Po raz pierwszy samochód Louisa nie wyróżniał się na tle innych. Aston wyglądał wręcz typowo pośród chmary innych drogich fur. Biorąc pod uwagę wiek zaproszonych, większość aut, stojących na parkingów albo należała do ich rodziców, albo została zakupiona za ich pieniądze. Nie wierzyłam bowiem, żeby którekolwiek z bawiących się tutaj ludzi zawracało sobie głowę pracą. Zapewne wszystko dostawali podane jak na tacy.
- Twoja koleżanka nie potrzebuje podwózki? – zapytał, tym samym kończąc moje przemyślenia. No tak, Brooke. Wlepiłam spojrzenie w ziemię, zastanawiając się, co tak właściwie zrobić. Z jednej strony, kompletną głupotą było zostawiać ją tutaj z taką ilością alkoholu i potencjalnych partnerów na jedną noc. Z drugiej z kolei, znałam ją na tyle dobrze, że byłam przekonana co do jednego – nie udałoby mi się jej stąd wyciągnąć, choćbym wypożyczyła kawalerię. O nie, kolejna wyjątkowo irytująca cecha mojej przyjaciółki, zawsze trwała do upadłego na wszelkich imprezach. Taki jej swego rodzaju żywioł. Poza tym, na piętrze widziałam masę pokoi gościnnych. Oby tylko trafiła tam sama. – Więc, co robimy?
- Da sobie radę – mruknęłam, siląc się na pewny ton. Czy mi wyszło? Po jego minie mogłam wnioskować, że tak. Choć raz moje mierne umiejętności aktorskie nie poszły na marne.
Szatyn wcisnął odpowiedni guzik na pilocie i otworzył przede mną drzwi. Podziękowałam uśmiechem i usiadłam na miejscu pasażera. Zapięłam pasy, gdy chłopak pojawił się obok. Uruchomił silnik, a do mnie natychmiast dotarło ciepłe powietrze. Dopiero wtedy zauważyłam, że całe moje ciało pokrywa gęsia skórka. Wetchnęłam cicho i potarłam ramiona dłońmi. Nie minęła chwila, gdy moją głowę zakrył jakiś materiał. Zmarszczyłam brwi i odkryłam twarz, patrząc ze zdziwieniem na mojego towarzysza.
- Zakładaj tą bluzę, cała się trzęsiesz. Z tym, że akurat tą wolałbym odzyskać – zaśmiał się, nie odrywając wzroku od drogi i redukując bieg. Pokiwałam głową, wsuwając ręce w rękawy. Automatycznie otulił mnie zapach charakterystycznych perfum i ciepło polarowej podszewki; mogłam stwierdzić, że stała się to jedna z najlepszych mieszanek, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia.
Zlustrowałam Louisa spojrzeniem, zauważając na jego twarzy cień uśmiechu. Miał na sobie zwykły, biały T-shirt, idealnie zaznaczający zarysowane pod cienką tkaniną mięśnie. Nogi okalały typowe dla niego czarne jeansy, do których wyjątkowo dobrał niebieskie Vansy. I jak zawsze wyglądał świetnie. Tak, przyznałam to po raz kolejny.
- Znowu to robisz – prychnął, na krótką chwilę kierując błękitne oczy na mnie. Zdążyłam już zapomnieć, że można było porównać je do oceanu; tak samo głębokie i cholernie lazurowe.
- Robię co? – zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na zamek, którym uparcie się bawiłam. Krótka salwa śmiechu opuściła jego usta. Pokręcił głową, rozluźnił nieco uścisk na kierownicy i ponownie zmienił bieg. Znów ta zdecydowanie zbyt szybka prędkość, wciskająca mnie w oparcie fotela.
- Gapisz się. Wydaje mi się, że już z tobą ustalałem, że nie ma się na co patrzeć. Masz przecież lustra, prawda? – zwilżył wargi, wykrzywione w połowicznym uśmiechu.
- Nie gustuję w dziewczynach – odparłam niemrawo, opierając głowę na szybie. – Poza tym, nawet jeśli by tak było, wątpię, czy podobałabym się samej sobie – zaśmiałam się lekko. W powietrzu zapanowała kompletna cisza, przerywana jedynie przez dźwięki silnika. Szkoda, że nie było mi dane posłuchać kolejnej pozycji na wyjątkowo trafnej playliście.
- Zdaje mi się, czy masz kompleksy? – Ponownie obróciłam się w jego stronę. Zacisnął szczękę, a po rozbawieniu, widocznym na jego twarzy jeszcze chwilę temu, nie został nawet ślad. Westchnęłam pod nosem. Nie lubiłam rozmów na takie tematy.
- A kto ich nie ma? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zarzucając kaptur, nie tylko po to, by ukryć się przed bacznym spojrzeniem Louisa. Głównie dlatego, że przez wciąż mokre włosy zrobiło mi się zimno. – Ideałem nie jestem, swoje wady znam – mruknęłam i owinęłam się ciaśniej bluzą.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Siedział w kompletnej ciszy, dopóki nie zapytałam, dokąd jedziemy. Odpowiedział tylko „dziś nocujesz u mnie”, a po jego tonie wywnioskowałam, że dyskusja została zakończona i nie mam w tej kwestii nic do powiedzenia. Zresztą, czy chciałoby mi się kłócić? Oboje doskonale wiedzieliśmy, że i tak wyszłoby na jego, a ja tylko niepotrzebnie zrobiłabym aferę. Poza tym, na imprezie kilkukrotnie mignęły mi przed oczami sylwetki Nikki, Amy i Katy, co oznaczało, że byłabym w akademiku całkiem sama. Chyba zdążyłam się przyzwyczaić, że ktoś zawsze jest gdzieś obok.
Zamknęłam oczy, czując napływające zmęczenie. Za sprawą adrenaliny Cosmopolitan już dawno wyparował z mojego organizmu. Wolałam nie myśleć, w jakiej sytuacji mogłabym się znaleźć, gdyby nie Louis. Dlaczego ciągłe wściekanie się na niego było takie trudne? Dlaczego jeden cholerny dzień sprawił, że jak gdyby nigdy nic praktycznie zapomniałam o tym, jak mnie potraktował?
W sumie, dlaczego wciąż to rozpamiętywałam? Przecież koniec końców nic się nie stało. Zaraz, nie powinnam tak myśleć. Przecież mogło się stać. Gdyby przegrał, miałabym konkretnie przesrane. Nie wiedziałam, do czego zdolny był ten cały Bouncer, a na przyjemnego typa nie wyglądał. Ale przecież nie przegrał, więc o co ta cała sprawa? Bo nie liczył się z konsekwencjami?
Kurwa, stop. Koniec rozmyślań. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.
- Zaraz będziemy na miejscu i błagam, nie zaśnij, też jestem zmęczony, nie chcę dodatkowo cię nosić – burknął, wjeżdżając na jedną z bocznych uliczek. Rozpoznałam w niej jedną z tych, którymi jechaliśmy ostatnim razem.
Chrzęst żwiru pod kołami skutecznie pogrzebał moje złudne nadzieje na chwilę ciszy. Jęknęłam cicho, kiedy po wjeździe do garażu Louis otworzył moje drzwi i kazał wysiadać. Mimo ogólnej niechęci i kurewskiego zmęczenia, wykonałam polecenia bez większego marudzenia. Przeszłam zaledwie kilka kroków dalej, podczas gdy chłopak zdążył dojść do bramy wjazdowej, aby pogasić wszystkie światła.
- Impreza niedługo się skończy – powiedział, wychylając się na zewnątrz. – Zbiera się na burzę. – Co? O cholera, mam przesrane. Te cztery słowa pobudziły mnie do tego stopnia, że automatycznie podniosłam głowę i znów poczułam ciarki na całym moim ciele.
- Burzę? – powtórzyłam, starając się nie brzmieć jak spanikowana pięciolatka. Czy wspominałam może, że bałam się wszelkich zjawisk atmosferycznych? A już w szczególności tych, które miały coś wspólnego z piorunami.
- Ta, zaraz lunie – skwitował, zerkając na mnie przelotnie. Zauważyłam na jego twarzy coś w stylu dezorientacji. Czyli jednak nie przybranie maski spokoju tym razem mi nie wyszło.
Pokiwałam głową i pocierając ramiona, skierowałam się do drzwi na końcu długiego garażu. Na szczęście pamiętałam, że to tam znajdowało się wyjście na wyższe piętro. Nacisnęłam na klamkę i dokładnie w tym samym momencie dołączył do mnie Louis. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, jednak nie dałam niczego po sobie poznać. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Wgramoliliśmy się na górę schodów, przeszliśmy przez korytarz i w końcu znaleźliśmy się w obszernym salonie. Już miałam podejść do sofy i rzucić się na miękkie, plecione obicie, gdy nagle poczułam oplatający się wokół mojej talii silny uścisk, który skierował mnie w zupełnie inną stronę.
- Najpierw prysznic, dopiero potem możesz się gdziekolwiek położyć. Śmierdzisz chlorem, czemu kąpałaś się w ciuchach? Koniecznie chcesz być chora, kiedy rok szkolny zaczyna się lada moment? Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna – mówił, zamaszyście gestykulując wolną dłonią. – Idź do łazienki i pozbądź się tego świństwa z twarzy, gdzieś w szafkach znajdziesz jakieś kosmetyki Nikki. Zaraz przyniosę ci ciuchy – oświadczył, puszczając mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się przed łazienką. Pokiwałam głową, marząc jedynie, by wreszcie sobie poszedł. Chciałam jak najszybciej wejść pod gorący prysznic.
Zostawił mnie samą na dosłownie dwie minuty. Zdążyłam zmyć makijaż i kiedy wyrzucałam waciki do kosza, on pojawił się w drzwiach z jakimiś ubraniami w rękach.
- Wolałem nie grzebać w rzeczach Nikki, więc muszą ci wystarczyć moje – wzruszył ramionami, podając mi przyniesione ciuchy. Popatrzyłam na nie, marszcząc brwi. Koszulka jakiegoś zespołu, na oko ze cztery rozmiary na mnie za duża i…
- Mam spać w twoich bokserkach? – Spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę. Spuścił wzrok, parskając cicho śmiechem.
- Jeśli wolisz bez niczego, nic mi do tego. – Uniósł ręce w geście obronnym, na co jedynie spiorunowałam go spojrzeniem i zamknęłam drzwi przed nosem. Głupia sytuacja.
Pozbyłam się sukienki z trudnością i w końcu mogłam wziąć upragniony prysznic. Weszłam do kabiny, ustawiłam odpowiednią temperaturę i już po chwili cieszyłam się gorącą wodą, spływającą po moim ciele. Dokładnie tego mi było trzeba po tak… nietypowym dniu.
Co prawda męski żel nie do końca spełniał moje oczekiwania, jednak wolałam pachnieć jak facet niż brudny basen. Louis miał rację, naprawdę cuchnęłam tym cholerstwem.
Wyszłam spod strumienia, od razu owijając się puszystym ręcznikiem. Wytarłam całe ciało, włosy, ubrałam na siebie moją prowizoryczną piżamę, poskładałam wciąż jeszcze wilgotną sukienkę. Po chwili zastanowienia, nacisnęłam na klamkę i znalazłam się na korytarzu. Widząc, że w salonie wciąż świeci się światło, postanowiłam udać się w tamtym kierunku.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie zauważyłam szatyna. Do czasu, gdy mój obiekt poszukiwań we własnej osobie nie opuścił kuchni. Stanął w progu, lustrując mnie znad trzymanej w dłoniach tacy.
- Mam dylemat – stwierdził w końcu, przechylając głowę w prawo i podchodząc bliżej. Odstawił wszystko na stół obok i znów skupił całą uwagę obok. – Nie wiem, czy lepiej wyglądałaś w tej sukience, czy w moich ciuchach.
Przewróciłam oczami.
- Bardziej oklepanego tekstu użyć nie mogłeś? – Sięgnęłam po szklankę wody, którą przed chwilą przyniósł.
- Szczerze, nigdy nie myślałem, że zdarzy mi się go użyć – zaśmiał się, kręcąc głową. – Do tej pory sądziłem, że kobieta najlepiej wyglądać może tylko nago, a tu proszę, chyba wszystko jest możliwe.
- Nie wiesz, jak wyglądam nago – zauważyłam, upijając spory łyk. Dopiero, gdy zaplótł ręce na piersi i spojrzał na mnie wymownie, zrozumiałam, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Wbrew pozorom, nie miałam zamiaru składać żadnych propozycji.
- Słuszna uwaga – parsknął, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Czułam, jak z chwili na chwilę stawałam się coraz bardziej czerwona.
- To nie miało tak za… - przerwałam w połowie, zapowietrzając się gwałtownie, gdy usłyszałam grzmot. Nawet nie zorientowałam się, kiedy poderwałam się na równe nogi, a szklanka, trzymana w dłoniach, upadła na dywan, rozlewając swoją zawartość.
Louis stał z boku, patrząc na mnie z nieukrywanym zdziwieniem, gdy rozglądałam się wokół, szukając jakiegoś schronienia. Nie wiedzieć czemu, jego ramiona wydawały się najbezpieczniejszym rozwiązaniem, dlatego właśnie zawiesiłam spanikowany wzrok na nim. W końcu, czy to nie on powiedział, że przy nim mogę się wypłakać? Co prawda moje serce nie było złamane, jednak groził mu zawał, czy to wystarczający powód?
- Boisz się burzy? – Pokiwałam głową w odpowiedzi, a kąciki jego ust uniosły się delikatnie. – Chodź – mruknął i nie czekając na moją odpowiedź, chwycił mnie za rękę i wręcz zawlókł wzdłuż korytarza. Po chwili popchnął jedne z wielu drzwi i wprowadził mnie do środka jakiegoś pomieszczenia. Przeszliśmy przez cały pokój i dopiero po chwili rozświetliło go światło lampki nocnej, którą chłopak łaskawie postanowił zapalić. Natychmiast wyrwałam nadgarstek z jego uścisku i wpełzłam pod kołdrę, zakrywając się nią po brodę.
- Może cię przytulić? – padło pytanie, przez które wlepiłam w niego swoje spojrzenie.
- Byłabym bardzo wdzięczna – mruknęłam cicho, zastanawiając się, czy w ogóle usłyszał moje słowa. Biorąc jednak pod uwagę, że po chwili zgasił lampkę, wsunął się pod pościel i objął mnie delikatnie, jakby się bał, że zaraz się wyrwę i ucieknę. O ironio, a ja głupia wtuliłam się w jego tors. – Pachniesz mną – zaśmiał się ledwo słyszalnie.
Mijały kolejne minuty i mimo wszelkich prób, sen nie chciał przyjść. Jak na złość, ile razy myślałam, że już się uspokoiłam, pogoda ciskała kolejnym piorunem.
I zapewne sytuacja pod tytułem „nie mogę zasnąć nawet, gdy ktoś mnie przytula” trwałaby jeszcze długo, gdyby nie ciche nucenie z ust Louisa. Spojrzałam na niego w ciemności, jednak nie musiałam czekać, by po chwili usłyszeć pierwsze słowa „Fix You”. Moje oczy automatycznie powiększyły swoje rozmiary, kiedy dobiegł do mnie jego cudowny głos. Może i nie przebił oryginału, ale mimo wszystko z każdym kolejnym wersem zakochiwałam się w jego barwie. Z każdą kolejną sekundą coraz bardziej się uspakajałam i jeśli o mnie chodzi, mógłby tak śpiewać w kółko.
- Mam rozumieć, że chcesz mnie naprawić? – Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam ostatnie słowa.
- Raczej mam nadzieję, że to ty naprawisz mnie.
__
Dzień dobry! Co prawda jest 1:30, ale to nic. Ogółem, pierwszy dopisek na Bloggerze i, cholera, nie wiem, co pisać. Dlatego, cóż, powiem po prostu, że mam nadzieję, że się podoba. Tyle w temacie, dziękuję c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz