czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 8.

Nie zdążyłam nijak zareagować, wciąż starałam się wszystko przetworzyć, a do tego dochodziła kolejna seria pytań, między innymi to dokąd jedziemy, w jakim celu i jak Niall może biec, jeść i nie wysypać nawet okruszka z miski wypełnionej ciastkami. No dobrze, już niewiele w niej zostało, ale tak czy siak, nie rozumiałam, w jaki sposób zachowuje równowagę, podczas gdy ja modliłam się, żeby nie uderzyć twarzą w wypastowane na błysk panele.
W zawrotnym tempie pokonaliśmy salon i korytarz, przez który prowadził mnie Louis. Blondyn otworzył ciężkie drzwi i usunął się z drogi, choć nie byłam pewna, czy po to, żeby przepuścić nas przodem, czy w celu doszczętnego opróżnienia salaterki ze wszelkich okruchów. Po upewnieniu się, że nie zostało w niej już zupełnie nic, odłożył ją na jednym ze schodów i znów nas wyprzedził, rozglądając się wokół. W końcu zawiesił wzrok gdzieś w odległym rogu pomieszczenia. Zerknął przelotnie na Nikki i puścił się biegiem w sobie tylko znanym kierunku.
Spojrzałam na dziewczynę, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Ta jednak jedynie uśmiechnęła się, wodząc wzrokiem za swoim chłopakiem. Cudownie. Choć teoretycznie miałam obok siebie osobę towarzyszącą mi w tym wszystkim, praktycznie rzecz biorąc, myślami była zupełnie gdzie indziej; chyba wolałam nie wnikać, gdzie.
- Lizzy! – usłyszałam, już dobrze mi znany, podniesiony głos, na dźwięk którego natychmiast obróciłam się na pięcie. Zanim jednak zdążyłam namierzyć chłopaka, zostałam gwałtownie odciągnięta w bok, co poskutkowało nagłym poplątaniem nóg i uderzeniem w klatkę piersiową szatyna. Chwycił mnie za ramiona, naprędce próbując ustawić mnie do pionu.
- Louis – choć nie miałam tego w zamiarze, jego imię w moich ustach zabrzmiało bardziej jak szept. Uniosłam spojrzenie, natychmiast napotykając jego błękitne tęczówki. Cholera, i po co ja rozmawiałam z Nikki? – O co tu chodzi? – zapytałam, a on wziął głęboki oddech i, po raz kolejny, chwytając mnie w talii, ruszył w przeciwległą stronę, zmuszając mnie niemal do biegu. Miał o wiele dłuższe nogi niż moje. Nie dość, że wyglądałam przy nim jak jakiś kurdupel, to na dodatek za nim nie nadążałam. Świetnie.
- Wytłumaczę ci wszystko po drodze, teraz liczy się czas – mruknął pod nosem, otwierając przede mną drzwi Nissana. Spojrzałam na chłopaka, jednak koniec końców postanowiłam nie protestować. Zdążyłam poznać go na tyle, by wiedzieć, że tak czy siak nie przyniosłoby to zamierzonych skutków, a jedynie mogłoby pogorszyć całą sytuację.
Usiadłam na fotelu i zaczęłam się rozglądać po niesamowicie zadbanym wnętrzu. Nie mogłam określić, ile razy ów samochód był użytkowany, jednak miałam pewność, że byłabym w stanie zliczyć to na palcach jednej ręki.
Louis okrążył pojazd w takim tempie, że nie zdążyłam się mu nawet przyjrzeć. Szkoda, wielka szkoda. Zatrzasnął za sobą drzwi, wsunął kluczyk do stacyjki, odpalił silnik, ustawił nogi na pedałach, a na koniec zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Zmarszczył brwi, pokręcił głową i nachylił się w moim kierunku w niewiadomych zamiarach. Odruchowo wciągnęłam nagle powietrze, zatrzymując je w płucach, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że jedyne, co planował zrobić, to zapiąć moje pasy, o których kompletnie zapomniałam. Uśmiechnął się szarmancko, po czym wrzucił pierwszy bieg i z piskiem opon wyjechał za garażu wprost na żwirowy podjazd.
- Zacznijmy więc od początku – mówił, opuszczając posesję i przyspieszając gwałtownie, gdy tylko znaleźliśmy się na głównej drodze. – Pytałaś mnie o zawód, nie odpowiedziałem głównie dlatego, że ciężko to sprecyzować, o czym sama się niedługo dowiesz. Poza tym – zawiesił głos, ponownie sięgając do skrzyni biegów. Trójka. – Nie jestem nawet pewien, czy to można zaliczyć jako zawód – zaśmiał się, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
- Czy dobrze usłyszałam coś o jakimś wyścigu? – zapytałam, nie zastanawiając się nawet nad swoimi słowami. Pęd wbijał mnie w oparcie, a ja byłam zbyt spanikowana, by chociażby spojrzeć na profil Louisa, który, jak zdążyłam się przekonać wcześniej, w świetle ulicznych lamp wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj.
- Niall nie potrafi utrzymać niczego w tajemnicy – burknął jak obrażone dziecko. Czwórka i setka na dobre przekroczona. Cholera, kiedy? – Właśnie jedziemy do centrum, szykują już zakłady, ale mamy mało czasu, bo…
- Bouncer chce przejąć ulicę? – przerwałam mu, a on natychmiast odwrócił głowę w moją stronę – Patrz na drogę! – krzyknęłam zupełnie spanikowana, wywołując u niego nagłą salwę śmiechu. Żachnęłam pod nosem coś w stylu „bardzo śmieszne i poprawiłam się na siedzeniu. Chyba wolałam być już na miejscu, niż przebywać w samochodzie pędzącym przeszło sto czterdzieści kilometrów na godzinę przez ulice Londynu.
- Raczej chodziło mi o to, że mogą się zjechać gliny, więc trzeba się streszczać. Cztery dzielnice są jak na razie nasze, ale to tylko kwestia czasu, kiedy się dowiedzą – westchnął ciężko, znów zmieniając bieg. Piątka, został jeszcze jeden, o Boże. – Czuj się wtajemniczona. Pamiętaj, kiedy tylko się zatrzymam, zaczekaj, aż otworzę ci drzwi i przeprowadzę przez tłum do Nialla, Harry’ego, Dominica, czy kogokolwiek innego. Zostań z nim i nigdzie się nie ruszaj, proszę – znów posłał mi przelotne spojrzenie, jednak widząc jak spanikowana jestem, od razu odwrócił wzrok z powrotem na drogę.
- Jasne, nie ruszać się nigdzie bez świty, moje goryle mają mnie pilnować – przewróciłam oczami, a chłopak jedynie uderzył mnie lekko w ramię. Już miałam zacząć się drzeć, by trzymał ręce na kierownicy, gdy nagle, nie wiadomo skąd, wyrósł przed nami tłum, ustępując drogi rozpędzonemu Nissanowi.
Powoli wytracaliśmy na prędkości, przesuwając się między kolejnymi czeredami ludzi, których przybywało z chwili na chwilę. Wyglądało na to, że zmierzamy do epicentrum całego zdarzenia. Głośna muzyka nasilała się z każdym pokonanym metrem, a razem z poziomem decybeli wzrastała również liczba drogich samochodów, ich właścicieli oraz otaczających ich, skąpo ubranych, opalonych panienek z przesadnie świecącym makijażem. I nagle do mnie dotarło. One, w spódniczkach, których równie dobrze mogłoby nie być, topach, zasłaniających tyle, co nic i ja, w jeansach, bluzce z nadrukiem jakiegoś zespołu i cienkiej katanie na wierzchu. Chyba niezbyt pasowałam do otoczenia.
- Chyba jednak zostanę z gorylami – powiedziałam, przeczesując włosy palcami, jak w każdej sytuacji, kiedy nerwy przejmowały nade mną kontrolę. Jak na moje oko, które często lubiło wyolbrzymiać, zebrało się tu pół miasta.
Louis w końcu zaparkował między ludźmi i wyszedł z auta, posyłając mi delikatny uśmiech. W tempie natychmiastowym otoczył go spory tłum, nie pozwalając mi zobaczyć nawet fragmentu jego czupryny. Na szczęście, po chwili wyłonił się z zupełnie innej strony, podszedł z powrotem do samochodu i otworzył drzwi z mojej strony. Podał mi rękę, którą bez zastanowienia chwyciłam i podciągnęłam się ku górze. Stanęłam na asfalcie, wyprostowałam materiał koszulki i przybierając kompletnie obojętny wyraz twarzy, czekałam, aż zamknie samochód i wreszcie ruszymy do reszty „naszej ekipy”.
I znów oplótł mnie w talii, przyciągając najbliżej siebie jak tylko się dało, i zaczęliśmy przedzierać się przez tłum w akompaniamencie uwag i skarg na to, jak źle wyglądam u jego boku. Spokojnie, koleżanki, gdyby tylko zwróciły na mnie uwagę, zamiast wyzywać mnie od dziwek na starcie, mogłyby zauważyć, że wcale nie byłam zadowolona ze swojego pobytu w tym właśnie miejscu. Choć wróć, niczego by nie zauważyły. Zapewne są ślepe i dlatego kupiły staniki o kilka rozmiarów za duże, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże wypchanych miseczek. Pełen profesjonalizm, zero jakichkolwiek zahamowań.
- Uśmiech na twarzy, pewny krok i udawaj, że masz ich w dupie, gwarantuję ci spokój na co najmniej trzy minuty – mruknął przy moim uchu w taki sposób, by nikt z osób postronnych, otaczających nas z każdej strony nie był w stanie usłyszeć jego słów. Natychmiast uniosłam kąciki ust, zerkając na niego. Kiwnął lekko głową, co uznałam za dobry znak.
Kilka metrów i obcych twarzy dalej, znaleźliśmy się wreszcie przy kimś, kogo kojarzyłam. Słabo, bo słabo, jedynie z widzenia, ale w tej sytuacji nawet twarz Harry’ego, którego widziałam przez niecałą minutę, okazał się pokrzepiający. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, który następnie wbił w Louisa. Ten jedynie wzruszył ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć „nic nie mogłem zrobić”. Szczerze mówiąc, czułam się jak piąte koło u wozu. I zapewne nim byłam.
Szatyn puścił mnie na chwilę, zamienił z kolegą kilka zdań, a ten w końcu przytaknął, czując, że w sprawie, o której rozmawiali, nie miał nic do powiedzenia. Po chwili oczy obydwu towarzyszy znalazły się na mnie. Kiwnęli na mnie głowami w niemal idealnej synchronizacji, najwyraźniej chcąc, abym podeszła bliżej. Bez ociągania wykonałam ich niemy rozkaz i już po chwili ramię Louisa ponownie znalazło się na moich plecach.
- Muszę iść coś załatwić, zostań, proszę, z Harrym – mruknął tuż przy moim uchu, co, choć nie powinno, wywołało ciarki wzdłuż kręgosłupa. Wymieniłam z nim szybkie spojrzenie i cofnęłam się w stronę drugiego chłopaka. Wciąż mierzył mnie z góry na dół z zaciśniętymi ustami i zmarszczonymi brwiami. Wyglądał jak jakieś dzikie zwierzę, szykujące się do ataku. W dodatku ogromne zwierzę. Wraz z moim marnym metrem sześćdziesiąt trzy, ledwo sięgałam mu do ramienia. Przytłaczał mnie jego przeszywający wzrok. Zielone tęczówki, choć w większości sytuacji zapewne oszałamiały, w tamtym momencie wbijały mnie w ziemię.
Nim zdążyłam się obejrzeć, Louisa nie było w pobliżu. Zostawił mnie kompletnie zdezorientowaną i niemogącą odnaleźć się w danej sytuacji. Potrzebowałam wsparcia i wyjaśnień, a nie ochroniarza. No dobrze, ochroniarz też się przydawał. Jego wzrost, postawa i, ogólnie, całokształt zapewniały mi względne poczucie bezpieczeństwa. O ile można w ogóle mówić o bezpieczeństwie, będąc otoczoną przez masę nieznanych osób.
Muzyka ustała w jednej chwili i choć przypuszczałam, że zaraz usłyszę buczenie, gwizdy i lawinę przekleństw, stało się coś zupełnie innego. Tłum w jednej chwili zaczął klaskać, krzyczeć i skandować. Początkowo nic nie dało się zrozumieć, gdy każdy postanowił zdzierać swoje struny w innym czasie, jednak po chwili wszystko podzieliło się na dwie grupy. Z ust jednej, znacznie cichszej, usłyszeć mogłam „Bouncer”, powtarzane w kółko i znowu. Druga z kolei postawiła na całkowicie inny okrzyk, który, początkowo zupełnie dla mnie niezrozumiały, w końcu ułożył się w „Tommo”.
Zmarszczyłam czoło, spoglądając na Harry’ego. Uśmiech zawitał na jego twarzy, gdy wpatrywał się w jakiś odległy punkt. Szarpnęłam lekko za jego koszulkę, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Niechętnie opuścił głowę, a ja uniosłam delikatnie kąciki ust.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co się właściwie dzieje? – zapytałam, na co on wywrócił oczami. Schylił się, widząc, że mówiąc do niego, muszę stawać na palcach.
- Twój chłoptaś oraz pan jestem-twoim-marzeniem mają zamiar się ścigać. Znowu. Louis wygra to z palcem w dupie, ale ten szmaciarz jest chyba za głupi, żeby to pojąć, nawet po dwunastu porażkach – westchnął ciężko, na chwilę się zamykając. – Zaraz będą ustalać stawkę – dodał i wyprostował się. Wlepiłam wzrok w tłum, zastanawiając się, czy znajdując się w takiej odległości od centrum zamieszania, cokolwiek usłyszę.
Wszystkie moje wątpliwości zostały przerwane, gdy powietrze przeciął dźwięk klaksonu, a tłum automatycznie ucichł.
- Panie i panowie! – rozległ się szorstki głos gdzieś w odległej części zamieszania. – Zebraliście się tutaj, tego oto cudownego, sierpniowego wieczoru, by zobaczyć, jak skopię tyłek temu oto osobnikowi! – jedni buczeli, inni wrzeszczeli, a w mojej głowie powstawał coraz większy mętlik. Wyglądało na to, że właściciel głębokiej chrypy to rzekomy Bouncer, któremu najwyraźniej nie brakowało pewności siebie.
- Czas więc ustalić stawkę! Louis, czekam na twoją propozycję – powiedział już nieco spokojniej, a cała grupa rozstąpiła się na boki w niewiadomym celu, dając mi tym samym idealny widok na dwójkę mężczyzn w centrum. Jeden, dobrze znany mi szatyn, drugi, brunet, któremu zdecydowanie przydałoby się strzyżenie i lepszy stylista.
- Mam dobry dzień, jeśli wygram, chcę tylko… - zawiesił na chwilę głos, rozglądając się na boki. – Co powiesz na jeden samochód z twojego garażu?
- Zgoda – odpowiedział od razu, a na jego twarzy natychmiast zawitał uśmiech. – Ale jeśli ja wygram, ona jedzie ze mną.
Czy wspominałam już, że nienawidzę być w centrum uwagi? W takim razie wyobraźcie sobie moje zdenerwowanie, gdy nagle dziesiątki par oczu skierowały się w moją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz