czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 33.

- Louis, złaź ze mnie – jęknęłam, gdy tylko obudziłam się ze względu na przytłaczający mnie ciężar. Spróbowałam się przewrócić, zrzucić go z siebie, ale, niestety, gówno to dało. Mruknął coś pod nosem, oplatając mnie rękami jeszcze ciaśniej. Mogłam przysiąc, że byłam bliska uduszenia się.
- Nie wierć się tak – burknął chłopak, znów przyciskając mnie do siebie i chowając twarz przy mojej szyi. – Jest sobota, nic się nie stanie, jeśli pośpimy dłużej niż zwykle.
- Mówisz tak, jakbym wcale nie opuszczała przez ciebie porannych zajęć – zaśmiałam się, przewracając oczami. Odkąd byliśmy razem, coraz częściej przetrzymywał mnie w łóżku dłużej niż bym sobie tego życzyła. To znaczy, oczywiście, wolałam zostać z nim w domu niż udać się na lekcje, jednak nie zmieniało to faktu, że to niosło ze sobą o wiele gorsze konsekwencje. Nawet nie chodziło tutaj o notoryczne usprawiedliwianie nieobecności i spóźnień; raczej o to, że później musiałam odpisać od kogoś notatki, a tym kimś najczęściej okazywał się Jonathan, ponieważ nikt inny nie uzupełniał ich tak dokładnie.
Dlaczego uważałam to za najgorszy aspekt? No cóż, odpowiedź nasuwała się sama. Ani Nikki, ani Susan nie wykazywały względem szatyna (choć tak naprawdę jego włosy coraz mocniej przeradzały się w rudy) szczególnych chęci integracji, a jakiś powód ku temu musiał być. Dodatkowo wciąż odtwarzałam moment, gdy Louis usłyszał jego nazwisko kilka miesięcy wcześniej. W końcu, gdyby nie było to nic wielkiego, raczej nie zarządziłby natychmiastowej przeprowadzki z akademika. Czasem naprawdę czułam się, jakbym była jedyną niepoinformowaną osobą w swoim otoczeniu.
- Wyjątkowo nie masz czego opuścić, więc po prostu skorzystajmy z tej okazji i zostańmy w łóżku jeszcze chwilę – powiedział przy moim uchu, a jego oddech ogrzał na chwilę moją zmarzniętą skórę. Zdecydowanie nie byłam fanatyczką mrozu.
- Umówiłam się z koleżanką na kawę – odparłam, ponownie starając się go z siebie zepchnąć. I ponownie nie dało to żadnych efektów. – Louis, złaź ze mnie, naprawdę mi ciężko – westchnęłam, a on natychmiast uniósł się na przedramionach, patrząc na mnie z góry i marszcząc nos.
- Po pierwsze, czy ty właśnie starasz się przekazać mi, że jestem gruby? – oburzył się. – Skarbie, jestem w świetnej formie! Zresztą, sama nie możesz oderwać wzroku od mojego tyłka i klaty, więc tak jakby właśnie wyszłaś na hipokrytkę – posłał mi dumny uśmiech, w odpowiedzi otrzymując jedynie przewrócenie oczami. – A po drugie, kto normalny umawia się gdzieś ze znajomymi w grudniowe popołudnie? Co ona ma, czego ja nie mam, że chcesz mnie dla niej zostawić?
- Pyszną kawę, różowy fartuch i mnóstwo do opowiedzenia – wyszczerzyłam zęby, na co on zmierzył mnie wzrokiem.
- Uwierz, historie z mojego życia są o wiele ciekawsze od jej – stwierdził. Spojrzeniem ponagliłam go, żeby kontynuował, gdy zaplotłam ręce na piersi. – No wiesz, nie usłyszałaś nawet połowy z nich, a ja mogę się założyć, że wyścigi potrafią zainteresować znacznie bardziej niż praca w jakiejś kawiarence. Akcja, pościgi, wybuchy! Ach, no i jeszcze nie słyszałaś o moich innych zainteresowaniach. I nie poznałaś Lottie, która na pewno niezwykle chętnie poinformowałaby cię o tym, jak wielkim chujem byłem, jestem i zapewne wciąż będę, choć, uwierz, postaram się zmienić, jeśli tylko moja cudowna, wspaniała i najpiękniejsza dziewczyna zechce zostać w łóżku kilka minut dłużej.
- Raz, nie wątpię, że są ciekawsze, nie zmienia to jednak faktu, że chciałabym wiedzieć, co dzieje się u niej. Dwa, spokojnie, jeszcze z ciebie wyciągnę coś o tych pościgach i wybuchach; martwi mnie, że nigdy nie widziałam twojego prawa jazdy, więc muszę się dowiedzieć, czy w ogóle je masz.
- Oczywiście, że mam! – żachnął się, jednak nie minęło kilka sekund, gdy jego mina złagodniała. – Może nie w tej chwili, ale ogólnie to mam.
- Trzy – starałam się kontynuować, nie zwracając większej uwagi na jego słowa – lubię cię takiego, jakim jesteś, więc błagam, nie zmieniaj się za bardzo. I w końcu cztery, poważnie, złaź ze mnie. Moja noga tkwi między twoimi, a przysięgam, że nie zawaham się jej przyłożyć do twojej porannej erekcji.
Jego oczy powiększyły na chwilę swoje rozmiary, a na twarzy malował się lekki szok, który zaraz został zastąpiony uśmiechem. Przewrócił się na bok, w końcu dając mi możliwość swobodnego oddychania, po czym ponownie wlepił we mnie spojrzenie.
- Widzę, że twoi byli nie nauczyli cię, jakie są lepsze sposoby na radzenie sobie z problemem w spodniach.
- Racja, nie nauczyli – wzruszyłam ramionami, odrzucając kołdrę na bok i schodząc z łóżka. Automatycznie podeszłam do szafy, aby wyciągnąć z niej ubrania, w których mogłabym pokazać się przy ludziach. Wyjątkowo postanowiłam zrezygnować z rozciągniętego swetra i wyblakłych jeansów do kompletu. Wybrałam pierwszą lepszą bluzę, czarne legginsy i przystanęłam przy komodzie, aby zaopatrzyć się w bieliznę.
- Czekaj chwilę – usłyszałam za plecami, kiedy już miałam wchodzić do łazienki. Odwróciłam się na pięcie i uniosłam pytająco brwi. Chłopak otworzył usta, jednak przez chwilę nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W oczekiwaniu zaczęłam tupać nogą, patrząc, jak nie może się wysłowić. – Czy ty właśnie w subtelny sposób przekazałaś mi, że jesteś dziewicą? – zapytał, a ja prychnęłam pod nosem. Mogłam się tego spodziewać.
- Tak, Louis, dokładnie to chciałam ci zakomunikować. Jesteś bardziej domyślny niż myślałam – westchnęłam, zamykając za sobą drzwi. Przebrałam się, związałam naprędce włosy i wykonałam wszystkie poranne czynności, które sprawić miały, że nie odstraszę nikogo swoim wyglądem. Czy mi się udało? Ciężko stwierdzić, opinię wolałam pozostawić reszcie społeczeństwa.
Wyszłam z łazienki kilka minut później, jednak pokoju nie było już śladu po obecności chłopaka. Szczerze zdziwił mnie fakt, że łóżko zostało idealnie posłane. Louisa mogłabym posądzić o wiele, ale na pewno nie o schludność. Choć w sumie, jeśli w sypialni był bałagan, to głównie z mojej winy. Nie ma co się oszukiwać, byłam straszną fleją.
Zgarniając torebkę z wieszaka w rogu pokoju, udałam się prosto do kuchni. Jak się spodziewałam, szatyna zastałam bez koszulki, grzebiącego w lodówce w poszukiwaniu, zapewne, kanapek pani Grety. Dresy zwisały luźno na jego biodrach i nawet nie pofatygował się, by opuścić nogawkę, która podwinęła się do połowy jego łydki. Ciężkie westchnienie sugerowało, że nie znalazł tego, czego szukał i w sumie nie zdziwił mnie fakt, że zamiast jedzenia, w jego ręce znalazł się sok.
- Naprawdę jesteś aż tak leniwy? – zapytałam z rozbawieniem, przykuwając tym samym jego uwagę. Omiótł mnie wzrokiem, zatrzymując go na chwilę na moich nogach.
- Na to wychodzi. Nie ma Nialla ani Nikki, więc znając życie, wstali przed nami, opróżnili lodówkę i poszli na miasto – westchnął w odpowiedzi, siadając przy stole i odchylając się na oparciu krzesła. Podeszłam do miejsca, w którym przed chwilą stał chłopak i otworzyłam drzwi lodówki. Tak, jak się spodziewałam, była wypełniona po brzegi.
- Chcesz naleśniki? – Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Louis podniósł niepewnie brwi, zerkając na mnie z lekkim powątpiewaniem. – Czyli mam rozumieć, że moje spaghetti wcale ci nie smakowało i kłamałeś, żeby było mi miło?
- Skarbie, nie chcę cię zniechęcać do dalszych prób. Sos był naprawdę pyszny, ale spaliłaś makaron. Nie wiedziałem, że tak można – zaśmiał się, wstając i podchodząc do mnie. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy jego dłonie znalazły się na moich biodrach, podwijając delikatnie krawędź bluzy.
- Nie zniechęcasz, ostatnio makaronu pilnował Harry.
- Jezus Maria! – Jego oczy nagle się powiększyły. – Nie mów, że wpuściłaś Stylesa do kuchni! Przecież każda taka sytuacja grozi pożarem. – Pokręcił głową, zdecydowanie załamany moją głupotą. Mimo wszystko, skąd mogłam wiedzieć, że brunet był taką ciotą, jeśli o gotowanie chodzi?
Zaraz po śniadaniu, na które koniec końców zjedliśmy byle jakie tosty, poszliśmy do garażu. Chociaż upierałam się, że mogę jechać autobusem, chłopak po raz kolejny nie wyraził na to zgody, mówiąc, że w życiu nie wsadziłby mnie do środka publicznego transportu, a już na pewno nie w tej okolicy. W sumie, nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Sama nawet nie zauważyłam, kiedy polubiłam tą całą szybką jazdę.
Podróż przeciągnęła się przez korki i cholerne światła, a jedyne, co ją umilało, to kolejna składanka w stylu od Bon Jovi, przez Queen, aż do Aerosmith. Śnieg na drogach wcale nie ułatwiał sprawy. Co prawda nie zastała nas pieprzona zamieć, jednak zaspy po ostatnich opadach wciąż zalegały w kątach ulic. Do kompletu szron, szadź i „pierdolona gołoledź", jak to określił Louis, gdy nie mógł zahamować na światłach.
Zatrzymaliśmy się na pobliskim parkingu i wysiedliśmy z ciepłego wnętrza Astona. Automatycznie owinęłam się szczelniej płaszczem, a pół twarzy schowałam w materiale szalika. Usłyszałam tylko śmiech szatyna, a po chwili objął mnie w talii, przyciągając bliżej do siebie.
- Znów wyglądasz, jakbyś zaraz miała dostać hipotermii – stwierdził, a ja w odpowiedzi jedynie obrzuciłam go spojrzeniem spode łba.
Gdy tylko nacisnęłam na klamkę, po całym lokalu rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka. Zbyt wiele się tu nie zmieniło. Rośliny wciąż pięły się po kilku ścianach, różowe elementy wystroju raziły w oczy tak samo jak przy ostatniej wizycie i w sumie jedynym nowym elementem w całym otoczeniu był niewielki piecyk przy ścianie.
Odwiesiliśmy kurtki na wieszaku przy drzwiach i zajęliśmy miejsce przy stoliku na końcu sali. Nie minęło kilka minut, gdy podeszła do nas Rose, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, zupełnie, jakby wygrała na jakiejś loterii.
- Ciebie nie muszę pytać, wiem, że chcesz zieloną herbatę – zaśmiała się, pochylając się, aby mnie uściskać. Wyprostowała się i z uniesioną brwią popatrzyła na Louisa. – Za to ciebie pamiętam z widzenia, ale nie mam pojęcia, co zamawiałeś.
- Kawa. Czarna, bez mleka – odpowiedział, wysilając się, aby nieznacznie unieść kąciki ust. Dziewczyna pokiwała głową, wprawiając swojego kucyka w ruch, zapisała w notesie nasze zamówienia i stukając długopisem, zapytała, czy chcemy coś jeszcze. Oboje zaprzeczyliśmy, a ona odeszła w stronę zaplecza, by po chwili wrócić z dwoma filiżankami.
Louis zdecydowanie nie zamierzał uczestniczyć w naszej rozmowie i sugestywnym spojrzeniem dał mi to do zrozumienia już w pierwszych minutach, po tym, jak Rose przysiadła się do naszego stolika. Mimo wszystko, nie zwracałyśmy na niego szczególnej uwagi. Nasze tematy głównie kręciły się wokół mojego liceum i jej studiów, strefę bardziej prywatną pozostawiłyśmy w spokoju.
Kawiarenkę opuściliśmy, kiedy grupka kilku studentów zebrała się w kącie nieopodal nas, debatując nad czymś z niesamowitym zacięciem. Spotkanie uznaliśmy za zakończone i wróciliśmy do samochodu. Znów zamarzałam.
- Jak przeżyłaś te siedemnaście zim w swoim życiu? – zapytał chłopak, gdy tylko znaleźliśmy się w aucie, a ja trzęsłam się z zimna po przejściu niecałych dwudziestu metrów.
- Nie moja wina, że na zewnątrz jest pieprzona Syberia – mruknęłam, bawiąc się pokrętłami na kokpicie, aby włączyć ogrzewanie. Przynajmniej taki był zamiar, jednak z moim szczęściem, po raz czwarty w tym tygodniu uruchomiłam klimatyzację.
- Nigdy się nie nauczysz – westchnął, jednym ruchem ustawiając temperaturę dokładnie tak, jak chciałam. Oparłam się z zadowoleniem na fotelu, gdy przyjemne ciepło omiotło całą niewielką przestrzeń. Zapanowała cisza, przerywana jedynie przez ledwo słyszalne dźwięki „Don't Cry".
- Nie uważasz, że za rolę twojego szofera należy mi się porządna nagroda? – usłyszałam, gdy zatrzymaliśmy się w garażu. Odwróciłam głowę w stronę szatyna, zastanawiając się, o co dokładnie mu chodziło, choć tak na dobrą sprawę, miałam swoje przypuszczenia.
- Zależy, o jaką nagrodę chodzi – uśmiechnęłam się, pociągając za klamkę i wysiadając z samochodu. Nie zdążyłam nawet pokonać kilku kroków, gdy ramiona chłopaka ponownie mnie oplotły, tym razem podnosząc mnie z ziemi. W akompaniamencie mojego krótkiego pisku przerzucił mnie sobie przez bark, od razu kierując się do drzwi po drugiej stronie korytarza.
Pokonał schody w wyjątkowo szybkim tempie, zważając na fakt, że niósł ze sobą ciężar przeszło pięćdziesięciu kilo, zatrzasnął drzwi i postawił mnie z powrotem, natychmiast przyciągając do pocałunku.
- Czy ja słyszę Oasis? – zapytałam, odsuwając się nieznacznie. Louis posłał mi zdziwione spojrzenie, jednak zaraz na jego twarzy pojawiła się dezaprobata.
- Nie wyobrażasz sobie nawet, jak mało obchodzi mnie Oasis w tym momencie – powiedział, ponownie złączając nasze usta.
- Więc jakie plany na wieczór?
- Z mojego punktu widzenia obiecujące i nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię – odparł od razu, posyłając mi szelmowski uśmiech. I chociaż tego nie powiedziałam, ja również czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz