niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 25.

Ostatni weekend wakacji minął szybciej niż się spodziewałam. Louis wyjechał do rodziny, odwiedzić siostrę i dziadków, Nikki i Niall wybrali się nad jakieś jezioro, Amy i Katy szwendały się po klubach, a ja siedziałam samotnie w kawiarni, prowadząc krótkie pogawędki z dobrze mi już znaną kelnerką w fioletowym fartuchu.
Poniedziałek nadszedł niespodziewanie, przynosząc ze sobą widmo dziesięciomiesięcznej udręki. Wygramolenie się z łóżka zajęło mi przeszło dwadzieścia minut. Drugie tyle przeznaczyłam na toaletę, a kolejne na wybór ciuchów. Stałam przed ciężkim dylematem, którą sukienkę wybrać - czarną czy białą. Koniec końców padło na ciemną z jednej prostej przyczyny; szłam na rozpoczęcie roku, które w moim wykonaniu zazwyczaj przypominało pogrzeb. Stroju dopełniał srebrny naszyjnik i zamszowe obcasy, przez które moja równowaga ograniczała się do minimum i powoli zaczynałam się martwić, czy w razie „w" ktoś będzie w stanie mnie złapać.
Cała uroczystość mijała we względnym spokoju, przerywanym jedynie przez zniecierpliwione westchnienia i szepty na temat „tej nowej". Choć może „szept" to za dużo powiedziane. Nie oszukujmy się, mówili otwarcie, tak jakby chcieli, żebym usłyszała wszystko, co o mnie myśleli. Kto by pomyślał, że od kompletnie obcych ludzi dowiem się, że mam za mocny makijaż, choć akurat tego dnia ograniczyłam się jedynie do tuszu; że nie powinnam chodzić w sukience, skoro mam tak blade nogi; że zapewne mam więcej adoratorów niż rozumu i, o zgrozo, na pewno puszczam się na mieście.
- Spójrz na nią - dobiegło z ławki za mną. Przewróciłam oczami, domyślając się, co zaraz usłyszę. - Po tych ustach widać, że ma wprawę w obciąganiu. Ciekawe, ilu zaliczyła.
- Kurwa, rozgryzłyście mnie. Zapytaj swojego chłopaka, jak wypadłam, może zdradzi ci więcej szczegółów o tym, jak dobra jestem w niektórych kwestiach - puściłam jej oczko i dumna ze swoich słów, odwróciłam się z powrotem w kierunku wychowawcy, który od dobrej godziny starał się nam wytłumaczyć, na czym polegać będzie program oceniania. Mina tlenionej blondyny za mną była warta każdego pojedynczego wyrazu, który wyleciał z moich ust.
Z jej strony więcej komentarzy nie usłyszałam, resztą postanowiłam się nie przejmować. Pogadają i przestaną, typowy schemat, nic szczególnego. Drzwi sali, po raz drugi w trakcie monologu nauczyciela, stanęły otworem. Za pierwszym razem, jakieś piętnaście minut po rozpoczęciu całego zebrania, pojawiła się Nikki. Jej spóźnienie nikogo nie zdziwiło, jednak tym razem było całkiem inaczej.
Kiedy tylko ciemnowłosy chłopak przekroczył próg klasy, szepty nagle ucichły, by kilka sekund później powrócić w kilkakrotnie większej ilości. Właściciel oczu o niezidentyfikowanym kolorze wywołał zdecydowanie większą sensację niż ja. Zresztą, nic dziwnego. Był przystojny, a kiedy tylko się uśmiechnął, miałam wrażenie, że żeńska część grupy zemdleje z wrażenia.
Brunet przejechał wzrokiem po klasie, a ja postanowiłam odwrócić spojrzenie w stronę okna, tylko po to, by przypadkiem nie napotkać jego tęczówek. Niestety, zdecydowanie nie mogłam zaliczyć tego dnia do udanych. Byłam tego pewna w momencie, gdy krzesło obok mnie zazgrzytało, przesunięte w tył.
- Subtelnie, panie Carter - westchnął nauczyciel, poprawiając okulary na nosie. - Jak widzicie, mamy dwoje nowych uczniów w klasie. Przyjmijcie pannę Blurr i pana Carter tak miło, jak możecie. Nie wymagam od was wiele, wszyscy wiemy, że nie wysilicie się na szczególne uprzejmości, dlatego pozwólmy zdecydować instynktowi przetrwania, naturalnej selekcji, czy jakkolwiek to się nazywa. Chłopcy pokażą szkołę Elizabeth, dziewczyny oprowadzą Jonathana. Proste? Proste. Do roboty, raz. Spotykamy się jutro o ósmej dwadzieścia, do widzenia.
Z tymi słowami podniosłam się z krzesła, podobnie jak cała klasa. Musiałam ewakuować się najszybciej jak się dało. Stałam zdecydowanie za blisko chłopaka, który w jednej chwili stał się celem każdej dziewczyny w tym pomieszczeniu. Zgarnęłam swoje rzeczy z ławki, przewiesiłam torebkę przez ramię i już miałam kierować się w stronę wyjścia, gdy zatrzymał mnie nagły uścisk na przedramieniu. Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu spraw.
- Czy nauczyciel nie powiedział, że macie mnie oprowadzić? - zapytał, posyłając mi szeroki uśmiech. Zbyt szeroki, bym mogła uznać go za szczery.
- Gdybyś nie dosłyszał, mnie również mają oprowadzić. Nie mogę pokazać ci za dużo w szkole, której sama nie znam - burknęłam, wyrywając rękę i automatycznie ruszając w kierunku korytarza. Ktoś mnie wołał, ktoś chciał zatrzymać, jednak nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Już wtedy wiedziałam, że ta szkoła to jedna wielka porażka.
W drodze do akademika zastanawiałam się, czy Louis wrócił już z Doncaster. Jedynie ta myśl odwodziła mnie od tematu szkoły. Miałam szczerą nadzieję, że zobaczę się z nim jak najszybciej. Brakowało mi go. Szczególnie w takich momentach; gdy coś zdecydowanie mi nie pasowało, a nie miałam możliwości wyżalić się komukolwiek.
Słuchawki w jednej chwili znalazły się w moich uszach, a „Love Like This" pomogło mi odciąć się od świata zewnętrznego. Słońce przebijało się między rzędami drzew, chodnik, prowadzący przez park zakręcał raz za razem, prowadząc wprost do alejki równoległej do akademika. Jedyne, co musiałam zrobić, to przekroczyć jezdnię i przejść wzdłuż ogrodzenia do bramy głównej.
Jakiego musiałam mieć pecha, skoro po zaledwie kilku metrach pojawiło się przy mnie srebrne Porsche Carrera z Jonathanem za kierownicą...
- Może cię podwieźć? - zapytał, gdy tylko postanowiłam pozbyć się słuchawek.
- Nie, dziękuję, mieszkam dosłownie za rogiem - wysiliłam się na uniesienie kącików w najbardziej sztucznym uśmiechu, jaki przyszło mi okazać w całym swoim życiu.
- I tak nie mam co robić, a to byłaby prawdziwa przyjemność przetransportować cię chociażby te kilka metrów dalej. - Słysząc jego słowa, zatrzymałam się gwałtownie, marszcząc w konsternacji czoło. Jaka, kurwa, przyjemność? O czym on pieprzył?
- Powiedziałam, że dziękuję. Preferuję spacery - warknęłam, starając się za wszelką cenę pozbyć. Nie chciałam spędzać z nim ani chwili dłużej. Denerwował mnie bardziej niż Amy i Katy razem wzięte, a to był prawdziwy wyczyn, szczególnie, że nawet go nie znałam. Po prostu miał w sobie coś, co kompletnie mnie odpychało.
- W takim razie zapraszam na przejażdżkę, mogę ci udowodnić, że jest o wiele przyjemniejsza niż szwendanie się samotnie po ulicach.
- Jakiś problem? - Nagle do rozmowy dołączył trzeci głos gdzieś zza moich pleców. Momentalnie się odwróciłam, zastanawiając się, czy słuch przypadkiem mnie nie mylił.
Uśmiech wpełzł na moją twarz, kiedy tylko zauważyłam zbliżającą się w moim kierunku postać. Bez chwili zawahania ruszyłam w jego stronę i wręcz rzuciłam się na niego, gdy rozłożył ręce na boki, zapraszając mnie do uścisku.
Omiotłam go wzrokiem, z zadowoleniem odkrywając, że przez te kilka dni nic się w nim nie zmieniło. Włosy wciąż ogarniał przyjemny dla oka rozgardiasz, oczy pozostawały lekko zmrużone za sprawą uśmiechu, co jedynie dodawało mu uroku. Czarne rurki opinały jego nogi, wkomponowując się w połączenie granatowej koszulki z tego samego koloru trampkami.
Louis na chwilę przeniósł spojrzenie ze mnie na odjeżdżający samochód, marszcząc przy tym brwi. Najwyraźniej nowy kolega nie pasował nie tylko mi. Otrząsnął się po kilku sekundach, a na jego twarz wrócił zwyczajowy, zadowolony wyraz.
- Powinnaś częściej nosić sukienki - stwierdził, taksując mnie z góry na dół. Zwilżył wargę, przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął, drapiąc się po brodzie. - Może chodźmy do akademika? Dziwnie się czuję, stojąc na środku chodnika.
Pokiwałam głową w odpowiedzi i bez słowa ruszyłam przodem. Cały czas czułam obecność mojego towarzysza za swoimi plecami. Wszystkie emocje z całego dnia mieszały się w jedną, kompletnie niezgraną kupę, wprowadzając straszny mętlik i rozkojarzenie.
Zdenerwowanie ze względu na niezbyt miłe szepty, nie do końca uzasadniona złość na nachalnego bruneta, swego rodzaju szczęście, spowodowane przez Louisa, ale również dziwna niepewność, może nawet strach? Sama nie wiedziałam przed czym. Po prostu miałam wrażenie, że coś było nie tak. Zupełnie, jakbym bała się czegoś, czego sama nie dostrzegałam.
- Tak właściwie, czego chciał ten koleś? - padło nagle pytanie, które doszczętnie pogrzebało moje rozmyślania. Może to i lepiej? Kto wie, do jakich wniosków mogłabym dojść.
- Pytał, czy nie trzeba mnie podwieźć. Od godziny nie robi nic, tylko mnie irytuje - mruknęłam, wciąż zastanawiając się, o co właściwie mi chodziło. O co chodziło jemu? Czemu uczepił się akurat mnie, skoro wokół kręciło się tyle dziewczyn? Z drugiej strony, Louis też ciągle był przy mnie, choć mógł mieć każdą. Dziwne, że nigdy nie widziałam go w niczyim towarzystwie.
- Jakiś znajomy?
- Powiedzmy. Wiem tyle, że jesteśmy w tej samej klasie i nazywa się Jonathan Carter - odparłam bez wyrazu. Kroki za mną nagle ucichły, co zmusiło mnie, abym odwróciła się i zobaczyła, o co chodziło.
Louis nagle zatrzymał się na środku chodnika, wlepiając we mnie wzrok. Z jego twarzy zniknęło całe rozbawienie, a zastąpił je wyraz dezorientacji, powoli przeradzający się w złość. Zacisnął szczękę, a dłonie zwinął w pięści. Wnioskując po jego reakcji, mogłam się domyślić, że mój „nowy kolega" wcale nie był mu obcy.
- Mała zmiana planów - powiedział, chwytając mnie za rękę i odwracając się w kierunku, z którego przyszliśmy. - Jedziemy do mnie i proszę, nie protestuj - dodał, kątem oka zauważając, jak otwieram usta. Postanowiłam go posłuchać i siedzieć cicho, wolałam go nie irytować.
Posłusznie zajęłam miejsce w dawno niewidzianym Astonie Martinie, przy którym znaleźliśmy się niecałe pięć minut później. Zamknęłam za sobą drzwi i zapięłam pas, spodziewając się, że akurat ten środek bezpieczeństwa może być niezwykle przydatny. Znałam styl jazdy Louisa, kiedy był zupełnie opanowany i wiedziałam, że nawet wtedy nie jest zbyt przyjemny dla pasażera, chyba że ktoś jest fanem wyjątkowo szybkiej jazdy. I choć wolałam nie wiedzieć, jak prowadzi będąc wkurwionym, wszystko wskazywało na to, że dowiem się w przeciągu paru minut. Może już powinnam zacząć się modlić?
- Wybacz, że się narzucę, ale jest jedna mała prośba - usłyszałam, gdy chłopak usiadł na fotelu kierowcy. - Czy byłabyś skłonna opuścić akademik i zamieszkać u mnie? - nie zmartwiło mnie samo pytanie, a ton z jakim zostało ono wypowiedziane. Kilka chwil zajęło mi przetworzenie jego słów.
- Nie - odpowiedziałam, kręcąc gwałtownie głową. - Nie, Louis, nie byłabym skłonna.
- No to mamy problem, bo Nikki i Niall już pakują twoje rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz