poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 7.

Za poleceniem Louisa nacisnęłam na mosiężną klamkę i pchnęłam ciężkie, żłobione drzwi. Pod moim naciskiem płyta od razu ustąpiła, dając mi tym samym swobodny dostęp do dalszej części domu. Ciemny korytarz niemal natychmiast oświetlony został przez rzędy lamp, umieszczonych na przeciwległych ścianach, pokrytych warstwą szarej farby.
Chłopak gestem wskazał, żebym kierowała się w lewo, przez co już po chwili niewyraźne krzyki nabierały sensu i przejrzystości. Ktoś wrzeszczał coś o jakimś Lucasie, drugi głos syczał, by pierwszy w końcu się zamknął, a trzeci z kolei ciągle powtarzał, że się w to nie miesza. Jeżeli słuch mnie nie mylił, właścicielem ostatniego był Niall.
Korytarz skręcił gwałtownie, stawiając mnie przed następnymi drzwiami. Tym razem Louis postanowił mnie wyminąć i otworzyć je samodzielnie. Gdy tylko to zrobił, rozejrzał się po pomieszczeniu, spojrzeniem uciszając wszystkich zebranych. Usunął się z drogi, by wpuścić mnie do środka. Kompletnie speszona, nie wiedząc, co robić, przekroczyłam próg i zerknęłam po ludziach. Znałam połowę – Nikki i Nialla. Pozostała dwójka mężczyzn nie wyglądała jakkolwiek znajomo.
Pierwszy, posiadacz jasnych oczów i ciemnych, krótko ściętych,  kręconych włosów i odznaczającego się na twarzy zarostu. Przeszywał mnie swoim zimnym wzrokiem spod zmarszczonych delikatnie brwi. Drugi, zielonooki właściciel długich, szatynowych loków, zadbanych lepiej, niż moje kudły. Usta zaciśnięte w wąską linię sugerowały, że mój widok wcale go nie ucieszył.
- El? – choć zamiarem Nikki prawdopodobnie było powitanie, zabrzmiało bardziej jak pytanie. Uśmiechnęłam się lekko, unosząc dłoń. Wolałam nie odzywać się jako pierwsza; zwyczajnie się bałam. Obaj nieznajomi onieśmielali mnie do tego stopnia, że nie miałam najmniejszej ochoty na zabranie głosu i typowe dla mnie odzywki. Zamiast tego wolałam poczekać, aż ktoś w końcu wykona jakiś ruch, ściągając ten obowiązek z moich barków. – No tak, mogłam to przewidzieć – mruknęła bardziej do siebie, niż do kogokolwiek z nas. – Pójdziemy do kuchni – dodała, wstając z kanapy i tym samym uwalniając się z uścisku blondyna, co spotkało się z jego niezadowolonym westchnieniem.
- Miło poznać słynną Ellie – warknął któryś z dwóch nieznajomych, co skwitowałam zszokowanym spojrzeniem. Louis pokręcił głową z dezaprobatą, a Nikki wręcz wypchnęła mnie z pomieszczenia.
Zamknęła za nami drzwi z głuchym trzaskiem i oparła się o drewnianą powierzchnię. Przewróciła oczami, zanim w końcu spoczęły na mnie.
- Przepraszam za nich – zaśmiała się nerwowo. – Nie przywykli do nowych, cholerne, wyalienowane dupki – powiedziała, stawiając czajnik na elektrycznej podkładce. Oparła ręce o blat, wdychając ciężko powietrze, jak gdyby nie mogła się uspokoić. Zacisnęła powieki, przetarła twarz dłońmi i właśnie w tym momencie postanowiłam się wreszcie odezwać.
- Nic się nie stało – burknęłam nisko, po czym odchrząknęłam, zdając sobie sprawę, że nawet nie zauważyłam kiedy, zupełnie zaschło mi w gardle. To przez nerwy. – Kto to był?
- Długie kołtuny to Harry, krótkie, Dominic – westchnęła ponownie, obracając się twarzą do mnie. Na jej ustach ponownie zagościł pokrzepiający uśmiech. – Nie przejmuj się nimi, gadają od rzeczy, jakieś pierdoły trzy po trzy. Chyba wszyscy już do tego przywykli.
Pokiwałam lekko głową, nie wiedząc za bardzo, co mogłabym na to odpowiedzieć. W końcu, nie znałam ich, nie wiedziałam, jacy są. Z drugiej strony, Louisa oceniałam, nie mając pojęcia, że jeśli chce, potrafi być uroczy. Tylko co on miał do tego? Przecież nie o niego tu chodziło. To, że wyszłam na skończoną idiotkę, nie tylko przed nim, ale głównie przed samą sobą, to jedynie moja wina. Pokazałam się z gorszej strony, trudno, najwyżej mam wyrobioną opinię suki. W sumie, poniekąd była to prawda. Moja nieśmiałość i zwyczajna nieumiejętność kontaktu z cywilizowanymi ludźmi nie zwalniały mnie z kultury, o której wyraźnie zapomniałam. Jednak, hej, on też nie był bez winy. To przecież on zalał mój telefon i grzebał w laptopie. Dwukrotnie. Chyba nie tylko ja nie wyszłam najlepiej.
- Nad czym tak myślisz? – zapytała Nikki i uśmiechnęła się, widząc, że udało się jej wyrwać mnie ze świata własnych problemów. Dopiero wtedy zorientowałam się, że przede mną stał kubek herbaty wraz z miską ciasteczek na środku blatu. Potrząsnęłam głową, zbierając się do odpowiedzi na pytanie, chcą uniknąć niepotrzebnego potoku kolejnych.
- Wydaje mi się, że Louis ma mnie za szmatę – och, no tak, w ten sposób na pewno uniknę niekomfortowej rozmowy. Mądre zagranie z mojej strony. Prędko sięgnęłam po herbatnika, chcąc jak najszybciej zatkać czymś usta. Ta konwersacja zdecydowanie nie zmierzała w dobrym kierunku.
- Jeśli o mnie chodzi, z grzeczności nie zaprzeczę, że przez jakiś czas nie pozwalałaś mi myśleć, że jest inaczej – zaśmiała się, dmuchając w gorący napój. – Ale co do Louisa, czy ja wiem? Wydaje mi się, że on raczej lubi zadziorne – mrugnęła w moją stronę, a ja niemal udławiłam się tym cholernym ciastkiem. Kaszląc i krztusząc się przez kolejne kilka chwil, starałam się przetworzyć informacje. Dostałam miano zadziornej szmaty? Uroczo.
Zerknęłam na dziewczynę, która wlepiała we mnie zadowolone z siebie spojrzenie. Uniosłam brwi, nie wiedząc, co myśląc o jej słowach.
- Nie mówisz poważnie – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, chyba nie chcąc dopuścić do siebie takiej możliwości. Poniekąd mnie to martwiło, biorąc pod uwagę przesłuchanie w samochodzie. Upiłam łyk herbaty, wciąż czując drapanie w gardle.
- Jak najbardziej serio – uśmiechnęła się szeroko. – Widziałam trzy dziewczyny Louisa, dwie były wyjątkowo zwyczajne i nudne, z żadną nie wytrzymał dłużej niż dwa tygodnie. Z kolei trzecią uważałam za sukę, ale on wytrzymał z nią ponad rok. Aż mnie zdziwiło, że z nią zerwał, przez większość czasu w jej towarzystwie wyglądał na zakochanego po uszy – prychnęła i jako że opróżniła już swój kubek, postanowiła zrobić to samo z moim. Nawet nie chciało mi się protestować. Dostałam zbyt dużo informacji do przetrawienia.
Spuściłam wzrok, zastanawiając się nad jej słowami. Nagle zaczęło mnie interesować, kim była ta dziewczyna. Jak się nazywała, jak wyglądała i najważniejsze, dlaczego się rozstali. W mojej głowie natychmiast pojawił się obraz wysokiej blondynki. Pełne usta, błękitne oczy, spory biust i nieskazitelna figura. Jasna, oliwkowa cera bez żadnych skaz… A może raczej koleżanka lubiąca się w solarium? To chyba jedna z rzeczy, których nigdy nie docieknę.  Nie wydawało mi się bowiem, żeby Louis miał ochotę się na ten temat wypowiadać. Chyba nikt nie miał ochoty gadać o swoich byłych, prawda? Przynajmniej jeśli o mnie chodzi, miałam co do tego mieszane uczucia. Głównie dlatego, że zawsze trafiałam na napalonych dupków z jasnymi zamiarami. Każdy z nich przychodził z jasno ustalonym celem – dobrać mi się do majtek. I głównie dlatego swoją cnotę wciąż miałam przy sobie. Jeśli myśleli, że byłam kolejną, która wskoczy im do łóżka, to się mylili. Nie zamierzałam być niczyją dziwką.
- Ellie – Nikki pstryknęła palcami tuż przed moją twarzą, przywołując mnie tym samym do porządku. Podniosłam wzrok, natychmiast napotykając jej ciemne tęczówki i delikatny uśmiech. – Czyżby kolega w pokoju obok cię interesował?
Moje oczy natychmiast podwoiły swoje rozmiary, a głowa mimowolnie zaczęła ruszać się od prawej do lewej. Cholera, nie! Co do Louisa miałam mieszane uczucia, ale na pewno jednym z nich nie była miłość, zauroczenie, zakochanie czy cokolwiek innego. Nie można chyba zakochać się w kimś, nie znając go, prawda?
Racja, był niezaprzeczalnie przystojny, jednak charakter pozostawiał wiele do życzenia. Mój zresztą też. Słowa dziewczyny w moim odczuciu mogły jedynie budzić pewne wewnętrzne spory, które prowadziły do zagmatwania i mętliku w głowie, która i tak zdążyła mnie już rozboleć przez nadmiar informacji, zebrany dzisiejszego dnia.
- Machanie czaszką to żadna odpowiedź – mruknęła, nachylając się w moim kierunku. – Poza tym, to widać aż za dobrze – znów się uśmiechnęła, a mnie, nie miałam pojęcia dlaczego, zalał rumieniec. To jakiś absurd. Cała ta sytuacja, to miejsce, ci ludzie w salonie, to wszystko to jeden, wielki absurd, a ja najwyraźniej trafiłam w samo jego centrum, choć wcale tego nie chciałam. – Ustalmy jedną rzecz. Louis przyprowadził tu tylko jedną dziewczynę, ty jesteś druga. Nie wiem, co zrobiłaś, ale ci wyszło – zaśmiała się, co ja skwitowałam jedynie oszołomioną miną. Nic mi nie wyszło. Nie mogło, przecież nic nawet nie zrobiłam. Nic, zupełnie. Dałam się oblać sokiem, pokłóciłam się, kto odniósł większą szkodę, znów kłóciłam się o to, że nie wsiądę z nim do samochodu, w końcu dałam się odwieźć i tydzień później spotkałam go w kawiarni. Dokładnie tyle zrobiłam i żadna z tych czynności nie była moją zasługą. Zawsze to on był prowodyrem do wszelkich kontaktów i konwersacji.
Więc jak to się stało, że właśnie siedziałam u niego w domu, popijając herbatkę z dziewczyną jego przyjaciela? Zaraz, dziewczyną? Kolejna niejasna sprawa.
- Jeśli już jesteśmy przy tych tematach, jesteś z Niallem? – zapytałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak wścibsko musiało to zabrzmieć. Już miałam otworzyć usta i przeprosić, jednak dziewczyna postanowiła zabrać głos.
- Nie od dziś – posłała mi kolejny uśmiech, a ja jedynie pokiwałam głową, odwzajemniając jej gest. Nie przemyślałam, co mogłabym odpowiedzieć. Za długi język znów dał się we znaki; najpierw mówiłam, potem myślałam, czyli moja typowa, codzienna postawa. – Miło byłoby widzieć cię tu częściej, sami faceci wokół to nie do końca moje klimaty.
- Raczej nie zależy to ode mnie – prychnęłam, sięgając po herbatnika w momencie, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły, a do pomieszczenia wpadł Niall, ledwo łapiąc oddech.
- Mamy wyścig, cała ekipa jest już na miejscu – wydyszał, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. – Trzeba się spieszyć, ponoć Bouncer chce przejąć ulicę, bo nie ma nas w pobliżu – dodał szybko, podchodząc do stołu, zgarniając miskę z ciastkami i od razu wpychając jedno do ust.
- Jedziesz z nami – podsumowała Nikki, wstając z miejsca, chwytając mnie za rękę i ciągnąc za sobą w stronę. Wyścig? Ekipa? Bouncer? Boże, o co w tym wszystkim chodziło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz