niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 18.

Reszta popołudnia mijała nad wyraz zwyczajnie. Nudziłam się przez bite kilka godzin do tego stopnia, że po raz kolejny zaczęłam przeglądać podręczniki na nowy rok szkolny. Miałam wrażenie, że każdą stronę widziałam już po parę razy, jednak nie przeszkadzało mi to w ciągłym przeglądaniu ich w poszukiwaniu jakichś nowości. Chyba naprawdę uderzyłam się w głowę. Moje zajęcie było kompletnie bezsensowne, zwyczajnie głupie. Niestety nie zmieniało to faktu, że nic lepszego do roboty nie miałam.
Do reszty znużona przerzucaniem kartek, odłożyłam książkę na łóżko i zgarniając z szafki iPoda wraz z słuchawkami, podeszłam do, delikatnie mówiąc, zdezelowanego okna. Usiadłam na parapecie, podkuliłam nogi pod brodę i włączyłam muzykę. Pierwsze nuty „Let Her Go" skutecznie zagłuszyły stukanie kropli deszczu o szybę, wprowadzając mnie w niepowtarzalny, melancholijny nastrój.  Melancholijny, acz w pozytywnym sensie. Brakowało mi chwili dla siebie. Od jakiegoś czasu wciąż kręciłam się wśród ludzi, nie mając nawet czasu na przemyślenia. Dziś – miałam go dużo, może nawet za dużo. Naszła mnie ochota, by przemyśleć wszystko od podszewki, jednak czy było warto? Czy na pewno chciałam wnikać w każdy aspekt i oglądać go ponownie z każdej strony, podczas gdy wiedziałam, że i tak nie osiągnę niczego poza bólem głowy i jeszcze większą ilością niepewności? Ciągle zmieniałam zdanie i powoli zaczynało mnie to męczyć. Raz złościłam się na Louisa, zaraz znów spędzałam z nim czas jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi. Sama nie wiedziałam, o co mi chodziło. Dodatkowo, niepokoił mnie fakt, że zapominałam przy nim o wszystkim, włączając w to racjonalne myślenie. Jakby tego było mało, tęskniłam za nim. Nie było go przy mnie zaledwie kilka godzin, a mi już go brakowało. Cała ta sytuacja powoli wymykała mi się spod kontroli.
Wyjrzałam przez okno i skupiłam wzrok gdzieś w oddali, na nie do końca określonym punkcie. Omiotłam cały krajobraz, stwierdzając, że przytłacza mnie jego ponury wygląd. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, spowijając wszystko w ciemności. Szare niebo przechodziło w czerń, lały się z niego strugi deszczu, który najwyraźniej nie miał zamiaru dać za wygraną nawet po dwóch dniach. Uroki życia na wyspach. Pieprzone prądy morskie. Wiatr szumiał gdzieś na wyższych piętrach budynku, uginał drzewa na dziedzińcu i sprawiał, że krople zacinały wprost w szybę przede mną, zupełnie jakby chciały się wedrzeć do środka.
Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, oparłam głowę o ścianę za mną i zamknęłam oczy. Głos Michaela wciąż rozbrzmiewał w słuchawkach, napawając mnie cudownymi dźwiękami powoli dobiegającej do końca piosenki. Zdecydowanie tego potrzebowałam, chwili oddechu. Bez myślenia, bez kalkulowania zdarzeń, konsekwencji i korzyści. Po prostu, chciałam choć przez kilka minut posiedzieć w samotności i posłuchać ulubionych utworów.
Niestety, moja chwila została mi szybko odebrana. Amy i Katy wróciły sama nie wiem skąd, jednak jednego byłam pewna – choć w niewielkim stopniu udało im się wyleczyć kaca. Wciąż wyglądały na zmęczone, głównie za sprawą worów pod oczami, jednak mimo wszystko tchnięto w nie trochę życia. Gdziekolwiek nie były, należały się gratulacje dla osób, którym udało się je poskładać do kupy.
- Jezu drogi, ta znowu się zamknęła we własnym świecie i smętów słucha. Odpuść sobie, dziewczyno, nikt nie leci na cholerny spokój ducha – wydukała ciemnowłosa, a ja już wiedziałam, że zamiast porządnego otrzeźwienia, po prostu spiły się jeszcze bardziej. Cóż, lepsze pijaństwo niż kac! – No, wyjątkiem może być Louis. On w ogóle jest jakiś dziwny. Niech zgadnę, byłaś z nim w kiblu, co? Szybki numerek? Rachu ciachu i po strachu – zaśmiała się donośnie, a chwilę później dołączyła do niej jej koleżanka.
- Może cię to zaskoczy, chociaż w sumie nie powinno – zaczęła, jednak przerwał jej nagły atak czkawki. – Nie... Czekaj... Na pewno będziesz... zaskoczona.
- Katherine chce powiedzieć, że twój kolega ma już w klubach taką reputację, że dziwnym by było, gdyby w ogóle ciągnął cię do domu. Jeśli jeszcze tego nie zrobił, zaliczy cię gdzieś w kącie i tyle z całego tego cyrku – podniosła lekko głos, gdy po raz kolejny zagłuszył ją śmiech Katy.
- Nie mam na imię Katherine, idiotko – wybełkotała, po czym sięgnęła do kieszeni swoich zbyt obcisłych jeansów. Wyjęła komórkę, poszperała w niej chwilę, marszcząc brwi i walcząc z kolejnymi napadami czkania, po czym rzuciła ją w stronę Amy. Dziewczyna ledwo co złapała przedmiot, ponownie odblokowała go przesunięciem palca po ekranie, a na jej twarzy natychmiast wykwitł wielki uśmiech. Kliknęła kilka razy i przyłożyła telefon do ucha.
- Louis, słonko! Kochanie ty moje najdroższe! – krzyknęła po chwili oczekiwania. – Nie uwierzysz! Twoja koleżanka, ta cała... Czekaj. Jak ci jest? – zapytała, przykładając dłoń do mikrofonu.
- Jak to jak?! Elizabeth! Ella, Ellie, El, Lizzy! – wydarła się Kate, skutecznie uniemożliwiając mi normalną odpowiedź.
- O właśnie, uczymy tą całą Ellie, co znaczy żyć pełnią życia! Co? Nie! Nie zabieramy jej na żadną imprezę, mogłaby nam przynieść wstyd, albo co – mruknęła i zaplotła ręce na piersi, jednak po chwili zrezygnowała z tego pomysłu, zauważając, że nie mogła w ten sposób rozmawiać z chłopakiem. Ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha i przez chwilę uważnie nasłuchiwała słów swojego rozmówcy. – Louis, złotko, misiu pysiu, ja jej nie chcę niczego obrzydzać. Może poza pieprzeniem się z tobą, ale to już przerobiłam.
Po tym zdaniu, nawet siedząc na drugim końcu pokoju mogłam usłyszeć donośne „słucham" dobiegające z komórki. Nim Amy zdążyła jakkolwiek na to odpowiedzieć, połączenie zostało zerwane. Ja z kolei wciąż nie zeszłam z parapetu, całą sytuację obserwując z boku w całkowitym spokoju. Nie zwracałam większej uwagi na ich słowa. Widać było, że naszpikowały się czymś mocniejszym niż piwo. W grę zapewne wchodziła masa shotów i jeszcze więcej ich ukochanej whiskey. Nawet jeśli nigdy z nimi nie piłam, nie trudno było zauważyć butelki po Jacku Daniellsie zgromadzone wokół ich łóżek. Niektórzy chyba naprawdę nie powinni kończyć osiemnastu lat.
Zeszłam z parapetu z iPodem w dłoni. Kilka kroków i w akompaniamencie krzyków dwóch natrętnych współlokatorek, opuściłam pokój. Szczerze mówiąc, nie wzruszyły mnie ich słowa. Zapewne powinnam się popłakać, być zawiedziona, czy cokolwiek, co robią kobiety w filmach, gdy dowiadują się, że facet, który im się podoba, ma brudne ręce.
Chwila. Nie podoba. Zupełnie nie o to mi chodziło. Przecież nie musiał mi się od razu podobać, żebym przejmowała się tym, co robi w klubach. Ale, do cholery, przecież się nie przejęłam.
Pomieszałam się we własnych myślach. Zatrzymałam się na środku korytarza, starając się poskładać je do kupy, kawałek po kawałku.
Louis Tomlinson lat dwadzieścia jeden szlajał się po klubach, by zaliczać panienki. Zostałam o tym poinformowana kilka minut wcześniej i, mimo ostrzeżeń Katy, nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Nie byłam w szoku, w sumie, nie czułam w związku z tym kompletnie nic. Sama nie wiem, chyba przewidziałam to już dawno, prawdopodobnie w momencie, gdy zaciągnięto mnie na wyścigi. Tyle skąpo ubranych panienek... Domyślałam się, że mając styczność z czymś takim, miał styczność z pieprzeniem na boku, żadna nowość. Poza tym, pewnie niejedna chciała się dobrać do jego bokserek. Nic zresztą dziwnego. Wracając. Co właściwie powinnam zrobić? Chyba nic. Powinnam odpuścić. Na nic nie liczyłam, niczego nie oczekiwałam. Nie znałam go. Czego miałabym wymagać? Miłości jak z bajki? Może powinnam do tego wymyślić tytuł? „Ja i mój mroczny rycerz"? Na Batmana to on raczej nie wyglądał. Prędzej przypominał Robina. Ja z kolei nie byłam Cat Woman. I znów zboczyłam z toru przemyśleń. Nie powinnam zawracać sobie głowy komiksami, gdy prawdziwe pytanie brzmiało... No właśnie, jak brzmiało? Co cały czas nie chciało opuścić moich myśli?
- Lizzy! – dobiegł mnie krzyk z drugiego końca korytarza. Odwróciłam się gwałtownie, kompletnie zapominając, że trzymam coś w rękach. IPod uderzył w płytki, czemu towarzyszył niewielki huk. Momentalnie schyliłam się, aby podnieść przedmiot, a gdy wstałam, bez żadnego uprzedzenia znalazłam się w ramionach Louisa. – Wystraszyłaś mnie.
- Ale czym? – zmarszczyłam brwi, niewiele rozumiejąc z całej tej sytuacji.
- Rozmawiałem z Amy i Katy – skrzywił się lekko. – Powiedziały, że wybiegłaś z pokoju z płaczem. Razem z Nikki i Niallem szukamy cię po całym akademiku.
- Jezu, Louis, naprawdę myślałeś, że przejęłabym się pijacką paplaniną? – zapytałam ze śmiechem, odsuwając się od niego o kilka kroków. Naprawdę wyglądał na zmartwionego. Coś w okolicach mojego żołądka się przewróciło. Patrzył na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami, usta zacisnął w wąską linię, włosy miał zupełnie rozczochrane, ciężko dyszał. Mogłabym przysiąc, coś we mnie pękło. Nie wiedziałam co, ale jakaś granica została przerwana. Jaka? Ciężko stwierdzić.
- Nie wiem, jakbym zareagował gdyby ktoś mi powiedział, że obciągasz w kiblach, ale na pewno nie zachowałbym spokoju i nieważne, czy mówiłby na trzeźwo, czy po alkoholu – stwierdził z cichym westchnieniem. Uniosłam brew, zerkając na niego z dezaprobatą.
- Czasami jesteś zbyt bezpośredni – zauważyłam, na co on jedynie wzruszył ramionami podrapał się po karku. Ponoć to jakiś tik nerwowy. Ciekawe, dlaczego tylko mężczyźni tak robią. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam kobiety, która drapałaby się po karku. A może to przez to, że nie chcą burzyć sobie fryzury?
- Taki już mój urok – uśmiechnął się, po czym podszedł do mnie, chwycił moją rękę i pociągnął za sobą w tylko jemu znanym kierunku. Dopiero teraz zauważyłam, że był całkowicie mokry.
- Biegałeś po dziedzińcu?
- Nigdzie nie mogłem cię znaleźć, a nigdy nie wiadomo, co mogło ci przyjść do głowy, więc tak, wyszedłem na chwilę. Może nawet nieco dłużej – posłał mi kolejne spojrzenie, a mnie przeszły przyjemnie dreszcze. I właśnie wtedy zrozumiałam, jaka myśl nie chciała opuścić mojej głowy. Jaka myśl zaprzątała mój umysł już od kilku dobrych tygodni, straszliwie w nim mieszając i bałaganiąc. Co najgorsze, budziła we mnie szczere przerażenie.
- Ellie? – usłyszałam lekko zmartwiony głos, który sprawił, że podniosłam wzrok. – Wszystko w porządku? – zapytał chłopak, a ja na chwilę zaniemówiłam, kiedy po raz kolejny napotkałam jego lazurowe tęczówki. Nawet w ciemności zdawało mi się, że przeszywają mnie na wylot.
- Tak, wszystko okej – uśmiechnęłam się, wyswabadzając dłoń z jego uścisku i ruszając dalej. Ja pierdolę, wkopałam się gorzej niż kiedykolwiek.
Tutaj kalkulacje i obliczenia na nic się nie zdawały. Nie było żadnych ustępstw ani uników. Chyba jeszcze nigdy nie postawiłam samej siebie w gorszej sytuacji. Nie mogło być gorzej. Nie potrafiłam znaleźć żadnej gorszej opcji.
Zerknęłam ponownie na Louisa. Szedł w niewielkiej odległości za mną, uważnie skanując całą moją sylwetkę spod zmarszczonych brwi.
Wyglądało na to, że zakochałam się w Louisie Tomlinsonie. Naprawdę oszalałam do reszty.
--
Dzień dobry!
Zapomniałam całkowicie aktualizować bloga, więc zrobiłam to dopiero teraz, wybaczcie. Wszelkie nowości zawsze najpierw pojawiają się na Wattpadzie, więc w razie czego zapraszam do śledzenia moich poczynań również tam :)
No i tak ogólnie, mam nadzieję, że nie spieprzyłam xx

1 komentarz:

  1. Hej :) Jestem na twoim blogu od niedawna i muszę przyznać, że twoja historia mnie zaciekawiła i czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń