wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 12.

W górną część garderoby postanowiłam zaopatrzyć się w pierwszym lepszym sklepie, by nie paradować do stolicy w poplamionej koszuli. Wstąpiłyśmy do jakiegoś butiku, przeglądnęłyśmy kilka półek tylko po to, żebym na koniec zdecydowała się na najzwyklejszą bokserkę. Brooke zmusiła mnie do zakupu ciemnego sweterka, który jej zdaniem fantastycznie komponował się z bluzką. Doprawdy fantastycznie, jak czarny z białym, bardziej typowo się nie dało, jednak przekonał mnie do tego argument, że kontrast, który ów strój przedstawiał, idealnie odzwierciedlał mój zmienny charakter. Nie wiedzieć czemu, miałam wrażenie, że moja przyjaciółka pragnęła mi zobrazować, jak bardzo bipolarna byłam. Oraz moją relację z Louisem; w końcu przeciwieństwa się przyciągają, tak? Jej zdaniem bowiem nie powinnam na niego krzyczeć, obrażać się i jeszcze dodatkowo go przeprosić za to, jak moja wredota potrafiła wszystko spieprzyć. Raz za razem miałam ochotę wysyczeć jej w twarz, jak zachował się tydzień wcześniej. Może w końcu straciłby w jej oczach?
Wsłuchiwałam się w kolejny monolog brunetki, a właściwie udawałam zainteresowaną jej słowami, podczas przechadzania się między sklepowymi półkami. Nie byłam pewna, który to już lokal, jaki odwiedziłyśmy w ciągu ostatnich dwóch godzin; przestałam liczyć w okolicach szóstego. Brooke kupowała wszystko, co wpadło jej w oko, czego nie można było powiedzieć o mnie. Przyglądałam się jej poczynaniom zmęczonym wzrokiem, marząc jedynie, by znaleźć się z powrotem w pokoju, zaszyć pod kołdrą i iść spać. Niestety, moja przyjaciółka miała inne plany.
- Słuchasz mnie? – pstryknęła tuż przed moją twarzą, sprawiając, że na dobre porzuciłam tworzący się w mojej głowie plan ucieczki. Spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami, co skwitowała dezaprobatą wymalowaną w jej zmrużonych oczach. – Elizabeth Jennifer Charlotte Blurr… strasznie długie masz te imiona. Ale nie o to chodzi, do cholery. Produkuję się, żeby cię poinformować, że planuję zostać w Londynie do jutra, a ty mnie tak po prostu olewasz? – zaplotła ręce na piersi, kręcąc głową z udawanym niedowierzaniem. Obie wiedziałyśmy, że bardzo często miałam gdzieś, co do mnie mówiła.
- Jak to do jutra? A co z autobusem o dwudziestej i planem „pójdę na imprezę do Mike’a”?
- Tak się składa, że moja koleżanka również organizuje imprezę, typowe „pool party” – zakreśliła cudzysłów w powietrzu. – Mieszka na przedmieściach, więc stwierdziłam, że skoro mam okazję, to czemu przy okazji się z nią nie spotkać? – zaćwierkała, na co ja westchnęłam głęboko i przewróciłam oczami.
- A teraz na poważnie, chciałaś do niej iść, nie miałaś noclegu, więc uznałaś, że skoro i tak będziesz w Londynie, to możesz zajrzeć również do mnie z nadzieją, że w razie wu cię przenocuję. Mam rację?
Brunetka przygryzła wargi, spuściła głowę i oblewając się głębokim rumieńcem, zaczęła przeglądać kolejne rzeczy na wieszakach, nucąc pod nosem jakąś melodię. Oto kolejne oblicze – Brooke mistrzyni intrygi.
- Jesteś wredną suką – mruknęłam, chwytając w dłonie jedną z wielu kolorowych sukienek, rozwieszonych niemal w każdym kącie sklepu. Przeceny, przeceny, przeceny!
- Ty również, to dlatego się przyjaźnimy, zapomniałaś? – Wyrzuciła ręce w górę, co spotkało się jedynie z moim środkowym palcem wystawionym w jej kierunku. – Bardzo ładne potwierdzenie. Kiedy robiłaś manikiur? – Chwyciła moją dłoń, przyglądając się dokładnie paznokciom.
- Jakiś tydzień temu, nie wiem. Znalazłam jakiś salon, stwierdziłam, że nie zaszkodzi zajrzeć, tak jakoś wyszło – wzruszyłam ramionami, wprawiając moją towarzyszkę w chwilową konsternację. Przeszłam między kilkoma półkami, wciąż szukając czegoś dla siebie, podczas gdy ona najwyraźniej nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, uparcie nad czymś myśląc. W końcu klasnęła w dłonie, wypuszczając przy okazji koszyk z rąk. Plastik zderzył się z ziemią, zwracając tym samym uwagę kilku osób, jednak Brooke niczym idealna zakupoholiczka udawała do głębi zawstydzoną swoim zachowaniem i prędko schyliła się, aby pozbierać porozrzucane ubrania.
- Zrobimy tak – zaczęła, podchodząc do mnie, gdy tylko uporała się ze sprzątaniem. – Ty weźmiesz tą sukienkę, bo na pierwszy rzut oka mogę zauważyć, że będzie na tobie świetnie leżała, wejdziemy jeszcze do dwóch sklepów, bo obie potrzebujemy butów, a potem zaprowadzisz mnie do tej swojej kosmetyczki. Zrobimy się na bóstwo i wieczorem wyciągam cię na imprezę. Sprzeciwów nie przyjmuję.
Odwróciła się na pięcie i nie dając mi nawet dojść do słowa, po prostu odeszła w drugą stronę. Stałam przez chwilę w miejscu, próbując przetworzyć wszystkie informacje. Wyglądało na to, że czy chciałam, czy nie, miałam plany na wieczór. Plany, które wcale mi nie odpowiadały, jednak wolałam nie kłócić się z brunetką. Moja przegrana była zbyt oczywista i zupełnie niewarta marnowania śliny na jakiekolwiek negocjacje. I tak zrobiłaby, co chciała, zawsze tak było.
Przymierzyłam niebieską sukienkę, ze zdziwieniem odkrywając, że Brooke miała rację, naprawdę leżała na mnie dobrze, co raczej zbyt często się nie zdarzało. Był to główny powód, dla którego zazwyczaj chodziłam w spodniach. Podeszłam do kasy w celu zapłaty za zakupy i z koleżanką u boku opuściłam sklep. Bez przerwy trajkotała o pierdołach, które zupełnie mnie nie obchodziły. Wychwyciłam jedynie „będzie świetnie” i „znajdziemy ci kogoś na pocieszenie”. Jeżeli chodziło jej o Louisa, a na pewno tak było, nie znałam przyczyny, dla której trzeba by mnie pocieszać. Nie odczuwałam żadnej straty. Nie mogłam, ledwo go znałam, więc czemu w ogóle miałabym się przejąć nagłą utratą kontaktów? Przysparzał mi jedynie masę zmartwień i kłopotów, dlaczego powinnam się więc nim przejmować? Inaczej, dlaczego więc się nim przejmowałam? Dziwna sprawa.
Tak, jak było w planach, obskoczyłyśmy jeszcze dwa sklepy. Wybrałam jedne z wielu mierzonych przeze mnie szpilek i w końcu, obładowane torbami, mogłyśmy wracać do akademika. Miałam szczerą nadzieję, że nie zastaniemy żadnej z moich współlokatorek, a tym bardziej ich kolegów. Planowałam jedynie odłożyć zakupy i wyjść do wybłaganej przez Brooke kosmetyczki. Przejmowała się tą imprezą bardziej niż swoją osiemnastką, a myślałam, że to niemożliwe.
Salon mieścił się niedaleko kawiarni, którą określałam mianem „mojej”. Poleciła mi ją Rose przy jednej z porannych herbat i tak naprawdę tylko dlatego postanowiłam sprawdzić, co mieli do zaoferowania. Nie przeliczyłam się, bazując na opinii znajomej kelnerki; uprzejma, wykwalifikowana obsługa, niewygórowane ceny i lokalizacja na uboczu, zapewniająca niemalże kompletny brak kolejek to połączenie wręcz idealne.
W okolicach godziny osiemnastej z uśmiechem na ustach i brunetką u boku przekroczyłam próg budynku. Delikatny beż na ścianach, gdzieniegdzie zmieszany z pudrowym różem, rudawe panele, białe drzwi i okna przystrojone jasnymi zasłonami, kwiaty magnolii w wysokich, drewnianych wazonach, unoszący się w powietrzy kwiecisty zapach oraz relaksacyjna muzyka, cicho grająca w tle to zestaw wręcz idealny na perfekcyjne popołudnie. Najwyraźniej nie tylko mnie urzekało to miejsce; chyba jeszcze nigdy nie widziałam, by Brooke okazywała wobec czegoś aż taki zachwyt. No, może raz, kiedy na wycieczce, na jednej z ulic Manchesteru dostrzegła Emmę Watson.  Wciąż pamiętam jej rozdziawione usta i jąkanie przy każdym słowie. Skończyło się na tym, że musiałam za nią poprosić o zdjęcie i autograf. Ona zajęła się piszczeniem.
W każdym razie, od razu doskoczyły do nas dwie, wyszczerzone od ucha do ucha blondynki, pytając, co mogą dla nas zrobić. Moja przyjaciółka przejęła inicjatywę, z niespotykanym zapałem wymieniając kolejne zabiegi. Przyznam szczerze, o większości z nich w życiu nie słyszałam.
Zostałam zaciągnięta do szatni, gdzie wręczono mi ręcznik i puchaty szlafrok. Po usłyszeniu wyraźnego, nieznoszącego sprzeciwu „przebierz się”, postanowiłam nie protestować i grzecznie wykonać polecenie. Związałam włosy w koka i po kilku minutach dołączyłam do mojej przyjaciółki w holu. Była ubrana identycznie jak ja i jeśli wyglądałam równie idiotycznie, to wolałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Nie minęło wiele czasu, gdy zawlekli mnie na mycie włosów, czego zdecydowanie nie przyjęłam z entuzjazmem. Nienawidziłam, gdy ktoś bawił się lub ogólnie ruszał, grzebał przy moich kudłach. Choć nie miałam pojęcia, jak powinnam o nie dbać, od zawsze preferowałam robić to samodzielnie. Marnie, bo marnie, ale samodzielnie. Wyjątkiem było ścinanie końcówek co dwa miesiące, ale to całkiem inna bajka.
Z ręcznikiem na mokrej głowie i klapkami na nogach skierowali mnie do następnego pomieszczenia, tym razem na oczyszczanie twarzy. Wtedy też koleżanka poinformowała mnie o pozostałych kilku, w sumie, kilkunastu zabiegach, które na mnie czekały. Zapowiadały się cholernie długie dwie godziny…
Z salonu wyszłyśmy niedługo po dwudziestej i gdyby nie moja interwencja, siedziałybyśmy tam jeszcze dłużej. Londyńskie ulice o tej porze wręcz tętniły życiem, szczególnie, że był to piątkowy wieczór. Z tego, co pamiętałam, wynikało, że w telewizji transmitują jakiś nadzwyczaj ważny mecz, dlatego tłumy kibiców licznie gromadziły się w barach i innych lokalach zaopatrzonych w kablówkę i alkohol.
Gdy w końcu dotarłyśmy do akademika, przywitały nas krzyki i gwizdy. Najwyraźniej piłka nożna obchodziła znacznie większe grono niż mi się zdawało. Śpiewy i tańce miałyśmy na dziedzińcu, czy naprawdę było konieczne przenoszenie się gdzie indziej? Czy naprawdę nie miałam prawa się wyspać?
Moja dłoń tkwiła w żelaznym uścisku, którego choćbym nie wiem jak próbowała, nie byłam w stanie odrzucić. Mimo swojej drobnej budowy, Brooke wbrew pozorom miała strasznie dużo siły, o czym przekonać mógł się każdy, kto spróbowałby choćby dotknąć jej butów za czterysta funtów.
Po zaciągnięciu mnie do pokoju, zarządziła, że czas na „przemianę”. Makijaż i fryzury miałyśmy gotowe, pozostała jedynie kwestia stroju. Niebieska sukienka leżała na mnie tak samo dobrze jak w sklepie, buty były tak samo wygodne, a kopertówka wciąż pasowała do reszty stroju. Z tego wynikało, że mimo tony różnych kosmetyków na twarzy, wciąż miałam te same poglądy, co zdecydowanie mnie cieszyło.
- Gotowa? – dotarło do mnie zza drzwi łazienki.
- Już idę – mruknęłam pod nosem, zbierając resztę swoich rzeczy, pryskając perfumami naokoło i po raz ostatni przeglądając się w lustrze. Wzięłam głęboki oddech i w końcu wyszłam z pomieszczenia. Rozległ się przeciągły gwizd, a po chwili dostałam nieme, gestykulacyjne polecenie obrotu. Wykonałam je bez większych problemów, choć nie ukrywam, lekko się zachwiałam. Chyba zapomniałam, jak się chodziło na szpilkach.
- Nie przyniesiesz mi wstydu, czyli możemy jechać – poklepała mnie po ramieniu, na co wywróciłam oczami. Znów to samo – ona mnie obraża, ja przyjmuję krytykę na klatę niczym posłuszny błazen. Właśnie na tym opierała się nasza przyjaźń. Wyzwiska, obelgi i kłótnie były tutaj na porządku dziennym.
Taksówka podjechała pod budynek bursy i zahamowała z piskiem opon. Szybko władowałyśmy się do środka pod uważnym spojrzeniem kierowcy. Niezbyt subtelnie, ale cóż, jakoś musiałyśmy dać radę.
Brooke wyciągnęła z torebki jakiś świstek i podała go mężczyźnie z przodu, który potwierdził skinieniem głowy. Ruszyliśmy gwałtownie, przez co natychmiast wbiło nas w siedzenia. Nie było co prawda porównania do jazdy z Louisem, tu na liczniku pojawiało się maksymalnie dziewięćdziesiąt, podczas gdy on bez problemu dobijał do stu pięćdziesięciu. Dlaczego w takim razie z nim czułam się bezpieczniej niż na tylnej kanapie tej cholernej Toyoty?
Droga nie trwała długo, zaledwie jakieś pięć minut, za co w myślach dziękowałam Bogu. Nigdy nie chciałam zginąć w taksówce u boku obleśnego kierowcy. Opuściłyśmy pojazd, podziękowałyśmy za podwózkę i brunetka wręczyła mężczyźnie odpowiednią kwotę. Po chwili wyprostowała się i rozejrzała się wokół z nieukrywanym zachwytem.
Krzyki, głośna muzyka, fantastycznie oświetlony ogród i dziesiątki samochodów na podjeździe. Typowe przyjęcie bogatych dzieciaków, gdy rodziców nie było w domu. Westchnęłam głęboko, ruszając przez podwórze.
Lawirowałam między kolejnymi furami, nie zwracając na nie szczególnej uwagi. Ferrari, Porsche, Lamborghini, znowu Porsche, Lexus, kolejne Ferrari i… Co tu, do chuja, robił pieprzony Mustang Shelby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz