Choć teoretycznie impreza miała miejsce na dworze, większość zebranych i tak zgromadziła się w domu, głównie ze względu na bogaty wybór alkoholu w kuchni. Hucząca w uszach muzyka, dziesiątki ciał poruszających się w jej rytmie, a między nich wciśnięta ja. Uparcie starałam się wmieszać w tłum, mając nadzieję, że nie zauważy mnie Louis, który ewidentnie znajdował się gdzieś w pobliżu. Świadczyły o tym dwie rzeczy: obecność jego samochodu przed domem oraz okrzyki, rozlegające się co jakiś czas. W końcu, chyba nie na każdego wołano „Tommo”, prawda?
Nie potrafiłam tańczyć, nie wlawszy w siebie uprzednio kilku kieliszków porządnego drinka i to właśnie to skusiło mnie, by wybrać się do prowizorycznego barku. Wyjątkowo miły, i przystojny, barman podał mi Cosmopolitana, obdarzając mnie przyjaznym uśmiechem. Odwzajemniłam gest, na co chłopak zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Jeśli reagował tak na wszystkie klientki, to aż mnie dziwiło, że jeszcze stąd nie wyleciał. Oblizał wargi, zatrzymując na chwilę spojrzenie na moim dekolcie. Wywróciłam oczami i spuściłam głowę. Widok kolorowego, wysokoprocentowego napoju był znacznie ciekawszy niż patrzenie na kolegę za blatem.
Wypiłam zawartość kieliszka duszkiem, nie zwracając uwagi na ludzi, zerkających na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. Gdy tylko odłożyłam naczynie, barman podstawił pod mój nos kolejną porcję z bełkotem w stylu „na mój koszt”. Ciekawe, ile dziewczyn zaciągnął tym sposobem do męskiego kibla. Uniosłam brew i odsunęłam od siebie naczynie. Brunet zmarszczył czoło i zerknął na mnie, mrużąc oczy.
- Nie wiesz, że nie odrzuca się prezentów? – zapytał, opierając się o blat i przerzucając ścierkę przez ramię. Posłał mi kolejny uśmiech, który zapewne miał mówić „przecież wiem, że mogę mieć każdą”. Szkoda tylko, że ja nie byłam jedną z nich.
- Nie mam ochoty, słaba głowa da o sobie znać – mruknęłam, czując, jak za sprawą alkoholu moje policzki przybierają szkarłatny odcień. Naprawdę miałam słabą głowę.
- Tym lepiej – zaśmiał się, na co spiorunowałam go wzrokiem. Bez słowa podniosłam się z barowego stołka i ruszyłam na poszukiwania Brooke, którą zgubiłam z oczu już dobrą chwilę temu. Prawdę mówiąc, wolałam jej nie zostawiać samej. Wciąż pamiętałam, jak skończyła się nasza lipcowa impreza, a nie chciałam powtórki z rozrywki. Wystarczyło, że wyrzucili mnie już z jednego liceum.
Przyjaciółkę znalazłam przy basenie. Siedziała na jego krawędzi, gawędząc z kimś zawzięcie, trzymając w dłoni jakiegoś drinka i poruszając stopami w wodzie. Jak zawsze, to ona lepiej odnajdywała się w tłumie. Ja wręcz go nienawidziłam. Ścisk i przepych zdecydowanie nigdy mnie nie kręciły. Nie lubiłam znajdować się w centrum uwagi, przyciągać spojrzenia. Z Brooke było wręcz odwrotnie, ona kochała to wszystko, czego ja za wszelką cenę pragnęłam uniknąć.
Podeszłam bliżej i już miałam nachylić się w jej stronę, by poinformować ją, że prawdopodobnie zaraz zmyję się do akademika, gdy nagle silne ręce uniosły mnie w górę. Rozejrzałam się na boki, nie rozumiejąc nic z zaistniałej sytuacji. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że chłopak, który mnie podniósł, biegiem zbliżał się w stronę zbiornika wody. To chyba jakieś żarty.
Nim zdążyłam się obejrzeć, zarówno ja jak i mój napastnik, znaleźliśmy się pod taflą chlorowanej cieczy. Najszybciej jak mogłam, wynurzyłam się na powierzchnię. Wręcz zakrztusiłam się powietrzem, gdy tylko uzyskałam do niego dostęp. Dopiero po chwili uregulowałam oddech i w końcu mogłam wyraźnie spojrzeć na całą sytuację.
Niall właśnie podpływał do brzegu, nawet nie oglądając się za siebie. Nieważne, że widziałam jedynie jego plecy i tył głowy. Bez problemu mogłam sobie wyobrazić ten zadowolony z siebie uśmieszek. Wyszedł na brzeg i dopiero wtedy na mnie zerknął.
- Ellie? – zdziwienie przebrzmiewało w jego głosie. – Czego tak sterczysz w tej wodzie, wyłaź, przeziębisz się, głupia – powiedział, otrzepując mokre włosy. Podał mi rękę, aby pomóc mi się wygramolić, co, na dobrą sprawę, przyjęłam z wdzięcznością. Na tyle, na ile wdzięcznym można być wobec człowieka, który chwilę wcześniej wrzucił cię do basenu, niszcząc tym samym zarówno nową sukienkę jak i buty.
- Zabiję cię – warknęłam przez zęby, widząc, w jakim stanie był mój strój. Blondyn zmierzył mnie spojrzeniem, by po chwili odwrócić wzrok wyraźnie zmieszany. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodziło. Jeszcze raz zerknęłam na swój ubiór i dopiero po chwili zrozumiałam, w czym rzecz. Sukienka bez ramiączek nie była dobrym pomysłem. Nawet nie zauważyłam, kiedy zsunęła się lekko, ukazując spory fragment czarnego koronkowego stanika.
- Louis wie, że tu jesteś? – zapytał, gdy ja mocowałam się z błękitnym materiałem, który za nic nie chciał wrócić na swoje pierwotne miejsce.
- Nie, raczej nie. Dlaczego? – Zerknęłam na rozmówcę, natychmiast napotykając jego błękitne rozbiegane tęczówki, które po chwili omiotły mnie z góry na dół.
- Myślę, że zadowoliłby go taki widok – zaśmiał się, a ja w chwilowym szoku zaprzestałam starań z moją garderobą. Nim zdążyłam się powstrzymać, ponownie wepchnęłam Nialla do wody, nie mając ochoty dalej go oglądać. Wstałam z miejsca, po raz ostatni poprawiając strój, zdjęłam szpilki, chwyciłam je w dłonie i na bosaka skierowałam się do toalet. Musiałam odetchnąć choć przez chwilę, aby nie dać się do końca zwariować.
Gdy tylko znalazłam upragnione pomieszczenie, zamknęłam za sobą drzwi i upewniwszy się, że zamek jest przekręcony, osunęłam się na ziemię. Oparłam głowę o chłodne płytki, zamykając oczy. Niedawno tu przyszłam, a już czułam się wykończona, jakbym przebiegła co najmniej maraton. Imprezy potrafiły mnie zmęczyć w naprawdę krótkim czasie.
W ciszy, przerywanej jedynie rytmicznym dudnieniem, dobiegającym z dołu, rozmyślałam nad… Wszystkim. Nad tym, co w danym momencie robiła Brooke; może mnie szukała? Nad tym, co pomyślał o mnie Niall, gdy przeze mnie po raz kolejny wylądował w basenie. Pewnie miał mnie za sukę, słusznie zresztą. Najbardziej jednak, i to od dłuższego czasu, nawiedzała mnie myśl o tym, co na mój temat sądził Louis. Znając życie, miał mnie za skończoną panikarę, w dodatku wyjątkowo humorzastą i rozpieszczoną. Cóż, nie mogłam zaprzeczyć, nawet, gdybym chciała. Jedynie brunetka, która błąkała się gdzieś po posesji, zawsze przekonywała mnie, że tak naprawdę byłam wspaniałą osobą. Pytanie tylko, ile w tym prawdy?
Przecież wiedziałam doskonale, jak się zachowuję. Wiedziałam, jakie zdanie mieli o mnie inni, ale nie robiłam nic, żeby jakoś temu zaradzić. Szczerze, wolałam żyć jako „ta wredna” z kilkoma osobami przy boku, niż być rozchwytywana na wszelkie strony i sposoby. Każdy wiedział, że należałam do tej „elitarnej paczki”, więc to zapewniało mi respekt, do którego chyba za bardzo się przyzwyczaiłam. Zapomniałam, że nigdzie indziej nie będę traktowana jak księżniczka. Zapomniałam, że czasami powinnam zawalczyć o swoje, zamiast chować się za maską tej opanowanej i zimnej.
Wstałam gwałtownie z podłogi i natychmiast podeszłam do lustra. Wodoodporny tusz spełnił swoje zadanie, pozostając w stanie niemal idealnym, gorzej z podkładem, który tworzył nieregularne stróżki wzdłuż mojej twarzy. Właśnie w takich chwilach cieszyłam się, że moja cera była niemal idealna. Szybko przeszukałam szafki w poszukiwaniu toniku i jakichś wacików. Nie zawiodłam się na organizatorce. Wszystko, czego potrzebowałam, znalazłam w jednym miejscu, dzięki czemu pozbyłam się resztek makijażu prędzej niż przypuszczałam. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, z zadowoleniem zauważając, że przez te dwie minuty wiele się we mnie nie zmieniło. Wciąż wyglądałam tak samo źle. Chyba że to alkohol mieszał mi w głowie.
Mimo wszystko, postanowiłam, że zaryzykuję i ponownie stanę twarzą twarz z barmanem. Niechętnie, bo niechętnie, ale zbyt mocno potrzebowałam drinka, by przejmować się jego obecnością. Skoro już ustaliłam z samą sobą, że muszę porozmawiać z Louisem, nie mogłam się wycofać. Doskonale wiedziałam, że jeśli nie zabiorę się do tego w najbliższym czasie, prawdopodobnie nie zrobię tego w ogóle. Znałam siebie zbyt dobrze, zdążyłam zauważyć, jak bardzo alkohol zmieniał moje poczynania. Do czwartego kieliszka byłam po prostu bardziej otwarta. Od piątego zazwyczaj zaczynałam tracić głowę.
Wzięłam głęboki oddech i odblokowałam zamek. Nacisnęłam na klamkę i popchnęłam białe drzwi, które ustąpiły, jednak zatrzymały się w połowie, natrafiając na jakąś przeszkodę. Szybko wychyliłam głowę zza drewnianej powierzchni, by zobaczyć, w co tak właściwie uderzyłam. Odsunęłam się na kilka kroków, widząc zalanego w cztery dupy faceta, patrzącego na mnie z góry. Na oko był mniej więcej wzrostu Louisa, nieco gorzej zbudowany, choć może tracił na całokształcie w obliczu pijaństwa, kto wie.
- Przepraszam – pisnęłam niezwykle wysokim głosem, którego zupełnie się po sobie nie spodziewałam. Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem, a po chwili na jego twarzy pojawił się nikły, a zarazem niepokojący uśmiech. Starałam się wycofać, jednak uniemożliwiły mi to jego dłonie, które oplótł wokół moich nadgarstków. Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, pociągnął mnie do siebie z taką siłą, że uderzyłam w jego klatkę piersiową.
- Kochanie, jesteś dla mnie aż taka mokra – mruknął gardłowym głosem, sprawiając, że przez moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Zaciągnęłam się powietrzem, gdy jego palce powędrowały do górnej części sukienki i odgięły lekko jej materiał. Korzystając z okazji, że puścił jedną z moich rąk, wyrwałam się gwałtownie. Śledził każdy mój ruch swoimi ciemnymi tęczówkami, przeczesując jasne włosy i bezustannie zwilżając wargi. – Uparta? I dobrze, lubię zabawę w kotka i myszkę – zaśmiał się, znów zmniejszając odległość między nami.
- Zaraz zacznę krzyczeć – starałam się brzmieć w miarę pewnie, jednak moje próby skończyły się na niemrawym szepcie, który tak czy siak usłyszał.
- Nie wątpię, że będziesz – prychnął, przejeżdżając swoimi zimnymi dłońmi po moich nagich ramionach, powodując tym samym gęsią skórkę. Nachylił się w moim kierunku, na co wstrzymałam oddech. – Pode mną wszystkie krzyczą.
- Dobra, starczy – usłyszeliśmy nagle i znikąd zmaterializował się przed nami Louis we własnej osobie. Cholera, nie mógł mieć lepszego wyczucia. Odepchnął lekko faceta, który jeszcze kilka sekund wcześniej się do mnie przystawiał. Zerknął na mnie przez ramię i całą uwagę ponownie skupił na nim. – Nie wiesz, że trzeba trzymać łapy przy sobie? Pomyśl, zaciągnąłbyś ją do tego pierdolonego kibla, ona zaczęłaby piszczeć, jak myślisz, kto by na tym więcej stracił?
Nie odpowiedział, był zbyt zajęty wpatrywaniem się we mnie z nieobecnym wyrazem twarzy. Szatyn westchnął cicho i podszedł jeszcze bliżej do chłopaka z płowymi włosami. Stanął obok niego i przerzucił rękę przez jego barki. I od tej chwili oboje się na mnie gapili. Świetnie.
- Ładna, co? – zapytał Louis z delikatnym uśmiechem. Drugi z nich pokiwał głową. – Pewnie chciałbyś ją przelecieć. Albo już teraz wyobrażasz sobie, jakie to musi być uczucie, gdy jej usteczka oplatają cię w całości. – I znów przytaknięcie. – Chciałbyś, żeby krzyczała twoje imię, prawda? – Kolejna twierdząca odpowiedź. – Cóż, w takim razie mam propozycję nie do odrzucenia – uniósł kąciki ust jeszcze wyżej niż chwilę wcześniej. Już miałam się wycofywać, gdy nagle jego pięść wylądowała na brzuchu mojego napastnika. – W takim razie powinieneś uklęknąć i błagać, żeby nie poszła z tym wszystkim na policję, skończony debilu – dodał, puszczając materiał jego koszulki. Patrzyłam na całą sytuację, nie mogąc ukryć szoku. Co się właśnie stało?
Wlepiłam spojrzenie w chłopaka stojącego naprzeciwko. Wzruszył ramionami i parsknął cicho śmiechem.
- On już prawdopodobnie cię nie przeprosi – wskazał na zwijającego się na ziemi faceta. – Ale ja liczę na podziękowania – uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy.
Stałam przez chwilę, bez ruchu wpatrując się w niego bez słowa. Dolna warga zaczęła mi niebezpiecznie drżeć i wiedziałam, że zaraz się rozryczę. Szybko rozejrzałam się dookoła, szukając jakiegoś punktu wsparcia, jednak korytarz był zupełnie pusty. Opuściłam głowę, czując, jak z oczu wydostawały się pierwsze łzy. I gdy już myślałam, że czeka mnie upadek, dłoń Louisa znalazła się na wysokości mojej talii, podtrzymując mój ciężar.
- Podziękujesz później. Teraz chodź, nie chce mi się tu dłużej siedzieć – mruknął i nie czekając na moją odpowiedź, pociągnął mnie do wyjścia. Wyglądało na to, że właśnie spłacił swój dług za dwie zniszczone bluzki i telefon.
środa, 29 kwietnia 2015
wtorek, 28 kwietnia 2015
Rozdział 12.
W górną część garderoby postanowiłam zaopatrzyć się w pierwszym lepszym sklepie, by nie paradować do stolicy w poplamionej koszuli. Wstąpiłyśmy do jakiegoś butiku, przeglądnęłyśmy kilka półek tylko po to, żebym na koniec zdecydowała się na najzwyklejszą bokserkę. Brooke zmusiła mnie do zakupu ciemnego sweterka, który jej zdaniem fantastycznie komponował się z bluzką. Doprawdy fantastycznie, jak czarny z białym, bardziej typowo się nie dało, jednak przekonał mnie do tego argument, że kontrast, który ów strój przedstawiał, idealnie odzwierciedlał mój zmienny charakter. Nie wiedzieć czemu, miałam wrażenie, że moja przyjaciółka pragnęła mi zobrazować, jak bardzo bipolarna byłam. Oraz moją relację z Louisem; w końcu przeciwieństwa się przyciągają, tak? Jej zdaniem bowiem nie powinnam na niego krzyczeć, obrażać się i jeszcze dodatkowo go przeprosić za to, jak moja wredota potrafiła wszystko spieprzyć. Raz za razem miałam ochotę wysyczeć jej w twarz, jak zachował się tydzień wcześniej. Może w końcu straciłby w jej oczach?
Wsłuchiwałam się w kolejny monolog brunetki, a właściwie udawałam zainteresowaną jej słowami, podczas przechadzania się między sklepowymi półkami. Nie byłam pewna, który to już lokal, jaki odwiedziłyśmy w ciągu ostatnich dwóch godzin; przestałam liczyć w okolicach szóstego. Brooke kupowała wszystko, co wpadło jej w oko, czego nie można było powiedzieć o mnie. Przyglądałam się jej poczynaniom zmęczonym wzrokiem, marząc jedynie, by znaleźć się z powrotem w pokoju, zaszyć pod kołdrą i iść spać. Niestety, moja przyjaciółka miała inne plany.
- Słuchasz mnie? – pstryknęła tuż przed moją twarzą, sprawiając, że na dobre porzuciłam tworzący się w mojej głowie plan ucieczki. Spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami, co skwitowała dezaprobatą wymalowaną w jej zmrużonych oczach. – Elizabeth Jennifer Charlotte Blurr… strasznie długie masz te imiona. Ale nie o to chodzi, do cholery. Produkuję się, żeby cię poinformować, że planuję zostać w Londynie do jutra, a ty mnie tak po prostu olewasz? – zaplotła ręce na piersi, kręcąc głową z udawanym niedowierzaniem. Obie wiedziałyśmy, że bardzo często miałam gdzieś, co do mnie mówiła.
- Jak to do jutra? A co z autobusem o dwudziestej i planem „pójdę na imprezę do Mike’a”?
- Tak się składa, że moja koleżanka również organizuje imprezę, typowe „pool party” – zakreśliła cudzysłów w powietrzu. – Mieszka na przedmieściach, więc stwierdziłam, że skoro mam okazję, to czemu przy okazji się z nią nie spotkać? – zaćwierkała, na co ja westchnęłam głęboko i przewróciłam oczami.
- A teraz na poważnie, chciałaś do niej iść, nie miałaś noclegu, więc uznałaś, że skoro i tak będziesz w Londynie, to możesz zajrzeć również do mnie z nadzieją, że w razie wu cię przenocuję. Mam rację?
Brunetka przygryzła wargi, spuściła głowę i oblewając się głębokim rumieńcem, zaczęła przeglądać kolejne rzeczy na wieszakach, nucąc pod nosem jakąś melodię. Oto kolejne oblicze – Brooke mistrzyni intrygi.
- Jesteś wredną suką – mruknęłam, chwytając w dłonie jedną z wielu kolorowych sukienek, rozwieszonych niemal w każdym kącie sklepu. Przeceny, przeceny, przeceny!
- Ty również, to dlatego się przyjaźnimy, zapomniałaś? – Wyrzuciła ręce w górę, co spotkało się jedynie z moim środkowym palcem wystawionym w jej kierunku. – Bardzo ładne potwierdzenie. Kiedy robiłaś manikiur? – Chwyciła moją dłoń, przyglądając się dokładnie paznokciom.
- Jakiś tydzień temu, nie wiem. Znalazłam jakiś salon, stwierdziłam, że nie zaszkodzi zajrzeć, tak jakoś wyszło – wzruszyłam ramionami, wprawiając moją towarzyszkę w chwilową konsternację. Przeszłam między kilkoma półkami, wciąż szukając czegoś dla siebie, podczas gdy ona najwyraźniej nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, uparcie nad czymś myśląc. W końcu klasnęła w dłonie, wypuszczając przy okazji koszyk z rąk. Plastik zderzył się z ziemią, zwracając tym samym uwagę kilku osób, jednak Brooke niczym idealna zakupoholiczka udawała do głębi zawstydzoną swoim zachowaniem i prędko schyliła się, aby pozbierać porozrzucane ubrania.
- Zrobimy tak – zaczęła, podchodząc do mnie, gdy tylko uporała się ze sprzątaniem. – Ty weźmiesz tą sukienkę, bo na pierwszy rzut oka mogę zauważyć, że będzie na tobie świetnie leżała, wejdziemy jeszcze do dwóch sklepów, bo obie potrzebujemy butów, a potem zaprowadzisz mnie do tej swojej kosmetyczki. Zrobimy się na bóstwo i wieczorem wyciągam cię na imprezę. Sprzeciwów nie przyjmuję.
Odwróciła się na pięcie i nie dając mi nawet dojść do słowa, po prostu odeszła w drugą stronę. Stałam przez chwilę w miejscu, próbując przetworzyć wszystkie informacje. Wyglądało na to, że czy chciałam, czy nie, miałam plany na wieczór. Plany, które wcale mi nie odpowiadały, jednak wolałam nie kłócić się z brunetką. Moja przegrana była zbyt oczywista i zupełnie niewarta marnowania śliny na jakiekolwiek negocjacje. I tak zrobiłaby, co chciała, zawsze tak było.
Przymierzyłam niebieską sukienkę, ze zdziwieniem odkrywając, że Brooke miała rację, naprawdę leżała na mnie dobrze, co raczej zbyt często się nie zdarzało. Był to główny powód, dla którego zazwyczaj chodziłam w spodniach. Podeszłam do kasy w celu zapłaty za zakupy i z koleżanką u boku opuściłam sklep. Bez przerwy trajkotała o pierdołach, które zupełnie mnie nie obchodziły. Wychwyciłam jedynie „będzie świetnie” i „znajdziemy ci kogoś na pocieszenie”. Jeżeli chodziło jej o Louisa, a na pewno tak było, nie znałam przyczyny, dla której trzeba by mnie pocieszać. Nie odczuwałam żadnej straty. Nie mogłam, ledwo go znałam, więc czemu w ogóle miałabym się przejąć nagłą utratą kontaktów? Przysparzał mi jedynie masę zmartwień i kłopotów, dlaczego powinnam się więc nim przejmować? Inaczej, dlaczego więc się nim przejmowałam? Dziwna sprawa.
Tak, jak było w planach, obskoczyłyśmy jeszcze dwa sklepy. Wybrałam jedne z wielu mierzonych przeze mnie szpilek i w końcu, obładowane torbami, mogłyśmy wracać do akademika. Miałam szczerą nadzieję, że nie zastaniemy żadnej z moich współlokatorek, a tym bardziej ich kolegów. Planowałam jedynie odłożyć zakupy i wyjść do wybłaganej przez Brooke kosmetyczki. Przejmowała się tą imprezą bardziej niż swoją osiemnastką, a myślałam, że to niemożliwe.
Salon mieścił się niedaleko kawiarni, którą określałam mianem „mojej”. Poleciła mi ją Rose przy jednej z porannych herbat i tak naprawdę tylko dlatego postanowiłam sprawdzić, co mieli do zaoferowania. Nie przeliczyłam się, bazując na opinii znajomej kelnerki; uprzejma, wykwalifikowana obsługa, niewygórowane ceny i lokalizacja na uboczu, zapewniająca niemalże kompletny brak kolejek to połączenie wręcz idealne.
W okolicach godziny osiemnastej z uśmiechem na ustach i brunetką u boku przekroczyłam próg budynku. Delikatny beż na ścianach, gdzieniegdzie zmieszany z pudrowym różem, rudawe panele, białe drzwi i okna przystrojone jasnymi zasłonami, kwiaty magnolii w wysokich, drewnianych wazonach, unoszący się w powietrzy kwiecisty zapach oraz relaksacyjna muzyka, cicho grająca w tle to zestaw wręcz idealny na perfekcyjne popołudnie. Najwyraźniej nie tylko mnie urzekało to miejsce; chyba jeszcze nigdy nie widziałam, by Brooke okazywała wobec czegoś aż taki zachwyt. No, może raz, kiedy na wycieczce, na jednej z ulic Manchesteru dostrzegła Emmę Watson. Wciąż pamiętam jej rozdziawione usta i jąkanie przy każdym słowie. Skończyło się na tym, że musiałam za nią poprosić o zdjęcie i autograf. Ona zajęła się piszczeniem.
W każdym razie, od razu doskoczyły do nas dwie, wyszczerzone od ucha do ucha blondynki, pytając, co mogą dla nas zrobić. Moja przyjaciółka przejęła inicjatywę, z niespotykanym zapałem wymieniając kolejne zabiegi. Przyznam szczerze, o większości z nich w życiu nie słyszałam.
Zostałam zaciągnięta do szatni, gdzie wręczono mi ręcznik i puchaty szlafrok. Po usłyszeniu wyraźnego, nieznoszącego sprzeciwu „przebierz się”, postanowiłam nie protestować i grzecznie wykonać polecenie. Związałam włosy w koka i po kilku minutach dołączyłam do mojej przyjaciółki w holu. Była ubrana identycznie jak ja i jeśli wyglądałam równie idiotycznie, to wolałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Nie minęło wiele czasu, gdy zawlekli mnie na mycie włosów, czego zdecydowanie nie przyjęłam z entuzjazmem. Nienawidziłam, gdy ktoś bawił się lub ogólnie ruszał, grzebał przy moich kudłach. Choć nie miałam pojęcia, jak powinnam o nie dbać, od zawsze preferowałam robić to samodzielnie. Marnie, bo marnie, ale samodzielnie. Wyjątkiem było ścinanie końcówek co dwa miesiące, ale to całkiem inna bajka.
Z ręcznikiem na mokrej głowie i klapkami na nogach skierowali mnie do następnego pomieszczenia, tym razem na oczyszczanie twarzy. Wtedy też koleżanka poinformowała mnie o pozostałych kilku, w sumie, kilkunastu zabiegach, które na mnie czekały. Zapowiadały się cholernie długie dwie godziny…
Z salonu wyszłyśmy niedługo po dwudziestej i gdyby nie moja interwencja, siedziałybyśmy tam jeszcze dłużej. Londyńskie ulice o tej porze wręcz tętniły życiem, szczególnie, że był to piątkowy wieczór. Z tego, co pamiętałam, wynikało, że w telewizji transmitują jakiś nadzwyczaj ważny mecz, dlatego tłumy kibiców licznie gromadziły się w barach i innych lokalach zaopatrzonych w kablówkę i alkohol.
Gdy w końcu dotarłyśmy do akademika, przywitały nas krzyki i gwizdy. Najwyraźniej piłka nożna obchodziła znacznie większe grono niż mi się zdawało. Śpiewy i tańce miałyśmy na dziedzińcu, czy naprawdę było konieczne przenoszenie się gdzie indziej? Czy naprawdę nie miałam prawa się wyspać?
Moja dłoń tkwiła w żelaznym uścisku, którego choćbym nie wiem jak próbowała, nie byłam w stanie odrzucić. Mimo swojej drobnej budowy, Brooke wbrew pozorom miała strasznie dużo siły, o czym przekonać mógł się każdy, kto spróbowałby choćby dotknąć jej butów za czterysta funtów.
Po zaciągnięciu mnie do pokoju, zarządziła, że czas na „przemianę”. Makijaż i fryzury miałyśmy gotowe, pozostała jedynie kwestia stroju. Niebieska sukienka leżała na mnie tak samo dobrze jak w sklepie, buty były tak samo wygodne, a kopertówka wciąż pasowała do reszty stroju. Z tego wynikało, że mimo tony różnych kosmetyków na twarzy, wciąż miałam te same poglądy, co zdecydowanie mnie cieszyło.
- Gotowa? – dotarło do mnie zza drzwi łazienki.
- Już idę – mruknęłam pod nosem, zbierając resztę swoich rzeczy, pryskając perfumami naokoło i po raz ostatni przeglądając się w lustrze. Wzięłam głęboki oddech i w końcu wyszłam z pomieszczenia. Rozległ się przeciągły gwizd, a po chwili dostałam nieme, gestykulacyjne polecenie obrotu. Wykonałam je bez większych problemów, choć nie ukrywam, lekko się zachwiałam. Chyba zapomniałam, jak się chodziło na szpilkach.
- Nie przyniesiesz mi wstydu, czyli możemy jechać – poklepała mnie po ramieniu, na co wywróciłam oczami. Znów to samo – ona mnie obraża, ja przyjmuję krytykę na klatę niczym posłuszny błazen. Właśnie na tym opierała się nasza przyjaźń. Wyzwiska, obelgi i kłótnie były tutaj na porządku dziennym.
Taksówka podjechała pod budynek bursy i zahamowała z piskiem opon. Szybko władowałyśmy się do środka pod uważnym spojrzeniem kierowcy. Niezbyt subtelnie, ale cóż, jakoś musiałyśmy dać radę.
Brooke wyciągnęła z torebki jakiś świstek i podała go mężczyźnie z przodu, który potwierdził skinieniem głowy. Ruszyliśmy gwałtownie, przez co natychmiast wbiło nas w siedzenia. Nie było co prawda porównania do jazdy z Louisem, tu na liczniku pojawiało się maksymalnie dziewięćdziesiąt, podczas gdy on bez problemu dobijał do stu pięćdziesięciu. Dlaczego w takim razie z nim czułam się bezpieczniej niż na tylnej kanapie tej cholernej Toyoty?
Droga nie trwała długo, zaledwie jakieś pięć minut, za co w myślach dziękowałam Bogu. Nigdy nie chciałam zginąć w taksówce u boku obleśnego kierowcy. Opuściłyśmy pojazd, podziękowałyśmy za podwózkę i brunetka wręczyła mężczyźnie odpowiednią kwotę. Po chwili wyprostowała się i rozejrzała się wokół z nieukrywanym zachwytem.
Krzyki, głośna muzyka, fantastycznie oświetlony ogród i dziesiątki samochodów na podjeździe. Typowe przyjęcie bogatych dzieciaków, gdy rodziców nie było w domu. Westchnęłam głęboko, ruszając przez podwórze.
Lawirowałam między kolejnymi furami, nie zwracając na nie szczególnej uwagi. Ferrari, Porsche, Lamborghini, znowu Porsche, Lexus, kolejne Ferrari i… Co tu, do chuja, robił pieprzony Mustang Shelby?
Wsłuchiwałam się w kolejny monolog brunetki, a właściwie udawałam zainteresowaną jej słowami, podczas przechadzania się między sklepowymi półkami. Nie byłam pewna, który to już lokal, jaki odwiedziłyśmy w ciągu ostatnich dwóch godzin; przestałam liczyć w okolicach szóstego. Brooke kupowała wszystko, co wpadło jej w oko, czego nie można było powiedzieć o mnie. Przyglądałam się jej poczynaniom zmęczonym wzrokiem, marząc jedynie, by znaleźć się z powrotem w pokoju, zaszyć pod kołdrą i iść spać. Niestety, moja przyjaciółka miała inne plany.
- Słuchasz mnie? – pstryknęła tuż przed moją twarzą, sprawiając, że na dobre porzuciłam tworzący się w mojej głowie plan ucieczki. Spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami, co skwitowała dezaprobatą wymalowaną w jej zmrużonych oczach. – Elizabeth Jennifer Charlotte Blurr… strasznie długie masz te imiona. Ale nie o to chodzi, do cholery. Produkuję się, żeby cię poinformować, że planuję zostać w Londynie do jutra, a ty mnie tak po prostu olewasz? – zaplotła ręce na piersi, kręcąc głową z udawanym niedowierzaniem. Obie wiedziałyśmy, że bardzo często miałam gdzieś, co do mnie mówiła.
- Jak to do jutra? A co z autobusem o dwudziestej i planem „pójdę na imprezę do Mike’a”?
- Tak się składa, że moja koleżanka również organizuje imprezę, typowe „pool party” – zakreśliła cudzysłów w powietrzu. – Mieszka na przedmieściach, więc stwierdziłam, że skoro mam okazję, to czemu przy okazji się z nią nie spotkać? – zaćwierkała, na co ja westchnęłam głęboko i przewróciłam oczami.
- A teraz na poważnie, chciałaś do niej iść, nie miałaś noclegu, więc uznałaś, że skoro i tak będziesz w Londynie, to możesz zajrzeć również do mnie z nadzieją, że w razie wu cię przenocuję. Mam rację?
Brunetka przygryzła wargi, spuściła głowę i oblewając się głębokim rumieńcem, zaczęła przeglądać kolejne rzeczy na wieszakach, nucąc pod nosem jakąś melodię. Oto kolejne oblicze – Brooke mistrzyni intrygi.
- Jesteś wredną suką – mruknęłam, chwytając w dłonie jedną z wielu kolorowych sukienek, rozwieszonych niemal w każdym kącie sklepu. Przeceny, przeceny, przeceny!
- Ty również, to dlatego się przyjaźnimy, zapomniałaś? – Wyrzuciła ręce w górę, co spotkało się jedynie z moim środkowym palcem wystawionym w jej kierunku. – Bardzo ładne potwierdzenie. Kiedy robiłaś manikiur? – Chwyciła moją dłoń, przyglądając się dokładnie paznokciom.
- Jakiś tydzień temu, nie wiem. Znalazłam jakiś salon, stwierdziłam, że nie zaszkodzi zajrzeć, tak jakoś wyszło – wzruszyłam ramionami, wprawiając moją towarzyszkę w chwilową konsternację. Przeszłam między kilkoma półkami, wciąż szukając czegoś dla siebie, podczas gdy ona najwyraźniej nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, uparcie nad czymś myśląc. W końcu klasnęła w dłonie, wypuszczając przy okazji koszyk z rąk. Plastik zderzył się z ziemią, zwracając tym samym uwagę kilku osób, jednak Brooke niczym idealna zakupoholiczka udawała do głębi zawstydzoną swoim zachowaniem i prędko schyliła się, aby pozbierać porozrzucane ubrania.
- Zrobimy tak – zaczęła, podchodząc do mnie, gdy tylko uporała się ze sprzątaniem. – Ty weźmiesz tą sukienkę, bo na pierwszy rzut oka mogę zauważyć, że będzie na tobie świetnie leżała, wejdziemy jeszcze do dwóch sklepów, bo obie potrzebujemy butów, a potem zaprowadzisz mnie do tej swojej kosmetyczki. Zrobimy się na bóstwo i wieczorem wyciągam cię na imprezę. Sprzeciwów nie przyjmuję.
Odwróciła się na pięcie i nie dając mi nawet dojść do słowa, po prostu odeszła w drugą stronę. Stałam przez chwilę w miejscu, próbując przetworzyć wszystkie informacje. Wyglądało na to, że czy chciałam, czy nie, miałam plany na wieczór. Plany, które wcale mi nie odpowiadały, jednak wolałam nie kłócić się z brunetką. Moja przegrana była zbyt oczywista i zupełnie niewarta marnowania śliny na jakiekolwiek negocjacje. I tak zrobiłaby, co chciała, zawsze tak było.
Przymierzyłam niebieską sukienkę, ze zdziwieniem odkrywając, że Brooke miała rację, naprawdę leżała na mnie dobrze, co raczej zbyt często się nie zdarzało. Był to główny powód, dla którego zazwyczaj chodziłam w spodniach. Podeszłam do kasy w celu zapłaty za zakupy i z koleżanką u boku opuściłam sklep. Bez przerwy trajkotała o pierdołach, które zupełnie mnie nie obchodziły. Wychwyciłam jedynie „będzie świetnie” i „znajdziemy ci kogoś na pocieszenie”. Jeżeli chodziło jej o Louisa, a na pewno tak było, nie znałam przyczyny, dla której trzeba by mnie pocieszać. Nie odczuwałam żadnej straty. Nie mogłam, ledwo go znałam, więc czemu w ogóle miałabym się przejąć nagłą utratą kontaktów? Przysparzał mi jedynie masę zmartwień i kłopotów, dlaczego powinnam się więc nim przejmować? Inaczej, dlaczego więc się nim przejmowałam? Dziwna sprawa.
Tak, jak było w planach, obskoczyłyśmy jeszcze dwa sklepy. Wybrałam jedne z wielu mierzonych przeze mnie szpilek i w końcu, obładowane torbami, mogłyśmy wracać do akademika. Miałam szczerą nadzieję, że nie zastaniemy żadnej z moich współlokatorek, a tym bardziej ich kolegów. Planowałam jedynie odłożyć zakupy i wyjść do wybłaganej przez Brooke kosmetyczki. Przejmowała się tą imprezą bardziej niż swoją osiemnastką, a myślałam, że to niemożliwe.
Salon mieścił się niedaleko kawiarni, którą określałam mianem „mojej”. Poleciła mi ją Rose przy jednej z porannych herbat i tak naprawdę tylko dlatego postanowiłam sprawdzić, co mieli do zaoferowania. Nie przeliczyłam się, bazując na opinii znajomej kelnerki; uprzejma, wykwalifikowana obsługa, niewygórowane ceny i lokalizacja na uboczu, zapewniająca niemalże kompletny brak kolejek to połączenie wręcz idealne.
W okolicach godziny osiemnastej z uśmiechem na ustach i brunetką u boku przekroczyłam próg budynku. Delikatny beż na ścianach, gdzieniegdzie zmieszany z pudrowym różem, rudawe panele, białe drzwi i okna przystrojone jasnymi zasłonami, kwiaty magnolii w wysokich, drewnianych wazonach, unoszący się w powietrzy kwiecisty zapach oraz relaksacyjna muzyka, cicho grająca w tle to zestaw wręcz idealny na perfekcyjne popołudnie. Najwyraźniej nie tylko mnie urzekało to miejsce; chyba jeszcze nigdy nie widziałam, by Brooke okazywała wobec czegoś aż taki zachwyt. No, może raz, kiedy na wycieczce, na jednej z ulic Manchesteru dostrzegła Emmę Watson. Wciąż pamiętam jej rozdziawione usta i jąkanie przy każdym słowie. Skończyło się na tym, że musiałam za nią poprosić o zdjęcie i autograf. Ona zajęła się piszczeniem.
W każdym razie, od razu doskoczyły do nas dwie, wyszczerzone od ucha do ucha blondynki, pytając, co mogą dla nas zrobić. Moja przyjaciółka przejęła inicjatywę, z niespotykanym zapałem wymieniając kolejne zabiegi. Przyznam szczerze, o większości z nich w życiu nie słyszałam.
Zostałam zaciągnięta do szatni, gdzie wręczono mi ręcznik i puchaty szlafrok. Po usłyszeniu wyraźnego, nieznoszącego sprzeciwu „przebierz się”, postanowiłam nie protestować i grzecznie wykonać polecenie. Związałam włosy w koka i po kilku minutach dołączyłam do mojej przyjaciółki w holu. Była ubrana identycznie jak ja i jeśli wyglądałam równie idiotycznie, to wolałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Nie minęło wiele czasu, gdy zawlekli mnie na mycie włosów, czego zdecydowanie nie przyjęłam z entuzjazmem. Nienawidziłam, gdy ktoś bawił się lub ogólnie ruszał, grzebał przy moich kudłach. Choć nie miałam pojęcia, jak powinnam o nie dbać, od zawsze preferowałam robić to samodzielnie. Marnie, bo marnie, ale samodzielnie. Wyjątkiem było ścinanie końcówek co dwa miesiące, ale to całkiem inna bajka.
Z ręcznikiem na mokrej głowie i klapkami na nogach skierowali mnie do następnego pomieszczenia, tym razem na oczyszczanie twarzy. Wtedy też koleżanka poinformowała mnie o pozostałych kilku, w sumie, kilkunastu zabiegach, które na mnie czekały. Zapowiadały się cholernie długie dwie godziny…
Z salonu wyszłyśmy niedługo po dwudziestej i gdyby nie moja interwencja, siedziałybyśmy tam jeszcze dłużej. Londyńskie ulice o tej porze wręcz tętniły życiem, szczególnie, że był to piątkowy wieczór. Z tego, co pamiętałam, wynikało, że w telewizji transmitują jakiś nadzwyczaj ważny mecz, dlatego tłumy kibiców licznie gromadziły się w barach i innych lokalach zaopatrzonych w kablówkę i alkohol.
Gdy w końcu dotarłyśmy do akademika, przywitały nas krzyki i gwizdy. Najwyraźniej piłka nożna obchodziła znacznie większe grono niż mi się zdawało. Śpiewy i tańce miałyśmy na dziedzińcu, czy naprawdę było konieczne przenoszenie się gdzie indziej? Czy naprawdę nie miałam prawa się wyspać?
Moja dłoń tkwiła w żelaznym uścisku, którego choćbym nie wiem jak próbowała, nie byłam w stanie odrzucić. Mimo swojej drobnej budowy, Brooke wbrew pozorom miała strasznie dużo siły, o czym przekonać mógł się każdy, kto spróbowałby choćby dotknąć jej butów za czterysta funtów.
Po zaciągnięciu mnie do pokoju, zarządziła, że czas na „przemianę”. Makijaż i fryzury miałyśmy gotowe, pozostała jedynie kwestia stroju. Niebieska sukienka leżała na mnie tak samo dobrze jak w sklepie, buty były tak samo wygodne, a kopertówka wciąż pasowała do reszty stroju. Z tego wynikało, że mimo tony różnych kosmetyków na twarzy, wciąż miałam te same poglądy, co zdecydowanie mnie cieszyło.
- Gotowa? – dotarło do mnie zza drzwi łazienki.
- Już idę – mruknęłam pod nosem, zbierając resztę swoich rzeczy, pryskając perfumami naokoło i po raz ostatni przeglądając się w lustrze. Wzięłam głęboki oddech i w końcu wyszłam z pomieszczenia. Rozległ się przeciągły gwizd, a po chwili dostałam nieme, gestykulacyjne polecenie obrotu. Wykonałam je bez większych problemów, choć nie ukrywam, lekko się zachwiałam. Chyba zapomniałam, jak się chodziło na szpilkach.
- Nie przyniesiesz mi wstydu, czyli możemy jechać – poklepała mnie po ramieniu, na co wywróciłam oczami. Znów to samo – ona mnie obraża, ja przyjmuję krytykę na klatę niczym posłuszny błazen. Właśnie na tym opierała się nasza przyjaźń. Wyzwiska, obelgi i kłótnie były tutaj na porządku dziennym.
Taksówka podjechała pod budynek bursy i zahamowała z piskiem opon. Szybko władowałyśmy się do środka pod uważnym spojrzeniem kierowcy. Niezbyt subtelnie, ale cóż, jakoś musiałyśmy dać radę.
Brooke wyciągnęła z torebki jakiś świstek i podała go mężczyźnie z przodu, który potwierdził skinieniem głowy. Ruszyliśmy gwałtownie, przez co natychmiast wbiło nas w siedzenia. Nie było co prawda porównania do jazdy z Louisem, tu na liczniku pojawiało się maksymalnie dziewięćdziesiąt, podczas gdy on bez problemu dobijał do stu pięćdziesięciu. Dlaczego w takim razie z nim czułam się bezpieczniej niż na tylnej kanapie tej cholernej Toyoty?
Droga nie trwała długo, zaledwie jakieś pięć minut, za co w myślach dziękowałam Bogu. Nigdy nie chciałam zginąć w taksówce u boku obleśnego kierowcy. Opuściłyśmy pojazd, podziękowałyśmy za podwózkę i brunetka wręczyła mężczyźnie odpowiednią kwotę. Po chwili wyprostowała się i rozejrzała się wokół z nieukrywanym zachwytem.
Krzyki, głośna muzyka, fantastycznie oświetlony ogród i dziesiątki samochodów na podjeździe. Typowe przyjęcie bogatych dzieciaków, gdy rodziców nie było w domu. Westchnęłam głęboko, ruszając przez podwórze.
Lawirowałam między kolejnymi furami, nie zwracając na nie szczególnej uwagi. Ferrari, Porsche, Lamborghini, znowu Porsche, Lexus, kolejne Ferrari i… Co tu, do chuja, robił pieprzony Mustang Shelby?
czwartek, 23 kwietnia 2015
Rozdział 11.
Tydzień dłużył się w nieskończoność. Zostało tylko kilka dni wakacji, a ja popadłam w kompletną monotonię. Rutyna pochłonęła mnie do tego stopnia, że wszystkie czynności zaczęłam wykonywać automatycznie. Wstawałam, kierowałam się do łazienki, wracałam do pokoju, zgarniałam torbę wraz z całą jej zawartością, czyli książką, telefonem, słuchawkami i portfelem, i bez pośpiechu wychodziłam z budynku. Przytulna kawiarenka co dzień witała mnie cudownym zapachem wanilii i piernika. Kelnerka w fioletowej spódniczce, która jak się okazało, miała na imię Rose, uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Obsługiwała mnie każdego poranka i wyglądało na to, że zdążyła sobie już zakodować, że przepadam za zieloną herbatą.
Książka na kolanach nie potrafiła zająć moich myśli, które wciąż krążyły wokół zdarzeń z poprzedniego tygodnia. Niecałe dwa dni wpłynęły na moje postrzeganie świata bardziej niż wyrzucenie ze szkoły. Coraz bardziej żałowałam przeprowadzki. Szczerze, bałam się, co będzie dalej. Starałam się unikać Louisa, Nialla, a nawet własnych współlokatorek, jednak to zadanie prawdopodobnie wykraczało poza moje możliwości. Nie było doby, w której nie natknęłabym się na któreś z nich. Najczęściej na całą piątkę na raz.
Zastanawiałam się, jak przetrwam rok. Z tego, co udało mi się wybadać, wychodziło na to, że byłam w klasie z Amy i Mary. Zupełnie, jakby nie wystarczały mi ich krzywe spojrzenia rzucane w moją stronę, gdy tylko znalazłyśmy się w jednym pomieszczeniu. Nie, los chciał mi wpieprzyć jeszcze bardziej.
Nikki postanowiła wybrać inny profil, za co miałam ochotę ją udusić. Była jedyną osobą, która mnie tolerowała. Jako jedyna również wiedziała, co się stało i wyglądało na to, że rozumiała, dlaczego nie wyrażałam szczególnej ochoty na przebywanie w ich towarzystwie.
Spojrzałam na zegarek, z zaskoczeniem odkrywając, że zbliżała się dwunasta. W normalnych okolicznościach zapewne bym się tym nie przejęła, jednak tak się złożyło, że Brooke uparła się, żeby przyjechać do mnie z wizytą. Koniecznie chciała zobaczyć, jak wygląda akademik i rozejrzeć się nieco po Londynie. Co prawda nie byłam najlepszym przewodnikiem, ale mimo wszystko, miałam nadzieję, że tym razem nie zgubię drogi powrotnej.
Wyszłam z kawiarenki, posyłając Rose najszczerszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Z „Strawberry Swing” w słuchawkach przemierzałam kolejne ulice, chcąc jak najszybciej trafić na główny dziedziniec. Biorąc pod uwagę, jak punktualna była moja przyjaciółka, nie musiałam się spieszyć. Jeśli umówiłam się z nią pod fontanną w południe, ze swoją orientacją w terenie i jasną umiejętnością odczytywania godziny na tarczy zegara, powinna się tam pojawić w okolicach wpół do pierwszej.
Szybko pokonałam plac, hol i kilka korytarzy. Przystanęłam na chwilę przed drzwiami pokoju, słysząc wewnątrz jakieś rozmowy. Przymknęłam oczy, wiedząc, że w środku zastanę całą pięcioosobową ekipę. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam na klamkę.
- Przepraszałem trzy razy! – natychmiast dotarł do mnie wzburzony głos Louisa. Chłopak stał na środku, przeczesując włosy ręką i rozglądając się po swoich znajomych, którzy z kolei swoje spojrzenia utkwili we mnie.
Spuściłam głowę, ominęłam Louisa i podeszłam do swojej szafy. Szybko wyciągnęłam z niej rzeczy na zmianę i udałam się do łazienki, nie chcąc nawet zerkać na pozostałych. Zamknęłam za sobą drzwi, rzuciłam ubrania na jedną z szafek i odkręciłam wodę pod prysznicem. Czekając, aż temperatura się ureguluje, oparłam dłonie na umywalce i wzięłam kilka głębokich oddechów. Bałam się przebywać w ich towarzystwie. Za każdym razem reagowałam podobnie, musiałam się uspokajać po każdym spotkaniu.
Szybko uporałam się z toaletą, nałożyłam niewielką ilość makijażu, głównie po to, by ukryć wory pod oczami, po czym wyszłam z łazienki. Starając się nie przejmować obecnością innych, odniosłam rzeczy do swojego kąta i od razu opuściłam pomieszczenie, zgarniając po drodze torebkę.
Najszybciej jak potrafiłam, przemierzyłam cały korytarz i skręciłam w jedno z bocznych rozgałęzień, kierując się wprost do jednego z wielu wyjść z budynku. Fontanna przy dziedzińcu jak zawsze oblegana była przez masę ludzi, jednak wśród nich nie zauważyłam Brooke. Przewróciłam oczami, zauważając, że wpół do pierwszej minęło kilkanaście minut temu.
Przysiadłam na jednej z kamiennych ławek, nasuwając na nos okulary przeciwsłoneczne i wyciągając książkę. Postanowiłam wyjątkowo odpuścić sobie muzykę; wolałam słyszeć, gdyby moja przyjaciółka w roztargnieniu zaczęła wykrzykiwać moje imię, nie mogąc mnie znaleźć. Tak, w jej przypadku było to bardziej niż prawdopodobne.
Książka w końcu mnie wciągnęła. Po kilku podejściach, nareszcie się do niej przekonałam i zapewne gdyby nie osoba, która zaczęła się bawić moim kucykiem, nie oderwałabym się od niej zbyt szybko. Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam powoli, spodziewając się, kogo zobaczę.
- Nic się nie zmieniło, wciąż wolisz książki od ludzi – prychnęła, okrążając ławkę i siadając obok mnie.
- A ty wciąż nie znasz się na zegarku – pokręciłam głową z dezaprobatą, a ta spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie moja wina, że te dwie wskazówki są takie podobne – warknęła, po czym zamknęła mnie w szczelnym uścisku, który natychmiast odwzajemniłam. Nawet nie wiedziałam, że tak za nią tęskniłam, dopóki nie pojawiła się w pobliżu. – Wyglądasz jakoś inaczej – stwierdziła, odsuwając się ode mnie na długość ramion i taksując mnie wzrokiem. Zrobiłam to samo, z przerażeniem zauważając, że schudła jeszcze bardziej. Znów utrwaliła kolor swoich idealnie ściętych włosów, podkreśliła swoje niezwykle jasne oczy ciemną kredką, na ustach pojawiła się bordowa szminka. Typowa Brooke, chociaż nie musiała robić nic, by wyglądać dobrze, robiła wszystko i to w sporym nadmiarze.
- Za to ty nie zmieniłaś się ani trochę – zaśmiałam się, wstając z miejsca. – Biorąc pod uwagę, że o ósmej masz autobus powrotny, mamy siedem godzin na obejście terenu kampusu i wszystkich sklepów, do jakich miałaś zamiar wejść, bo nie wmówisz mi, że przyjechałaś zwiedzać – powiedziałam, a dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie w ciszy, najwyraźniej przetwarzając moje słowa.
- Jestem aż tak przewidywalna? – zapytała, a ja posłałam jej kolejny uśmiech.
- Po prostu znam cię za dobrze – burknęłam, ciągnąc ją za sobą wzdłuż chodnika. Na terenie akademika nie było zbyt wiele do pokazania. Szybko obskoczyłyśmy dziedziniec i pobliski park, po czym skierowałyśmy się do kawiarenki, w której spędzałam poranki. Zaplanowałyśmy kawę, a zaraz po niej wizyty w co najmniej połowie londyńskich sklepów. Spędzanie czasu z Brooke miało kilka minusów, a jednym z nich były nieuniknione odciski.
Rozmowa, a właściwie monolog brunetki mógł trwać godzinami, jednak przez to, że ograniczał nas czas, postanowiłam nieco skrócić jej słowotok i niemal siłą wyciągnąć ją z kawiarni. Z kubkami w rękach wyszłyśmy na zewnątrz i natychmiast skierowałyśmy się na przystanek. Wsiadłyśmy do pierwszego lepszego czerwonego autobusu, który zmierzał do centrum. Przyjaciółka uparła się, aby usiąść na wyższym piętrze, na co przystałam z wyraźną niechęcią. Doskwierał mi problem zwany lękiem wysokości, który w połączeniu z dużą prędkością nasilał się jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
- Właściwie, co z tym chłopakiem? – zapytała w pewnym momencie, zwracając tym samym moją uwagę. Spojrzałam na nią spod zmarszczonych brwi, nie do końca widząc sens w jej pytaniu. – No ten, z którym gadałam, wydawał się uroczy.
Prychnęłam śmiechem, odwracając na chwilę wzrok i upijając łyk kawy. Louis uroczy? Kolejne potwierdzenie głupoty Brooke. Gdybym miała opisać go jednym słowem byłoby to raczej nieznośny lub coś w tym stylu.
- A co ma być? – odpowiedziałam pytaniem, głównie dlatego, że nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie miałam ochoty na rozmowę o tym, jak biedna Ellie została zabrana na nielegalne wyścigi i niemal sprzedana. Wolałam nie robić z siebie sieroty, na pewno nie przed nią. Bez wątpienia była wspaniałą znajomą, ale mimo zaufania, jakim ją darzyłam, miała zbyt długi jęzor, a ja nie miałam ochoty na zostanie pośmiewiskiem w rodzinnych stronach. Pieprzone, bogate dzieciaki potrafią wywlec na wierzch każdy zbędny szczegół.
- Wydawało mi się… No wiesz, ty to ty, a on… - zawiesiła się na chwilę, patrząc na mnie, jakby szukała jakiejś wskazówki. W końcu przewróciła oczami, wzdychając głęboko. – Cholera, znam cię i wiem, że jesteś zbyt… Nie mogę znaleźć tego słowa. Nieugięta, o, to jest odpowiednie. Jesteś zbyt nieugięta, żeby mu coś zaproponować, więc miałam nadzieję, że on to zrobi – powiedziała w końcu tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Spojrzałam na nią, unosząc z niedowierzaniem brew. Plotła bzdury, jak zawsze zresztą.
- Ja z kolei miałam nadzieję, że jak najszybciej mi odpuści i będę mogła zająć się swoimi sprawami – mruknęłam, w myślach zastanawiając się, ile z tego zdania było prawdą. Brunetka uniosła brwi, zaplatając ręce na piersi i odchylając się do tyłu. Wydęła wargi w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Śmieszne, wydaje mi się, w sumie, nie, nie wydaje mi się. Jestem pewna, że wcale tego nie chciałaś. Mówisz tak dlatego, że coś się stało – stwierdziła, a ja przekręciłam lekko głowę. – No co, może wyglądam na głupią, ale znam się na związkach, nawet tych niedoszłych.
- Skoro ja nie mieszam się w moje własne związki, myślę, że ty tym bardziej nie powinnaś – mruknęłam, wywołując u niej salwę śmiechu. Jedna z jej wielu irytujących cech, czyli obracanie wszystkiego w żart, nawet, gdy mówi się do niej zupełnie poważnie. Wstałyśmy z miejsc i skierowałyśmy się na dół, by w końcu wysiąść na odpowiednim przystanku.
Opuściłyśmy pojazd i kiedy ja wydałam z siebie westchnienie ulgi, Brooke postanowiła się zapowietrzyć na widok sklepów wokół niej. Wydusiła coś w stylu „jestem w niebie” i pociągnęła mnie za sobą.
- Jak dobrze, że wzięłam kartę ojca – wymruczała pod nosem, a ja pokręciłam głową. Już dawno nie widziałam jej tak zdeterminowanej. Przepychała się między ludźmi niczym taran, nie zważając na ich wzrost, postawę, ostentacyjne spojrzenia i nawet wygląd. Zastanawiałam się, czy to na pewno moja przyjaciółka. Zazwyczaj zanim do kogoś podeszła, musiała otaksować daną osobę kilka razy, określić, czy dana osoba jest warta jej wzroku. Potem oceniała w swojej spaczonej skali od jeden do dwudziestu za każdy osobny szczegół, począwszy na wyglądzie, posturze, skończywszy na ubraniach i dodatkach.
Wyglądało na to, że wpadła w szał.
Brnęłyśmy przez tłum przez kilka minut, do momentu, gdy nagle przystanęłam, czując wilgoć na koszulce. Zerknęłam na materiał, by z niezadowoleniem odkryć, że przesiąkł czyjąś kawą. Uniosłam wzrok, napotykając zdziwione tęczówki brunetki, utkwione gdzieś za mną. Powiodłam spojrzeniem w tamtym kierunku i od razu tego pożałowałam.
- Ty chyba sobie, kurwa, żartujesz – warknęłam, widząc, jak Louis podnosi się z chodnika w akompaniamencie wyzwisk i krzyków przechodniów. Stanął na nogach, chwiejąc się przez chwilę, nie mogąc złapać równowagi. W końcu potrząsnął głową, do której po chwili przyłożył rękę, krzywiąc się przy tym z bólu. Najwyraźniej zarył w ziemię. Czy to źle, że mu nie współczułam?
- Ellie? – zapytał, przenosząc wzrok na mnie. – Nie widziałem… Przepraszam – powiedział, wciąż patrząc na mnie w ten swój specyficzny sposób, jakby przeszywał mnie na wylot. Wzięłam głęboki wdech, modląc się w duchu, by zachować pozory spokoju i nie zrobić afery na środku chodnika.
- Brooke, chyba potrzebuję nowej koszulki – mruknęłam, odwracając się plecami do chłopaka. – I stanika – dodałam ciszej, zaciskając szczękę i ruszając przed siebie. Odniosłam dziwne wrażenie, że dziewczyna nie odpuści mi tej sytuacji tak łatwo, jakbym chciała. Znając ją, mogła wałkować ten temat przez najbliższy rok, może nawet dłużej. Zawsze miała dziwną manię przeżywania tego, co było kiedyś.
Ja z kolei chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym, że po raz kolejny zniszczył jedną z moich ulubionych koszulek. Cholerny rozlewacz napoi.
Książka na kolanach nie potrafiła zająć moich myśli, które wciąż krążyły wokół zdarzeń z poprzedniego tygodnia. Niecałe dwa dni wpłynęły na moje postrzeganie świata bardziej niż wyrzucenie ze szkoły. Coraz bardziej żałowałam przeprowadzki. Szczerze, bałam się, co będzie dalej. Starałam się unikać Louisa, Nialla, a nawet własnych współlokatorek, jednak to zadanie prawdopodobnie wykraczało poza moje możliwości. Nie było doby, w której nie natknęłabym się na któreś z nich. Najczęściej na całą piątkę na raz.
Zastanawiałam się, jak przetrwam rok. Z tego, co udało mi się wybadać, wychodziło na to, że byłam w klasie z Amy i Mary. Zupełnie, jakby nie wystarczały mi ich krzywe spojrzenia rzucane w moją stronę, gdy tylko znalazłyśmy się w jednym pomieszczeniu. Nie, los chciał mi wpieprzyć jeszcze bardziej.
Nikki postanowiła wybrać inny profil, za co miałam ochotę ją udusić. Była jedyną osobą, która mnie tolerowała. Jako jedyna również wiedziała, co się stało i wyglądało na to, że rozumiała, dlaczego nie wyrażałam szczególnej ochoty na przebywanie w ich towarzystwie.
Spojrzałam na zegarek, z zaskoczeniem odkrywając, że zbliżała się dwunasta. W normalnych okolicznościach zapewne bym się tym nie przejęła, jednak tak się złożyło, że Brooke uparła się, żeby przyjechać do mnie z wizytą. Koniecznie chciała zobaczyć, jak wygląda akademik i rozejrzeć się nieco po Londynie. Co prawda nie byłam najlepszym przewodnikiem, ale mimo wszystko, miałam nadzieję, że tym razem nie zgubię drogi powrotnej.
Wyszłam z kawiarenki, posyłając Rose najszczerszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Z „Strawberry Swing” w słuchawkach przemierzałam kolejne ulice, chcąc jak najszybciej trafić na główny dziedziniec. Biorąc pod uwagę, jak punktualna była moja przyjaciółka, nie musiałam się spieszyć. Jeśli umówiłam się z nią pod fontanną w południe, ze swoją orientacją w terenie i jasną umiejętnością odczytywania godziny na tarczy zegara, powinna się tam pojawić w okolicach wpół do pierwszej.
Szybko pokonałam plac, hol i kilka korytarzy. Przystanęłam na chwilę przed drzwiami pokoju, słysząc wewnątrz jakieś rozmowy. Przymknęłam oczy, wiedząc, że w środku zastanę całą pięcioosobową ekipę. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam na klamkę.
- Przepraszałem trzy razy! – natychmiast dotarł do mnie wzburzony głos Louisa. Chłopak stał na środku, przeczesując włosy ręką i rozglądając się po swoich znajomych, którzy z kolei swoje spojrzenia utkwili we mnie.
Spuściłam głowę, ominęłam Louisa i podeszłam do swojej szafy. Szybko wyciągnęłam z niej rzeczy na zmianę i udałam się do łazienki, nie chcąc nawet zerkać na pozostałych. Zamknęłam za sobą drzwi, rzuciłam ubrania na jedną z szafek i odkręciłam wodę pod prysznicem. Czekając, aż temperatura się ureguluje, oparłam dłonie na umywalce i wzięłam kilka głębokich oddechów. Bałam się przebywać w ich towarzystwie. Za każdym razem reagowałam podobnie, musiałam się uspokajać po każdym spotkaniu.
Szybko uporałam się z toaletą, nałożyłam niewielką ilość makijażu, głównie po to, by ukryć wory pod oczami, po czym wyszłam z łazienki. Starając się nie przejmować obecnością innych, odniosłam rzeczy do swojego kąta i od razu opuściłam pomieszczenie, zgarniając po drodze torebkę.
Najszybciej jak potrafiłam, przemierzyłam cały korytarz i skręciłam w jedno z bocznych rozgałęzień, kierując się wprost do jednego z wielu wyjść z budynku. Fontanna przy dziedzińcu jak zawsze oblegana była przez masę ludzi, jednak wśród nich nie zauważyłam Brooke. Przewróciłam oczami, zauważając, że wpół do pierwszej minęło kilkanaście minut temu.
Przysiadłam na jednej z kamiennych ławek, nasuwając na nos okulary przeciwsłoneczne i wyciągając książkę. Postanowiłam wyjątkowo odpuścić sobie muzykę; wolałam słyszeć, gdyby moja przyjaciółka w roztargnieniu zaczęła wykrzykiwać moje imię, nie mogąc mnie znaleźć. Tak, w jej przypadku było to bardziej niż prawdopodobne.
Książka w końcu mnie wciągnęła. Po kilku podejściach, nareszcie się do niej przekonałam i zapewne gdyby nie osoba, która zaczęła się bawić moim kucykiem, nie oderwałabym się od niej zbyt szybko. Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam powoli, spodziewając się, kogo zobaczę.
- Nic się nie zmieniło, wciąż wolisz książki od ludzi – prychnęła, okrążając ławkę i siadając obok mnie.
- A ty wciąż nie znasz się na zegarku – pokręciłam głową z dezaprobatą, a ta spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie moja wina, że te dwie wskazówki są takie podobne – warknęła, po czym zamknęła mnie w szczelnym uścisku, który natychmiast odwzajemniłam. Nawet nie wiedziałam, że tak za nią tęskniłam, dopóki nie pojawiła się w pobliżu. – Wyglądasz jakoś inaczej – stwierdziła, odsuwając się ode mnie na długość ramion i taksując mnie wzrokiem. Zrobiłam to samo, z przerażeniem zauważając, że schudła jeszcze bardziej. Znów utrwaliła kolor swoich idealnie ściętych włosów, podkreśliła swoje niezwykle jasne oczy ciemną kredką, na ustach pojawiła się bordowa szminka. Typowa Brooke, chociaż nie musiała robić nic, by wyglądać dobrze, robiła wszystko i to w sporym nadmiarze.
- Za to ty nie zmieniłaś się ani trochę – zaśmiałam się, wstając z miejsca. – Biorąc pod uwagę, że o ósmej masz autobus powrotny, mamy siedem godzin na obejście terenu kampusu i wszystkich sklepów, do jakich miałaś zamiar wejść, bo nie wmówisz mi, że przyjechałaś zwiedzać – powiedziałam, a dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie w ciszy, najwyraźniej przetwarzając moje słowa.
- Jestem aż tak przewidywalna? – zapytała, a ja posłałam jej kolejny uśmiech.
- Po prostu znam cię za dobrze – burknęłam, ciągnąc ją za sobą wzdłuż chodnika. Na terenie akademika nie było zbyt wiele do pokazania. Szybko obskoczyłyśmy dziedziniec i pobliski park, po czym skierowałyśmy się do kawiarenki, w której spędzałam poranki. Zaplanowałyśmy kawę, a zaraz po niej wizyty w co najmniej połowie londyńskich sklepów. Spędzanie czasu z Brooke miało kilka minusów, a jednym z nich były nieuniknione odciski.
Rozmowa, a właściwie monolog brunetki mógł trwać godzinami, jednak przez to, że ograniczał nas czas, postanowiłam nieco skrócić jej słowotok i niemal siłą wyciągnąć ją z kawiarni. Z kubkami w rękach wyszłyśmy na zewnątrz i natychmiast skierowałyśmy się na przystanek. Wsiadłyśmy do pierwszego lepszego czerwonego autobusu, który zmierzał do centrum. Przyjaciółka uparła się, aby usiąść na wyższym piętrze, na co przystałam z wyraźną niechęcią. Doskwierał mi problem zwany lękiem wysokości, który w połączeniu z dużą prędkością nasilał się jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
- Właściwie, co z tym chłopakiem? – zapytała w pewnym momencie, zwracając tym samym moją uwagę. Spojrzałam na nią spod zmarszczonych brwi, nie do końca widząc sens w jej pytaniu. – No ten, z którym gadałam, wydawał się uroczy.
Prychnęłam śmiechem, odwracając na chwilę wzrok i upijając łyk kawy. Louis uroczy? Kolejne potwierdzenie głupoty Brooke. Gdybym miała opisać go jednym słowem byłoby to raczej nieznośny lub coś w tym stylu.
- A co ma być? – odpowiedziałam pytaniem, głównie dlatego, że nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie miałam ochoty na rozmowę o tym, jak biedna Ellie została zabrana na nielegalne wyścigi i niemal sprzedana. Wolałam nie robić z siebie sieroty, na pewno nie przed nią. Bez wątpienia była wspaniałą znajomą, ale mimo zaufania, jakim ją darzyłam, miała zbyt długi jęzor, a ja nie miałam ochoty na zostanie pośmiewiskiem w rodzinnych stronach. Pieprzone, bogate dzieciaki potrafią wywlec na wierzch każdy zbędny szczegół.
- Wydawało mi się… No wiesz, ty to ty, a on… - zawiesiła się na chwilę, patrząc na mnie, jakby szukała jakiejś wskazówki. W końcu przewróciła oczami, wzdychając głęboko. – Cholera, znam cię i wiem, że jesteś zbyt… Nie mogę znaleźć tego słowa. Nieugięta, o, to jest odpowiednie. Jesteś zbyt nieugięta, żeby mu coś zaproponować, więc miałam nadzieję, że on to zrobi – powiedziała w końcu tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Spojrzałam na nią, unosząc z niedowierzaniem brew. Plotła bzdury, jak zawsze zresztą.
- Ja z kolei miałam nadzieję, że jak najszybciej mi odpuści i będę mogła zająć się swoimi sprawami – mruknęłam, w myślach zastanawiając się, ile z tego zdania było prawdą. Brunetka uniosła brwi, zaplatając ręce na piersi i odchylając się do tyłu. Wydęła wargi w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Śmieszne, wydaje mi się, w sumie, nie, nie wydaje mi się. Jestem pewna, że wcale tego nie chciałaś. Mówisz tak dlatego, że coś się stało – stwierdziła, a ja przekręciłam lekko głowę. – No co, może wyglądam na głupią, ale znam się na związkach, nawet tych niedoszłych.
- Skoro ja nie mieszam się w moje własne związki, myślę, że ty tym bardziej nie powinnaś – mruknęłam, wywołując u niej salwę śmiechu. Jedna z jej wielu irytujących cech, czyli obracanie wszystkiego w żart, nawet, gdy mówi się do niej zupełnie poważnie. Wstałyśmy z miejsc i skierowałyśmy się na dół, by w końcu wysiąść na odpowiednim przystanku.
Opuściłyśmy pojazd i kiedy ja wydałam z siebie westchnienie ulgi, Brooke postanowiła się zapowietrzyć na widok sklepów wokół niej. Wydusiła coś w stylu „jestem w niebie” i pociągnęła mnie za sobą.
- Jak dobrze, że wzięłam kartę ojca – wymruczała pod nosem, a ja pokręciłam głową. Już dawno nie widziałam jej tak zdeterminowanej. Przepychała się między ludźmi niczym taran, nie zważając na ich wzrost, postawę, ostentacyjne spojrzenia i nawet wygląd. Zastanawiałam się, czy to na pewno moja przyjaciółka. Zazwyczaj zanim do kogoś podeszła, musiała otaksować daną osobę kilka razy, określić, czy dana osoba jest warta jej wzroku. Potem oceniała w swojej spaczonej skali od jeden do dwudziestu za każdy osobny szczegół, począwszy na wyglądzie, posturze, skończywszy na ubraniach i dodatkach.
Wyglądało na to, że wpadła w szał.
Brnęłyśmy przez tłum przez kilka minut, do momentu, gdy nagle przystanęłam, czując wilgoć na koszulce. Zerknęłam na materiał, by z niezadowoleniem odkryć, że przesiąkł czyjąś kawą. Uniosłam wzrok, napotykając zdziwione tęczówki brunetki, utkwione gdzieś za mną. Powiodłam spojrzeniem w tamtym kierunku i od razu tego pożałowałam.
- Ty chyba sobie, kurwa, żartujesz – warknęłam, widząc, jak Louis podnosi się z chodnika w akompaniamencie wyzwisk i krzyków przechodniów. Stanął na nogach, chwiejąc się przez chwilę, nie mogąc złapać równowagi. W końcu potrząsnął głową, do której po chwili przyłożył rękę, krzywiąc się przy tym z bólu. Najwyraźniej zarył w ziemię. Czy to źle, że mu nie współczułam?
- Ellie? – zapytał, przenosząc wzrok na mnie. – Nie widziałem… Przepraszam – powiedział, wciąż patrząc na mnie w ten swój specyficzny sposób, jakby przeszywał mnie na wylot. Wzięłam głęboki wdech, modląc się w duchu, by zachować pozory spokoju i nie zrobić afery na środku chodnika.
- Brooke, chyba potrzebuję nowej koszulki – mruknęłam, odwracając się plecami do chłopaka. – I stanika – dodałam ciszej, zaciskając szczękę i ruszając przed siebie. Odniosłam dziwne wrażenie, że dziewczyna nie odpuści mi tej sytuacji tak łatwo, jakbym chciała. Znając ją, mogła wałkować ten temat przez najbliższy rok, może nawet dłużej. Zawsze miała dziwną manię przeżywania tego, co było kiedyś.
Ja z kolei chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym, że po raz kolejny zniszczył jedną z moich ulubionych koszulek. Cholerny rozlewacz napoi.
wtorek, 21 kwietnia 2015
Rozdział 10.
Nie byłem pewien, czy bardziej irytował mnie facet siedzący obok, czy ja sam. Zawiodłem się na sobie, po raz kolejny zresztą. Pierdolone sumienie i poczucie winy. Dlaczego znów pozwalałem brać uczuciom górę? Ach, no racja. Nie miałem nad tym kontroli. Ze zdrowym rozsądkiem rozstałem się w momencie, gdy kilka lat wcześniej zacząłem się ścigać. Wniosek — głos, który innym podpowiadał, co jest dobre, a co złe, w moim przypadku został gdzieś na starcie wyścigu w roku dwutysięcznym dziewiątym. Byłem pieprzonym szesnastolatkiem z autem pożyczonym od starszego kolegi. Dziś dnia widzimy tego efekty; chwilę temu wystawiłem w zakładzie człowieka. Czyli nic się nie zmieniło, wciąż nie wiem, czym jest moralność i nadal jestem cholernym dupkiem.
- Stary, dojebałeś tym tekstem o Claudii — warknął Bouncer, kurczowo naciskając na swoją klatkę piersiową. — Dobrze wiesz, że Shantel też cię wystawiła — dodał po chwili, a ja wzmocniłem uścisk na kierownicy i dodałem nieco gazu. Znowu o niej wspominał. Zasrany kutas.
- Po pierwsze, przypominam, że na co dzień nasze relacje nie są na tyle ciepłe, żebyś teraz mógł zwracać się do mnie „stary". Po drugie, nie porównuj ich — burknąłem, przez chwilę starając się przemyśleć kolejne słowa, jakie cisnęły mi się na usta. — Shantel była znacznie gorsza. — W końcu to powiedziałem. Łał, naprawdę, zaskakiwałem dziś sam siebie.
Travis wypuścił z siebie niski, zachrypnięty śmiech, który już po chwili przerodził się w wyjątkowo nieprzyjemny kaszel. Zwijał się na fotelu, starając się chyba choć w niewielkim stopniu zniwelować ból klatki. Ciekawe, czy był świadom, że w ten sposób gówno osiągnie. Może chociaż jedna rzecz poszła dobrze i połamał sobie żebra?
Budynki skąpane w świetle lamp ulicznych migały za szybą z zawrotną prędkością. Spieszyłem się, żeby poinformować ludzi, że trzeba się zmywać. Żeby w końcu wypieprzyć Bouncera ze swojego auta. Żeby zobaczyć, co z Ellie, żeby z nią porozmawiać. Nie wiedziałem za bardzo, co mógłbym jej powiedzieć i jak to wszystko wyjaśnić. Zawsze istniała możliwość, że w ogóle nie zechce mnie wysłuchać... Tak, to było jak najbardziej prawdopodobne. Mimo wszystko, musiałem się wytłumaczyć. Coś w środku kazało mi do niej podejść i powiedzieć wszystko, co tylko pomogłoby mi się usprawiedliwić. Pytanie tylko, czy na coś takiego można znaleźć jakąś sensowną wymówkę?
„Bo widzisz, Shantie, o której wspomniał Bouncer, to moja była. Sprzedała się w wyścigu, więc chyba myślał, że z tobą pójdzie równie łatwo" nie brzmiało zbyt dobrze w mojej głowie.
- Louis Tomlinson taki cichy i spokojny — zaczął Travis, a ja od razu miałem ochotę wywołać u niego kolejną falę bolesnego kaszlu. — Ta laska naprawdę namieszała ci w głowie.
Przewróciłem oczami. Tylko na to się zdobyłem. Nie zaprzeczyłem, nie potwierdziłem. W sumie, nie wiedziałem, co mógłbym na to odpowiedzieć. Z jednej strony, przy Ellie zachowywałem się zupełnie inaczej; jak nie ja. Z drugiej, nie potrafiłem sprecyzować, o co właściwie w tym wszystkim chodziło. W swoim mniemaniu, nie mógłbym czuć czegokolwiek do osoby, która tak wyraźnie stara się mnie odciąć od swojego życia. Więc dlaczego tak bardzo uczepiłem się Lizzy? Co w niej, do cholery, było?
Elizabeth's POV
Poddałam się już chwilę temu. Błagałam Harry'ego, żeby odwiózł mnie do akademika. Skakałam naokoło niego jak jakieś dziecko. Krzyczałam, rzucałam się na wszystkie strony, nawet zdobyłam się na kilka łez. Wszystko, byle tylko się stąd wydostać. Niestety, całą tą szopkę odstawiłam na marne.
Koniec końców zamknął mnie w aucie ze stwierdzeniem, że jeszcze chwila i rzuci mnie na pożarcie ludziom o wiele bardziej wygłodniałym seksualnie niż Bouncer. Od tego czasu siedziałam po turecku w jego czarnym Fordzie, starając się nie rozmazać. Wbiłam wzrok w nieokreślony punkt przed sobą, ręce ułożyłam na kolanach, plecy wyprostowałam. Próbowałam oddychać głęboko i regularnie, pamiętając, że brak tlenu na nikogo nie działa dobrze. Trzeźwe myślenie w takiej sytuacji okazało się niezwykle wymagającym zadaniem.
Powoli w mojej głowie tworzył się plan tego, co zrobię. Na pewno nie dam się zaciągnąć do łóżka. Wiedziałam, gdzie celować, jeśli zachciałoby mi się kopać, dodatkowo miałam całkiem niezły sierpowy. Prosty zresztą też.
Jeżeli Louis nie wygrałby wyścigu, pojechałabym z Bouncerem. Z uśmiechem na ustach zaczęłabym konwersację na jakikolwiek temat. Muzyka, samochody, dane osobowe, urocza pogoda nocą, czy chociażby nawet zjedzone dnia dzisiejszego posiłki. Zaproponowałabym herbatę, kawę, nie wiem, cokolwiek, byle tylko nie skończyć bez majtek.
Zamknęłam na chwilę oczy i przetarłam twarz dłońmi. Czułam rumieńce na policzkach. Z nerwów chyba dostałam gorączki. Czy to w ogóle możliwe? Odetchnęłam głęboko, wciąż nie mogąc się uspokoić. W duchu modliłam się, żeby po prostu obudzić się rano w bursie, tak, jakby ten dzień nigdy nie miał miejsca.
Dźwięk silnika ponownie przeciął powietrze, sprawiając, że znów zapomniałam o oddychaniu. Do porządku przywołał mnie dopiero Harry, otwierając drzwi z krótkim „wysiadaj". Wykonałam polecenie z lekkim ociąganiem, nie będąc do końca gotową na to, co mogło stać się zaraz potem.
Samochód się zatrzymał, ktoś coś krzyknął, podniósł się rumor i nagle wszyscy zaczęli rozbiegać się w różne strony. Zmarszczyłam brwi i oglądałam całą tą sytuację tak, jakby mnie nie dotyczyła. Jakbym była postronnym obserwatorem, który nie miał z tym wszystkim niczego wspólnego. W sumie, nie znałam nikogo z tych ludzi. Szczerze mówiąc, nie obchodziły mnie ich losy. Nie dbałam o to, dlaczego każdy gdzieś ucieka, choć chyba powinnam. W końcu, mogłam ich nie kojarzyć, jednak nie zmieniało to faktu, że jakimś cudem znalazłam się dokładnie tu, gdzie oni.
Rozejrzałam się nieprzytomnie wokół, zastanawiając się, co tak właściwie powinnam robić. Harry zniknął wraz ze swoim autem, tłum w jakiś magiczny sposób omijał moją osobę, dzięki czemu miałam w miarę jasny podgląd na sytuację. Chyba gdzieś przed oczami mignęła mi skulona postać Bouncera, a tak przynajmniej mi się zdawało. Może mnie szukał? Nigdzie nie widziałam Louisa, więc możliwe, że po prostu przegrał, a zwycięzca wrócił jedynie po swoją nagrodę... Ja pierdolę, właśnie nazwałam się czyjąś nagrodą.
Chyba czas się otrząsnąć.
Pokręciłam zdecydowanie głową, starając się wrócić do rzeczywistości. Nie byłam w stanie ustalić niczego, co pomogłoby mi się dowiedzieć, co właściwie działo się wokół mnie. Przed oczami miałam jedynie dziesiątki ludzi i kolorowe samochody. Kręciłam się w kółko, czując, jak zbiera się we mnie dezorientacja. Coraz bardziej gubiłam się w tym wszystkim; nieważne, że nie wykonałam nawet kroku naprzód.
Ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę tłumu. Mój nadgarstek został uwięziony w żelaznym uścisku, z którego nijak nie mogłam go wydostać. I choć szarpałam się z całych sił, nic to nie dawało. Z drugiej strony, co gorszego mogłoby mnie spotkać? Chyba podczas czekania na wyniki wyścigu zdążyłam przywyknąć do myśli, że tej nocy ktoś zaplanował moje rozdziewiczenie.
Drzwi jakiegoś samochodu znów zostały otwarte i po raz kolejny tego wieczoru ktoś wepchnął mnie do środka. Zmarszczyłam czoło, czując znajomy zapach perfum. Rozejrzałam się po wnętrzu i niemal natychmiast mogłam stwierdzić, że trafiłam do auta Louisa. Z deszczu pod rynnę. Nie byłam pewna, czy nie wolałabym, by zabrał mnie Bouncer niż pierdolony Tommo.
Szatyn usiadł na miejscu kierowcy i natychmiast przywrócił silnik do życia. Wystarczyła ta jedna czynność, by cały tłok odskoczył w przerażeniu na boki. Pokręciłam głową i sięgnęłam po swoją torebkę, którą zostawiłam za siedzeniem. Bez słowa wyciągnęłam z niej telefon wraz z słuchawkami, które od razu włożyłam do uszu. Kliknęłam przycisk odtwarzania na pierwszej lepszej pozycji na playliście i z zadowoleniem odkryłam, że padło akurat na „Don't Panic", czyli piosenkę rozpoczynającą album Parachutes. Wspaniale.
Zamknęłam oczy i oparłam głowę o szybę, całkowicie odcinając się od świata. Głos Chrisa Martina był co jakiś czas lekko zakłócany przez Louisa, który najwyraźniej próbował się ze mną porozumieć. Nawet jeśli zachowywałam się jak dziecko, uciekając od konwersacji, nie miałam zamiaru zmienić swojego postępowania. Szczególnie, że barwa wokalisty Coldplay działała na mnie uspokajająco.
- Czy mogłabyś przestać? — dobiegło do mnie, gdy słuchawka została wyrwana z mojego ucha. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. — Przepraszam — powiedział, po czym wrócił wzrokiem na drogę.
- Jeśli mogłabym o coś prosić, czy byłbyś w stanie odwieźć mnie do bursy? Skoro jednak nie mam w planach pieprzenia z kimkolwiek, własne łóżko byłoby miłym zastępstwem — warknęłam, wracając do swojego poprzedniego zajęcia.
Gwałtowny skręt w jedną z bocznych uliczek sprawił, że zarzuciło mnie lekko w stronę chłopaka. Nie znałam tych terenów, więc mogłam jedynie mieć nadzieję, że kierowca zdążył zauważyć, że nie życzyłam sobie więcej jakichkolwiek rozrywek. Światła ulic migały co jakiś czas, upewniając mnie, że szatyn na szczęście nie planował wywieźć mnie na jakieś pustkowie. Pierwszy plus tego wieczoru!
Odetchnęłam z ulgą, widząc budynek akademika. W myślach dziękowałam Bogu, że pozwolił mi tu dotrzeć bez żadnego uszczerbku na zdrowiu tudzież godności. Samochód stanął na parkingu, a ja w ekspresowym tempie schowałam słuchawki, telefon, odpięłam pas i otworzyłam drzwi
- Ellie — westchnął Louis, kiedy moje stopy dotknęły betonowej nawierzchni. — Przepraszam! — podniósł głos. Nie byłam pewna, czy podświadomość wmawia mi coś, czego nie było, czy rzeczywiście usłyszałam coś na kształt skruchy.
- Ustalmy coś — uśmiechnęłam się, pochylając się do wnętrza pojazdu. — Uwierz mi, że gdyby to ode mnie zależało, najchętniej kupiłabym mieszkanie, zmieniła szkołę i zrobiła wszystko, żeby tylko nie mieć z tobą więcej kontaktu. Tak się, niestety, składa, że zajęłam jedno z ostatnich miejsc na tym pieprzonym kampusie i nie zamierzam z tego rezygnować przez jednego kutasa, który postanowił wystawić mnie jako nagrodę w zakładzie. Dziękuję za uświadomienie mi, jak mało jestem warta, mam nadzieję, że będę cię spotykać jak najrzadziej.
Trzasnęłam drzwiami i od razu skierowałam się w stronę budynku głównego, czując, że znajdowałam się na granicy płaczu. Przemierzyłam dziedziniec, przeszłam przez bramę, trafiając wprost do holu. Skręciłam w swoim kierunku, przegrzebując torebkę w poszukiwaniu kluczy i starając się nie pobudzić licealistów, którzy zapewne w większości przypadków już spali, w końcu, większość z nich zapewne nie wracała do bursy w okolicach trzeciej nad ranem. Chociaż w sumie, nie wiedziałam zbyt wiele o życiu moich rówieśników. Zawsze żyłam w swoim gronie, odcięta od całej reszty.
Księżyc rzucał delikatną poświatę na ciemne ściany, moje kroki odbijały się echem na jasnych, podłogowych płytkach, a ja z każdym kolejnym metrem miałam ochotę wrócić na parking z nadzieją, że Louis nie zdążył jeszcze odjechać i moglibyśmy wszystko wyjaśnić na spokojnie. Właściwie, czemu w ogóle myślałam nad tym, żeby z nim rozmawiać? Przecież gdyby miał coś do powiedzenia w tej sprawie, już bym to usłyszała. Prawda?
Miałam go w dupie przez całą drogę, fakt. I w sumie, nie dałam mu dojść do słowa. I jedyne, co usłyszałam, to dwukrotne przepraszam, które z kolei wydawały się tak cholernie szczere... Co nie zmieniało faktu, że potraktował mnie jak dziwkę.
Chyba właśnie doznałam rozchwiania emocjonalnego. Zostałam postawiona w beznadziejnej sytuacji, w której zaplątałam się do tego stopnia, że nie widziałam z niej żadnego dobrego wyjścia. I tak źle, i tak niedobrze. Pytanie tylko, przy którym wariancie mogłam stracić, a przy którym zyskać oraz co i jakim kosztem.
- Stary, dojebałeś tym tekstem o Claudii — warknął Bouncer, kurczowo naciskając na swoją klatkę piersiową. — Dobrze wiesz, że Shantel też cię wystawiła — dodał po chwili, a ja wzmocniłem uścisk na kierownicy i dodałem nieco gazu. Znowu o niej wspominał. Zasrany kutas.
- Po pierwsze, przypominam, że na co dzień nasze relacje nie są na tyle ciepłe, żebyś teraz mógł zwracać się do mnie „stary". Po drugie, nie porównuj ich — burknąłem, przez chwilę starając się przemyśleć kolejne słowa, jakie cisnęły mi się na usta. — Shantel była znacznie gorsza. — W końcu to powiedziałem. Łał, naprawdę, zaskakiwałem dziś sam siebie.
Travis wypuścił z siebie niski, zachrypnięty śmiech, który już po chwili przerodził się w wyjątkowo nieprzyjemny kaszel. Zwijał się na fotelu, starając się chyba choć w niewielkim stopniu zniwelować ból klatki. Ciekawe, czy był świadom, że w ten sposób gówno osiągnie. Może chociaż jedna rzecz poszła dobrze i połamał sobie żebra?
Budynki skąpane w świetle lamp ulicznych migały za szybą z zawrotną prędkością. Spieszyłem się, żeby poinformować ludzi, że trzeba się zmywać. Żeby w końcu wypieprzyć Bouncera ze swojego auta. Żeby zobaczyć, co z Ellie, żeby z nią porozmawiać. Nie wiedziałem za bardzo, co mógłbym jej powiedzieć i jak to wszystko wyjaśnić. Zawsze istniała możliwość, że w ogóle nie zechce mnie wysłuchać... Tak, to było jak najbardziej prawdopodobne. Mimo wszystko, musiałem się wytłumaczyć. Coś w środku kazało mi do niej podejść i powiedzieć wszystko, co tylko pomogłoby mi się usprawiedliwić. Pytanie tylko, czy na coś takiego można znaleźć jakąś sensowną wymówkę?
„Bo widzisz, Shantie, o której wspomniał Bouncer, to moja była. Sprzedała się w wyścigu, więc chyba myślał, że z tobą pójdzie równie łatwo" nie brzmiało zbyt dobrze w mojej głowie.
- Louis Tomlinson taki cichy i spokojny — zaczął Travis, a ja od razu miałem ochotę wywołać u niego kolejną falę bolesnego kaszlu. — Ta laska naprawdę namieszała ci w głowie.
Przewróciłem oczami. Tylko na to się zdobyłem. Nie zaprzeczyłem, nie potwierdziłem. W sumie, nie wiedziałem, co mógłbym na to odpowiedzieć. Z jednej strony, przy Ellie zachowywałem się zupełnie inaczej; jak nie ja. Z drugiej, nie potrafiłem sprecyzować, o co właściwie w tym wszystkim chodziło. W swoim mniemaniu, nie mógłbym czuć czegokolwiek do osoby, która tak wyraźnie stara się mnie odciąć od swojego życia. Więc dlaczego tak bardzo uczepiłem się Lizzy? Co w niej, do cholery, było?
Elizabeth's POV
Poddałam się już chwilę temu. Błagałam Harry'ego, żeby odwiózł mnie do akademika. Skakałam naokoło niego jak jakieś dziecko. Krzyczałam, rzucałam się na wszystkie strony, nawet zdobyłam się na kilka łez. Wszystko, byle tylko się stąd wydostać. Niestety, całą tą szopkę odstawiłam na marne.
Koniec końców zamknął mnie w aucie ze stwierdzeniem, że jeszcze chwila i rzuci mnie na pożarcie ludziom o wiele bardziej wygłodniałym seksualnie niż Bouncer. Od tego czasu siedziałam po turecku w jego czarnym Fordzie, starając się nie rozmazać. Wbiłam wzrok w nieokreślony punkt przed sobą, ręce ułożyłam na kolanach, plecy wyprostowałam. Próbowałam oddychać głęboko i regularnie, pamiętając, że brak tlenu na nikogo nie działa dobrze. Trzeźwe myślenie w takiej sytuacji okazało się niezwykle wymagającym zadaniem.
Powoli w mojej głowie tworzył się plan tego, co zrobię. Na pewno nie dam się zaciągnąć do łóżka. Wiedziałam, gdzie celować, jeśli zachciałoby mi się kopać, dodatkowo miałam całkiem niezły sierpowy. Prosty zresztą też.
Jeżeli Louis nie wygrałby wyścigu, pojechałabym z Bouncerem. Z uśmiechem na ustach zaczęłabym konwersację na jakikolwiek temat. Muzyka, samochody, dane osobowe, urocza pogoda nocą, czy chociażby nawet zjedzone dnia dzisiejszego posiłki. Zaproponowałabym herbatę, kawę, nie wiem, cokolwiek, byle tylko nie skończyć bez majtek.
Zamknęłam na chwilę oczy i przetarłam twarz dłońmi. Czułam rumieńce na policzkach. Z nerwów chyba dostałam gorączki. Czy to w ogóle możliwe? Odetchnęłam głęboko, wciąż nie mogąc się uspokoić. W duchu modliłam się, żeby po prostu obudzić się rano w bursie, tak, jakby ten dzień nigdy nie miał miejsca.
Dźwięk silnika ponownie przeciął powietrze, sprawiając, że znów zapomniałam o oddychaniu. Do porządku przywołał mnie dopiero Harry, otwierając drzwi z krótkim „wysiadaj". Wykonałam polecenie z lekkim ociąganiem, nie będąc do końca gotową na to, co mogło stać się zaraz potem.
Samochód się zatrzymał, ktoś coś krzyknął, podniósł się rumor i nagle wszyscy zaczęli rozbiegać się w różne strony. Zmarszczyłam brwi i oglądałam całą tą sytuację tak, jakby mnie nie dotyczyła. Jakbym była postronnym obserwatorem, który nie miał z tym wszystkim niczego wspólnego. W sumie, nie znałam nikogo z tych ludzi. Szczerze mówiąc, nie obchodziły mnie ich losy. Nie dbałam o to, dlaczego każdy gdzieś ucieka, choć chyba powinnam. W końcu, mogłam ich nie kojarzyć, jednak nie zmieniało to faktu, że jakimś cudem znalazłam się dokładnie tu, gdzie oni.
Rozejrzałam się nieprzytomnie wokół, zastanawiając się, co tak właściwie powinnam robić. Harry zniknął wraz ze swoim autem, tłum w jakiś magiczny sposób omijał moją osobę, dzięki czemu miałam w miarę jasny podgląd na sytuację. Chyba gdzieś przed oczami mignęła mi skulona postać Bouncera, a tak przynajmniej mi się zdawało. Może mnie szukał? Nigdzie nie widziałam Louisa, więc możliwe, że po prostu przegrał, a zwycięzca wrócił jedynie po swoją nagrodę... Ja pierdolę, właśnie nazwałam się czyjąś nagrodą.
Chyba czas się otrząsnąć.
Pokręciłam zdecydowanie głową, starając się wrócić do rzeczywistości. Nie byłam w stanie ustalić niczego, co pomogłoby mi się dowiedzieć, co właściwie działo się wokół mnie. Przed oczami miałam jedynie dziesiątki ludzi i kolorowe samochody. Kręciłam się w kółko, czując, jak zbiera się we mnie dezorientacja. Coraz bardziej gubiłam się w tym wszystkim; nieważne, że nie wykonałam nawet kroku naprzód.
Ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę tłumu. Mój nadgarstek został uwięziony w żelaznym uścisku, z którego nijak nie mogłam go wydostać. I choć szarpałam się z całych sił, nic to nie dawało. Z drugiej strony, co gorszego mogłoby mnie spotkać? Chyba podczas czekania na wyniki wyścigu zdążyłam przywyknąć do myśli, że tej nocy ktoś zaplanował moje rozdziewiczenie.
Drzwi jakiegoś samochodu znów zostały otwarte i po raz kolejny tego wieczoru ktoś wepchnął mnie do środka. Zmarszczyłam czoło, czując znajomy zapach perfum. Rozejrzałam się po wnętrzu i niemal natychmiast mogłam stwierdzić, że trafiłam do auta Louisa. Z deszczu pod rynnę. Nie byłam pewna, czy nie wolałabym, by zabrał mnie Bouncer niż pierdolony Tommo.
Szatyn usiadł na miejscu kierowcy i natychmiast przywrócił silnik do życia. Wystarczyła ta jedna czynność, by cały tłok odskoczył w przerażeniu na boki. Pokręciłam głową i sięgnęłam po swoją torebkę, którą zostawiłam za siedzeniem. Bez słowa wyciągnęłam z niej telefon wraz z słuchawkami, które od razu włożyłam do uszu. Kliknęłam przycisk odtwarzania na pierwszej lepszej pozycji na playliście i z zadowoleniem odkryłam, że padło akurat na „Don't Panic", czyli piosenkę rozpoczynającą album Parachutes. Wspaniale.
Zamknęłam oczy i oparłam głowę o szybę, całkowicie odcinając się od świata. Głos Chrisa Martina był co jakiś czas lekko zakłócany przez Louisa, który najwyraźniej próbował się ze mną porozumieć. Nawet jeśli zachowywałam się jak dziecko, uciekając od konwersacji, nie miałam zamiaru zmienić swojego postępowania. Szczególnie, że barwa wokalisty Coldplay działała na mnie uspokajająco.
- Czy mogłabyś przestać? — dobiegło do mnie, gdy słuchawka została wyrwana z mojego ucha. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. — Przepraszam — powiedział, po czym wrócił wzrokiem na drogę.
- Jeśli mogłabym o coś prosić, czy byłbyś w stanie odwieźć mnie do bursy? Skoro jednak nie mam w planach pieprzenia z kimkolwiek, własne łóżko byłoby miłym zastępstwem — warknęłam, wracając do swojego poprzedniego zajęcia.
Gwałtowny skręt w jedną z bocznych uliczek sprawił, że zarzuciło mnie lekko w stronę chłopaka. Nie znałam tych terenów, więc mogłam jedynie mieć nadzieję, że kierowca zdążył zauważyć, że nie życzyłam sobie więcej jakichkolwiek rozrywek. Światła ulic migały co jakiś czas, upewniając mnie, że szatyn na szczęście nie planował wywieźć mnie na jakieś pustkowie. Pierwszy plus tego wieczoru!
Odetchnęłam z ulgą, widząc budynek akademika. W myślach dziękowałam Bogu, że pozwolił mi tu dotrzeć bez żadnego uszczerbku na zdrowiu tudzież godności. Samochód stanął na parkingu, a ja w ekspresowym tempie schowałam słuchawki, telefon, odpięłam pas i otworzyłam drzwi
- Ellie — westchnął Louis, kiedy moje stopy dotknęły betonowej nawierzchni. — Przepraszam! — podniósł głos. Nie byłam pewna, czy podświadomość wmawia mi coś, czego nie było, czy rzeczywiście usłyszałam coś na kształt skruchy.
- Ustalmy coś — uśmiechnęłam się, pochylając się do wnętrza pojazdu. — Uwierz mi, że gdyby to ode mnie zależało, najchętniej kupiłabym mieszkanie, zmieniła szkołę i zrobiła wszystko, żeby tylko nie mieć z tobą więcej kontaktu. Tak się, niestety, składa, że zajęłam jedno z ostatnich miejsc na tym pieprzonym kampusie i nie zamierzam z tego rezygnować przez jednego kutasa, który postanowił wystawić mnie jako nagrodę w zakładzie. Dziękuję za uświadomienie mi, jak mało jestem warta, mam nadzieję, że będę cię spotykać jak najrzadziej.
Trzasnęłam drzwiami i od razu skierowałam się w stronę budynku głównego, czując, że znajdowałam się na granicy płaczu. Przemierzyłam dziedziniec, przeszłam przez bramę, trafiając wprost do holu. Skręciłam w swoim kierunku, przegrzebując torebkę w poszukiwaniu kluczy i starając się nie pobudzić licealistów, którzy zapewne w większości przypadków już spali, w końcu, większość z nich zapewne nie wracała do bursy w okolicach trzeciej nad ranem. Chociaż w sumie, nie wiedziałam zbyt wiele o życiu moich rówieśników. Zawsze żyłam w swoim gronie, odcięta od całej reszty.
Księżyc rzucał delikatną poświatę na ciemne ściany, moje kroki odbijały się echem na jasnych, podłogowych płytkach, a ja z każdym kolejnym metrem miałam ochotę wrócić na parking z nadzieją, że Louis nie zdążył jeszcze odjechać i moglibyśmy wszystko wyjaśnić na spokojnie. Właściwie, czemu w ogóle myślałam nad tym, żeby z nim rozmawiać? Przecież gdyby miał coś do powiedzenia w tej sprawie, już bym to usłyszała. Prawda?
Miałam go w dupie przez całą drogę, fakt. I w sumie, nie dałam mu dojść do słowa. I jedyne, co usłyszałam, to dwukrotne przepraszam, które z kolei wydawały się tak cholernie szczere... Co nie zmieniało faktu, że potraktował mnie jak dziwkę.
Chyba właśnie doznałam rozchwiania emocjonalnego. Zostałam postawiona w beznadziejnej sytuacji, w której zaplątałam się do tego stopnia, że nie widziałam z niej żadnego dobrego wyjścia. I tak źle, i tak niedobrze. Pytanie tylko, przy którym wariancie mogłam stracić, a przy którym zyskać oraz co i jakim kosztem.
niedziela, 19 kwietnia 2015
Rozdział 9.
- Ona nie może być stawką – widziałam, jak Louis zaciska ręce w kieszeniach, jak jego klatka raz za razem podnosi się i gwałtownie opada. I nagle nie byłam pewna, które z nas bardziej się zdenerwowało. Z jednej strony, nie mogłam ukryć swojego przerażenia i zażenowania całą sytuacją. Wokół mnie raz za razem rozlegały się nieprzyjemne szepty, sprawiając, że pragnęłam zupełnie usunąć się z pola widzenia, cofnąć się jeszcze bardziej, choć już chwilę temu uderzyłam w Harry’ego. Z drugiej strony, szatyn wydawał się… poirytowany? Nie, on był zwyczajnie wściekły. Wściekły do granic swoich możliwości i co najgorsze, miałam wrażenie, że z każdą sekundą jego humor diametralnie się pogarsza.
Stałam kilkanaście metrów dalej, jednak wyraźnie widziałam jego posturę. Pięści ukryte w kieszeniach kurtki, zaciśnięta szczęka, nieregularny oddech i wzrok, którym chyba pragnął zamordować delikwenta, który znajdował się naprzeciw niego. Wyglądało na to, że granica wściekłości ustąpiła już dawno temu, zwalniając miejsce budującej się powoli furii.
- Nie może? A to dlaczego? Skoro przyjechała tu z tobą, raczej nie zwraca uwagi na to, z kim idzie do łóżka – bez trudu mogłam dostrzec satysfakcję, malującą się na jego twarzy. Moje oczy powiększyły się kilkukrotnie. Czy tylko ja mam szczęście do takich dupków?
Usta Louisa wykrzywił cierpki uśmiech. To nie mogło wróżyć nic dobrego. Słynny Bouncer chyba pragnął pożegnać się nie tylko z samochodem.
- Tak się składa, że w przeciwieństwie do Claudii, ona nie jest dziwką - prychnął, przez co mina jego przeciwnika natychmiast zrzedła. Uniosłam brwi, nie ukrywając swojego zainteresowania całą sytuacją. Miałam nadzieję, że po tym zdaniu, sprawy nabiorą nieco bardziej zrozumiały obrót, bo chwilowo czułam się kompletnie zdezorientowana, podczas gdy wszyscy naokoło szeptali bezustannie. Chyba każdy wiedział doskonale, o co chodziło. Wnioskując po cichym śmiechu Harry’ego, on również kojarzył fakty.
- Nie waż się o niej wspominać, szczególnie, że twoja cudowna „Shantie” nie była lepsza – syknął Bouncer, podchodząc kilka kroków bliżej do Louisa. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu szatyn postanowił spojrzeć w moją stronę. Zmarszczyłam czoło, widząc nietypowy błysk w jego oczach. Najwyraźniej nie tylko ja go zauważyłam, bo po chwili zachrypnięte „o kurwa” wyrwało się z ust mojego ochroniarza. Miałam przesrane?
- Mam wrażenie, że ona – wskazał w moją stronę – prędzej urwałaby ci jaja niż się z tobą przespała, więc w sumie, zgadzam się – powiedział w końcu, a mój świat na chwilę się zatrzymał. Rozglądnęłam się wokoło, szukając jakiejkolwiek oznaki, że to wszystko to jeden wielki żart. Czy właśnie zostałam potraktowana jak przedmiot? Ja pierdolę, pomyślałam. Mam przejebane.
Louis’ POV
Znowu wpakowałem się w to gówno. Znowu. To już drugi, pieprzony raz. Historia lubi się powtarzać? W takim razie moje losy musiały zataczać błędne koło. Już kiedyś zrobiłem to samo. Wtedy też nie była to pierwsza lepsza dziewczyna. Co prawda sam nie potrafiłem sprecyzować, czego tak właściwie oczekiwałem od Ellie. Gdybym miał ochotę na przygodę na jedną noc, udałbym się do klubu. W końcu, chyba to jest ich główny cel, prawda? Obciąganie po kątach. Tylko, kurwa, z nią było całkiem inaczej. Nie postrzegałem jej jako laski, z którą chcę się jedynie przespać. Właściwie, nie postrzegałem jej także jako koleżanki pokroju Amy, Katy, czy kogokolwiek innego. Miałem do niej stosunek podobny jak kiedyś do Shantel, a to nie wróżyło nic dobrego. Z nią zaczęło się podobnie. Też mnie od siebie odrzucała, z tym, że ona wiedziała od początku, czym się zajmuję. Wiedziała, że nie warto wdawać się ze mną w kontakty i choć nie chciałem, musiałem się z nią zgodzić. Szkoda tylko, że koniec końców, to nie ona była moja, a ja jej. Niczego nie dostrzegając, stałem się jej zabawką, a pozbyła się mnie z mojej winy. Choć w sumie, wtedy to wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Nie zauważałem tego, jak się mną bawiła. Jak owijała mnie sobie wokół palca, a ja niczym posłuszna kukła, spełniałem wszystkie jej zachcianki. Większe, mniejsze, wszystko co chciała, dostawała jak na tacy. Nie musiała nawet prosić, a ja już byłem przy niej, pytając, czy czegokolwiek jej nie trzeba. Zrobiła ze mnie typową męską cipę, a ja zwyczajnie tego nie dostrzegałem. A może po prostu nie chciałem tego do siebie dopuścić?
W każdym razie, wiedziałem dokładnie, jak to wszystko się skończyło. Wciąż pamiętałem, jak sama przystała na propozycję oznaczenia się jako stawki wyścigu. Cały nasz „związek” trwał już jakiś czas, sam w sumie nie byłem pewien, jak długo. Tego wieczoru mój przeciwnik był wyjątkowo nadpobudliwy. Mogłem zauważyć to wcześniej, uniknąłbym nieprzyjemności.
Nie przeciągając, cała akcja skończyła się tak, że napakowany koleś na sterydach postanowił zepchnąć mnie z drogi. Zaliczyłem najgorsze w życiu dachowanie, a z samochodu wyciągnąć mnie musieli strażacy, bo choć byłem w pełni przytomny, zdrowy i maksymalnie wkurwiony, drzwi postanowiły się zablokować.
Rano, kiedy koło dziesiątej wyszedłem ze szpitala, wróciłem do domu, a w oczy natychmiast rzuciły mi się ciemne loki Shantel siedzącej na mojej kanapie. Nie zastanawiałem się wtedy, jak dostała się do środka, sam jej widok mnie pocieszał. Do czasu, gdy nie opowiedziała historii, co stało się ostatniej nocy. Nie musiałem wiedzieć, że pierdolony kutas zepchnął mnie na pobocze tylko po to, by przelecieć moją dziewczynę, która dała mu dupy łatwiej niż dziwka.
Ale Ellie, ona była zupełnie inna. Ona się nie nadawała. Ani na stawkę, ani do tego środowiska. Wciągnąłem ją w coś, w co nigdy nie powinna być zamieszana. Czy naprawdę poprzednia sytuacja niczego mnie nie nauczyła? Po raz kolejny wracałem do swoich błędów i choć postanowiłem nie angażować się więcej w relacje damsko-męskie, gdy przed oczami stanął mi widok Bouncera i Lizzy, zebrało mi się na odruch wymiotny. Jeżeli spierdoliłbym ten wyścig, spierdoliłbym jej życie, a sobie poczucie własnej wartości.
Spojrzałem na brunetkę, z ciężkim sercem odkrywając, że na jej twarzy malowało się czyste przerażenie. O Boże, czemu byłem takim chujem? Wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Nie widziałem ani krzty typowej dla niej zadziorności. Jej oczy wyglądały na puste, pozbawione życia. Rozchyliła lekko usta, najwyraźniej nie dowierzając w to, co właśnie działo się wokół. Sprzedałem ją, do jasnej cholery.
Jeśli przegram, każę Stylesowi mnie przejechać.
Odwróciłem wzrok, kilkoma krokami pokonałem odległość dzielącą mnie od Nissana i wsiadłem do środka, trzaskając za sobą drzwiami. Kluczyki w stacyjce natychmiast uruchomiły silnik. Przyjemny, czysty dźwięk turbin dobiegł do moich uszu, jednak wyjątkowo, nawet to mnie nie uspokajało. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek byłem bardziej wkurwiony i zawiedziony samym sobą.
BMW i8 stanęło niecały metr ode mnie, na co prychnąłem śmiechem. Hybryda przeciwko klasycznemu Nissanowi GTR, zapowiadało się ciekawie. Na pierwszy rzut oka mogłem zauważyć zmiany w nadwoziu, paskudne spojlery, miękkie opony, które przy aktualnym stanie nawierzchni mogły sporo kosztować kierowcę. Znając zamiłowanie Travisa, czytaj Bouncera, do szybkich samochodów kolekcjonerskich, nie odważył się tknąć silnika benzynowego z tyłu pojazdu.
Przewróciłem oczami, zamykając szybę, sprawdzając pasy i poprzez kilka kliknięć włączając radio. Przez chwilę nasłuchiwałem, co automatyczne odtwarzanie wylosuje tym razem, dopóki nie usłyszałem pierwszych dźwięków typowo klubowej muzyki. I choć zupełnie nie miałem ochoty na coś w tym stylu, nie było czasu na bawienie się z playlistą. Koścista blondynka wyszła na środek jezdni w butach, które wyglądały, jakby ukradła je swojej matce. Skąpy strój nie wyróżniał jej od innych dziewczyn. Tylko jedna z nich nie pasowała do otoczenia, jednak to nie była odpowiednia chwila na rozmyślanie o tym, co mogło kryć się pod warstwami ubrań pewnej brunetki…
Nawet nie zauważyłem, kiedy chusta upadła na asfalt, jednak przez opóźnioną reakcję mojego przeciwnika, nie straciłem za dużo. Sprzęgło, bieg, gaz. Redukcja, gaz i kilkukrotne powtórzenie czynności na pierwszej prostej. BMW w niesamowicie wpierdalającym odcieniu żółci bez przerwy migało mi w lusterkach, rozpraszając moją uwagę. Pierwszy drift na zakręcie. Odpuściłem ręczny, gdy tylko wyjechałem z powrotem na prostą, a widząc, jak jebany kanarek mozolnie wchodzi w łuk, uśmiechnąłem się pod nosem. Wygraną miałem w kieszeni. To znaczy, miałbym, gdyby nie widok zaraz przed przednią szybą.
- Kurwa! – warknąłem pod nosem, ponownie zaciągając hamulec i operując kierownicą w taki sposób, by nie wpieprzyć się w maskę samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka. Czy „zamknięte dzielnice” nie powinny mieć tego do siebie, że można było na nich spokojnie pędzić sto siedemdziesiąt na godzinę, nie martwiąc się, że natknie się na korek? Gdyby nie fakt, że ostatnio Dominic postanowił wymienić cały układ hamulcowy, zapewne właśnie dzwoniono by na pogotowie odnośnie wypadku na dwudziestej alei, gdzie jakiś pirat drogowy walnął w niczego się nie spodziewającą lampę uliczną tudzież czerwone Suzuki, którego kierowca zawzięcie na mnie trąbił od dobrej minuty.
Chwila, czy to syreny?
Rozejrzałem się dookoła, kompletnie zdezorientowany. Zdecydowanie słyszałem karetkę, ale przecież byłem cały, nikogo nie zabiłem.
Cóż, ja nie, jednak co do Bouncera, to już całkiem inna sprawa, biorąc pod uwagę, że zasrany kanarek wbił się w bok czarnego Land Rovera. Cholera, ile bym dał, żeby nie musieć patrzeć, jak pierdolony szmaciarz jakoś wydostaje się z pojazdu z doszczętnie zniszczoną maską.
Przewróciłem oczami. On chciał ruchać nie swoją dziewczynę, a ja miałem zamiar mu pomóc. Kurwa, coś tu nie grało. Nawet dwie rzeczy. Po pierwsze, zdecydowanie powinienem był go zostawić na środku ulicy. Po drugie, Ellie nie była jego, fakt, ale nie była również moja, więc co mnie obchodziło, z kim sypiała? Nieważne, co. Ważne, że nie mogłem odpędzić od siebie nieprzyjemnego uczucia na myśl, że to nie byłem ja.
Chyba właśnie okazywałem zazdrość w stosunku do dziewczyny, która zapewne miała ochotę mi wpierdolić. Słusznie zresztą. Sam miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Wolałem nie myśleć, co by się stało, gdyby Bouncer rzeczywiście wygrał ten wyścig.
- Wsiadaj – burknąłem, otwierając drzwi od strony pasażera. Jęcząc i sycząc z bólu pokuśtykał w stronę samochodu, a gdy tylko zamknął za sobą drzwi, ruszyłem w kierunku, z którego kilka minut wcześniej przyjechaliśmy. Kurwa, czekała na mnie konfrontacja z Ellie. Chyba już teraz mogłem się żegnać z moją męskością.
Stałam kilkanaście metrów dalej, jednak wyraźnie widziałam jego posturę. Pięści ukryte w kieszeniach kurtki, zaciśnięta szczęka, nieregularny oddech i wzrok, którym chyba pragnął zamordować delikwenta, który znajdował się naprzeciw niego. Wyglądało na to, że granica wściekłości ustąpiła już dawno temu, zwalniając miejsce budującej się powoli furii.
- Nie może? A to dlaczego? Skoro przyjechała tu z tobą, raczej nie zwraca uwagi na to, z kim idzie do łóżka – bez trudu mogłam dostrzec satysfakcję, malującą się na jego twarzy. Moje oczy powiększyły się kilkukrotnie. Czy tylko ja mam szczęście do takich dupków?
Usta Louisa wykrzywił cierpki uśmiech. To nie mogło wróżyć nic dobrego. Słynny Bouncer chyba pragnął pożegnać się nie tylko z samochodem.
- Tak się składa, że w przeciwieństwie do Claudii, ona nie jest dziwką - prychnął, przez co mina jego przeciwnika natychmiast zrzedła. Uniosłam brwi, nie ukrywając swojego zainteresowania całą sytuacją. Miałam nadzieję, że po tym zdaniu, sprawy nabiorą nieco bardziej zrozumiały obrót, bo chwilowo czułam się kompletnie zdezorientowana, podczas gdy wszyscy naokoło szeptali bezustannie. Chyba każdy wiedział doskonale, o co chodziło. Wnioskując po cichym śmiechu Harry’ego, on również kojarzył fakty.
- Nie waż się o niej wspominać, szczególnie, że twoja cudowna „Shantie” nie była lepsza – syknął Bouncer, podchodząc kilka kroków bliżej do Louisa. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu szatyn postanowił spojrzeć w moją stronę. Zmarszczyłam czoło, widząc nietypowy błysk w jego oczach. Najwyraźniej nie tylko ja go zauważyłam, bo po chwili zachrypnięte „o kurwa” wyrwało się z ust mojego ochroniarza. Miałam przesrane?
- Mam wrażenie, że ona – wskazał w moją stronę – prędzej urwałaby ci jaja niż się z tobą przespała, więc w sumie, zgadzam się – powiedział w końcu, a mój świat na chwilę się zatrzymał. Rozglądnęłam się wokoło, szukając jakiejkolwiek oznaki, że to wszystko to jeden wielki żart. Czy właśnie zostałam potraktowana jak przedmiot? Ja pierdolę, pomyślałam. Mam przejebane.
Louis’ POV
Znowu wpakowałem się w to gówno. Znowu. To już drugi, pieprzony raz. Historia lubi się powtarzać? W takim razie moje losy musiały zataczać błędne koło. Już kiedyś zrobiłem to samo. Wtedy też nie była to pierwsza lepsza dziewczyna. Co prawda sam nie potrafiłem sprecyzować, czego tak właściwie oczekiwałem od Ellie. Gdybym miał ochotę na przygodę na jedną noc, udałbym się do klubu. W końcu, chyba to jest ich główny cel, prawda? Obciąganie po kątach. Tylko, kurwa, z nią było całkiem inaczej. Nie postrzegałem jej jako laski, z którą chcę się jedynie przespać. Właściwie, nie postrzegałem jej także jako koleżanki pokroju Amy, Katy, czy kogokolwiek innego. Miałem do niej stosunek podobny jak kiedyś do Shantel, a to nie wróżyło nic dobrego. Z nią zaczęło się podobnie. Też mnie od siebie odrzucała, z tym, że ona wiedziała od początku, czym się zajmuję. Wiedziała, że nie warto wdawać się ze mną w kontakty i choć nie chciałem, musiałem się z nią zgodzić. Szkoda tylko, że koniec końców, to nie ona była moja, a ja jej. Niczego nie dostrzegając, stałem się jej zabawką, a pozbyła się mnie z mojej winy. Choć w sumie, wtedy to wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Nie zauważałem tego, jak się mną bawiła. Jak owijała mnie sobie wokół palca, a ja niczym posłuszna kukła, spełniałem wszystkie jej zachcianki. Większe, mniejsze, wszystko co chciała, dostawała jak na tacy. Nie musiała nawet prosić, a ja już byłem przy niej, pytając, czy czegokolwiek jej nie trzeba. Zrobiła ze mnie typową męską cipę, a ja zwyczajnie tego nie dostrzegałem. A może po prostu nie chciałem tego do siebie dopuścić?
W każdym razie, wiedziałem dokładnie, jak to wszystko się skończyło. Wciąż pamiętałem, jak sama przystała na propozycję oznaczenia się jako stawki wyścigu. Cały nasz „związek” trwał już jakiś czas, sam w sumie nie byłem pewien, jak długo. Tego wieczoru mój przeciwnik był wyjątkowo nadpobudliwy. Mogłem zauważyć to wcześniej, uniknąłbym nieprzyjemności.
Nie przeciągając, cała akcja skończyła się tak, że napakowany koleś na sterydach postanowił zepchnąć mnie z drogi. Zaliczyłem najgorsze w życiu dachowanie, a z samochodu wyciągnąć mnie musieli strażacy, bo choć byłem w pełni przytomny, zdrowy i maksymalnie wkurwiony, drzwi postanowiły się zablokować.
Rano, kiedy koło dziesiątej wyszedłem ze szpitala, wróciłem do domu, a w oczy natychmiast rzuciły mi się ciemne loki Shantel siedzącej na mojej kanapie. Nie zastanawiałem się wtedy, jak dostała się do środka, sam jej widok mnie pocieszał. Do czasu, gdy nie opowiedziała historii, co stało się ostatniej nocy. Nie musiałem wiedzieć, że pierdolony kutas zepchnął mnie na pobocze tylko po to, by przelecieć moją dziewczynę, która dała mu dupy łatwiej niż dziwka.
Ale Ellie, ona była zupełnie inna. Ona się nie nadawała. Ani na stawkę, ani do tego środowiska. Wciągnąłem ją w coś, w co nigdy nie powinna być zamieszana. Czy naprawdę poprzednia sytuacja niczego mnie nie nauczyła? Po raz kolejny wracałem do swoich błędów i choć postanowiłem nie angażować się więcej w relacje damsko-męskie, gdy przed oczami stanął mi widok Bouncera i Lizzy, zebrało mi się na odruch wymiotny. Jeżeli spierdoliłbym ten wyścig, spierdoliłbym jej życie, a sobie poczucie własnej wartości.
Spojrzałem na brunetkę, z ciężkim sercem odkrywając, że na jej twarzy malowało się czyste przerażenie. O Boże, czemu byłem takim chujem? Wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Nie widziałem ani krzty typowej dla niej zadziorności. Jej oczy wyglądały na puste, pozbawione życia. Rozchyliła lekko usta, najwyraźniej nie dowierzając w to, co właśnie działo się wokół. Sprzedałem ją, do jasnej cholery.
Jeśli przegram, każę Stylesowi mnie przejechać.
Odwróciłem wzrok, kilkoma krokami pokonałem odległość dzielącą mnie od Nissana i wsiadłem do środka, trzaskając za sobą drzwiami. Kluczyki w stacyjce natychmiast uruchomiły silnik. Przyjemny, czysty dźwięk turbin dobiegł do moich uszu, jednak wyjątkowo, nawet to mnie nie uspokajało. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek byłem bardziej wkurwiony i zawiedziony samym sobą.
BMW i8 stanęło niecały metr ode mnie, na co prychnąłem śmiechem. Hybryda przeciwko klasycznemu Nissanowi GTR, zapowiadało się ciekawie. Na pierwszy rzut oka mogłem zauważyć zmiany w nadwoziu, paskudne spojlery, miękkie opony, które przy aktualnym stanie nawierzchni mogły sporo kosztować kierowcę. Znając zamiłowanie Travisa, czytaj Bouncera, do szybkich samochodów kolekcjonerskich, nie odważył się tknąć silnika benzynowego z tyłu pojazdu.
Przewróciłem oczami, zamykając szybę, sprawdzając pasy i poprzez kilka kliknięć włączając radio. Przez chwilę nasłuchiwałem, co automatyczne odtwarzanie wylosuje tym razem, dopóki nie usłyszałem pierwszych dźwięków typowo klubowej muzyki. I choć zupełnie nie miałem ochoty na coś w tym stylu, nie było czasu na bawienie się z playlistą. Koścista blondynka wyszła na środek jezdni w butach, które wyglądały, jakby ukradła je swojej matce. Skąpy strój nie wyróżniał jej od innych dziewczyn. Tylko jedna z nich nie pasowała do otoczenia, jednak to nie była odpowiednia chwila na rozmyślanie o tym, co mogło kryć się pod warstwami ubrań pewnej brunetki…
Nawet nie zauważyłem, kiedy chusta upadła na asfalt, jednak przez opóźnioną reakcję mojego przeciwnika, nie straciłem za dużo. Sprzęgło, bieg, gaz. Redukcja, gaz i kilkukrotne powtórzenie czynności na pierwszej prostej. BMW w niesamowicie wpierdalającym odcieniu żółci bez przerwy migało mi w lusterkach, rozpraszając moją uwagę. Pierwszy drift na zakręcie. Odpuściłem ręczny, gdy tylko wyjechałem z powrotem na prostą, a widząc, jak jebany kanarek mozolnie wchodzi w łuk, uśmiechnąłem się pod nosem. Wygraną miałem w kieszeni. To znaczy, miałbym, gdyby nie widok zaraz przed przednią szybą.
- Kurwa! – warknąłem pod nosem, ponownie zaciągając hamulec i operując kierownicą w taki sposób, by nie wpieprzyć się w maskę samochodu nadjeżdżającego z naprzeciwka. Czy „zamknięte dzielnice” nie powinny mieć tego do siebie, że można było na nich spokojnie pędzić sto siedemdziesiąt na godzinę, nie martwiąc się, że natknie się na korek? Gdyby nie fakt, że ostatnio Dominic postanowił wymienić cały układ hamulcowy, zapewne właśnie dzwoniono by na pogotowie odnośnie wypadku na dwudziestej alei, gdzie jakiś pirat drogowy walnął w niczego się nie spodziewającą lampę uliczną tudzież czerwone Suzuki, którego kierowca zawzięcie na mnie trąbił od dobrej minuty.
Chwila, czy to syreny?
Rozejrzałem się dookoła, kompletnie zdezorientowany. Zdecydowanie słyszałem karetkę, ale przecież byłem cały, nikogo nie zabiłem.
Cóż, ja nie, jednak co do Bouncera, to już całkiem inna sprawa, biorąc pod uwagę, że zasrany kanarek wbił się w bok czarnego Land Rovera. Cholera, ile bym dał, żeby nie musieć patrzeć, jak pierdolony szmaciarz jakoś wydostaje się z pojazdu z doszczętnie zniszczoną maską.
Przewróciłem oczami. On chciał ruchać nie swoją dziewczynę, a ja miałem zamiar mu pomóc. Kurwa, coś tu nie grało. Nawet dwie rzeczy. Po pierwsze, zdecydowanie powinienem był go zostawić na środku ulicy. Po drugie, Ellie nie była jego, fakt, ale nie była również moja, więc co mnie obchodziło, z kim sypiała? Nieważne, co. Ważne, że nie mogłem odpędzić od siebie nieprzyjemnego uczucia na myśl, że to nie byłem ja.
Chyba właśnie okazywałem zazdrość w stosunku do dziewczyny, która zapewne miała ochotę mi wpierdolić. Słusznie zresztą. Sam miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Wolałem nie myśleć, co by się stało, gdyby Bouncer rzeczywiście wygrał ten wyścig.
- Wsiadaj – burknąłem, otwierając drzwi od strony pasażera. Jęcząc i sycząc z bólu pokuśtykał w stronę samochodu, a gdy tylko zamknął za sobą drzwi, ruszyłem w kierunku, z którego kilka minut wcześniej przyjechaliśmy. Kurwa, czekała na mnie konfrontacja z Ellie. Chyba już teraz mogłem się żegnać z moją męskością.
czwartek, 16 kwietnia 2015
Rozdział 8.
Nie zdążyłam nijak zareagować, wciąż starałam się wszystko przetworzyć, a do tego dochodziła kolejna seria pytań, między innymi to dokąd jedziemy, w jakim celu i jak Niall może biec, jeść i nie wysypać nawet okruszka z miski wypełnionej ciastkami. No dobrze, już niewiele w niej zostało, ale tak czy siak, nie rozumiałam, w jaki sposób zachowuje równowagę, podczas gdy ja modliłam się, żeby nie uderzyć twarzą w wypastowane na błysk panele.
W zawrotnym tempie pokonaliśmy salon i korytarz, przez który prowadził mnie Louis. Blondyn otworzył ciężkie drzwi i usunął się z drogi, choć nie byłam pewna, czy po to, żeby przepuścić nas przodem, czy w celu doszczętnego opróżnienia salaterki ze wszelkich okruchów. Po upewnieniu się, że nie zostało w niej już zupełnie nic, odłożył ją na jednym ze schodów i znów nas wyprzedził, rozglądając się wokół. W końcu zawiesił wzrok gdzieś w odległym rogu pomieszczenia. Zerknął przelotnie na Nikki i puścił się biegiem w sobie tylko znanym kierunku.
Spojrzałam na dziewczynę, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Ta jednak jedynie uśmiechnęła się, wodząc wzrokiem za swoim chłopakiem. Cudownie. Choć teoretycznie miałam obok siebie osobę towarzyszącą mi w tym wszystkim, praktycznie rzecz biorąc, myślami była zupełnie gdzie indziej; chyba wolałam nie wnikać, gdzie.
- Lizzy! – usłyszałam, już dobrze mi znany, podniesiony głos, na dźwięk którego natychmiast obróciłam się na pięcie. Zanim jednak zdążyłam namierzyć chłopaka, zostałam gwałtownie odciągnięta w bok, co poskutkowało nagłym poplątaniem nóg i uderzeniem w klatkę piersiową szatyna. Chwycił mnie za ramiona, naprędce próbując ustawić mnie do pionu.
- Louis – choć nie miałam tego w zamiarze, jego imię w moich ustach zabrzmiało bardziej jak szept. Uniosłam spojrzenie, natychmiast napotykając jego błękitne tęczówki. Cholera, i po co ja rozmawiałam z Nikki? – O co tu chodzi? – zapytałam, a on wziął głęboki oddech i, po raz kolejny, chwytając mnie w talii, ruszył w przeciwległą stronę, zmuszając mnie niemal do biegu. Miał o wiele dłuższe nogi niż moje. Nie dość, że wyglądałam przy nim jak jakiś kurdupel, to na dodatek za nim nie nadążałam. Świetnie.
- Wytłumaczę ci wszystko po drodze, teraz liczy się czas – mruknął pod nosem, otwierając przede mną drzwi Nissana. Spojrzałam na chłopaka, jednak koniec końców postanowiłam nie protestować. Zdążyłam poznać go na tyle, by wiedzieć, że tak czy siak nie przyniosłoby to zamierzonych skutków, a jedynie mogłoby pogorszyć całą sytuację.
Usiadłam na fotelu i zaczęłam się rozglądać po niesamowicie zadbanym wnętrzu. Nie mogłam określić, ile razy ów samochód był użytkowany, jednak miałam pewność, że byłabym w stanie zliczyć to na palcach jednej ręki.
Louis okrążył pojazd w takim tempie, że nie zdążyłam się mu nawet przyjrzeć. Szkoda, wielka szkoda. Zatrzasnął za sobą drzwi, wsunął kluczyk do stacyjki, odpalił silnik, ustawił nogi na pedałach, a na koniec zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Zmarszczył brwi, pokręcił głową i nachylił się w moim kierunku w niewiadomych zamiarach. Odruchowo wciągnęłam nagle powietrze, zatrzymując je w płucach, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że jedyne, co planował zrobić, to zapiąć moje pasy, o których kompletnie zapomniałam. Uśmiechnął się szarmancko, po czym wrzucił pierwszy bieg i z piskiem opon wyjechał za garażu wprost na żwirowy podjazd.
- Zacznijmy więc od początku – mówił, opuszczając posesję i przyspieszając gwałtownie, gdy tylko znaleźliśmy się na głównej drodze. – Pytałaś mnie o zawód, nie odpowiedziałem głównie dlatego, że ciężko to sprecyzować, o czym sama się niedługo dowiesz. Poza tym – zawiesił głos, ponownie sięgając do skrzyni biegów. Trójka. – Nie jestem nawet pewien, czy to można zaliczyć jako zawód – zaśmiał się, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
- Czy dobrze usłyszałam coś o jakimś wyścigu? – zapytałam, nie zastanawiając się nawet nad swoimi słowami. Pęd wbijał mnie w oparcie, a ja byłam zbyt spanikowana, by chociażby spojrzeć na profil Louisa, który, jak zdążyłam się przekonać wcześniej, w świetle ulicznych lamp wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj.
- Niall nie potrafi utrzymać niczego w tajemnicy – burknął jak obrażone dziecko. Czwórka i setka na dobre przekroczona. Cholera, kiedy? – Właśnie jedziemy do centrum, szykują już zakłady, ale mamy mało czasu, bo…
- Bouncer chce przejąć ulicę? – przerwałam mu, a on natychmiast odwrócił głowę w moją stronę – Patrz na drogę! – krzyknęłam zupełnie spanikowana, wywołując u niego nagłą salwę śmiechu. Żachnęłam pod nosem coś w stylu „bardzo śmieszne i poprawiłam się na siedzeniu. Chyba wolałam być już na miejscu, niż przebywać w samochodzie pędzącym przeszło sto czterdzieści kilometrów na godzinę przez ulice Londynu.
- Raczej chodziło mi o to, że mogą się zjechać gliny, więc trzeba się streszczać. Cztery dzielnice są jak na razie nasze, ale to tylko kwestia czasu, kiedy się dowiedzą – westchnął ciężko, znów zmieniając bieg. Piątka, został jeszcze jeden, o Boże. – Czuj się wtajemniczona. Pamiętaj, kiedy tylko się zatrzymam, zaczekaj, aż otworzę ci drzwi i przeprowadzę przez tłum do Nialla, Harry’ego, Dominica, czy kogokolwiek innego. Zostań z nim i nigdzie się nie ruszaj, proszę – znów posłał mi przelotne spojrzenie, jednak widząc jak spanikowana jestem, od razu odwrócił wzrok z powrotem na drogę.
- Jasne, nie ruszać się nigdzie bez świty, moje goryle mają mnie pilnować – przewróciłam oczami, a chłopak jedynie uderzył mnie lekko w ramię. Już miałam zacząć się drzeć, by trzymał ręce na kierownicy, gdy nagle, nie wiadomo skąd, wyrósł przed nami tłum, ustępując drogi rozpędzonemu Nissanowi.
Powoli wytracaliśmy na prędkości, przesuwając się między kolejnymi czeredami ludzi, których przybywało z chwili na chwilę. Wyglądało na to, że zmierzamy do epicentrum całego zdarzenia. Głośna muzyka nasilała się z każdym pokonanym metrem, a razem z poziomem decybeli wzrastała również liczba drogich samochodów, ich właścicieli oraz otaczających ich, skąpo ubranych, opalonych panienek z przesadnie świecącym makijażem. I nagle do mnie dotarło. One, w spódniczkach, których równie dobrze mogłoby nie być, topach, zasłaniających tyle, co nic i ja, w jeansach, bluzce z nadrukiem jakiegoś zespołu i cienkiej katanie na wierzchu. Chyba niezbyt pasowałam do otoczenia.
- Chyba jednak zostanę z gorylami – powiedziałam, przeczesując włosy palcami, jak w każdej sytuacji, kiedy nerwy przejmowały nade mną kontrolę. Jak na moje oko, które często lubiło wyolbrzymiać, zebrało się tu pół miasta.
Louis w końcu zaparkował między ludźmi i wyszedł z auta, posyłając mi delikatny uśmiech. W tempie natychmiastowym otoczył go spory tłum, nie pozwalając mi zobaczyć nawet fragmentu jego czupryny. Na szczęście, po chwili wyłonił się z zupełnie innej strony, podszedł z powrotem do samochodu i otworzył drzwi z mojej strony. Podał mi rękę, którą bez zastanowienia chwyciłam i podciągnęłam się ku górze. Stanęłam na asfalcie, wyprostowałam materiał koszulki i przybierając kompletnie obojętny wyraz twarzy, czekałam, aż zamknie samochód i wreszcie ruszymy do reszty „naszej ekipy”.
I znów oplótł mnie w talii, przyciągając najbliżej siebie jak tylko się dało, i zaczęliśmy przedzierać się przez tłum w akompaniamencie uwag i skarg na to, jak źle wyglądam u jego boku. Spokojnie, koleżanki, gdyby tylko zwróciły na mnie uwagę, zamiast wyzywać mnie od dziwek na starcie, mogłyby zauważyć, że wcale nie byłam zadowolona ze swojego pobytu w tym właśnie miejscu. Choć wróć, niczego by nie zauważyły. Zapewne są ślepe i dlatego kupiły staniki o kilka rozmiarów za duże, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże wypchanych miseczek. Pełen profesjonalizm, zero jakichkolwiek zahamowań.
- Uśmiech na twarzy, pewny krok i udawaj, że masz ich w dupie, gwarantuję ci spokój na co najmniej trzy minuty – mruknął przy moim uchu w taki sposób, by nikt z osób postronnych, otaczających nas z każdej strony nie był w stanie usłyszeć jego słów. Natychmiast uniosłam kąciki ust, zerkając na niego. Kiwnął lekko głową, co uznałam za dobry znak.
Kilka metrów i obcych twarzy dalej, znaleźliśmy się wreszcie przy kimś, kogo kojarzyłam. Słabo, bo słabo, jedynie z widzenia, ale w tej sytuacji nawet twarz Harry’ego, którego widziałam przez niecałą minutę, okazał się pokrzepiający. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, który następnie wbił w Louisa. Ten jedynie wzruszył ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć „nic nie mogłem zrobić”. Szczerze mówiąc, czułam się jak piąte koło u wozu. I zapewne nim byłam.
Szatyn puścił mnie na chwilę, zamienił z kolegą kilka zdań, a ten w końcu przytaknął, czując, że w sprawie, o której rozmawiali, nie miał nic do powiedzenia. Po chwili oczy obydwu towarzyszy znalazły się na mnie. Kiwnęli na mnie głowami w niemal idealnej synchronizacji, najwyraźniej chcąc, abym podeszła bliżej. Bez ociągania wykonałam ich niemy rozkaz i już po chwili ramię Louisa ponownie znalazło się na moich plecach.
- Muszę iść coś załatwić, zostań, proszę, z Harrym – mruknął tuż przy moim uchu, co, choć nie powinno, wywołało ciarki wzdłuż kręgosłupa. Wymieniłam z nim szybkie spojrzenie i cofnęłam się w stronę drugiego chłopaka. Wciąż mierzył mnie z góry na dół z zaciśniętymi ustami i zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jak jakieś dzikie zwierzę, szykujące się do ataku. W dodatku ogromne zwierzę. Wraz z moim marnym metrem sześćdziesiąt trzy, ledwo sięgałam mu do ramienia. Przytłaczał mnie jego przeszywający wzrok. Zielone tęczówki, choć w większości sytuacji zapewne oszałamiały, w tamtym momencie wbijały mnie w ziemię.
Nim zdążyłam się obejrzeć, Louisa nie było w pobliżu. Zostawił mnie kompletnie zdezorientowaną i niemogącą odnaleźć się w danej sytuacji. Potrzebowałam wsparcia i wyjaśnień, a nie ochroniarza. No dobrze, ochroniarz też się przydawał. Jego wzrost, postawa i, ogólnie, całokształt zapewniały mi względne poczucie bezpieczeństwa. O ile można w ogóle mówić o bezpieczeństwie, będąc otoczoną przez masę nieznanych osób.
Muzyka ustała w jednej chwili i choć przypuszczałam, że zaraz usłyszę buczenie, gwizdy i lawinę przekleństw, stało się coś zupełnie innego. Tłum w jednej chwili zaczął klaskać, krzyczeć i skandować. Początkowo nic nie dało się zrozumieć, gdy każdy postanowił zdzierać swoje struny w innym czasie, jednak po chwili wszystko podzieliło się na dwie grupy. Z ust jednej, znacznie cichszej, usłyszeć mogłam „Bouncer”, powtarzane w kółko i znowu. Druga z kolei postawiła na całkowicie inny okrzyk, który, początkowo zupełnie dla mnie niezrozumiały, w końcu ułożył się w „Tommo”.
Zmarszczyłam czoło, spoglądając na Harry’ego. Uśmiech zawitał na jego twarzy, gdy wpatrywał się w jakiś odległy punkt. Szarpnęłam lekko za jego koszulkę, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Niechętnie opuścił głowę, a ja uniosłam delikatnie kąciki ust.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co się właściwie dzieje? – zapytałam, na co on wywrócił oczami. Schylił się, widząc, że mówiąc do niego, muszę stawać na palcach.
- Twój chłoptaś oraz pan jestem-twoim-marzeniem mają zamiar się ścigać. Znowu. Louis wygra to z palcem w dupie, ale ten szmaciarz jest chyba za głupi, żeby to pojąć, nawet po dwunastu porażkach – westchnął ciężko, na chwilę się zamykając. – Zaraz będą ustalać stawkę – dodał i wyprostował się. Wlepiłam wzrok w tłum, zastanawiając się, czy znajdując się w takiej odległości od centrum zamieszania, cokolwiek usłyszę.
Wszystkie moje wątpliwości zostały przerwane, gdy powietrze przeciął dźwięk klaksonu, a tłum automatycznie ucichł.
- Panie i panowie! – rozległ się szorstki głos gdzieś w odległej części zamieszania. – Zebraliście się tutaj, tego oto cudownego, sierpniowego wieczoru, by zobaczyć, jak skopię tyłek temu oto osobnikowi! – jedni buczeli, inni wrzeszczeli, a w mojej głowie powstawał coraz większy mętlik. Wyglądało na to, że właściciel głębokiej chrypy to rzekomy Bouncer, któremu najwyraźniej nie brakowało pewności siebie.
- Czas więc ustalić stawkę! Louis, czekam na twoją propozycję – powiedział już nieco spokojniej, a cała grupa rozstąpiła się na boki w niewiadomym celu, dając mi tym samym idealny widok na dwójkę mężczyzn w centrum. Jeden, dobrze znany mi szatyn, drugi, brunet, któremu zdecydowanie przydałoby się strzyżenie i lepszy stylista.
- Mam dobry dzień, jeśli wygram, chcę tylko… - zawiesił na chwilę głos, rozglądając się na boki. – Co powiesz na jeden samochód z twojego garażu?
- Zgoda – odpowiedział od razu, a na jego twarzy natychmiast zawitał uśmiech. – Ale jeśli ja wygram, ona jedzie ze mną.
Czy wspominałam już, że nienawidzę być w centrum uwagi? W takim razie wyobraźcie sobie moje zdenerwowanie, gdy nagle dziesiątki par oczu skierowały się w moją stronę.
W zawrotnym tempie pokonaliśmy salon i korytarz, przez który prowadził mnie Louis. Blondyn otworzył ciężkie drzwi i usunął się z drogi, choć nie byłam pewna, czy po to, żeby przepuścić nas przodem, czy w celu doszczętnego opróżnienia salaterki ze wszelkich okruchów. Po upewnieniu się, że nie zostało w niej już zupełnie nic, odłożył ją na jednym ze schodów i znów nas wyprzedził, rozglądając się wokół. W końcu zawiesił wzrok gdzieś w odległym rogu pomieszczenia. Zerknął przelotnie na Nikki i puścił się biegiem w sobie tylko znanym kierunku.
Spojrzałam na dziewczynę, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Ta jednak jedynie uśmiechnęła się, wodząc wzrokiem za swoim chłopakiem. Cudownie. Choć teoretycznie miałam obok siebie osobę towarzyszącą mi w tym wszystkim, praktycznie rzecz biorąc, myślami była zupełnie gdzie indziej; chyba wolałam nie wnikać, gdzie.
- Lizzy! – usłyszałam, już dobrze mi znany, podniesiony głos, na dźwięk którego natychmiast obróciłam się na pięcie. Zanim jednak zdążyłam namierzyć chłopaka, zostałam gwałtownie odciągnięta w bok, co poskutkowało nagłym poplątaniem nóg i uderzeniem w klatkę piersiową szatyna. Chwycił mnie za ramiona, naprędce próbując ustawić mnie do pionu.
- Louis – choć nie miałam tego w zamiarze, jego imię w moich ustach zabrzmiało bardziej jak szept. Uniosłam spojrzenie, natychmiast napotykając jego błękitne tęczówki. Cholera, i po co ja rozmawiałam z Nikki? – O co tu chodzi? – zapytałam, a on wziął głęboki oddech i, po raz kolejny, chwytając mnie w talii, ruszył w przeciwległą stronę, zmuszając mnie niemal do biegu. Miał o wiele dłuższe nogi niż moje. Nie dość, że wyglądałam przy nim jak jakiś kurdupel, to na dodatek za nim nie nadążałam. Świetnie.
- Wytłumaczę ci wszystko po drodze, teraz liczy się czas – mruknął pod nosem, otwierając przede mną drzwi Nissana. Spojrzałam na chłopaka, jednak koniec końców postanowiłam nie protestować. Zdążyłam poznać go na tyle, by wiedzieć, że tak czy siak nie przyniosłoby to zamierzonych skutków, a jedynie mogłoby pogorszyć całą sytuację.
Usiadłam na fotelu i zaczęłam się rozglądać po niesamowicie zadbanym wnętrzu. Nie mogłam określić, ile razy ów samochód był użytkowany, jednak miałam pewność, że byłabym w stanie zliczyć to na palcach jednej ręki.
Louis okrążył pojazd w takim tempie, że nie zdążyłam się mu nawet przyjrzeć. Szkoda, wielka szkoda. Zatrzasnął za sobą drzwi, wsunął kluczyk do stacyjki, odpalił silnik, ustawił nogi na pedałach, a na koniec zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Zmarszczył brwi, pokręcił głową i nachylił się w moim kierunku w niewiadomych zamiarach. Odruchowo wciągnęłam nagle powietrze, zatrzymując je w płucach, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że jedyne, co planował zrobić, to zapiąć moje pasy, o których kompletnie zapomniałam. Uśmiechnął się szarmancko, po czym wrzucił pierwszy bieg i z piskiem opon wyjechał za garażu wprost na żwirowy podjazd.
- Zacznijmy więc od początku – mówił, opuszczając posesję i przyspieszając gwałtownie, gdy tylko znaleźliśmy się na głównej drodze. – Pytałaś mnie o zawód, nie odpowiedziałem głównie dlatego, że ciężko to sprecyzować, o czym sama się niedługo dowiesz. Poza tym – zawiesił głos, ponownie sięgając do skrzyni biegów. Trójka. – Nie jestem nawet pewien, czy to można zaliczyć jako zawód – zaśmiał się, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
- Czy dobrze usłyszałam coś o jakimś wyścigu? – zapytałam, nie zastanawiając się nawet nad swoimi słowami. Pęd wbijał mnie w oparcie, a ja byłam zbyt spanikowana, by chociażby spojrzeć na profil Louisa, który, jak zdążyłam się przekonać wcześniej, w świetle ulicznych lamp wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj.
- Niall nie potrafi utrzymać niczego w tajemnicy – burknął jak obrażone dziecko. Czwórka i setka na dobre przekroczona. Cholera, kiedy? – Właśnie jedziemy do centrum, szykują już zakłady, ale mamy mało czasu, bo…
- Bouncer chce przejąć ulicę? – przerwałam mu, a on natychmiast odwrócił głowę w moją stronę – Patrz na drogę! – krzyknęłam zupełnie spanikowana, wywołując u niego nagłą salwę śmiechu. Żachnęłam pod nosem coś w stylu „bardzo śmieszne i poprawiłam się na siedzeniu. Chyba wolałam być już na miejscu, niż przebywać w samochodzie pędzącym przeszło sto czterdzieści kilometrów na godzinę przez ulice Londynu.
- Raczej chodziło mi o to, że mogą się zjechać gliny, więc trzeba się streszczać. Cztery dzielnice są jak na razie nasze, ale to tylko kwestia czasu, kiedy się dowiedzą – westchnął ciężko, znów zmieniając bieg. Piątka, został jeszcze jeden, o Boże. – Czuj się wtajemniczona. Pamiętaj, kiedy tylko się zatrzymam, zaczekaj, aż otworzę ci drzwi i przeprowadzę przez tłum do Nialla, Harry’ego, Dominica, czy kogokolwiek innego. Zostań z nim i nigdzie się nie ruszaj, proszę – znów posłał mi przelotne spojrzenie, jednak widząc jak spanikowana jestem, od razu odwrócił wzrok z powrotem na drogę.
- Jasne, nie ruszać się nigdzie bez świty, moje goryle mają mnie pilnować – przewróciłam oczami, a chłopak jedynie uderzył mnie lekko w ramię. Już miałam zacząć się drzeć, by trzymał ręce na kierownicy, gdy nagle, nie wiadomo skąd, wyrósł przed nami tłum, ustępując drogi rozpędzonemu Nissanowi.
Powoli wytracaliśmy na prędkości, przesuwając się między kolejnymi czeredami ludzi, których przybywało z chwili na chwilę. Wyglądało na to, że zmierzamy do epicentrum całego zdarzenia. Głośna muzyka nasilała się z każdym pokonanym metrem, a razem z poziomem decybeli wzrastała również liczba drogich samochodów, ich właścicieli oraz otaczających ich, skąpo ubranych, opalonych panienek z przesadnie świecącym makijażem. I nagle do mnie dotarło. One, w spódniczkach, których równie dobrze mogłoby nie być, topach, zasłaniających tyle, co nic i ja, w jeansach, bluzce z nadrukiem jakiegoś zespołu i cienkiej katanie na wierzchu. Chyba niezbyt pasowałam do otoczenia.
- Chyba jednak zostanę z gorylami – powiedziałam, przeczesując włosy palcami, jak w każdej sytuacji, kiedy nerwy przejmowały nade mną kontrolę. Jak na moje oko, które często lubiło wyolbrzymiać, zebrało się tu pół miasta.
Louis w końcu zaparkował między ludźmi i wyszedł z auta, posyłając mi delikatny uśmiech. W tempie natychmiastowym otoczył go spory tłum, nie pozwalając mi zobaczyć nawet fragmentu jego czupryny. Na szczęście, po chwili wyłonił się z zupełnie innej strony, podszedł z powrotem do samochodu i otworzył drzwi z mojej strony. Podał mi rękę, którą bez zastanowienia chwyciłam i podciągnęłam się ku górze. Stanęłam na asfalcie, wyprostowałam materiał koszulki i przybierając kompletnie obojętny wyraz twarzy, czekałam, aż zamknie samochód i wreszcie ruszymy do reszty „naszej ekipy”.
I znów oplótł mnie w talii, przyciągając najbliżej siebie jak tylko się dało, i zaczęliśmy przedzierać się przez tłum w akompaniamencie uwag i skarg na to, jak źle wyglądam u jego boku. Spokojnie, koleżanki, gdyby tylko zwróciły na mnie uwagę, zamiast wyzywać mnie od dziwek na starcie, mogłyby zauważyć, że wcale nie byłam zadowolona ze swojego pobytu w tym właśnie miejscu. Choć wróć, niczego by nie zauważyły. Zapewne są ślepe i dlatego kupiły staniki o kilka rozmiarów za duże, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże wypchanych miseczek. Pełen profesjonalizm, zero jakichkolwiek zahamowań.
- Uśmiech na twarzy, pewny krok i udawaj, że masz ich w dupie, gwarantuję ci spokój na co najmniej trzy minuty – mruknął przy moim uchu w taki sposób, by nikt z osób postronnych, otaczających nas z każdej strony nie był w stanie usłyszeć jego słów. Natychmiast uniosłam kąciki ust, zerkając na niego. Kiwnął lekko głową, co uznałam za dobry znak.
Kilka metrów i obcych twarzy dalej, znaleźliśmy się wreszcie przy kimś, kogo kojarzyłam. Słabo, bo słabo, jedynie z widzenia, ale w tej sytuacji nawet twarz Harry’ego, którego widziałam przez niecałą minutę, okazał się pokrzepiający. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, który następnie wbił w Louisa. Ten jedynie wzruszył ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć „nic nie mogłem zrobić”. Szczerze mówiąc, czułam się jak piąte koło u wozu. I zapewne nim byłam.
Szatyn puścił mnie na chwilę, zamienił z kolegą kilka zdań, a ten w końcu przytaknął, czując, że w sprawie, o której rozmawiali, nie miał nic do powiedzenia. Po chwili oczy obydwu towarzyszy znalazły się na mnie. Kiwnęli na mnie głowami w niemal idealnej synchronizacji, najwyraźniej chcąc, abym podeszła bliżej. Bez ociągania wykonałam ich niemy rozkaz i już po chwili ramię Louisa ponownie znalazło się na moich plecach.
- Muszę iść coś załatwić, zostań, proszę, z Harrym – mruknął tuż przy moim uchu, co, choć nie powinno, wywołało ciarki wzdłuż kręgosłupa. Wymieniłam z nim szybkie spojrzenie i cofnęłam się w stronę drugiego chłopaka. Wciąż mierzył mnie z góry na dół z zaciśniętymi ustami i zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jak jakieś dzikie zwierzę, szykujące się do ataku. W dodatku ogromne zwierzę. Wraz z moim marnym metrem sześćdziesiąt trzy, ledwo sięgałam mu do ramienia. Przytłaczał mnie jego przeszywający wzrok. Zielone tęczówki, choć w większości sytuacji zapewne oszałamiały, w tamtym momencie wbijały mnie w ziemię.
Nim zdążyłam się obejrzeć, Louisa nie było w pobliżu. Zostawił mnie kompletnie zdezorientowaną i niemogącą odnaleźć się w danej sytuacji. Potrzebowałam wsparcia i wyjaśnień, a nie ochroniarza. No dobrze, ochroniarz też się przydawał. Jego wzrost, postawa i, ogólnie, całokształt zapewniały mi względne poczucie bezpieczeństwa. O ile można w ogóle mówić o bezpieczeństwie, będąc otoczoną przez masę nieznanych osób.
Muzyka ustała w jednej chwili i choć przypuszczałam, że zaraz usłyszę buczenie, gwizdy i lawinę przekleństw, stało się coś zupełnie innego. Tłum w jednej chwili zaczął klaskać, krzyczeć i skandować. Początkowo nic nie dało się zrozumieć, gdy każdy postanowił zdzierać swoje struny w innym czasie, jednak po chwili wszystko podzieliło się na dwie grupy. Z ust jednej, znacznie cichszej, usłyszeć mogłam „Bouncer”, powtarzane w kółko i znowu. Druga z kolei postawiła na całkowicie inny okrzyk, który, początkowo zupełnie dla mnie niezrozumiały, w końcu ułożył się w „Tommo”.
Zmarszczyłam czoło, spoglądając na Harry’ego. Uśmiech zawitał na jego twarzy, gdy wpatrywał się w jakiś odległy punkt. Szarpnęłam lekko za jego koszulkę, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Niechętnie opuścił głowę, a ja uniosłam delikatnie kąciki ust.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co się właściwie dzieje? – zapytałam, na co on wywrócił oczami. Schylił się, widząc, że mówiąc do niego, muszę stawać na palcach.
- Twój chłoptaś oraz pan jestem-twoim-marzeniem mają zamiar się ścigać. Znowu. Louis wygra to z palcem w dupie, ale ten szmaciarz jest chyba za głupi, żeby to pojąć, nawet po dwunastu porażkach – westchnął ciężko, na chwilę się zamykając. – Zaraz będą ustalać stawkę – dodał i wyprostował się. Wlepiłam wzrok w tłum, zastanawiając się, czy znajdując się w takiej odległości od centrum zamieszania, cokolwiek usłyszę.
Wszystkie moje wątpliwości zostały przerwane, gdy powietrze przeciął dźwięk klaksonu, a tłum automatycznie ucichł.
- Panie i panowie! – rozległ się szorstki głos gdzieś w odległej części zamieszania. – Zebraliście się tutaj, tego oto cudownego, sierpniowego wieczoru, by zobaczyć, jak skopię tyłek temu oto osobnikowi! – jedni buczeli, inni wrzeszczeli, a w mojej głowie powstawał coraz większy mętlik. Wyglądało na to, że właściciel głębokiej chrypy to rzekomy Bouncer, któremu najwyraźniej nie brakowało pewności siebie.
- Czas więc ustalić stawkę! Louis, czekam na twoją propozycję – powiedział już nieco spokojniej, a cała grupa rozstąpiła się na boki w niewiadomym celu, dając mi tym samym idealny widok na dwójkę mężczyzn w centrum. Jeden, dobrze znany mi szatyn, drugi, brunet, któremu zdecydowanie przydałoby się strzyżenie i lepszy stylista.
- Mam dobry dzień, jeśli wygram, chcę tylko… - zawiesił na chwilę głos, rozglądając się na boki. – Co powiesz na jeden samochód z twojego garażu?
- Zgoda – odpowiedział od razu, a na jego twarzy natychmiast zawitał uśmiech. – Ale jeśli ja wygram, ona jedzie ze mną.
Czy wspominałam już, że nienawidzę być w centrum uwagi? W takim razie wyobraźcie sobie moje zdenerwowanie, gdy nagle dziesiątki par oczu skierowały się w moją stronę.
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Rozdział 7.
Za poleceniem Louisa nacisnęłam na mosiężną klamkę i pchnęłam ciężkie, żłobione drzwi. Pod moim naciskiem płyta od razu ustąpiła, dając mi tym samym swobodny dostęp do dalszej części domu. Ciemny korytarz niemal natychmiast oświetlony został przez rzędy lamp, umieszczonych na przeciwległych ścianach, pokrytych warstwą szarej farby.
Chłopak gestem wskazał, żebym kierowała się w lewo, przez co już po chwili niewyraźne krzyki nabierały sensu i przejrzystości. Ktoś wrzeszczał coś o jakimś Lucasie, drugi głos syczał, by pierwszy w końcu się zamknął, a trzeci z kolei ciągle powtarzał, że się w to nie miesza. Jeżeli słuch mnie nie mylił, właścicielem ostatniego był Niall.
Korytarz skręcił gwałtownie, stawiając mnie przed następnymi drzwiami. Tym razem Louis postanowił mnie wyminąć i otworzyć je samodzielnie. Gdy tylko to zrobił, rozejrzał się po pomieszczeniu, spojrzeniem uciszając wszystkich zebranych. Usunął się z drogi, by wpuścić mnie do środka. Kompletnie speszona, nie wiedząc, co robić, przekroczyłam próg i zerknęłam po ludziach. Znałam połowę – Nikki i Nialla. Pozostała dwójka mężczyzn nie wyglądała jakkolwiek znajomo.
Pierwszy, posiadacz jasnych oczów i ciemnych, krótko ściętych, kręconych włosów i odznaczającego się na twarzy zarostu. Przeszywał mnie swoim zimnym wzrokiem spod zmarszczonych delikatnie brwi. Drugi, zielonooki właściciel długich, szatynowych loków, zadbanych lepiej, niż moje kudły. Usta zaciśnięte w wąską linię sugerowały, że mój widok wcale go nie ucieszył.
- El? – choć zamiarem Nikki prawdopodobnie było powitanie, zabrzmiało bardziej jak pytanie. Uśmiechnęłam się lekko, unosząc dłoń. Wolałam nie odzywać się jako pierwsza; zwyczajnie się bałam. Obaj nieznajomi onieśmielali mnie do tego stopnia, że nie miałam najmniejszej ochoty na zabranie głosu i typowe dla mnie odzywki. Zamiast tego wolałam poczekać, aż ktoś w końcu wykona jakiś ruch, ściągając ten obowiązek z moich barków. – No tak, mogłam to przewidzieć – mruknęła bardziej do siebie, niż do kogokolwiek z nas. – Pójdziemy do kuchni – dodała, wstając z kanapy i tym samym uwalniając się z uścisku blondyna, co spotkało się z jego niezadowolonym westchnieniem.
- Miło poznać słynną Ellie – warknął któryś z dwóch nieznajomych, co skwitowałam zszokowanym spojrzeniem. Louis pokręcił głową z dezaprobatą, a Nikki wręcz wypchnęła mnie z pomieszczenia.
Zamknęła za nami drzwi z głuchym trzaskiem i oparła się o drewnianą powierzchnię. Przewróciła oczami, zanim w końcu spoczęły na mnie.
- Przepraszam za nich – zaśmiała się nerwowo. – Nie przywykli do nowych, cholerne, wyalienowane dupki – powiedziała, stawiając czajnik na elektrycznej podkładce. Oparła ręce o blat, wdychając ciężko powietrze, jak gdyby nie mogła się uspokoić. Zacisnęła powieki, przetarła twarz dłońmi i właśnie w tym momencie postanowiłam się wreszcie odezwać.
- Nic się nie stało – burknęłam nisko, po czym odchrząknęłam, zdając sobie sprawę, że nawet nie zauważyłam kiedy, zupełnie zaschło mi w gardle. To przez nerwy. – Kto to był?
- Długie kołtuny to Harry, krótkie, Dominic – westchnęła ponownie, obracając się twarzą do mnie. Na jej ustach ponownie zagościł pokrzepiający uśmiech. – Nie przejmuj się nimi, gadają od rzeczy, jakieś pierdoły trzy po trzy. Chyba wszyscy już do tego przywykli.
Pokiwałam lekko głową, nie wiedząc za bardzo, co mogłabym na to odpowiedzieć. W końcu, nie znałam ich, nie wiedziałam, jacy są. Z drugiej strony, Louisa oceniałam, nie mając pojęcia, że jeśli chce, potrafi być uroczy. Tylko co on miał do tego? Przecież nie o niego tu chodziło. To, że wyszłam na skończoną idiotkę, nie tylko przed nim, ale głównie przed samą sobą, to jedynie moja wina. Pokazałam się z gorszej strony, trudno, najwyżej mam wyrobioną opinię suki. W sumie, poniekąd była to prawda. Moja nieśmiałość i zwyczajna nieumiejętność kontaktu z cywilizowanymi ludźmi nie zwalniały mnie z kultury, o której wyraźnie zapomniałam. Jednak, hej, on też nie był bez winy. To przecież on zalał mój telefon i grzebał w laptopie. Dwukrotnie. Chyba nie tylko ja nie wyszłam najlepiej.
- Nad czym tak myślisz? – zapytała Nikki i uśmiechnęła się, widząc, że udało się jej wyrwać mnie ze świata własnych problemów. Dopiero wtedy zorientowałam się, że przede mną stał kubek herbaty wraz z miską ciasteczek na środku blatu. Potrząsnęłam głową, zbierając się do odpowiedzi na pytanie, chcą uniknąć niepotrzebnego potoku kolejnych.
- Wydaje mi się, że Louis ma mnie za szmatę – och, no tak, w ten sposób na pewno uniknę niekomfortowej rozmowy. Mądre zagranie z mojej strony. Prędko sięgnęłam po herbatnika, chcąc jak najszybciej zatkać czymś usta. Ta konwersacja zdecydowanie nie zmierzała w dobrym kierunku.
- Jeśli o mnie chodzi, z grzeczności nie zaprzeczę, że przez jakiś czas nie pozwalałaś mi myśleć, że jest inaczej – zaśmiała się, dmuchając w gorący napój. – Ale co do Louisa, czy ja wiem? Wydaje mi się, że on raczej lubi zadziorne – mrugnęła w moją stronę, a ja niemal udławiłam się tym cholernym ciastkiem. Kaszląc i krztusząc się przez kolejne kilka chwil, starałam się przetworzyć informacje. Dostałam miano zadziornej szmaty? Uroczo.
Zerknęłam na dziewczynę, która wlepiała we mnie zadowolone z siebie spojrzenie. Uniosłam brwi, nie wiedząc, co myśląc o jej słowach.
- Nie mówisz poważnie – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, chyba nie chcąc dopuścić do siebie takiej możliwości. Poniekąd mnie to martwiło, biorąc pod uwagę przesłuchanie w samochodzie. Upiłam łyk herbaty, wciąż czując drapanie w gardle.
- Jak najbardziej serio – uśmiechnęła się szeroko. – Widziałam trzy dziewczyny Louisa, dwie były wyjątkowo zwyczajne i nudne, z żadną nie wytrzymał dłużej niż dwa tygodnie. Z kolei trzecią uważałam za sukę, ale on wytrzymał z nią ponad rok. Aż mnie zdziwiło, że z nią zerwał, przez większość czasu w jej towarzystwie wyglądał na zakochanego po uszy – prychnęła i jako że opróżniła już swój kubek, postanowiła zrobić to samo z moim. Nawet nie chciało mi się protestować. Dostałam zbyt dużo informacji do przetrawienia.
Spuściłam wzrok, zastanawiając się nad jej słowami. Nagle zaczęło mnie interesować, kim była ta dziewczyna. Jak się nazywała, jak wyglądała i najważniejsze, dlaczego się rozstali. W mojej głowie natychmiast pojawił się obraz wysokiej blondynki. Pełne usta, błękitne oczy, spory biust i nieskazitelna figura. Jasna, oliwkowa cera bez żadnych skaz… A może raczej koleżanka lubiąca się w solarium? To chyba jedna z rzeczy, których nigdy nie docieknę. Nie wydawało mi się bowiem, żeby Louis miał ochotę się na ten temat wypowiadać. Chyba nikt nie miał ochoty gadać o swoich byłych, prawda? Przynajmniej jeśli o mnie chodzi, miałam co do tego mieszane uczucia. Głównie dlatego, że zawsze trafiałam na napalonych dupków z jasnymi zamiarami. Każdy z nich przychodził z jasno ustalonym celem – dobrać mi się do majtek. I głównie dlatego swoją cnotę wciąż miałam przy sobie. Jeśli myśleli, że byłam kolejną, która wskoczy im do łóżka, to się mylili. Nie zamierzałam być niczyją dziwką.
- Ellie – Nikki pstryknęła palcami tuż przed moją twarzą, przywołując mnie tym samym do porządku. Podniosłam wzrok, natychmiast napotykając jej ciemne tęczówki i delikatny uśmiech. – Czyżby kolega w pokoju obok cię interesował?
Moje oczy natychmiast podwoiły swoje rozmiary, a głowa mimowolnie zaczęła ruszać się od prawej do lewej. Cholera, nie! Co do Louisa miałam mieszane uczucia, ale na pewno jednym z nich nie była miłość, zauroczenie, zakochanie czy cokolwiek innego. Nie można chyba zakochać się w kimś, nie znając go, prawda?
Racja, był niezaprzeczalnie przystojny, jednak charakter pozostawiał wiele do życzenia. Mój zresztą też. Słowa dziewczyny w moim odczuciu mogły jedynie budzić pewne wewnętrzne spory, które prowadziły do zagmatwania i mętliku w głowie, która i tak zdążyła mnie już rozboleć przez nadmiar informacji, zebrany dzisiejszego dnia.
- Machanie czaszką to żadna odpowiedź – mruknęła, nachylając się w moim kierunku. – Poza tym, to widać aż za dobrze – znów się uśmiechnęła, a mnie, nie miałam pojęcia dlaczego, zalał rumieniec. To jakiś absurd. Cała ta sytuacja, to miejsce, ci ludzie w salonie, to wszystko to jeden, wielki absurd, a ja najwyraźniej trafiłam w samo jego centrum, choć wcale tego nie chciałam. – Ustalmy jedną rzecz. Louis przyprowadził tu tylko jedną dziewczynę, ty jesteś druga. Nie wiem, co zrobiłaś, ale ci wyszło – zaśmiała się, co ja skwitowałam jedynie oszołomioną miną. Nic mi nie wyszło. Nie mogło, przecież nic nawet nie zrobiłam. Nic, zupełnie. Dałam się oblać sokiem, pokłóciłam się, kto odniósł większą szkodę, znów kłóciłam się o to, że nie wsiądę z nim do samochodu, w końcu dałam się odwieźć i tydzień później spotkałam go w kawiarni. Dokładnie tyle zrobiłam i żadna z tych czynności nie była moją zasługą. Zawsze to on był prowodyrem do wszelkich kontaktów i konwersacji.
Więc jak to się stało, że właśnie siedziałam u niego w domu, popijając herbatkę z dziewczyną jego przyjaciela? Zaraz, dziewczyną? Kolejna niejasna sprawa.
- Jeśli już jesteśmy przy tych tematach, jesteś z Niallem? – zapytałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak wścibsko musiało to zabrzmieć. Już miałam otworzyć usta i przeprosić, jednak dziewczyna postanowiła zabrać głos.
- Nie od dziś – posłała mi kolejny uśmiech, a ja jedynie pokiwałam głową, odwzajemniając jej gest. Nie przemyślałam, co mogłabym odpowiedzieć. Za długi język znów dał się we znaki; najpierw mówiłam, potem myślałam, czyli moja typowa, codzienna postawa. – Miło byłoby widzieć cię tu częściej, sami faceci wokół to nie do końca moje klimaty.
- Raczej nie zależy to ode mnie – prychnęłam, sięgając po herbatnika w momencie, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły, a do pomieszczenia wpadł Niall, ledwo łapiąc oddech.
- Mamy wyścig, cała ekipa jest już na miejscu – wydyszał, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. – Trzeba się spieszyć, ponoć Bouncer chce przejąć ulicę, bo nie ma nas w pobliżu – dodał szybko, podchodząc do stołu, zgarniając miskę z ciastkami i od razu wpychając jedno do ust.
- Jedziesz z nami – podsumowała Nikki, wstając z miejsca, chwytając mnie za rękę i ciągnąc za sobą w stronę. Wyścig? Ekipa? Bouncer? Boże, o co w tym wszystkim chodziło?
Chłopak gestem wskazał, żebym kierowała się w lewo, przez co już po chwili niewyraźne krzyki nabierały sensu i przejrzystości. Ktoś wrzeszczał coś o jakimś Lucasie, drugi głos syczał, by pierwszy w końcu się zamknął, a trzeci z kolei ciągle powtarzał, że się w to nie miesza. Jeżeli słuch mnie nie mylił, właścicielem ostatniego był Niall.
Korytarz skręcił gwałtownie, stawiając mnie przed następnymi drzwiami. Tym razem Louis postanowił mnie wyminąć i otworzyć je samodzielnie. Gdy tylko to zrobił, rozejrzał się po pomieszczeniu, spojrzeniem uciszając wszystkich zebranych. Usunął się z drogi, by wpuścić mnie do środka. Kompletnie speszona, nie wiedząc, co robić, przekroczyłam próg i zerknęłam po ludziach. Znałam połowę – Nikki i Nialla. Pozostała dwójka mężczyzn nie wyglądała jakkolwiek znajomo.
Pierwszy, posiadacz jasnych oczów i ciemnych, krótko ściętych, kręconych włosów i odznaczającego się na twarzy zarostu. Przeszywał mnie swoim zimnym wzrokiem spod zmarszczonych delikatnie brwi. Drugi, zielonooki właściciel długich, szatynowych loków, zadbanych lepiej, niż moje kudły. Usta zaciśnięte w wąską linię sugerowały, że mój widok wcale go nie ucieszył.
- El? – choć zamiarem Nikki prawdopodobnie było powitanie, zabrzmiało bardziej jak pytanie. Uśmiechnęłam się lekko, unosząc dłoń. Wolałam nie odzywać się jako pierwsza; zwyczajnie się bałam. Obaj nieznajomi onieśmielali mnie do tego stopnia, że nie miałam najmniejszej ochoty na zabranie głosu i typowe dla mnie odzywki. Zamiast tego wolałam poczekać, aż ktoś w końcu wykona jakiś ruch, ściągając ten obowiązek z moich barków. – No tak, mogłam to przewidzieć – mruknęła bardziej do siebie, niż do kogokolwiek z nas. – Pójdziemy do kuchni – dodała, wstając z kanapy i tym samym uwalniając się z uścisku blondyna, co spotkało się z jego niezadowolonym westchnieniem.
- Miło poznać słynną Ellie – warknął któryś z dwóch nieznajomych, co skwitowałam zszokowanym spojrzeniem. Louis pokręcił głową z dezaprobatą, a Nikki wręcz wypchnęła mnie z pomieszczenia.
Zamknęła za nami drzwi z głuchym trzaskiem i oparła się o drewnianą powierzchnię. Przewróciła oczami, zanim w końcu spoczęły na mnie.
- Przepraszam za nich – zaśmiała się nerwowo. – Nie przywykli do nowych, cholerne, wyalienowane dupki – powiedziała, stawiając czajnik na elektrycznej podkładce. Oparła ręce o blat, wdychając ciężko powietrze, jak gdyby nie mogła się uspokoić. Zacisnęła powieki, przetarła twarz dłońmi i właśnie w tym momencie postanowiłam się wreszcie odezwać.
- Nic się nie stało – burknęłam nisko, po czym odchrząknęłam, zdając sobie sprawę, że nawet nie zauważyłam kiedy, zupełnie zaschło mi w gardle. To przez nerwy. – Kto to był?
- Długie kołtuny to Harry, krótkie, Dominic – westchnęła ponownie, obracając się twarzą do mnie. Na jej ustach ponownie zagościł pokrzepiający uśmiech. – Nie przejmuj się nimi, gadają od rzeczy, jakieś pierdoły trzy po trzy. Chyba wszyscy już do tego przywykli.
Pokiwałam lekko głową, nie wiedząc za bardzo, co mogłabym na to odpowiedzieć. W końcu, nie znałam ich, nie wiedziałam, jacy są. Z drugiej strony, Louisa oceniałam, nie mając pojęcia, że jeśli chce, potrafi być uroczy. Tylko co on miał do tego? Przecież nie o niego tu chodziło. To, że wyszłam na skończoną idiotkę, nie tylko przed nim, ale głównie przed samą sobą, to jedynie moja wina. Pokazałam się z gorszej strony, trudno, najwyżej mam wyrobioną opinię suki. W sumie, poniekąd była to prawda. Moja nieśmiałość i zwyczajna nieumiejętność kontaktu z cywilizowanymi ludźmi nie zwalniały mnie z kultury, o której wyraźnie zapomniałam. Jednak, hej, on też nie był bez winy. To przecież on zalał mój telefon i grzebał w laptopie. Dwukrotnie. Chyba nie tylko ja nie wyszłam najlepiej.
- Nad czym tak myślisz? – zapytała Nikki i uśmiechnęła się, widząc, że udało się jej wyrwać mnie ze świata własnych problemów. Dopiero wtedy zorientowałam się, że przede mną stał kubek herbaty wraz z miską ciasteczek na środku blatu. Potrząsnęłam głową, zbierając się do odpowiedzi na pytanie, chcą uniknąć niepotrzebnego potoku kolejnych.
- Wydaje mi się, że Louis ma mnie za szmatę – och, no tak, w ten sposób na pewno uniknę niekomfortowej rozmowy. Mądre zagranie z mojej strony. Prędko sięgnęłam po herbatnika, chcąc jak najszybciej zatkać czymś usta. Ta konwersacja zdecydowanie nie zmierzała w dobrym kierunku.
- Jeśli o mnie chodzi, z grzeczności nie zaprzeczę, że przez jakiś czas nie pozwalałaś mi myśleć, że jest inaczej – zaśmiała się, dmuchając w gorący napój. – Ale co do Louisa, czy ja wiem? Wydaje mi się, że on raczej lubi zadziorne – mrugnęła w moją stronę, a ja niemal udławiłam się tym cholernym ciastkiem. Kaszląc i krztusząc się przez kolejne kilka chwil, starałam się przetworzyć informacje. Dostałam miano zadziornej szmaty? Uroczo.
Zerknęłam na dziewczynę, która wlepiała we mnie zadowolone z siebie spojrzenie. Uniosłam brwi, nie wiedząc, co myśląc o jej słowach.
- Nie mówisz poważnie – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, chyba nie chcąc dopuścić do siebie takiej możliwości. Poniekąd mnie to martwiło, biorąc pod uwagę przesłuchanie w samochodzie. Upiłam łyk herbaty, wciąż czując drapanie w gardle.
- Jak najbardziej serio – uśmiechnęła się szeroko. – Widziałam trzy dziewczyny Louisa, dwie były wyjątkowo zwyczajne i nudne, z żadną nie wytrzymał dłużej niż dwa tygodnie. Z kolei trzecią uważałam za sukę, ale on wytrzymał z nią ponad rok. Aż mnie zdziwiło, że z nią zerwał, przez większość czasu w jej towarzystwie wyglądał na zakochanego po uszy – prychnęła i jako że opróżniła już swój kubek, postanowiła zrobić to samo z moim. Nawet nie chciało mi się protestować. Dostałam zbyt dużo informacji do przetrawienia.
Spuściłam wzrok, zastanawiając się nad jej słowami. Nagle zaczęło mnie interesować, kim była ta dziewczyna. Jak się nazywała, jak wyglądała i najważniejsze, dlaczego się rozstali. W mojej głowie natychmiast pojawił się obraz wysokiej blondynki. Pełne usta, błękitne oczy, spory biust i nieskazitelna figura. Jasna, oliwkowa cera bez żadnych skaz… A może raczej koleżanka lubiąca się w solarium? To chyba jedna z rzeczy, których nigdy nie docieknę. Nie wydawało mi się bowiem, żeby Louis miał ochotę się na ten temat wypowiadać. Chyba nikt nie miał ochoty gadać o swoich byłych, prawda? Przynajmniej jeśli o mnie chodzi, miałam co do tego mieszane uczucia. Głównie dlatego, że zawsze trafiałam na napalonych dupków z jasnymi zamiarami. Każdy z nich przychodził z jasno ustalonym celem – dobrać mi się do majtek. I głównie dlatego swoją cnotę wciąż miałam przy sobie. Jeśli myśleli, że byłam kolejną, która wskoczy im do łóżka, to się mylili. Nie zamierzałam być niczyją dziwką.
- Ellie – Nikki pstryknęła palcami tuż przed moją twarzą, przywołując mnie tym samym do porządku. Podniosłam wzrok, natychmiast napotykając jej ciemne tęczówki i delikatny uśmiech. – Czyżby kolega w pokoju obok cię interesował?
Moje oczy natychmiast podwoiły swoje rozmiary, a głowa mimowolnie zaczęła ruszać się od prawej do lewej. Cholera, nie! Co do Louisa miałam mieszane uczucia, ale na pewno jednym z nich nie była miłość, zauroczenie, zakochanie czy cokolwiek innego. Nie można chyba zakochać się w kimś, nie znając go, prawda?
Racja, był niezaprzeczalnie przystojny, jednak charakter pozostawiał wiele do życzenia. Mój zresztą też. Słowa dziewczyny w moim odczuciu mogły jedynie budzić pewne wewnętrzne spory, które prowadziły do zagmatwania i mętliku w głowie, która i tak zdążyła mnie już rozboleć przez nadmiar informacji, zebrany dzisiejszego dnia.
- Machanie czaszką to żadna odpowiedź – mruknęła, nachylając się w moim kierunku. – Poza tym, to widać aż za dobrze – znów się uśmiechnęła, a mnie, nie miałam pojęcia dlaczego, zalał rumieniec. To jakiś absurd. Cała ta sytuacja, to miejsce, ci ludzie w salonie, to wszystko to jeden, wielki absurd, a ja najwyraźniej trafiłam w samo jego centrum, choć wcale tego nie chciałam. – Ustalmy jedną rzecz. Louis przyprowadził tu tylko jedną dziewczynę, ty jesteś druga. Nie wiem, co zrobiłaś, ale ci wyszło – zaśmiała się, co ja skwitowałam jedynie oszołomioną miną. Nic mi nie wyszło. Nie mogło, przecież nic nawet nie zrobiłam. Nic, zupełnie. Dałam się oblać sokiem, pokłóciłam się, kto odniósł większą szkodę, znów kłóciłam się o to, że nie wsiądę z nim do samochodu, w końcu dałam się odwieźć i tydzień później spotkałam go w kawiarni. Dokładnie tyle zrobiłam i żadna z tych czynności nie była moją zasługą. Zawsze to on był prowodyrem do wszelkich kontaktów i konwersacji.
Więc jak to się stało, że właśnie siedziałam u niego w domu, popijając herbatkę z dziewczyną jego przyjaciela? Zaraz, dziewczyną? Kolejna niejasna sprawa.
- Jeśli już jesteśmy przy tych tematach, jesteś z Niallem? – zapytałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak wścibsko musiało to zabrzmieć. Już miałam otworzyć usta i przeprosić, jednak dziewczyna postanowiła zabrać głos.
- Nie od dziś – posłała mi kolejny uśmiech, a ja jedynie pokiwałam głową, odwzajemniając jej gest. Nie przemyślałam, co mogłabym odpowiedzieć. Za długi język znów dał się we znaki; najpierw mówiłam, potem myślałam, czyli moja typowa, codzienna postawa. – Miło byłoby widzieć cię tu częściej, sami faceci wokół to nie do końca moje klimaty.
- Raczej nie zależy to ode mnie – prychnęłam, sięgając po herbatnika w momencie, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły, a do pomieszczenia wpadł Niall, ledwo łapiąc oddech.
- Mamy wyścig, cała ekipa jest już na miejscu – wydyszał, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. – Trzeba się spieszyć, ponoć Bouncer chce przejąć ulicę, bo nie ma nas w pobliżu – dodał szybko, podchodząc do stołu, zgarniając miskę z ciastkami i od razu wpychając jedno do ust.
- Jedziesz z nami – podsumowała Nikki, wstając z miejsca, chwytając mnie za rękę i ciągnąc za sobą w stronę. Wyścig? Ekipa? Bouncer? Boże, o co w tym wszystkim chodziło?
piątek, 10 kwietnia 2015
Rozdział 6.
Kilka minut później, po tym, gdy on duszkiem wypił swoją kawę, a ja skończyłam herbatę w akompaniamencie jego westchnień i jęków niezadowolenia, oboje założyliśmy kurtki i skierowaliśmy się do wyjścia. I choć upierałam się, że zapłacę za swoje zamówienia, Louis udawał głuchego na moje pretensjonalne gadanie. Wyszliśmy na zewnątrz, a ja natychmiast zadrżałam pod wpływem chłodnego powiewu wiatru. Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się całkowicie ciemno. Potarłam ramiona, które już po chwili zostały okryte kolejną warstwą materiału. Spojrzałam zdezorientowana na szatyna, który jedynie uśmiechnął się delikatnie.
- Nie trzeba… - zaczęłam, jednak postanowiłam zamknąć usta, napotykając jego wzrok. – Nie chcę, żebyś marznął moim kosztem – mruknęłam, dyskretnie zaciągając się zapachem, jakim otulała mnie skórzana katana.
- Od samochodu dzieli nas kilkanaście metrów. Ja jestem przyzwyczajony do zimna, ty wyglądasz, jakbyś za chwilę miała dostać hipotermii – powiedział, chwytając mnie w talii. Zerknęłam nieufnie na jego rękę, ale koniec końców postanowiłam nie protestować. To tylko parę kroków, prawda? A w ciemności, włócząc się między ulicami Londynu, wolałam nie zostać zauważoną w samotności. Obecność chłopaka dodawała mi nieco otuchy.
Wkroczyliśmy na niewielki parking, a ja natychmiast zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czarnego Astona Martina. Zmarszczyłam brwi, nie dostrzegając go nigdzie w pobliżu. Przeniosłam wzrok na Louisa, który właśnie sięgnął do kieszeni kurtki w celu wydobycia z niej kluczyków. Odsunął ode mnie swoją dłoń i nacisnął na jeden z przycisków sprawiając, że jedno z aut zamrugało w naszym kierunku. Odwróciłam głowę, by wśród ciemności dostrzec Mustanga Shelby. Kolor, no cóż, taki sam, jak w przypadku samochodu sprzed kilku dni.
Chłopak otworzył mi drzwi i gestem zaprosił do środka. Usiadłam na skórzanym fotelu, automatycznie odrzucając katanę na tylną kanapę. Po chwili szatyn znalazł się obok mnie, natychmiast wsuwając kluczyk do stacyjki i odpalając silnik. Tym razem nie od razu usłyszałam radio. Przez chwilę jedynym dźwiękiem był głęboki ryk turbin i piknięcie jednej z wielu ikonek, umieszczonych za kierownicą. Dopiero po kilkunastu sekundach rozległo się delikatne brzmienie gitary w pierwszych nutach „Stairway to Heaven”. Odchyliłam głowę, by oprzeć ją o zagłówek i z uśmiechem na twarzy delektowałam się kolejnym potwierdzeniem genialnego gustu Louisa.
- Jakkolwiek to nie zabrzmi – zrobiłam pauzę, zastanawiając się, czy na pewno chcę powiedzieć to, co cisnęło mi się na usta. – Dziewczyny zmieniasz równie szybko, co samochody? – zapytałam w końcu, wywołując u Louisa zmieszanie. Coś pomiędzy rozbawieniem a zdziwieniem przemknęło przez jego rysy, które na koniec wróciły do niczym niezakłóconej powagi.
- Myślę, że nawet jeśli mam większe ambicje, to w całym życiu miałem ich nieco mniej, niż aut w garażu – znów uniósł kącik ust, odrywając na chwilę wzrok od przedniej szyby i niezbyt subtelnie omiatając nim całą moją osobę. Moje brwi powędrowały delikatnie w górę, jednak nie zdobyłam się na odwagę, aby zapytać, ile właściwie ma pojazdów. Zresztą, właśnie byliśmy w drodze do niego, więc chyba zobaczyłabym je nawet, gdybym nie miała na to ochoty, prawda? W końcu gdzieś zaparkować musiał, a garaż wydawał mi się najbardziej oczywistym wyjściem.
- A skoro o związkach mowa, masz kogoś? – spytał, wracając spojrzeniem przed siebie i przejeżdżając językiem po dolnej wardze. To chyba jakiś jego odruch.
- Nikogo nie mam i w najbliższym czasie raczej się na to nie zapowiada – prychnęłam, odwracając głowę w drugą stronę. Wolałam nie obserwować jego ruchów, czułabym się nieswojo, gdyby mnie na tym przyłapał. Mógłby pomyśleć, że wpatruję się w niego z jakiejś konkretnej przyczyny. Albo, że mi się podoba. Musiałam przyznać, był przystojny, ale… Nie. To nie to.
- Och, czyżbym wyczuwał złamane serce? – zapytał, kładąc dłoń na moim barku. – Spokojnie, skarbie, w razie czego, możesz się wypłakać w moich ramionach. Ponoć są bardzo wygodne i dobrze chłoną wodospady łez – uparcie starał się zachować poważny ton, jednak z każdym słowem przychodziło mu to coraz trudniej.
- Moje serce w kwestii związków ma raczej niewiele do gadania, skoro tak czy siak nikogo tu nie znam – odparłam, zasłaniając usta dłonią, aby ukryć powoli wpełzający na nie uśmiech. Strzepnęłam rękę Louisa; nie chciałam pokazać, że jego słowa naprawdę przypadły mi do gustu. Szczególnie perspektywa mnie w jego ramionach.
Chwila…
- W każdym razie, wiesz gdzie mnie szukać, mała.
Ściągnęłam brwi, znów spoglądając na niego z konsternacją. „Mała”? Chyba jeszcze nikt nigdy nie zwrócił się do mnie w taki sposób. Miałam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony, chyba mi się spodobało, z drugiej, nie byłam pewna, czy chciałabym słyszeć je częściej. Pozostawało jedynie pytanie: przez kogo mogłabym być tak nazywana? Raczej nie przez kolegę obok. Nie wyglądał na osobę angażującą się w cokolwiek.
- Zapamiętam na przyszłość – mruknęłam po dość długiej chwili ciszy z mojej strony. Podróż trwała już kilkanaście minut i miałam nadzieję, że skończy się szybko. Przebywanie z Louisem na tak niewielkiej przestrzeni nie działało na mnie dobrze. Dodatkowo przez jego określenia, kierowane do mnie, w mojej głowie pojawiały się dziwne obrazy, których chciałam się jak najprędzej pozbyć. Ja i on to coś, co zdecydowanie ze sobą nie współgrało, choć w moich bezsensownych wyobrażeniach wyglądało nie najgorzej.
W końcu wjechaliśmy na żwirowy podjazd przed jednym z wielu domów na przepełnionym po brzegi osiedlu. Każdy okazały i zadbany, każdy zapierający dech w piersi. Mówiąc szczerze, nie tego spodziewałam się po szatynie obok. Widziałam go prędzej w jakiejś niewielkiej, ale gustownej, nowoczesnej kawalerce. Na pewno nie w dużym domu na przedmieściach.
Podjechaliśmy pod jedną ze ścian budynku, czekając, aż białe, idealnie zamaskowane drzwi garażowe w końcu się otworzą. Z obu stron widoczne były filary, w całości pokryte rezimarem, podtrzymujące pomieszczenie, znajdujące się na piętrze. Światło w oknach sugerowało, że na górze ktoś cały czas się kręcił, wnioskując po rozmowie w kawiarni, najpewniej byli to Nikki z Niallem, choć kto wie, kto jeszcze mógł tam być.
Ciężkie wrota w końcu uniosły się w górę, dając Louisowi możliwość wjazdu do ciemnego wnętrza budynku. Przekrzywiłam lekko głowę, zastanawiając się, czy to na pewno bezpieczne, wjeżdżać tak drogim samochodem do nieoświetlonego garażu, narażając tym samym pojazd na różne usterki. Stłuczki, rysy i tak dalej. Nie zawsze można ufać jedynie znajomości terenu.
Wszystkie moje wątpliwości zostały jednak rozwiane z chwilą, gdy koła auta znalazły się u wjazdu. Wyglądało na to, że ktoś pokusił się o czujniki ruchu, które rozświetliły całe pomieszczenie.
- O kurwa – wyrwało mi się, a oczy niemal wyskoczyły mi z orbit, kiedy zobaczyłam ogrom pomieszczenia, w jakim się znaleźliśmy. Wysokie, śnieżnobiałe ściany, betonowe podłoże, sufit obłożony dziesiątkami lamp, a w tym wszystkim co najmniej dwadzieścia samochodów różnego koloru, marki, gatunku. Każdy jak z innej bajki, jeden cenniejszy od drugiego.
- Opadła szczęka? – zapytał chłopak, parkując na jednym z kilku wolnych miejsc. Spojrzałam na niego, niezdolna, by wypowiedzieć chociażby słowo. Z otwartymi ustami szukałam odpowiedniego określenia, które za nic w świecie nie chciało zawitać w mojej głowie. Szatyn po raz kolejny tego wieczoru omiótł mnie spojrzeniem i z cwaniackim uśmiechem przejechał dwoma palcami po mojej dolnej wardze, by po chwili przenieść je na brodę i unieść ją lekko, sprawiając, że w końcu zamknęłam rozdziawione usta.
Odwróciłam wzrok, jeszcze raz spoglądając na wszystko z nieukrywanym podziwem. Czułam się jak w swego rodzaju galerii. Obok mnie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Już chciałam pójść w ślady mojego towarzysza i pociągnąć za klamkę, gdy ta nagle odsunęła się z zasięgu mojej dłoni. Zerknęłam w górę, natrafiając na rozbawione spojrzenie Louisa.
- Staram się udawać dżentelmena, jak mi idzie? – Posłał kolejny uśmiech, gestem nakłaniając mnie do opuszczenia pojazdu. Zaśmiałam się pod nosem, stawiając trampki na twardym gruncie. Przez chwilę stałam w miejscu, bojąc się ruszyć, by przypadkiem czegoś nie zniszczyć. Nie oszukujmy się, z moją niezdarnością było to całkiem możliwe.
- Na pewno lepszy z ciebie dżentelmen niż z Nialla majsterkowicz – prychnęłam, ostrożnie przemieszczając się między rzędami aut. Stanęłam na środku pomieszczenia i nie wiedząc, co dalej, czekałam cierpliwie, aż chłopak do mnie dołączy.
- W każdym razie, ja się kulturalnie przedstawiłem, nie sądzisz, że ty też powinnaś? – spytał, znów chwytając mnie w talii i prowadząc na tyły budynku.
- Elizabeth Blurr, lat osiemnaście, chciałabym powiedzieć „niekarana”, ale wolę nie kłamać. – Słysząc moje słowa, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wzruszyłam ramionami. – Może kiedy indziej, nie udzielam zbyt wielu informacji na swój temat na pierwszej randce – mrugnęłam do niego porozumiewawczo, wywołując nagłą salwę śmiechu.
- Miło wiedzieć, że chociaż mnie słuchasz, a teraz, zapraszam do mojego królestwa – powiedział, wpychając mnie delikatnie na klatkę schodową, prowadzącą na wyższe piętro. Jeszcze raz zerknęłam na niego podenerwowana, by po chwili zacząć wspinać się po schodach. – Ach, jeszcze jedno – złapał mnie za nadgarstek, przytrzymując w miejscu i niemal zmuszając do kontaktu wzrokowego. – Obiecuję, że wyciągnę z ciebie, co przeskrobałaś – szepnął, z każdym słowem zbliżając się niebezpiecznie swoje usta do mojego ucha. Koniec końców uśmiechnął się ponownie i gestem zachęcił, bym kontynuowała swoją wędrówkę w górę. Wyglądało na to, że w jego towarzystwie stawałam się coraz bardziej niepewna.
- Nie trzeba… - zaczęłam, jednak postanowiłam zamknąć usta, napotykając jego wzrok. – Nie chcę, żebyś marznął moim kosztem – mruknęłam, dyskretnie zaciągając się zapachem, jakim otulała mnie skórzana katana.
- Od samochodu dzieli nas kilkanaście metrów. Ja jestem przyzwyczajony do zimna, ty wyglądasz, jakbyś za chwilę miała dostać hipotermii – powiedział, chwytając mnie w talii. Zerknęłam nieufnie na jego rękę, ale koniec końców postanowiłam nie protestować. To tylko parę kroków, prawda? A w ciemności, włócząc się między ulicami Londynu, wolałam nie zostać zauważoną w samotności. Obecność chłopaka dodawała mi nieco otuchy.
Wkroczyliśmy na niewielki parking, a ja natychmiast zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czarnego Astona Martina. Zmarszczyłam brwi, nie dostrzegając go nigdzie w pobliżu. Przeniosłam wzrok na Louisa, który właśnie sięgnął do kieszeni kurtki w celu wydobycia z niej kluczyków. Odsunął ode mnie swoją dłoń i nacisnął na jeden z przycisków sprawiając, że jedno z aut zamrugało w naszym kierunku. Odwróciłam głowę, by wśród ciemności dostrzec Mustanga Shelby. Kolor, no cóż, taki sam, jak w przypadku samochodu sprzed kilku dni.
Chłopak otworzył mi drzwi i gestem zaprosił do środka. Usiadłam na skórzanym fotelu, automatycznie odrzucając katanę na tylną kanapę. Po chwili szatyn znalazł się obok mnie, natychmiast wsuwając kluczyk do stacyjki i odpalając silnik. Tym razem nie od razu usłyszałam radio. Przez chwilę jedynym dźwiękiem był głęboki ryk turbin i piknięcie jednej z wielu ikonek, umieszczonych za kierownicą. Dopiero po kilkunastu sekundach rozległo się delikatne brzmienie gitary w pierwszych nutach „Stairway to Heaven”. Odchyliłam głowę, by oprzeć ją o zagłówek i z uśmiechem na twarzy delektowałam się kolejnym potwierdzeniem genialnego gustu Louisa.
- Jakkolwiek to nie zabrzmi – zrobiłam pauzę, zastanawiając się, czy na pewno chcę powiedzieć to, co cisnęło mi się na usta. – Dziewczyny zmieniasz równie szybko, co samochody? – zapytałam w końcu, wywołując u Louisa zmieszanie. Coś pomiędzy rozbawieniem a zdziwieniem przemknęło przez jego rysy, które na koniec wróciły do niczym niezakłóconej powagi.
- Myślę, że nawet jeśli mam większe ambicje, to w całym życiu miałem ich nieco mniej, niż aut w garażu – znów uniósł kącik ust, odrywając na chwilę wzrok od przedniej szyby i niezbyt subtelnie omiatając nim całą moją osobę. Moje brwi powędrowały delikatnie w górę, jednak nie zdobyłam się na odwagę, aby zapytać, ile właściwie ma pojazdów. Zresztą, właśnie byliśmy w drodze do niego, więc chyba zobaczyłabym je nawet, gdybym nie miała na to ochoty, prawda? W końcu gdzieś zaparkować musiał, a garaż wydawał mi się najbardziej oczywistym wyjściem.
- A skoro o związkach mowa, masz kogoś? – spytał, wracając spojrzeniem przed siebie i przejeżdżając językiem po dolnej wardze. To chyba jakiś jego odruch.
- Nikogo nie mam i w najbliższym czasie raczej się na to nie zapowiada – prychnęłam, odwracając głowę w drugą stronę. Wolałam nie obserwować jego ruchów, czułabym się nieswojo, gdyby mnie na tym przyłapał. Mógłby pomyśleć, że wpatruję się w niego z jakiejś konkretnej przyczyny. Albo, że mi się podoba. Musiałam przyznać, był przystojny, ale… Nie. To nie to.
- Och, czyżbym wyczuwał złamane serce? – zapytał, kładąc dłoń na moim barku. – Spokojnie, skarbie, w razie czego, możesz się wypłakać w moich ramionach. Ponoć są bardzo wygodne i dobrze chłoną wodospady łez – uparcie starał się zachować poważny ton, jednak z każdym słowem przychodziło mu to coraz trudniej.
- Moje serce w kwestii związków ma raczej niewiele do gadania, skoro tak czy siak nikogo tu nie znam – odparłam, zasłaniając usta dłonią, aby ukryć powoli wpełzający na nie uśmiech. Strzepnęłam rękę Louisa; nie chciałam pokazać, że jego słowa naprawdę przypadły mi do gustu. Szczególnie perspektywa mnie w jego ramionach.
Chwila…
- W każdym razie, wiesz gdzie mnie szukać, mała.
Ściągnęłam brwi, znów spoglądając na niego z konsternacją. „Mała”? Chyba jeszcze nikt nigdy nie zwrócił się do mnie w taki sposób. Miałam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony, chyba mi się spodobało, z drugiej, nie byłam pewna, czy chciałabym słyszeć je częściej. Pozostawało jedynie pytanie: przez kogo mogłabym być tak nazywana? Raczej nie przez kolegę obok. Nie wyglądał na osobę angażującą się w cokolwiek.
- Zapamiętam na przyszłość – mruknęłam po dość długiej chwili ciszy z mojej strony. Podróż trwała już kilkanaście minut i miałam nadzieję, że skończy się szybko. Przebywanie z Louisem na tak niewielkiej przestrzeni nie działało na mnie dobrze. Dodatkowo przez jego określenia, kierowane do mnie, w mojej głowie pojawiały się dziwne obrazy, których chciałam się jak najprędzej pozbyć. Ja i on to coś, co zdecydowanie ze sobą nie współgrało, choć w moich bezsensownych wyobrażeniach wyglądało nie najgorzej.
W końcu wjechaliśmy na żwirowy podjazd przed jednym z wielu domów na przepełnionym po brzegi osiedlu. Każdy okazały i zadbany, każdy zapierający dech w piersi. Mówiąc szczerze, nie tego spodziewałam się po szatynie obok. Widziałam go prędzej w jakiejś niewielkiej, ale gustownej, nowoczesnej kawalerce. Na pewno nie w dużym domu na przedmieściach.
Podjechaliśmy pod jedną ze ścian budynku, czekając, aż białe, idealnie zamaskowane drzwi garażowe w końcu się otworzą. Z obu stron widoczne były filary, w całości pokryte rezimarem, podtrzymujące pomieszczenie, znajdujące się na piętrze. Światło w oknach sugerowało, że na górze ktoś cały czas się kręcił, wnioskując po rozmowie w kawiarni, najpewniej byli to Nikki z Niallem, choć kto wie, kto jeszcze mógł tam być.
Ciężkie wrota w końcu uniosły się w górę, dając Louisowi możliwość wjazdu do ciemnego wnętrza budynku. Przekrzywiłam lekko głowę, zastanawiając się, czy to na pewno bezpieczne, wjeżdżać tak drogim samochodem do nieoświetlonego garażu, narażając tym samym pojazd na różne usterki. Stłuczki, rysy i tak dalej. Nie zawsze można ufać jedynie znajomości terenu.
Wszystkie moje wątpliwości zostały jednak rozwiane z chwilą, gdy koła auta znalazły się u wjazdu. Wyglądało na to, że ktoś pokusił się o czujniki ruchu, które rozświetliły całe pomieszczenie.
- O kurwa – wyrwało mi się, a oczy niemal wyskoczyły mi z orbit, kiedy zobaczyłam ogrom pomieszczenia, w jakim się znaleźliśmy. Wysokie, śnieżnobiałe ściany, betonowe podłoże, sufit obłożony dziesiątkami lamp, a w tym wszystkim co najmniej dwadzieścia samochodów różnego koloru, marki, gatunku. Każdy jak z innej bajki, jeden cenniejszy od drugiego.
- Opadła szczęka? – zapytał chłopak, parkując na jednym z kilku wolnych miejsc. Spojrzałam na niego, niezdolna, by wypowiedzieć chociażby słowo. Z otwartymi ustami szukałam odpowiedniego określenia, które za nic w świecie nie chciało zawitać w mojej głowie. Szatyn po raz kolejny tego wieczoru omiótł mnie spojrzeniem i z cwaniackim uśmiechem przejechał dwoma palcami po mojej dolnej wardze, by po chwili przenieść je na brodę i unieść ją lekko, sprawiając, że w końcu zamknęłam rozdziawione usta.
Odwróciłam wzrok, jeszcze raz spoglądając na wszystko z nieukrywanym podziwem. Czułam się jak w swego rodzaju galerii. Obok mnie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Już chciałam pójść w ślady mojego towarzysza i pociągnąć za klamkę, gdy ta nagle odsunęła się z zasięgu mojej dłoni. Zerknęłam w górę, natrafiając na rozbawione spojrzenie Louisa.
- Staram się udawać dżentelmena, jak mi idzie? – Posłał kolejny uśmiech, gestem nakłaniając mnie do opuszczenia pojazdu. Zaśmiałam się pod nosem, stawiając trampki na twardym gruncie. Przez chwilę stałam w miejscu, bojąc się ruszyć, by przypadkiem czegoś nie zniszczyć. Nie oszukujmy się, z moją niezdarnością było to całkiem możliwe.
- Na pewno lepszy z ciebie dżentelmen niż z Nialla majsterkowicz – prychnęłam, ostrożnie przemieszczając się między rzędami aut. Stanęłam na środku pomieszczenia i nie wiedząc, co dalej, czekałam cierpliwie, aż chłopak do mnie dołączy.
- W każdym razie, ja się kulturalnie przedstawiłem, nie sądzisz, że ty też powinnaś? – spytał, znów chwytając mnie w talii i prowadząc na tyły budynku.
- Elizabeth Blurr, lat osiemnaście, chciałabym powiedzieć „niekarana”, ale wolę nie kłamać. – Słysząc moje słowa, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wzruszyłam ramionami. – Może kiedy indziej, nie udzielam zbyt wielu informacji na swój temat na pierwszej randce – mrugnęłam do niego porozumiewawczo, wywołując nagłą salwę śmiechu.
- Miło wiedzieć, że chociaż mnie słuchasz, a teraz, zapraszam do mojego królestwa – powiedział, wpychając mnie delikatnie na klatkę schodową, prowadzącą na wyższe piętro. Jeszcze raz zerknęłam na niego podenerwowana, by po chwili zacząć wspinać się po schodach. – Ach, jeszcze jedno – złapał mnie za nadgarstek, przytrzymując w miejscu i niemal zmuszając do kontaktu wzrokowego. – Obiecuję, że wyciągnę z ciebie, co przeskrobałaś – szepnął, z każdym słowem zbliżając się niebezpiecznie swoje usta do mojego ucha. Koniec końców uśmiechnął się ponownie i gestem zachęcił, bym kontynuowała swoją wędrówkę w górę. Wyglądało na to, że w jego towarzystwie stawałam się coraz bardziej niepewna.
środa, 8 kwietnia 2015
Rozdział 5.
Akademik, podobnie jak każde inne miejsce posiadał zarówno swoje zalety, jak i wady. Niestety musiałam stwierdzić, że tych drugich dopatrzeć się mogłam znacznie więcej.
Jako pierwszą uznawałam wszechobecny tłok. Tłumy na korytarzach, cztery osoby w pokoju, często widywani goście, pracownicy, rodziny. Wszędzie, gdzie tylko nie spojrzeć – ludzie. Nie byłam kimś w rodzaju demofoba. Nie alienowałam się w swojej zamkniętej przestrzeni, jednak nie zmieniało to faktu, że ceniłam sobie swoją prywatność, która zostawała naruszana z każdej możliwej strony.
Drugim minusem okazała się obecność Nialla. Muzyka elektryczna rozbrzmiewała w całym pomieszczeniu, gdy tylko przekraczał jego próg. Twierdzenie, że czuł się u nas jak u siebie, było sporym niedopowiedzeniem. To właśnie w naszym pokoju spędzał trzy czwarte doby, majstrując przy drzwiach, które sam zepsuł. Zamiast jednak zgłosić to do administracji, mimo wszelkich namów ze strony Nikki, on pozostawał nieugięty na jej prośby, za każdym razem zapewniając, że ma wszystko pod kontrolą. Przecież doskonale wiedział, jak wymienić zawiasy tak, by w ścianie nie widniały dwie, wielkie dziury.
Z kolei trzecim i chyba najgorszym aspektem były ciągłe wizyty Louisa. Nie przychodził do mnie, a do moich współlokatorek – Amy i Katy. Zapewne mogłabym ignorować jego obecność, gdyby nie posyłane w moim kierunku spojrzenia, mówiące „wciąż pamiętam, że nazwałaś mnie chujem”. Nie miałam jednak zamiaru przepraszać za swoje słowa. Szczerość czasem boli, prawda, ale jest warta o wiele więcej niż kłamstwa. Nikt nie mógł zmusić mnie do zmiany poglądów na jego temat. No, chyba, że zrobiłby to szatyn we własnej osobie. Wątpiłam, czy byłby w stanie zmienić swoje zachowanie.
Z drugiej strony, być może oceniłam go zbyt pochopnie? W końcu dwie dziewczyny, z którymi mieszkałam, wciąż śmiały się w jego towarzystwie. Wygłupiały się jak nienormalne tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Z kolei on zabawiał je marnymi żartami i rozmawiał na przeróżne tematy, choć niemal nigdy nie nawiązywał kontaktu wzrokowego z żadną z nich. Wciąż uciekał spojrzeniem na boki, wydawał się nieobecny i mimo tego, że na jego twarzy widniał uśmiech, wyglądał tak sztucznie, jak to tylko możliwe.
Jeśli o mnie chodzi, wciąż szukałam swojego miejsca. W bibliotece bezustannie przesiadywały czeredy ludzi, a ja zastanawiałam się, czy mają w ogóle pojęcie, od czego są książki. Na korytarzach spotykałam się jedynie z nieprzychylnymi spojrzeniami, nie inaczej wyglądała sytuacja w pokoju. Oprócz szatyna nie przepadały za mną również jego przyjaciółki, czyli moje dwie współlokatorki. Ani Amy, ani Kate wciąż nie zdążyły się do mnie przekonać, choć od mojego pierwszego dnia w tym miejscu minęły już dobre dwa tygodnie.
Rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami, a wraz z nim nadchodził rychły koniec lata. Jesień zaznaczała powoli swój teren, barwiąc liście i zrzucając je w coraz większych ilościach na wciąż zielone, zadbane trawniki. Słońce coraz rzadziej pojawiało się na niebie, a jego miejsce zajmowały ciemne chmury i rzęsisty deszcz. Życie w Anglii czasami potrafiło dać się we znaki.
Jedynym naprawdę sporym, zauważalnym plusem był nowy telefon. Piękny, wciąż pachnący salonem, po brzegi wypchany muzyką, zachowaną bezpiecznie na karcie pamięci z poprzedniego urządzenia. Tym razem wodoodporny. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Z pokoju postanowiłam wyjść dopiero w czwartkowe popołudnie. Strugi deszczu choć na chwilę postanowiły ustąpić miejsca słońcu, które korzystając z okazji, rzucało długie cienie na wciąż przemoczony krajobraz. Z książką w torebce, telefonem w kieszeni i słuchawkami w uszach, przemierzałam kolejne metry, zupełnie zatapiając się w dźwiękach „Summer of ‘69”. Rozglądałam się nieprzytomnym wzrokiem, poszukując jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym w spokoju usiąść i poczytać. Problem polegał na tym, że wszystkie kawiarenki, herbaciarnie, knajpy i inne przydrożne lokale, oblegane były przez tłumy ludzi, wyjątkowo głośnych i niepotrafiących poszanować faktu, że ktoś pragnąłby zaznać chwili spokoju.
W końcu, po kilkunastu minutach drogi wzdłuż przeróżnych ulic i wysłuchaniu co najmniej sześciu piosenek, dotarłam do niewielkiej, kameralnej kafejki. Ciepłe światło kilku lamp oświetlało delikatnie ceglaną kamienicę, rzucając na nią pomarańczową poświatę. Uśmiechnęłam się półgębkiem i zaciskając palce na pasku torby, przekroczyłam próg. Po całym lokalu rozległ się dzwonek, informujący ekspedientkę o nowym kliencie. Rozejrzałam się wokół i z przyjemnością zauważyłam masę przeróżnych, kolorowych kwiatów, pnących się po rdzawych ścianach. Każdy idealnie okrągły stolik zaopatrzony był w lampkę, która wyglądała jak wyciągnięta wprost z sypialni oraz dwa metalowe krzesła z poduszkami na siedziskach. Doprawdy urocze miejsce.
Zasiadłam w odległym kącie i pozbywając się z uszu słuchawek, wyciągnęłam jedną z zakupionych niedawno powieści. Nim zdążyłam otworzyć na odpowiedniej stronie, obok mnie pojawiła się kelnerka w liliowej spódniczce, z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry, co podać? – spytała, unosząc lekko brwi i wyciągając zza paska notes wraz z długopisem. Otworzyłam usta na sekundę przed tym, jak przypomniałam sobie, że nie mam pojęcia, co mogłabym zamówić. Prędko sięgnęłam po cienkie menu, które na mój gust powinno pełnić bardziej rolę dekoracji i szybko przewertowałam jego strony.
- Poproszę zieloną herbatę – powiedziałam w końcu, nie chcąc, aby czekała przy stoliku dłużej, niż to konieczne. Zapisała moje zamówienie na kartce, po czym wróciła spojrzeniem do mnie.
- Coś jeszcze?
Pokręciłam głową w odpowiedzi, a ona posłała mi kolejny uśmiech i odeszła od stolika prężnym krokiem. Westchnęłam ciężko, zaciągając się przy okazji słodkim zapachem wanilii i piernika, roznoszącym się w powietrzu. Zastanawiało mnie, dlaczego tłumy ominęły tą lokację. Oprócz mnie siedziały tu tylko trzy osoby, dwie z nich pogrążone w cichej dyskusji, jedna wyglądająca z zainteresowaniem na mokre ulice z kubkiem kawy w dłoniach.
Spuściłam wzrok na kolana i ponownie zajęłam się lekturą. Ominęłam podziękowania i automatycznie przeszłam do prologu, który niemal natychmiast wciągnął mnie w fabułę do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy kelnerka podsunęła mi herbatę pod nos. Napój z minuty na minutę stawał się coraz zimniejszy, ale ja zupełnie nie zawracałam sobie nim głowy. Losy bohaterów były zbyt ciekawe, by przejmować się światem realnym. Nudnym i szarym jak pogoda za oknem.
Dźwięk dzwonka rozbrzmiał po raz trzeci w ciągu ostatniej godziny i po raz trzeci został przeze mnie zupełnie zignorowany. Cholera, wciągnęłam się. Barwne postacie, ciekawe zdarzenia, mnóstwo intryg i niedopowiedzeń, wydarzenia w powieści nabierały coraz szybszych obrotów, sprawiając, że rzeczywistość zostawała gdzieś z tyłu. I zapewne stan rzeczy nie zmieniłby się, dopóki ekspedientki nie poinformowałyby mnie, że pora zamknąć lokal, gdyby nie fakt, że ktoś postanowił je uprzedzić. Sama nie wiem, czy bardziej zdziwił mnie niespodziewany uścisk, czy słowa, które usłyszałam sekundy po nim.
- Udawaj proszę, że cieszysz się na mój widok, później ci wszystko wytłumaczę, błagam – wyszeptał tuż przy moim uchu, rozsyłając przyjemne ciarki w dół całego mojego ciała. Zmarszczyłam lekko brwi, jednak zaraz po tym na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, któremu starałam się nadać jak najwięcej szczerości. Podniosłam się gwałtownie z miejsca i czując, jak cierpną mi nogi, uścisnęłam Louisa w teatralnym, powitalnym uścisku.
- Masz szczęście, że jestem dobrą aktorką – zaśmiałam się cicho, po czym odsunęłam się i zmierzyłam szatyna wzrokiem. Spod ciemnej beanie wystawała jedynie postawiona grzywka, tułów okalała skórzana kurtka, a pod nią znalazła się bordowa koszulka. Nogi po raz kolejny odziane zostały w czarne jeansy i trampki w tym samym kolorze. I jak zawsze wyglądał cholernie dobrze.
Wskazałam na krzesło po drugiej stronie stolika, a sama zajęłam swoje poprzednie miejsce. Serwetką zaznaczyłam, gdzie skończyłam czytać i schowałam książkę z powrotem do torebki. Sztuczny uśmiech nie schodził z moich ust, podobnie zresztą, jak w przypadku mojego towarzysza. Chyba żadne z nas do końca nie wiedziało, jak się zachować.
- Jeśli mam być szczery, z nieba mi spadłaś – powiedział, gdy w końcu odłożyłam swoje rzeczy na bok i wyprostowałam plecy. Uniosłam pytająco brew, nie mając pojęcia, o co mu chodziło. – Przed kamienicą stoi dwóch kolesi. Szli za mną przez pół miasta, więc wszedłem gdziekolwiek, chcąc ich jakoś zgubić, a widząc ciebie stwierdziłem, że upozorowane spotkanie będzie perfekcyjną wymówką.
- Wymówką w jakiej sprawie? – zapytałam, marszcząc nos, gdy moje wargi dotknęły zupełnie zimnej herbaty. Odłożyłam filiżankę na stół w momencie, gdy przy naszym stoliku pojawiła się ta sama dziewczyna, która obsługiwała mnie jakiś czas temu. – Jeszcze raz to samo – mruknęłam, odsuwając od siebie spodek.
- Dla pana? – Zawiesiła wzrok na Louisie, taksując go od góry do dołu. Przeszył ją swoim błękitnym spojrzeniem, na co ta momentalnie oblała się szkarłatnym rumieńcem. Czyli to właśnie dzieje się zazwyczaj przy pierwszych kontaktach z tym chłopakiem.
- Czarna sypana, dziękuję – powiedział automatycznie. Brunetka pokiwała energicznie głową, wprawiając swój wysoko osadzony kucyk w ruch. Przygryzłam wargę, z całych sił starając się nie roześmiać. Wbiłam wzrok w swoje dłonie, studiując dokładnie każdą, pojedynczą linię i zastanawiając się, ile jeszcze potrwa ta nieco absurdalna sytuacja.
Kelnerka odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę zaplecza, szurając nogami z każdym krokiem. Z czystym rozbawieniem zerknęłam na szatyna, który z uśmiechem wpatrywał się w moją twarz, najwyraźniej starając się nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.
- Wyjaśnisz mi, o co tu chodzi? – spytałam w końcu, ponownie uciekając spojrzeniem na boki. Wolałam nie patrzeć w jego szaroniebieskie tęczówki.
- Nie mówię zbyt wiele o sobie na pierwszej randce – zaśmiał się, sugestywnie poruszając brwiami. Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową. Czyli przechodzimy do etapu marnych żartów. No dobrze, ciągnijmy tą maskaradę.
- Nie umawiam się z nikim, kogo nie znam, a pragnę przypomnieć, że nie zdradziłeś mi nawet swojego nazwiska i wieku. Co, jeśli jesteś pedofilem, który tylko czeka na okazję, żeby mnie zgwałcić? – wzruszyłam ramionami, ponownie mierząc go wzrokiem od góry do dołu. Uniósł delikatnie kącik ust i rozsiadł się wygodniej na stołku.
- W takim razie zacznijmy jeszcze raz. Louis Tomlinson, lat dwadzieścia jeden, powiedziałbym „niekarany”, ale wolę nie kłamać przy pierwszej okazji – przejechał palcami po brodzie i zwilżył wargę, wciąż nie odzywając ode mnie oczu. Powoli wprawiał mnie w zakłopotanie. – Co z tobą? Jakby na to nie patrzeć, też nigdy mi się nie przedstawiłaś.
- Nie musiałam – parsknęłam w momencie, gdy podeszła do nas brunetka w fioletowej spódnicy. Nachyliła się nad stolikiem, przesadnie starając się wyeksponować biust, odkładając naczynia na nasz stolik. Telefon rozdzwonił się w kieszeni Louisa. Posłał mi krótkie spojrzenie nad szyją dziewczyny i uśmiechnął się delikatnie, wstając z miejsca. Kelnerka zgarnęła ze stolika filiżankę z zimną już herbatą i odeszła od stolika, pozostawiając mnie samą ze świetnym widokiem na szatyna. Stał obrócony tyłem, szepcząc coś do słuchawki. Napiął mięśnie i przeczesał włosy palcami. Rozmówca najwyraźniej zdążył go zdenerwować w niecałą minutę. Ostatecznie westchnął ciężko i wsunął komórkę z powrotem do kieszeni. Podszedł z powrotem do stolika, usiadł naprzeciwko mnie i upił łyk kawy.
- Kiedy już uporasz się z herbatą, mam propozycję nie do odrzucenia – ponownie się uśmiechnął, co tym razem, chyba dla odmiany, wyglądało szczerze. Uniosłam brwi, sięgając po swoje zamówienie. – Skoro chcesz tyle o mnie wiedzieć, co powiesz na odwiedziny w moim mieszkaniu? – zapytał, a ja niemal udławiłam się napojem. Zaśmiałam się pod nosem i zmarszczyłam lekko czoło.
- Aktualnie mam ochotę wziąć nogi za pas i uciec jak najdalej. Zdajesz sobie sprawę, że wciąż szlifujesz swój wizerunek seryjnego pedofila?
- Na swoją obronę mogę powiedzieć, że Nikki i Niall już tam są. Z własnej, nieprzymuszonej woli – uniósł ręce w geście obrony. Raz jeszcze zmierzyłam go wzrokiem i pokiwałam głową, tym samym zgadzając się na jego propozycję.
Jako pierwszą uznawałam wszechobecny tłok. Tłumy na korytarzach, cztery osoby w pokoju, często widywani goście, pracownicy, rodziny. Wszędzie, gdzie tylko nie spojrzeć – ludzie. Nie byłam kimś w rodzaju demofoba. Nie alienowałam się w swojej zamkniętej przestrzeni, jednak nie zmieniało to faktu, że ceniłam sobie swoją prywatność, która zostawała naruszana z każdej możliwej strony.
Drugim minusem okazała się obecność Nialla. Muzyka elektryczna rozbrzmiewała w całym pomieszczeniu, gdy tylko przekraczał jego próg. Twierdzenie, że czuł się u nas jak u siebie, było sporym niedopowiedzeniem. To właśnie w naszym pokoju spędzał trzy czwarte doby, majstrując przy drzwiach, które sam zepsuł. Zamiast jednak zgłosić to do administracji, mimo wszelkich namów ze strony Nikki, on pozostawał nieugięty na jej prośby, za każdym razem zapewniając, że ma wszystko pod kontrolą. Przecież doskonale wiedział, jak wymienić zawiasy tak, by w ścianie nie widniały dwie, wielkie dziury.
Z kolei trzecim i chyba najgorszym aspektem były ciągłe wizyty Louisa. Nie przychodził do mnie, a do moich współlokatorek – Amy i Katy. Zapewne mogłabym ignorować jego obecność, gdyby nie posyłane w moim kierunku spojrzenia, mówiące „wciąż pamiętam, że nazwałaś mnie chujem”. Nie miałam jednak zamiaru przepraszać za swoje słowa. Szczerość czasem boli, prawda, ale jest warta o wiele więcej niż kłamstwa. Nikt nie mógł zmusić mnie do zmiany poglądów na jego temat. No, chyba, że zrobiłby to szatyn we własnej osobie. Wątpiłam, czy byłby w stanie zmienić swoje zachowanie.
Z drugiej strony, być może oceniłam go zbyt pochopnie? W końcu dwie dziewczyny, z którymi mieszkałam, wciąż śmiały się w jego towarzystwie. Wygłupiały się jak nienormalne tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Z kolei on zabawiał je marnymi żartami i rozmawiał na przeróżne tematy, choć niemal nigdy nie nawiązywał kontaktu wzrokowego z żadną z nich. Wciąż uciekał spojrzeniem na boki, wydawał się nieobecny i mimo tego, że na jego twarzy widniał uśmiech, wyglądał tak sztucznie, jak to tylko możliwe.
Jeśli o mnie chodzi, wciąż szukałam swojego miejsca. W bibliotece bezustannie przesiadywały czeredy ludzi, a ja zastanawiałam się, czy mają w ogóle pojęcie, od czego są książki. Na korytarzach spotykałam się jedynie z nieprzychylnymi spojrzeniami, nie inaczej wyglądała sytuacja w pokoju. Oprócz szatyna nie przepadały za mną również jego przyjaciółki, czyli moje dwie współlokatorki. Ani Amy, ani Kate wciąż nie zdążyły się do mnie przekonać, choć od mojego pierwszego dnia w tym miejscu minęły już dobre dwa tygodnie.
Rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami, a wraz z nim nadchodził rychły koniec lata. Jesień zaznaczała powoli swój teren, barwiąc liście i zrzucając je w coraz większych ilościach na wciąż zielone, zadbane trawniki. Słońce coraz rzadziej pojawiało się na niebie, a jego miejsce zajmowały ciemne chmury i rzęsisty deszcz. Życie w Anglii czasami potrafiło dać się we znaki.
Jedynym naprawdę sporym, zauważalnym plusem był nowy telefon. Piękny, wciąż pachnący salonem, po brzegi wypchany muzyką, zachowaną bezpiecznie na karcie pamięci z poprzedniego urządzenia. Tym razem wodoodporny. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Z pokoju postanowiłam wyjść dopiero w czwartkowe popołudnie. Strugi deszczu choć na chwilę postanowiły ustąpić miejsca słońcu, które korzystając z okazji, rzucało długie cienie na wciąż przemoczony krajobraz. Z książką w torebce, telefonem w kieszeni i słuchawkami w uszach, przemierzałam kolejne metry, zupełnie zatapiając się w dźwiękach „Summer of ‘69”. Rozglądałam się nieprzytomnym wzrokiem, poszukując jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym w spokoju usiąść i poczytać. Problem polegał na tym, że wszystkie kawiarenki, herbaciarnie, knajpy i inne przydrożne lokale, oblegane były przez tłumy ludzi, wyjątkowo głośnych i niepotrafiących poszanować faktu, że ktoś pragnąłby zaznać chwili spokoju.
W końcu, po kilkunastu minutach drogi wzdłuż przeróżnych ulic i wysłuchaniu co najmniej sześciu piosenek, dotarłam do niewielkiej, kameralnej kafejki. Ciepłe światło kilku lamp oświetlało delikatnie ceglaną kamienicę, rzucając na nią pomarańczową poświatę. Uśmiechnęłam się półgębkiem i zaciskając palce na pasku torby, przekroczyłam próg. Po całym lokalu rozległ się dzwonek, informujący ekspedientkę o nowym kliencie. Rozejrzałam się wokół i z przyjemnością zauważyłam masę przeróżnych, kolorowych kwiatów, pnących się po rdzawych ścianach. Każdy idealnie okrągły stolik zaopatrzony był w lampkę, która wyglądała jak wyciągnięta wprost z sypialni oraz dwa metalowe krzesła z poduszkami na siedziskach. Doprawdy urocze miejsce.
Zasiadłam w odległym kącie i pozbywając się z uszu słuchawek, wyciągnęłam jedną z zakupionych niedawno powieści. Nim zdążyłam otworzyć na odpowiedniej stronie, obok mnie pojawiła się kelnerka w liliowej spódniczce, z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry, co podać? – spytała, unosząc lekko brwi i wyciągając zza paska notes wraz z długopisem. Otworzyłam usta na sekundę przed tym, jak przypomniałam sobie, że nie mam pojęcia, co mogłabym zamówić. Prędko sięgnęłam po cienkie menu, które na mój gust powinno pełnić bardziej rolę dekoracji i szybko przewertowałam jego strony.
- Poproszę zieloną herbatę – powiedziałam w końcu, nie chcąc, aby czekała przy stoliku dłużej, niż to konieczne. Zapisała moje zamówienie na kartce, po czym wróciła spojrzeniem do mnie.
- Coś jeszcze?
Pokręciłam głową w odpowiedzi, a ona posłała mi kolejny uśmiech i odeszła od stolika prężnym krokiem. Westchnęłam ciężko, zaciągając się przy okazji słodkim zapachem wanilii i piernika, roznoszącym się w powietrzu. Zastanawiało mnie, dlaczego tłumy ominęły tą lokację. Oprócz mnie siedziały tu tylko trzy osoby, dwie z nich pogrążone w cichej dyskusji, jedna wyglądająca z zainteresowaniem na mokre ulice z kubkiem kawy w dłoniach.
Spuściłam wzrok na kolana i ponownie zajęłam się lekturą. Ominęłam podziękowania i automatycznie przeszłam do prologu, który niemal natychmiast wciągnął mnie w fabułę do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy kelnerka podsunęła mi herbatę pod nos. Napój z minuty na minutę stawał się coraz zimniejszy, ale ja zupełnie nie zawracałam sobie nim głowy. Losy bohaterów były zbyt ciekawe, by przejmować się światem realnym. Nudnym i szarym jak pogoda za oknem.
Dźwięk dzwonka rozbrzmiał po raz trzeci w ciągu ostatniej godziny i po raz trzeci został przeze mnie zupełnie zignorowany. Cholera, wciągnęłam się. Barwne postacie, ciekawe zdarzenia, mnóstwo intryg i niedopowiedzeń, wydarzenia w powieści nabierały coraz szybszych obrotów, sprawiając, że rzeczywistość zostawała gdzieś z tyłu. I zapewne stan rzeczy nie zmieniłby się, dopóki ekspedientki nie poinformowałyby mnie, że pora zamknąć lokal, gdyby nie fakt, że ktoś postanowił je uprzedzić. Sama nie wiem, czy bardziej zdziwił mnie niespodziewany uścisk, czy słowa, które usłyszałam sekundy po nim.
- Udawaj proszę, że cieszysz się na mój widok, później ci wszystko wytłumaczę, błagam – wyszeptał tuż przy moim uchu, rozsyłając przyjemne ciarki w dół całego mojego ciała. Zmarszczyłam lekko brwi, jednak zaraz po tym na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, któremu starałam się nadać jak najwięcej szczerości. Podniosłam się gwałtownie z miejsca i czując, jak cierpną mi nogi, uścisnęłam Louisa w teatralnym, powitalnym uścisku.
- Masz szczęście, że jestem dobrą aktorką – zaśmiałam się cicho, po czym odsunęłam się i zmierzyłam szatyna wzrokiem. Spod ciemnej beanie wystawała jedynie postawiona grzywka, tułów okalała skórzana kurtka, a pod nią znalazła się bordowa koszulka. Nogi po raz kolejny odziane zostały w czarne jeansy i trampki w tym samym kolorze. I jak zawsze wyglądał cholernie dobrze.
Wskazałam na krzesło po drugiej stronie stolika, a sama zajęłam swoje poprzednie miejsce. Serwetką zaznaczyłam, gdzie skończyłam czytać i schowałam książkę z powrotem do torebki. Sztuczny uśmiech nie schodził z moich ust, podobnie zresztą, jak w przypadku mojego towarzysza. Chyba żadne z nas do końca nie wiedziało, jak się zachować.
- Jeśli mam być szczery, z nieba mi spadłaś – powiedział, gdy w końcu odłożyłam swoje rzeczy na bok i wyprostowałam plecy. Uniosłam pytająco brew, nie mając pojęcia, o co mu chodziło. – Przed kamienicą stoi dwóch kolesi. Szli za mną przez pół miasta, więc wszedłem gdziekolwiek, chcąc ich jakoś zgubić, a widząc ciebie stwierdziłem, że upozorowane spotkanie będzie perfekcyjną wymówką.
- Wymówką w jakiej sprawie? – zapytałam, marszcząc nos, gdy moje wargi dotknęły zupełnie zimnej herbaty. Odłożyłam filiżankę na stół w momencie, gdy przy naszym stoliku pojawiła się ta sama dziewczyna, która obsługiwała mnie jakiś czas temu. – Jeszcze raz to samo – mruknęłam, odsuwając od siebie spodek.
- Dla pana? – Zawiesiła wzrok na Louisie, taksując go od góry do dołu. Przeszył ją swoim błękitnym spojrzeniem, na co ta momentalnie oblała się szkarłatnym rumieńcem. Czyli to właśnie dzieje się zazwyczaj przy pierwszych kontaktach z tym chłopakiem.
- Czarna sypana, dziękuję – powiedział automatycznie. Brunetka pokiwała energicznie głową, wprawiając swój wysoko osadzony kucyk w ruch. Przygryzłam wargę, z całych sił starając się nie roześmiać. Wbiłam wzrok w swoje dłonie, studiując dokładnie każdą, pojedynczą linię i zastanawiając się, ile jeszcze potrwa ta nieco absurdalna sytuacja.
Kelnerka odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę zaplecza, szurając nogami z każdym krokiem. Z czystym rozbawieniem zerknęłam na szatyna, który z uśmiechem wpatrywał się w moją twarz, najwyraźniej starając się nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.
- Wyjaśnisz mi, o co tu chodzi? – spytałam w końcu, ponownie uciekając spojrzeniem na boki. Wolałam nie patrzeć w jego szaroniebieskie tęczówki.
- Nie mówię zbyt wiele o sobie na pierwszej randce – zaśmiał się, sugestywnie poruszając brwiami. Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową. Czyli przechodzimy do etapu marnych żartów. No dobrze, ciągnijmy tą maskaradę.
- Nie umawiam się z nikim, kogo nie znam, a pragnę przypomnieć, że nie zdradziłeś mi nawet swojego nazwiska i wieku. Co, jeśli jesteś pedofilem, który tylko czeka na okazję, żeby mnie zgwałcić? – wzruszyłam ramionami, ponownie mierząc go wzrokiem od góry do dołu. Uniósł delikatnie kącik ust i rozsiadł się wygodniej na stołku.
- W takim razie zacznijmy jeszcze raz. Louis Tomlinson, lat dwadzieścia jeden, powiedziałbym „niekarany”, ale wolę nie kłamać przy pierwszej okazji – przejechał palcami po brodzie i zwilżył wargę, wciąż nie odzywając ode mnie oczu. Powoli wprawiał mnie w zakłopotanie. – Co z tobą? Jakby na to nie patrzeć, też nigdy mi się nie przedstawiłaś.
- Nie musiałam – parsknęłam w momencie, gdy podeszła do nas brunetka w fioletowej spódnicy. Nachyliła się nad stolikiem, przesadnie starając się wyeksponować biust, odkładając naczynia na nasz stolik. Telefon rozdzwonił się w kieszeni Louisa. Posłał mi krótkie spojrzenie nad szyją dziewczyny i uśmiechnął się delikatnie, wstając z miejsca. Kelnerka zgarnęła ze stolika filiżankę z zimną już herbatą i odeszła od stolika, pozostawiając mnie samą ze świetnym widokiem na szatyna. Stał obrócony tyłem, szepcząc coś do słuchawki. Napiął mięśnie i przeczesał włosy palcami. Rozmówca najwyraźniej zdążył go zdenerwować w niecałą minutę. Ostatecznie westchnął ciężko i wsunął komórkę z powrotem do kieszeni. Podszedł z powrotem do stolika, usiadł naprzeciwko mnie i upił łyk kawy.
- Kiedy już uporasz się z herbatą, mam propozycję nie do odrzucenia – ponownie się uśmiechnął, co tym razem, chyba dla odmiany, wyglądało szczerze. Uniosłam brwi, sięgając po swoje zamówienie. – Skoro chcesz tyle o mnie wiedzieć, co powiesz na odwiedziny w moim mieszkaniu? – zapytał, a ja niemal udławiłam się napojem. Zaśmiałam się pod nosem i zmarszczyłam lekko czoło.
- Aktualnie mam ochotę wziąć nogi za pas i uciec jak najdalej. Zdajesz sobie sprawę, że wciąż szlifujesz swój wizerunek seryjnego pedofila?
- Na swoją obronę mogę powiedzieć, że Nikki i Niall już tam są. Z własnej, nieprzymuszonej woli – uniósł ręce w geście obrony. Raz jeszcze zmierzyłam go wzrokiem i pokiwałam głową, tym samym zgadzając się na jego propozycję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)