? Jakie dostałam? O czym ja w ogóle myślałam? Przecież to oczywiste, że między mną a Louisem nic nie było. Niczego być nie mogło. Jakim niby cudem miałby się zainteresować mną, gdy wokół niego kręciło się tyle dziewczyn? Tyle pięknych dziewczyn, których przecież nie sposób ignorować. Ciekawe, ile z nich zaliczył.
Stop. Koniec przemyśleń. To nie zmierzało w dobrą stronę. Już lepszą opcją było pogrążenie się we śnie, a nie bezsensowne analizowanie czynów szanownego Tomlinsona. Wrodzona wścibskość właśnie dawała się we znaki. To po mamie, na sto procent.
Nagły huk skutecznie odciągnął mnie od dalszego rozmyślania, za co mogłam być jedynie wdzięczna osobie, która go spowodowała. Usłyszałam podniesione głosy, jednak nie byłam w stanie rozróżnić żadnego z nich. Na szczęście nie musiałam tego robić, ponieważ już po chwili w pokoju pojawił się wyraźnie czymś roztrzęsiony Louis.
- Boże, El - odetchnął i nie spuszczając ze mnie wzroku, podszedł do łóżka. Zmarszczyłam brwi, obserwując, jak kuca przy ramie i patrzy na mnie z troską. - Jak się czujesz? - zapytał, ściszając nieco głos.
- Czuję się... Tak jak zwykle. Chyba, nie wiem, aktualnie jestem lekko zdezorientowana - mruknęłam, szczerze nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło.
- Podobno po atakach zdarza się skołowanie. Uczyłem się tego na jakimś kursie pierwszej pomocy, czy czymś w tym rodzaju. Chyba pierwszy raz przyda mi się ta wiedza - zaśmiał się cicho, spuszczając na chwilę głowę. Chwila, co? - Sprawdzę ci tętno, Niall zapewne nawet o tym nie pomyślał, idiota. Mógł od razu wzywać karetkę, a nie dzwonić po mnie.
- Louis - zaczęłam, jednak uciszył mnie, przykładając palec do ust. Ponownie otworzyłam usta, ale on zerknął na mnie w taki sposób, że nie odważyłam się wypuścić z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Chyba jest w normie. Mogłem cię tu nie zostawiać. Jesteś niesamowicie nieodpowiedzialna, nie biorąc ze sobą leków - pokręcił głową z dezaprobatą. - I tak w ogóle, czemu nie powiedziałaś, że masz padaczkę?
- Mam co?! - krzyknęłam, wytrzeszczając nagle oczy i zanosząc się nagłą salwą śmiechu. - Kto ci nagadał takich bzdur?
- Niall! - wydarł się na tyle głośno, że w całym budynku rozniosło się echo jego głosu. - Niall, kochanie, zamierzam ci wpierdolić! - znów podniósł głos, wstając z ziemi i wybiegając z pomieszczenia. O nie, tego ominąć nie mogłam. Szybko odrzuciłam pościel i nie przejmując się, że mam na sobie jedynie koszulkę i bokserki szatyna, przemierzyłam korytarz, by po chwili znaleźć się w salonie, gdzie Louis zdążył złapać swoją ofiarę. Siedział na blondynie okrakiem, uparcie czochrając jego włosy pięścią. On z kolei starał się wyrwać spod jego ciężaru, machając rękami na wszystkie strony i mamrocząc coś w poduszkę.
Nikki stała na drugim końcu pokoju, przyglądając się całej tej sytuacji z wyraźnym rozbawieniem. Ja zapewne wyglądałam podobnie, może nieco mniej atrakcyjnie. Dziewczyna w przeciwieństwie do mnie miała już okazję na odwiedziny w łazience i przebranie się. Zamierzałam poprosić Louisa o jakieś ubrania, gdy tylko skończy przekomarzać się z Niallem. A może o ciuchy powinnam od razu pytać blondynki? W końcu, szatyn wczoraj wyraźnie zaznaczył, że nie zamierzał grzebać w jej rzeczach. W sumie, to się nie dziwiłam. Też wolałabym nie narażać się na jej gniew.
- Dobra, chłopcy, koniec - odezwała się w końcu, podchodząc do kanapy i siłą odciągając jednego od drugiego.
- Skończony debil - mruknął Louis, przeczesując włosy palcami. - Nie pamiętam, kiedy się tak czymś przejąłem, kurwa. Chyba zapamiętam już na zawsze uczucie, gdy ktoś mówi przez telefon „Hej, stary, lepiej tu przyjedź, twoja laska ma atak padaczkowy, poważnie." Musiałeś pierdolnąć to „poważnie", prawda? - zapytał, mrużąc groźnie oczy. Zaraz, jaka laska?
Chłopak ponownie znalazł się obok mnie i skinieniem głowy wskazał, żebym poszła z powrotem do pokoju. Świetnie, liczyłam na wyjaśnienia.
- Pogubiłam się w tym wszystkim - westchnęłam, siadając na skraju materaca i przecierając twarz dłońmi. Nie minęło kilka sekund, gdy Louis opadł na łóżko tuż obok mnie. Zerknęłam na niego, jednak jego spojrzenie utknęło było w suficie.
- Kto to? - spytałam, mając na myśli dziewczynę z malowidła.
- Nie wiem, moja siostra ją namalowała - wzruszył ramionami, nadal nie odrywając wzroku od obrazu. - Siedziała przy tym bite kilka dni, nigdy nie widziałem u niej takiego zacięcia. Zaprosiła do siebie koleżanki. Jedna z nich, chyba dla żartu odkręciła jedną ze śrubek w baldachimie. Położyła się na nim jak codziennie, zaczęła babrać tymi swoimi farbami, aż nagle jeden wielki trzask i wszystko spadło. Metalowe rurki i wysokość prawie dwóch metrów w połączeniu z jej drobnym ciałkiem nie mogła dać nic dobrego, ale nawet nie przypuszczałem, że przez ten uraz pleców będzie musiała chodzić na rehabilitację - mówił to z takim przejęciem, jakby stało się to dziś rano. Najwyraźniej wciąż żył tamtą sytuacją.
- Gdzie jest teraz?
- Mieszka u babci, w Doncaster. Zadałaś dwa pytania, teraz moja kolej - powiedział, podnosząc się do pozycji siedzącej. Podkulił nogi pod siebie i wlepił we mnie spojrzenie. - Ciągle jesteś na mnie zła? No wiesz, za ten zakład?
Bez zastanowienia pokręciłam głową. Reakcja była odruchowa, ale mimo wszystko, odzwierciedlała moje nastawienie. Nawet nie wiedziałam kiedy, cała złość ze mnie wyparowała. Może to i lepiej? Wcale nie miałam ochoty się na niego wściekać. Szczególnie w momentach, gdy widziałam, jak uroczy potrafił być. Znów o tym myślałam, cholera.
- Boisz się czegoś oprócz burzy?
- Z tego, co pamiętam, psycholog kiedyś stwierdził, że jestem idealnym przykładem akrofobii i nyktofobii, więc odpowiedź na to pytanie jest jak najbardziej twierdząca - uśmiechnęłam się, kiedy mój rozmówca przekrzywił lekko głowę.
- A da się po ludzku? - burknął, mierząc mnie z góry na dół.
- Boję się przebywania na wysokości i w ciemności. No i nie znam określenia na paniczny strach przed zachorowaniem na jakąś chorobę cięższą niż grypa - westchnęłam, na co chłopak zaśmiał się pod nosem.
- Mówisz o tym tak otwarcie... Podoba mi się to - mrugnął do mnie, a ja byłam zmuszona spuścić głowę, by nie widział, jak oblewam się rumieńcem. Denerwująca cecha.
- W takim razie, czy wielki Tommo się czegoś boi? - zapytałam, podnosząc wzrok i uśmiechając się półgębkiem. Szatyn zamyślił się na chwilę. Kilka razy otwierał usta, jednak nie wydobywał się spomiędzy nich żaden dźwięk.
- Na chwilę obecną - zaczął, ale znów zamilkł na kilka sekund. - Na chwilę obecną, myślę, że najbardziej boję się ciebie, ale powody zachowam dla siebie. Przynajmniej na razie - powiedział, wywołując u mnie całkowite zdziwienie. Zdziwienie? Nie. Zmieszanie. Tak, poczułam się zmieszana, nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Kompletnie mnie zaskoczył, powiedziałabym, że wręcz zszokował. Czyżby mój charakter przerastał nawet jego? Żadna nowość.
- Cóż, mam nadzieję, że kiedyś się dowiem, może będę mogła to zmienić.
- Absolutnie nie chciałbym, żebyś to zmieniała. Każdy musi mieć w sobie „to coś", a ja chyba znalazłem twoje. - I z tymi słowami posłał w moim kierunku kolejny oszałamiający uśmiech. Cholera, to chyba mój koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz