wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 10.

Nie byłem pewien, czy bardziej irytował mnie facet siedzący obok, czy ja sam. Zawiodłem się na sobie, po raz kolejny zresztą. Pierdolone sumienie i poczucie winy. Dlaczego znów pozwalałem brać uczuciom górę? Ach, no racja. Nie miałem nad tym kontroli. Ze zdrowym rozsądkiem rozstałem się w momencie, gdy kilka lat wcześniej zacząłem się ścigać. Wniosek — głos, który innym podpowiadał, co jest dobre, a co złe, w moim przypadku został gdzieś na starcie wyścigu w roku dwutysięcznym dziewiątym. Byłem pieprzonym szesnastolatkiem z autem pożyczonym od starszego kolegi. Dziś dnia widzimy tego efekty; chwilę temu wystawiłem w zakładzie człowieka. Czyli nic się nie zmieniło, wciąż nie wiem, czym jest moralność i nadal jestem cholernym dupkiem.
- Stary, dojebałeś tym tekstem o Claudii — warknął Bouncer, kurczowo naciskając na swoją klatkę piersiową. — Dobrze wiesz, że Shantel też cię wystawiła — dodał po chwili, a ja wzmocniłem uścisk na kierownicy i dodałem nieco gazu. Znowu o niej wspominał. Zasrany kutas.
- Po pierwsze, przypominam, że na co dzień nasze relacje nie są na tyle ciepłe, żebyś teraz mógł zwracać się do mnie „stary". Po drugie, nie porównuj ich — burknąłem, przez chwilę starając się przemyśleć kolejne słowa, jakie cisnęły mi się na usta. — Shantel była znacznie gorsza. — W końcu to powiedziałem. Łał, naprawdę, zaskakiwałem dziś sam siebie.
Travis wypuścił z siebie niski, zachrypnięty śmiech, który już po chwili przerodził się w wyjątkowo nieprzyjemny kaszel. Zwijał się na fotelu, starając się chyba choć w niewielkim stopniu zniwelować ból klatki. Ciekawe, czy był świadom, że w ten sposób gówno osiągnie. Może chociaż jedna rzecz poszła dobrze i połamał sobie żebra?
Budynki skąpane w świetle lamp ulicznych migały za szybą z zawrotną prędkością. Spieszyłem się, żeby poinformować ludzi, że trzeba się zmywać. Żeby w końcu wypieprzyć Bouncera ze swojego auta. Żeby zobaczyć, co z Ellie, żeby z nią porozmawiać. Nie wiedziałem za bardzo, co mógłbym jej powiedzieć i jak to wszystko wyjaśnić. Zawsze istniała możliwość, że w ogóle nie zechce mnie wysłuchać... Tak, to było jak najbardziej prawdopodobne. Mimo wszystko, musiałem się wytłumaczyć. Coś w środku kazało mi do niej podejść i powiedzieć wszystko, co tylko pomogłoby mi się usprawiedliwić. Pytanie tylko, czy na coś takiego można znaleźć jakąś sensowną wymówkę?
„Bo widzisz, Shantie, o której wspomniał Bouncer, to moja była. Sprzedała się w wyścigu, więc chyba myślał, że z tobą pójdzie równie łatwo" nie brzmiało zbyt dobrze w mojej głowie.
- Louis Tomlinson taki cichy i spokojny — zaczął Travis, a ja od razu miałem ochotę wywołać u niego kolejną falę bolesnego kaszlu. — Ta laska naprawdę namieszała ci w głowie.
Przewróciłem oczami. Tylko na to się zdobyłem. Nie zaprzeczyłem, nie potwierdziłem. W sumie, nie wiedziałem, co mógłbym na to odpowiedzieć. Z jednej strony, przy Ellie zachowywałem się zupełnie inaczej; jak nie ja. Z drugiej, nie potrafiłem sprecyzować, o co właściwie w tym wszystkim chodziło. W swoim mniemaniu, nie mógłbym czuć czegokolwiek do osoby, która tak wyraźnie stara się mnie odciąć od swojego życia. Więc dlaczego tak bardzo uczepiłem się Lizzy? Co w niej, do cholery, było?

Elizabeth's POV

Poddałam się już chwilę temu. Błagałam Harry'ego, żeby odwiózł mnie do akademika. Skakałam naokoło niego jak jakieś dziecko. Krzyczałam, rzucałam się na wszystkie strony, nawet zdobyłam się na kilka łez. Wszystko, byle tylko się stąd wydostać. Niestety, całą tą szopkę odstawiłam na marne.
Koniec końców zamknął mnie w aucie ze stwierdzeniem, że jeszcze chwila i rzuci mnie na pożarcie ludziom o wiele bardziej wygłodniałym seksualnie niż Bouncer. Od tego czasu siedziałam po turecku w jego czarnym Fordzie, starając się nie rozmazać. Wbiłam wzrok w nieokreślony punkt przed sobą, ręce ułożyłam na kolanach, plecy wyprostowałam. Próbowałam oddychać głęboko i regularnie, pamiętając, że brak tlenu na nikogo nie działa dobrze. Trzeźwe myślenie w takiej sytuacji okazało się niezwykle wymagającym zadaniem.
Powoli w mojej głowie tworzył się plan tego, co zrobię. Na pewno nie dam się zaciągnąć do łóżka. Wiedziałam, gdzie celować, jeśli zachciałoby mi się kopać, dodatkowo miałam całkiem niezły sierpowy. Prosty zresztą też.
Jeżeli Louis nie wygrałby wyścigu, pojechałabym z Bouncerem. Z uśmiechem na ustach zaczęłabym konwersację na jakikolwiek temat. Muzyka, samochody, dane osobowe, urocza pogoda nocą, czy chociażby nawet zjedzone dnia dzisiejszego posiłki. Zaproponowałabym herbatę, kawę, nie wiem, cokolwiek, byle tylko nie skończyć bez majtek.
Zamknęłam na chwilę oczy i przetarłam twarz dłońmi. Czułam rumieńce na policzkach. Z nerwów chyba dostałam gorączki. Czy to w ogóle możliwe? Odetchnęłam głęboko, wciąż nie mogąc się uspokoić. W duchu modliłam się, żeby po prostu obudzić się rano w bursie, tak, jakby ten dzień nigdy nie miał miejsca.
Dźwięk silnika ponownie przeciął powietrze, sprawiając, że znów zapomniałam o oddychaniu. Do porządku przywołał mnie dopiero Harry, otwierając drzwi z krótkim „wysiadaj". Wykonałam polecenie z lekkim ociąganiem, nie będąc do końca gotową na to, co mogło stać się zaraz potem.
Samochód się zatrzymał, ktoś coś krzyknął, podniósł się rumor i nagle wszyscy zaczęli rozbiegać się w różne strony. Zmarszczyłam brwi i oglądałam całą tą sytuację tak, jakby mnie nie dotyczyła. Jakbym była postronnym obserwatorem, który nie miał z tym wszystkim niczego wspólnego. W sumie, nie znałam nikogo z tych ludzi. Szczerze mówiąc, nie obchodziły mnie ich losy. Nie dbałam o to, dlaczego każdy gdzieś ucieka, choć chyba powinnam. W końcu, mogłam ich nie kojarzyć, jednak nie zmieniało to faktu, że jakimś cudem znalazłam się dokładnie tu, gdzie oni.
Rozejrzałam się nieprzytomnie wokół, zastanawiając się, co tak właściwie powinnam robić. Harry zniknął wraz ze swoim autem, tłum w jakiś magiczny sposób omijał moją osobę, dzięki czemu miałam w miarę jasny podgląd na sytuację. Chyba gdzieś przed oczami mignęła mi skulona postać Bouncera, a tak przynajmniej mi się zdawało. Może mnie szukał? Nigdzie nie widziałam Louisa, więc możliwe, że po prostu przegrał, a zwycięzca wrócił jedynie po swoją nagrodę... Ja pierdolę, właśnie nazwałam się czyjąś nagrodą.
Chyba czas się otrząsnąć.
Pokręciłam zdecydowanie głową, starając się wrócić do rzeczywistości. Nie byłam w stanie ustalić niczego, co pomogłoby mi się dowiedzieć, co właściwie działo się wokół mnie. Przed oczami miałam jedynie dziesiątki ludzi i kolorowe samochody. Kręciłam się w kółko, czując, jak zbiera się we mnie dezorientacja. Coraz bardziej gubiłam się w tym wszystkim; nieważne, że nie wykonałam nawet kroku naprzód.
Ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę tłumu. Mój nadgarstek został uwięziony w żelaznym uścisku, z którego nijak nie mogłam go wydostać. I choć szarpałam się z całych sił, nic to nie dawało. Z drugiej strony, co gorszego mogłoby mnie spotkać? Chyba podczas czekania na wyniki wyścigu zdążyłam przywyknąć do myśli, że tej nocy ktoś zaplanował moje rozdziewiczenie.
Drzwi jakiegoś samochodu znów zostały otwarte i po raz kolejny tego wieczoru ktoś wepchnął mnie do środka. Zmarszczyłam czoło, czując znajomy zapach perfum. Rozejrzałam się po wnętrzu i niemal natychmiast mogłam stwierdzić, że trafiłam do auta Louisa. Z deszczu pod rynnę. Nie byłam pewna, czy nie wolałabym, by zabrał mnie Bouncer niż pierdolony Tommo.
Szatyn usiadł na miejscu kierowcy i natychmiast przywrócił silnik do życia. Wystarczyła ta jedna czynność, by cały tłok odskoczył w przerażeniu na boki. Pokręciłam głową i sięgnęłam po swoją torebkę, którą zostawiłam za siedzeniem. Bez słowa wyciągnęłam z niej telefon wraz z słuchawkami, które od razu włożyłam do uszu. Kliknęłam przycisk odtwarzania na pierwszej lepszej pozycji na playliście i z zadowoleniem odkryłam, że padło akurat na „Don't Panic", czyli piosenkę rozpoczynającą album Parachutes. Wspaniale.
Zamknęłam oczy i oparłam głowę o szybę, całkowicie odcinając się od świata. Głos Chrisa Martina był co jakiś czas lekko zakłócany przez Louisa, który najwyraźniej próbował się ze mną porozumieć. Nawet jeśli zachowywałam się jak dziecko, uciekając od konwersacji, nie miałam zamiaru zmienić swojego postępowania. Szczególnie, że barwa wokalisty Coldplay działała na mnie uspokajająco.
- Czy mogłabyś przestać? — dobiegło do mnie, gdy słuchawka została wyrwana z mojego ucha. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. — Przepraszam — powiedział, po czym wrócił wzrokiem na drogę.
- Jeśli mogłabym o coś prosić, czy byłbyś w stanie odwieźć mnie do bursy? Skoro jednak nie mam w planach pieprzenia z kimkolwiek, własne łóżko byłoby miłym zastępstwem — warknęłam, wracając do swojego poprzedniego zajęcia.
Gwałtowny skręt w jedną z bocznych uliczek sprawił, że zarzuciło mnie lekko w stronę chłopaka. Nie znałam tych terenów, więc mogłam jedynie mieć nadzieję, że kierowca zdążył zauważyć, że nie życzyłam sobie więcej jakichkolwiek rozrywek. Światła ulic migały co jakiś czas, upewniając mnie, że szatyn na szczęście nie planował wywieźć mnie na jakieś pustkowie. Pierwszy plus tego wieczoru!
Odetchnęłam z ulgą, widząc budynek akademika. W myślach dziękowałam Bogu, że pozwolił mi tu dotrzeć bez żadnego uszczerbku na zdrowiu tudzież godności. Samochód stanął na parkingu, a ja w ekspresowym tempie schowałam słuchawki, telefon, odpięłam pas i otworzyłam drzwi
- Ellie — westchnął Louis, kiedy moje stopy dotknęły betonowej nawierzchni. — Przepraszam! — podniósł głos. Nie byłam pewna, czy podświadomość wmawia mi coś, czego nie było, czy rzeczywiście usłyszałam coś na kształt skruchy.
- Ustalmy coś — uśmiechnęłam się, pochylając się do wnętrza pojazdu. — Uwierz mi, że gdyby to ode mnie zależało, najchętniej kupiłabym mieszkanie, zmieniła szkołę i zrobiła wszystko, żeby tylko nie mieć z tobą więcej kontaktu. Tak się, niestety, składa, że zajęłam jedno z ostatnich miejsc na tym pieprzonym kampusie i nie zamierzam z tego rezygnować przez jednego kutasa, który postanowił wystawić mnie jako nagrodę w zakładzie. Dziękuję za uświadomienie mi, jak mało jestem warta, mam nadzieję, że będę cię spotykać jak najrzadziej.
Trzasnęłam drzwiami i od razu skierowałam się w stronę budynku głównego, czując, że znajdowałam się na granicy płaczu. Przemierzyłam dziedziniec, przeszłam przez bramę, trafiając wprost do holu. Skręciłam w swoim kierunku, przegrzebując torebkę w poszukiwaniu kluczy i starając się nie pobudzić licealistów, którzy zapewne w większości przypadków już spali, w końcu, większość z nich zapewne nie wracała do bursy w okolicach trzeciej nad ranem. Chociaż w sumie, nie wiedziałam zbyt wiele o życiu moich rówieśników. Zawsze żyłam w swoim gronie, odcięta od całej reszty.
Księżyc rzucał delikatną poświatę na ciemne ściany, moje kroki odbijały się echem na jasnych, podłogowych płytkach, a ja z każdym kolejnym metrem miałam ochotę wrócić na parking z nadzieją, że Louis nie zdążył jeszcze odjechać i moglibyśmy wszystko wyjaśnić na spokojnie. Właściwie, czemu w ogóle myślałam nad tym, żeby z nim rozmawiać? Przecież gdyby miał coś do powiedzenia w tej sprawie, już bym to usłyszała. Prawda?
Miałam go w dupie przez całą drogę, fakt. I w sumie, nie dałam mu dojść do słowa. I jedyne, co usłyszałam, to dwukrotne przepraszam, które z kolei wydawały się tak cholernie szczere... Co nie zmieniało faktu, że potraktował mnie jak dziwkę.
Chyba właśnie doznałam rozchwiania emocjonalnego. Zostałam postawiona w beznadziejnej sytuacji, w której zaplątałam się do tego stopnia, że nie widziałam z niej żadnego dobrego wyjścia. I tak źle, i tak niedobrze. Pytanie tylko, przy którym wariancie mogłam stracić, a przy którym zyskać oraz co i jakim kosztem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz