środa, 15 lipca 2015

Rozdział 27.

Obudziłam się, gdy tylko do moich uszu dotarły dźwięki pianina. Przetarłam zapuchnięte oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Okryłam ramiona kocem, czując na skórze nieprzyjemny chłód. Okno pozostało otwarte, wpuszczając do środka wieczorne powietrze i ciche skrzypienie świerszczy. Nic jednak nie odznaczało się w mojej głowie tak bardzo, jak subtelna, przytłumiona przez ściany muzyka.
Zmarszczyłam brwi, stawiając nogi na podłodze i rozglądając się nieprzytomnie wokół. Przez chwilę nie docierało do mnie, gdzie jestem, jednak kiedy fala zmęczenia w końcu ustąpiła, wspomnienia z minionych kilku godzin zasypały mnie szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać. Każda myśl zalewała mój umysł, przynosząc ze sobą kolejne fale niezidentyfikowanego smutku. Coś leżało na rzeczy, jednak nie mogłam sprecyzować, o co tak właściwie mi chodziło.
Wstałam z miejsca, przeczesałam włosy palcami i skierowałam się do drzwi, nie mając zamiaru tracić ani minuty, którą mogłam przeznaczyć na wymuszanie informacji na temat mojego przymusowego pobytu w domu Louisa. Nie miałam bladego pojęcia, o co mogło chodzić, ale biorąc pod uwagę fakt, że wszystko potoczyło się tak dopiero po wzmiance o Jonathanie, musiało mieć to coś wspólnego z nim. Może wyglądałam na idiotkę, ale potrafiłam wyciągać wnioski. Zazwyczaj. Mimo wszystko nie byłam osobą pokroju Brooke, więc nie miałam się o co martwić. Wciąż istniała dla mnie nadzieja.
Przeszłam do salonu i choć spodziewałam się, że zobaczę tam całą gromadę, z wyjątkiem Louisa, grającego na swoim instrumencie, nie zastałam nikogo. Słysząc, że ktoś jest w kuchni, postanowiłam udać się w tamtym kierunku. Samotność w tym domu poniekąd mnie przerażała. Za dużo przestrzeni jak na mój gust.
- O, w końcu się obudziłaś - powiedziała Nikki, gdy tylko zauważyła mnie w pobliżu. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, chociaż nie miałam na to najmniejszej ochoty. Wskoczyłam na kuchenny blat, zgarniając jabłko z miski, leżącej nieopodal. Przetarłam je koszulką i od razu odgryzłam kawałek. Zawsze po pobudce byłam niesamowicie głodna, jednak nie zmieniało to faktu, że moje lenistwo mogłam zaliczyć pod chorobę nieuleczalną.
- Gdzie cała reszta? - zapytałam, nie odrywając wzroku od owocu w moich rękach. Sama nie mogłam powiedzieć, dlaczego byłam speszona. Po prostu, czułam się nieswojo z faktem, że znajdowałam się tu nie do końca dobrowolnie.
- Położenie Louisa raczej nie trudno określić - prychnęła, nalewając wody z dzbanka do dwóch szklanek. Jedną podała mi, podczas gdy drugą opróżniła w kilku haustach, by po chwili kontynuować swój monolog - Najpierw wbiegł na górę, pewnie napieprzać w worek, potem Niall do niego poszedł i chyba zajął jego miejsce, bo Louis zszedł bez niego. Poszedł do pokoju i już kilka godzin na zmianę rzępoli na gitarze i klika w to swoje pianino. Co chwilę zmienia repertuar, sama nie wiem, co już grał, czego nie. Straciłam rachubę przy „Don't Let Me Go" The Fray, czyli trzeciej piosence. Same ballady, nie wiem, co mu się stało. A jeśli chodzi o Harry'ego albo Dominica, w ogóle dzisiaj nie przyszli. Dziwny dzień.
Pokiwałam głową, rozumiejąc, że jej wiedza na temat tego, co się działo, była tak samo marna, jak i moja. Prawdopodobnie obie miałyśmy świadomość, o kogo w tym wszystkim chodziło, bo wątpiłam, że żaden z chłopców nie poinformował jej o całej sprawie. Znając życie, mój pierwszy wniosek był błędny i tak naprawdę wiedziała znacznie więcej niż ja, ale nie miałam zamiaru wnikać w to wszystko, siedziała w tym środowisku dużo dłużej, to jasne, że mówili jej więcej.
- Na twoim miejscu poszłabym do niego. - Słysząc jej słowa, podniosłam głowę, wreszcie odrywając wzrok od swoich dłoni. Zmarszczyłam brwi i przekrzywiłam lekko głowę, nie do końca widząc sensu w jej słowach. No bo, po co miałabym do niego iść? - Nie za dobrze znosi samotność.
- W takim razie dlaczego ty nie idziesz do Nialla?
- Z nim jest inaczej - stwierdziła z nikłym uśmiechem, błąkającym się po jej twarzy. - Louis dość często zamyka się w sobie, nie dopuszcza do siebie nikogo, chociaż wcale tego nie potrzebuje. Wmawia wszystkim, że musi pomyśleć i chociaż rzeczywiście to robi, rzadko dochodzi do dobrych wniosków. Potrafi być strasznym pesymistą - westchnęła cicho, siadając na krześle i opierając łokcie na stole. - Z Niallem jest całkiem inaczej. Nie lubi siedzieć samemu, robi to tylko w ostateczności i zwykle przynosi to dobre skutki. Znając życie, za jakiś czas zbiegnie ze strychu z jakąś swoją złotą myślą. Spocony, zmęczony i może trochę przygnębiony, ale gdyby nie to, że się wyżył, pewnie wkurwiałby się o byle co. Tak będzie spokojniejszy - wzruszyła ramionami, zupełnie jakby tak naprawdę nie dbała o to, co dzieje się z blondynem. Mimo wszystko widziałam zmartwienie w jej oczach i sama nie wiedziałam, dlaczego starała się to rak starannie ukryć.
- Pewnie masz rację - znów wysiliłam się na uśmiech. - Może faktycznie się do niego przejdę. Liczę, że znowu zagra mi coś od Coldplay.
- Znowu? - powtórzyła, gdy odłożyłam szklankę i zeskoczyłam z szafki. Pokiwałam głową, przeciągając się sennie. Zmęczenie wciąż nie ustępowało. - Nawet Shantel nic nie zagrał - zaśmiała się, a ja znów spojrzałam na nią z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Kim była Shantel?
Nim jednak zdążyłam zapytać o coś jeszcze, dotarł do nas donośny trzask drzwi. Odwróciłyśmy się w jednej chwili, automatycznie napotykając spojrzenie Nialla. Przypuszczenia Nikki okazały się jak najbardziej trafne; pot spływał po jego nagim torsie, koszulkę przewiesił przez barki, zmęczenie było dostrzegalne bez najmniejszego problemu i brakowało jedynie...
- Doceniam osobę, która rozpropagowała stwierdzenie, że sport to zdrowie, naprawdę. Chciałbym uścisnąć mu dłoń, powiedzieć „dzięki stary" i dodać, że nie ma lepszego lekarstwa na stres. - No właśnie. Brakowało jedynie złotej myśli.
Blondynka zerwała się z miejsca, posłała mi delikatny uśmiech i podeszła do chłopaka. Zostawiła krótki pocałunek na jego ustach, chwyciła go za rękę i zaciągnęła do innego pokoju, tym samym zostawiając mnie samą w kuchni. Nie zamierzałam jednak długo siedzieć w jednym miejscu.
Z głębokim westchnieniem ruszyłam przez korytarz, prowadzący do sypialni Louisa. Sama nie wiedziałam, czy rzeczywiście chciałam tam wchodzić. Muzyka wciąż rozbrzmiewała w swoim unikalnym rytmie, raz przyspieszając, raz zwalniając, napawając mnie przyjemnym uczuciem gdzieś wewnątrz. Czy to cudowna melodia, czy może raczej osoba, która ją tworzyła, coś ciągnęło mnie do środka, dlatego nawet nie zawracając sobie głowy pukaniem, nacisnęłam na klamkę i weszłam do pokoju najciszej, jak tylko umiałam.
Szatyn siedział przy swoim instrumencie, zupełnie zatracony we własnym świecie. Nawet nie zauważył mojej obecności, ale szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi to. Miałam idealny widok na jego typowy rozgardiasz na głowie, mogłam bez problemu policzyć każdy moment, kiedy mięśnie na jego plecach napinały się przy każdym uderzeniu w klawisze.
- Co to było? - zapytałam, kiedy nagle przerwał, przecierając twarz dłońmi. Odwrócił się gwałtownie, dopiero wtedy zdając sobie sprawę z tego, że cały czas stałam za nim. Przeniósł ręce na kolana, przekręcając się tyłem do pianina. Wlepił we mnie nieobecne spojrzenie i otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak przez kilka, może nawet kilkanaście sekund nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk.
- Nieco przerobiona wersja „With Or Without You" - uśmiechnął się delikatnie, jednak po chwili kąciki jego ust znów powędrowały w dół. - Przepraszam - dodał znacznie ciszej, spuszczając głowę.
- Było minęło - machnęłam ręką lekceważąco, dając mu znać, żeby nie drążył tematu. Wiedziałam doskonale, że chodziło mu o sytuację sprzed kilku godzin, zaraz po moim przyjeździe, kiedy pomimo moich próśb postanowił zamknąć usta na kłódkę. To znaczy, do czasu, gdy nagle wyskoczył z krzykiem. Rozumiałam, że byłam nachalna, w moim charakterze to jedna z przeważających cech. Zaraz po lenistwie. Mimo wszystko, do tej pory to tolerował i choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że to właśnie od niego usłyszę słowa „zamknij ryj". Wtedy po prostu przeprosiłam i poszłam do pokoju, w którym spałam za pierwszym razem.
- Naprawdę mi przykro - powiedział, wstając z miejsca i podchodząc do mnie. Pokręciłam głową z rezygnacją, zdając sobie sprawę z tego, że zapowiadało się na wyjątkowo nieprzyjemną rozmowę.
- Przestań, naprawdę - mruknęłam, przewracając oczami. - Wiem, że potrafię być strasznie upierdliwa, a sam rozumiesz, że zmuszając mnie do opuszczenia akademika i do tego nie podając powodu, mam prawo do pytań - wzruszyłam ramionami. Moje oczy znów napotkały te należące do chłopaka, a widząc w nich skruchę, natychmiast pożałowałam swoich słów. - Przepraszam, znowu niepotrzebnie naciskam.
- Jestem idiotą; a przynajmniej tak się przy tobie czuję - zaśmiał się cicho, ruchem głowy wskazując na łóżko. Usiedliśmy w błękitnej pościeli i już wiedziałam, że nie wywinę się z dyskusji. - Wiesz, że nie chcę źle, prawda? - odezwał się po kilku chwilach, które trwały zdecydowanie zbyt długo. Spojrzałam na niego z rezygnacją, widać było, że nie zamierzał odpuścić. Przytaknęłam, a Louis widząc to, postanowił mówić dalej - Więc proszę, po prostu pozwól mi działać. Nie zrobiłbym nic, co mogłoby ci zaszkodzić, zaufaj mi.
Jego błagalny ton i świdrujące spojrzenie błękitnych tęczówek nie pozostawiały mi żadnego wyboru. Opadłam do tyłu z głuchym warknięciem. Ciężko było mi określić, co w ogóle czułam. Złość pomieszała się z dezorientacją, a cała reszta została przyćmiona przez nieszczęsne zauroczenie, przypominające o sobie z każdą chwilą coraz wyraźniej. Choć wiedziałam, że moje myśli były dalekie od prawdy, w tamtym momencie szatyn wydawał się tak... Bezbronny. Wyrażał się z taką dozą ostrożności, jakby od tego zależało jego życie. Zupełnie tak, jakby stawiał mnie przed wszystkim innym.
- Ufam ci - po tych słowach zrobiłam krótką przerwę, jednak nie usłyszałam żadnej reakcji. W sumie, nie słyszałam kompletnie nic. Wydawało mi się nawet, że chłopak wstrzymał oddech. - I właśnie dlatego na jakiś czas się uspokoję i dam ci wolną rękę. Masz trzy lata więcej doświadczenia w życiu, więc zdam się na naszą różnicę wieku - prychnęłam, zerkając na Louisa z ukosa. Ten uśmiechnął się lekko, kładąc się obok mnie. Oboje odwróciliśmy wzrok, wbijając go w niezbyt ciekawy sufit. Wolałam tamten w pokoju po jego siostrze, mimo że chwilami naprawdę mnie przerażał.
- Płakałaś przeze mnie - Nie byłam pewna, czy miało to zabrzmieć jak pytanie czy może stwierdzenie. Koniec końców wyszło coś pomiędzy jednym a drugim, co zmusiło mnie do ponownego spojrzenia na szatyna.
- Ryczę przez wiele rzeczy. Ostatnio popłakałam się przez piosenkę, gdybyś zdążył zapomnieć. Jestem aż nazbyt emocjonalna, nie powinieneś się tym za bardzo przejmować - zaśmiałam się, znów patrząc na białą powierzchnię. Stety niestety, spokój nie trwał długo. Louis podniósł się na łokciach, tym samym znajdując się wyżej ode mnie. Odwrócił twarz w moją stronę, marszcząc brwi i kręcąc głową.
- Powinno mnie to obchodzić - żachnął się, przykuwając moją uwagę. Znów nie wiedziałam, o co mu chodziło. Mogłabym przysiąc, ten człowiek to jedna wielka zagadka. - Skoro obchodzi mnie, kiedy u Amy jest coś nie tak, to raczej oczywiste, że ty interesujesz mnie znacznie bardziej.
- Oczywiste? Dla kogo?
- Dla mnie - odparł bez najmniejszego zawahania. Uśmiechnęłam się delikatnie, znów spoglądając wszędzie, tylko nie na niego. Mimo tego, że przez chwilę starałam się ignorować jego obecność i fakt, że powiedział coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Cieszyły mnie jego słowa. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nikt nigdy nie mówił, że się o mnie troszczy. Może poza rodzicami, ale to inna kategoria.
- Dziękuję - mruknęłam i zanim zdążyłam się powstrzymać, wtuliłam się w jego bluzę. Nie otrzymałam żadnej reakcji przez dobre kilkanaście sekund, jednak po ich upływie, objął mnie ramionami i dziwnym trafem, naprawdę poczułam się bezpiecznie. Nie miałam pojęcia, co robiłam w tym domu, dlaczego tu byłam, czemu nie mogłam mieszkać w akademiku jak do tej pory, jednak nie chciałam w to wnikać. Nie interesowały mnie te sprawy. Nie, kiedy on trzymał mnie tak, jakby bał się kiedykolwiek wypuścić.
- Mogę spierdolić moment? - dotarł do mnie szept chłopaka. Podniosłam wzrok i z uśmiechem pokręciłam głową. - Trudno, i tak to zrobię, bo tak się składa, że skoro już jesteśmy szczerzy, ciągle mam ochotę cię jeszcze raz pocałować - powiedział, a kąciki jego ust unosiły się coraz wyżej, podczas gdy moje wciąż obniżały swoją pozycję, ze względu na niezaprzeczalny szok. Zdecydowanie nie dostrzegałam w tym wszystkim spierdolonego momentu.
- Więc wytłumacz mi proszę, na co ty, kurwa, czekasz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz