piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 6.

Kilka minut później, po tym, gdy on duszkiem wypił swoją kawę, a ja skończyłam herbatę w akompaniamencie jego westchnień i jęków niezadowolenia, oboje założyliśmy kurtki i skierowaliśmy się do wyjścia. I choć upierałam się, że zapłacę za swoje zamówienia, Louis udawał głuchego na moje pretensjonalne gadanie. Wyszliśmy na zewnątrz, a ja natychmiast zadrżałam pod wpływem chłodnego powiewu wiatru. Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się całkowicie ciemno. Potarłam ramiona, które już po chwili zostały okryte kolejną warstwą materiału. Spojrzałam zdezorientowana na szatyna, który jedynie uśmiechnął się delikatnie.
- Nie trzeba… - zaczęłam, jednak postanowiłam zamknąć usta, napotykając jego wzrok. – Nie chcę, żebyś marznął moim kosztem – mruknęłam, dyskretnie zaciągając się zapachem, jakim otulała mnie skórzana katana.
- Od samochodu dzieli nas kilkanaście metrów. Ja jestem przyzwyczajony do zimna, ty wyglądasz, jakbyś za chwilę miała dostać hipotermii – powiedział, chwytając mnie w talii. Zerknęłam nieufnie na jego rękę, ale koniec końców postanowiłam nie protestować. To tylko parę kroków, prawda? A w ciemności, włócząc się między ulicami Londynu, wolałam nie zostać zauważoną w samotności. Obecność chłopaka dodawała mi nieco otuchy.
Wkroczyliśmy na niewielki parking, a ja natychmiast zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czarnego Astona Martina. Zmarszczyłam brwi, nie dostrzegając go nigdzie w pobliżu. Przeniosłam wzrok na Louisa, który właśnie sięgnął do kieszeni kurtki w celu wydobycia z niej kluczyków. Odsunął ode mnie swoją dłoń i nacisnął na jeden z przycisków sprawiając, że jedno z aut zamrugało w naszym kierunku. Odwróciłam głowę, by wśród ciemności dostrzec Mustanga Shelby. Kolor, no cóż, taki sam, jak w przypadku samochodu sprzed kilku dni.
Chłopak otworzył mi drzwi i gestem zaprosił do środka. Usiadłam na skórzanym fotelu, automatycznie odrzucając katanę na tylną kanapę. Po chwili szatyn znalazł się obok mnie, natychmiast wsuwając kluczyk do stacyjki i odpalając silnik. Tym razem nie od razu usłyszałam radio. Przez chwilę jedynym dźwiękiem był głęboki ryk turbin i piknięcie jednej z wielu ikonek, umieszczonych za kierownicą. Dopiero po kilkunastu sekundach rozległo się delikatne brzmienie gitary w pierwszych nutach „Stairway to Heaven”. Odchyliłam głowę, by oprzeć ją o zagłówek i z uśmiechem na twarzy delektowałam się kolejnym potwierdzeniem genialnego gustu Louisa.
- Jakkolwiek to nie zabrzmi – zrobiłam pauzę, zastanawiając się, czy na pewno chcę powiedzieć to, co cisnęło mi się na usta. – Dziewczyny zmieniasz równie szybko, co samochody? – zapytałam w końcu, wywołując u Louisa zmieszanie. Coś pomiędzy rozbawieniem a zdziwieniem przemknęło przez jego rysy, które na koniec wróciły do niczym niezakłóconej powagi.
- Myślę, że nawet jeśli mam większe ambicje, to w całym życiu miałem ich nieco mniej, niż aut w garażu – znów uniósł kącik ust, odrywając na chwilę wzrok od przedniej szyby i niezbyt subtelnie omiatając nim całą moją osobę. Moje brwi powędrowały delikatnie w górę, jednak nie zdobyłam się na odwagę, aby zapytać, ile właściwie ma pojazdów. Zresztą, właśnie byliśmy w drodze do niego, więc chyba zobaczyłabym je nawet, gdybym nie miała na to ochoty, prawda? W końcu gdzieś zaparkować musiał, a garaż wydawał mi się najbardziej oczywistym wyjściem.
- A skoro o związkach mowa, masz kogoś? – spytał, wracając spojrzeniem przed siebie i przejeżdżając językiem po dolnej wardze. To chyba jakiś jego odruch.
- Nikogo nie mam i w najbliższym czasie raczej się na to nie zapowiada – prychnęłam, odwracając głowę w drugą stronę. Wolałam nie obserwować jego ruchów, czułabym się nieswojo, gdyby mnie na tym przyłapał. Mógłby pomyśleć, że wpatruję się w niego z jakiejś konkretnej przyczyny. Albo, że mi się podoba. Musiałam przyznać, był przystojny, ale… Nie. To nie to.
- Och, czyżbym wyczuwał złamane serce? – zapytał, kładąc dłoń na moim barku. – Spokojnie, skarbie, w razie czego, możesz się wypłakać w moich ramionach. Ponoć są bardzo wygodne i dobrze chłoną wodospady łez – uparcie starał się zachować poważny ton, jednak z każdym słowem przychodziło mu to coraz trudniej.
- Moje serce w kwestii związków ma raczej niewiele do gadania, skoro tak czy siak nikogo tu nie znam – odparłam, zasłaniając usta dłonią, aby ukryć powoli wpełzający na nie uśmiech. Strzepnęłam rękę Louisa; nie chciałam pokazać, że jego słowa naprawdę przypadły mi do gustu. Szczególnie perspektywa mnie w jego ramionach.
Chwila…
- W każdym razie, wiesz gdzie mnie szukać, mała.
Ściągnęłam brwi, znów spoglądając na niego z konsternacją. „Mała”? Chyba jeszcze nikt nigdy nie zwrócił się do mnie w taki sposób. Miałam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony, chyba mi się spodobało, z drugiej, nie byłam pewna, czy chciałabym słyszeć je częściej. Pozostawało jedynie pytanie: przez kogo mogłabym być tak nazywana? Raczej nie przez kolegę obok. Nie wyglądał na osobę angażującą się w cokolwiek.
- Zapamiętam na przyszłość – mruknęłam po dość długiej chwili ciszy z mojej strony. Podróż trwała już kilkanaście minut i miałam nadzieję, że skończy się szybko. Przebywanie z Louisem na tak niewielkiej przestrzeni nie działało na mnie dobrze. Dodatkowo przez jego określenia, kierowane do mnie, w mojej głowie pojawiały się dziwne obrazy, których chciałam się jak najprędzej pozbyć. Ja i on to coś, co zdecydowanie ze sobą nie współgrało, choć w moich bezsensownych wyobrażeniach wyglądało nie najgorzej.
W końcu wjechaliśmy na żwirowy podjazd przed jednym z wielu domów na przepełnionym po brzegi osiedlu. Każdy okazały i zadbany, każdy zapierający dech w piersi. Mówiąc szczerze, nie tego spodziewałam się po szatynie obok. Widziałam go prędzej w jakiejś niewielkiej, ale gustownej, nowoczesnej kawalerce. Na pewno nie w dużym domu na przedmieściach.
Podjechaliśmy pod jedną ze ścian budynku, czekając, aż białe, idealnie zamaskowane drzwi garażowe w końcu się otworzą. Z obu stron widoczne były filary, w całości pokryte rezimarem, podtrzymujące pomieszczenie, znajdujące się na piętrze. Światło w oknach sugerowało, że na górze ktoś cały czas się kręcił, wnioskując po rozmowie w kawiarni, najpewniej byli to Nikki z Niallem, choć kto wie, kto jeszcze mógł tam być.
Ciężkie wrota w końcu uniosły się w górę, dając Louisowi możliwość wjazdu do ciemnego wnętrza budynku. Przekrzywiłam lekko głowę, zastanawiając się, czy to na pewno bezpieczne, wjeżdżać tak drogim samochodem do nieoświetlonego garażu, narażając tym samym pojazd na różne usterki. Stłuczki, rysy i tak dalej. Nie zawsze można ufać jedynie znajomości terenu.
Wszystkie moje wątpliwości zostały jednak rozwiane z chwilą, gdy koła auta znalazły się u wjazdu. Wyglądało na to, że ktoś pokusił się o czujniki ruchu, które rozświetliły całe pomieszczenie.
- O kurwa – wyrwało mi  się, a oczy niemal wyskoczyły mi z orbit, kiedy zobaczyłam ogrom pomieszczenia, w jakim się znaleźliśmy. Wysokie, śnieżnobiałe ściany, betonowe podłoże, sufit obłożony dziesiątkami lamp, a w tym wszystkim co najmniej dwadzieścia samochodów różnego koloru, marki, gatunku. Każdy jak z innej bajki, jeden cenniejszy od drugiego.
- Opadła szczęka? – zapytał chłopak, parkując na jednym z kilku wolnych miejsc. Spojrzałam na niego, niezdolna, by wypowiedzieć chociażby słowo. Z otwartymi ustami szukałam odpowiedniego określenia, które za nic w świecie nie chciało zawitać w mojej głowie. Szatyn po raz kolejny tego wieczoru omiótł mnie spojrzeniem i z cwaniackim uśmiechem przejechał dwoma palcami po mojej dolnej wardze, by po chwili przenieść je na brodę i unieść ją lekko, sprawiając, że w końcu zamknęłam rozdziawione usta.
Odwróciłam wzrok, jeszcze raz spoglądając na wszystko z nieukrywanym podziwem. Czułam się jak w swego rodzaju galerii. Obok mnie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Już chciałam pójść w ślady mojego towarzysza i pociągnąć za klamkę, gdy ta nagle odsunęła się z zasięgu mojej dłoni. Zerknęłam w górę, natrafiając na rozbawione spojrzenie Louisa.
- Staram się udawać dżentelmena, jak mi idzie? – Posłał kolejny uśmiech, gestem nakłaniając mnie do opuszczenia pojazdu. Zaśmiałam się pod nosem, stawiając trampki na twardym gruncie. Przez chwilę stałam w miejscu, bojąc się ruszyć, by przypadkiem czegoś nie zniszczyć. Nie oszukujmy się, z moją niezdarnością było to całkiem możliwe.
- Na pewno lepszy z ciebie dżentelmen niż z Nialla majsterkowicz – prychnęłam, ostrożnie przemieszczając się między rzędami aut. Stanęłam na środku pomieszczenia i nie wiedząc, co dalej, czekałam cierpliwie, aż chłopak do mnie dołączy.
- W każdym razie, ja się kulturalnie przedstawiłem, nie sądzisz, że ty też powinnaś? – spytał, znów chwytając mnie w talii i prowadząc na tyły budynku.
- Elizabeth Blurr, lat osiemnaście, chciałabym powiedzieć „niekarana”, ale wolę nie kłamać. – Słysząc moje słowa, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wzruszyłam ramionami. – Może kiedy indziej, nie udzielam zbyt wielu informacji na swój temat na pierwszej randce – mrugnęłam do niego porozumiewawczo, wywołując nagłą salwę śmiechu.
- Miło wiedzieć, że chociaż mnie słuchasz, a teraz, zapraszam do mojego królestwa – powiedział, wpychając mnie delikatnie na klatkę schodową, prowadzącą na wyższe piętro. Jeszcze raz zerknęłam na niego podenerwowana, by po chwili zacząć wspinać się po schodach. – Ach, jeszcze jedno – złapał mnie za nadgarstek, przytrzymując w miejscu i niemal zmuszając do kontaktu wzrokowego. – Obiecuję, że wyciągnę z ciebie, co przeskrobałaś – szepnął, z każdym słowem zbliżając się niebezpiecznie swoje usta do mojego ucha. Koniec końców uśmiechnął się ponownie i gestem zachęcił, bym kontynuowała swoją wędrówkę w górę. Wyglądało na to, że w jego towarzystwie stawałam się coraz bardziej niepewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz