piątek, 15 maja 2015

Rozdział 17.

Louis, tak, jak obiecał, odwiózł mnie do akademika niedługo po swoim przyjeździe. Nie miałam nic przeciwko chodzeniu w męskiej koszulce, z tym, że wolałam nie pokazywać się na mieście w samej piżamie. Dlatego też zatrzymałam sobie T-shirt chłopaka, zaopatrując się jedynie we własną bieliznę z poprzedniego dnia oraz pożyczone od Nikki spodenki. Dawno nie czułam się aż tak nieświeżo. W myślach planowałam już kolejne czynności. Na pierwszym miejscu znajdował się prysznic, potem... Potem się zobaczy.
Przestało mnie już nawet dziwić, jakimi samochodami jeździł szatyn. Dał mi nawet wybór, którym autem chciałam zostać przewieziona, nieważne, jak dziwnie to brzmi. Widząc przed sobą kilkanaście pojazdów, przez chwilę nie potrafiłam zdecydować się na jeden. Najchętniej wzięłabym zarówno Dodge Chargera jak i pięknie odrestaurowanego Forda Mustanga z rocznika '67. Nie oszukujmy się, miałam straszną słabość do klasyków. Mimo wszystko, ostatecznie wybrałam już dobrze mi znanego Shelby. Nie chciałam niespodzianek, nie dzisiaj. Poza tym, przeczuwałam, że w przyszłości dostanę jeszcze niejedną okazję na przejażdżkę cudeńkami z XX wieku.
- Tak właściwie, czemu wszystkie twoje auta są czarne? - zapytałam nagle, przyciągając na chwilę uwagę chłopaka. Spojrzał na mnie, przekrzywiając lekko głowę. - No wiesz, wyścigi uliczne zawsze kojarzą się z kolorowymi furami, mnóstwem naklejek, świateł, głośną, a zarazem beznadziejną muzyką... - Wymieniłam, na co mój rozmówca uśmiechnął się delikatnie.
- Nie wszystkie są czarne - uniósł kąciki ust jeszcze wyżej, a ja rozejrzałam się po garażu. Zmarszczyłam brwi, jednak po chwili zauważyłam, o co prawdopodobnie chodziło.
- Jedno białe BMW na cały garaż mieszczący jakieś trzydzieści aut? Racja, chłopie, szalejesz - prychnęłam, w odpowiedzi otrzymując jedynie wyjątkowo nieprzyjemne spojrzenie spod zmrużonych powiek.
- Dodge Challenger jest granatowy, a Aston grafitowy, daltonistko - mruknął pod nosem, na co szczerze się roześmiałam.
- Nie widziałam Challengera. Co do Astona... Ten grafit musi być naprawdę bardzo ciemny - mrugnęłam w stronę Louisa, podchodząc do wybranego przeze mnie wozu i otwierając drzwi pasażera. Usiadłam na miejscu po lewej stronie pojazdu, od razu zapinając pasy bezpieczeństwa. Jeśli chodziło o jazdę z szatynem, absolutnie nie chciałabym o tym zapomnieć. Nawet, jeśli w miarę mu ufałam, co samo w sobie było zupełnie niedorzeczne, to i tak wolałam nie ryzykować uderzenia głową w przednią szybę przy pierwszym nieco gwałtowniejszym hamowaniu.
Nie minęło kilka sekund, gdy chłopak pojawił się na fotelu kierowcy i odpalił silnik. Z uśmiechem wsłuchiwał się przez chwilę w dźwięk perfekcyjnie pracujących tłoków, by niespodziewanie wrzucić wsteczny i opuścić miejsce parkingowe. Zatrzymał się po środku korytarza i nacisnął przycisk na pilocie, sprawiając, że brama powoli się uniosła.
- Dziś, mała - zaczął, zwracając wzrok na mnie i taksując mnie od góry do dołu. - Pokażę ci, jak się jeździ.
Przełknęłam ciężko ślinę, czując nagłe szarpnięcie w tył, w momencie, kiedy ruszyliśmy z miejsca. Klęłam pod nosem, zauważając, że coraz bardziej przyspieszamy. Czyli jeszcze nie nauczył się, że nie przepadałam za szybką jazdą... Był bardziej ślepy niż przypuszczałam.
Wyprzedzał wszystkich, nie zważał na światła, po prostu sunął do przodu, jak gdyby nigdy nic. Żadna przeszkoda nie robiła na nim najmniejszego wrażenia. Mijał kolejne ulice, jadąc jakby jutra miało nie być. Odnosiłam wrażenie, że lecące w tle „Garden of Eden" dodatkowo go nakręcało. Głos Axla Rose działał na niego chyba zbyt pobudzająco.
- Louis, czy mógłbyś wreszcie nieco zwolnić? - wyszeptałam po zaledwie kilku minutach jazdy, której już miałam serdecznie dość. Bałam się mówić głośniej, wydawało mi się, że mogłabym skończyć krzycząc. Ewentualnie jakiekolwiek dźwięki utknęłyby mi w gardle.
- Czyli do burzy, ciemności, wysokości i wyjątkowo ciężkich chorób mam doliczyć strach przed nieprzepisową prędkością? - posłał w moim kierunku szeroki uśmiech, a wszystkie moje wnętrzności chyba zmieniły swoje położenie. Znów oderwał wzrok od jezdni, co w tamtej chwili przerażało mnie jak nic innego.
- Tak, myślę, że możesz. Proszę, wolniej - burknęłam i choć nie spodziewałam się żadnej reakcji, samochód stracił na prędkości niemal natychmiast. Uniosłam delikatnie kąciki i odetchnęłam z wyraźną ulgą. Zdążyłam zatęsknić za umiarkowanym tempem jazdy. - Dziękuję.
- Wedle życzenia - zaśmiał się, skręcając w jedną z bocznych uliczek. Wreszcie znaleźliśmy się w części miasta, którą znałam. W kompletnej ciszy, nie odzywając się do siebie ani słowem, przejechaliśmy przez kilka dzielnic, by po paru minutach znaleźć się na terenie bursy. Louis zaparkował na tyłach budynku, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Wolałam nie pokazywać się na dziedzińcu ubrana jedynie w za dużą o kilka rozmiarów bluzkę, jeansowe spodenki i w szpilkach. Zapewne wyglądałam jak idiotka.
Wysiadłam z samochodu i już miałam się schylać, żeby podziękować za podwiezienie, gdy chłopak znalazł się tuż obok mnie. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, na co tylko wzruszył ramionami.
- Przypominam, że dzielisz pokój z moimi znajomymi. Chcę sprawdzić, jak dziewczyny czują się po wczorajszej imprezie. W przeciwieństwie do ciebie, one nie wiedzą, co to umiar - powiedział, wywracając oczami. Pokiwałam głową w odpowiedzi i bez słowa ruszyłam w stronę bocznego wejścia, czując za sobą obecność szatyna.
Przeszłam przez korytarze, by po chwili znaleźć się przed pokojem. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka. Przywitały mnie niezadowolone jęki współlokatorek, które najwyraźniej wciąż nie mogły uporać się z kacem.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej ciuchy na przebranie. Już miałam wchodzić do łazienki, kiedy zatrzymał mnie głos jednej z moich współlokatorek.
- Gapisz się - warknęła Amy, choć w tym stanie, gdy obie trzymały głowy wtulone w poduszki, ciężko było je rozróżnić. W sumie, może to była Kate? W każdym razie, marszcząc lekko brwi, automatycznie przeniosłam wzrok na dziewczynę, która wypowiedziała te słowa. - Nie ty, on - wskazała na Louisa.
- Już jej mówiłem, że ma bardzo ładny tyłek, nic dziwnego, że się patrzę - wzruszył ramionami, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Nie cierpiałam takich sytuacji; szczególnie, kiedy to on był ich prekursorem.
Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, widząc zadowolenie, malujące się na jego twarzy. A już poprawiała się moja opinia na jego temat...
Przekroczyłam próg łazienki, przekręciłam zamek i oparłam się o chłodne płytki. Zamknęłam na chwilę oczy i przyłożyłam dłonie do rozgrzanych policzków. To wszystko przez tą szybką jazdę. Może i był dobrym kierowcą, ale mimo wszystko bałam się, że kiedyś umiejętności mogą go zawieść. Szkoda by było, powoli zaczynałam się do niego przekonywać.
Odetchnęłam głęboko i pozbyłam się ubrań. Chwilę ustawiałam odpowiednią temperaturę wody, a gdy w końcu mi się udało, weszłam pod wymarzony prysznic. Och tak, w końcu miałam pod ręką swój ukochany, truskawkowy żel i cytrusowy szampon. Po kilku minutach omiotły mnie jedne z moich ulubionych zapachów, a ja stanęłam z powrotem na zimnych białych płytkach. Wytarłam ręcznikiem całe ciało, założyłam ciuchy i wreszcie mogłam wyjść z łazienki.
Miałam skrytą nadzieję, że Louis zdążył sobie pójść, jednak przeliczyłam się. Siedział na moim łóżku, uparcie zagadując pozostałe dziewczyny, które najwyraźniej nie miały najmniejszej ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Uśmiechnął się na mój widok i po raz kolejny omiótł spojrzeniem, przez co automatycznie pojawiło się swego rodzaju zażenowanie. W końcu stałam przed nim w przetartych jeansach, błękitnej bokserce, na bosaka, z ręcznikiem na głowie i bez żadnego makijażu. Wspaniale, tylko tego było mi trzeba; sama dostarczałam mu kolejnych powodów do żartów na mój temat.
- Mógłbym odzyskać swoją koszulkę? - zapytał, kiedy jego oczy wreszcie odszukały moje, mimo że za wszelką cenę starałam się uciekać wzrokiem na boki. Pokiwałam głową i wręczyłam mu ciemny materiał. Wyszczerzył się i wstał z miejsca. - Będę się zbierał - oświadczył, przeciągając się sennie.
Przeszliśmy przez pokój, by znaleźć się przed drzwiami. Odwrócił się przodem do mnie i przez moje ramię zerknął na dziewczyny. Ręką sięgnął za siebie, by nacisnąć na klamkę, a gdy znalazł się na korytarzu, niespodziewanie pociągnął mnie za sobą. Kompletnie zdezorientowana, tracąc resztki równowagi, wpadłam na jego tors.
- Miło cię widzieć bez makijażu, oby zdarzało się to częściej - mruknął przy moim uchu, sprawiając, że przez całe moje ciało przeszły ciarki. Odsunął mnie od siebie, uważnie obserwując moją reakcję. Pokiwałam powoli głową, nie będąc w stanie się nawet odezwać. Chyba to zauważył, bo nie minęło kilka sekund, gdy ponownie się uśmiechnął. - Do zobaczenia, skarbie - mrugnął do mnie, po czym odwrócił się na pięcie i skierował się do wyjścia z budynku.
„Skarbie"? Coś mnie ominęło, czy on mieszał fakty? Przecież jeszcze poprzedniego wieczoru robiłam wszystko, byle tylko go nie spotkać, więc jak to możliwe, że nagle on nazywał mnie swoim skarbem, a ja nie chciałam się z nim rozstawać? To nie mogło wróżyć nic dobrego. Nie w moim przypadku. Nie, kiedy z jednej strony stałam ja, a z drugiej Louis. Choć, czy przeciwieństwa się przypadkiem nie przyciągają?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz