środa, 15 lipca 2015

Rozdział 28.

Louis' POV

Gdyby ktoś mi powiedział, że usłyszę takie słowa z jej ust, zapewne bym go wyśmiał. Przecież na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ja i ona to dwie różne osobowości. Zresztą, taka prawda, więcej nas dzieliło niż łączyło, jednak nie zmieniało to faktu, że pociągała mnie jak nikt inny. Nie wiedziałem, czemu się tak działo. Uznawałem ją za wyjątkową odkąd nazwała mnie chujem. Dlaczego tak bardzo to przeżywałem? Może dlatego, że żadna dziewczyna nigdy nie odważyła się źle się do mnie odezwać, a ona potrafiła powiedzieć mi prosto w twarz, co o mnie myśli.
Przez chwilę wpatrywałem się w nią, nie mając pojęcia, czy mówiła poważnie. Ona z kolei otworzyła szeroko oczy, gdy tylko to zdanie wyleciało z jej ust. Spuściła głowę i zakryła twarz dłońmi, chcąc za wszelką cenę uniknąć mojego spojrzenia. Wyglądała na speszoną; zupełnie niepotrzebnie.
- Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło - mruknęła niewyraźnie, jednak ja nie miałem najmniejszej ochoty tego słuchać. W tym wypadku jej typowa paplanina zamiast mnie zirytować sprawiła, że poczułem dziwny spokój. Cały stres, który siedział gdzieś we mnie, odpłynął w jednej chwili. Zupełnie, jakby w moim ciele znalazł się ktoś kompletnie inny.
Ellie zaczęła się wykręcać z mojego uścisku, chcąc się podnieść. Już miałem opleść ją ciaśniej ramionami, bo szczerze mówiąc, nie chciałem jej wypuszczać, jednak zmieniłem zdanie. Do głowy przyszła mi całkiem inna myśl. Pozwoliłem jej usiąść tylko po to, by po chwili stanąć przed nią, nachylić się i pocałować.
Początkowo sam nie wiedziałem, co się dzieje, więc nie mogłem wymagać tego, od dziewczyny naprzeciwko. Przez chwilę odnosiłem wrażenie, że chciała się odsunąć, ale chyba zrezygnowała. Oddała pocałunek, a ja jedynie odetchnąłem z ulgą.
Czułem, jak się uśmiecha, w ten sposób pozwalając mi na więcej. Wsunąłem język między jej usta i musiałem stwierdzić, że tym razem było znacznie lepiej niż poprzednio. Może ze względu na fakt, że była trzeźwa, może dlatego, że to ja miałem świadomość, że rzeczywiście tego chciała; a na pewno chciała, bo w niczym nie pozostawała mi dłużna.
Niestety, wszystko skończyło się szybciej, niż bym tego oczekiwał. Brunetka odchyliła głowę ze śmiechem, pozostawiając mnie zupełnie zdezorientowanego. Czemu przerwała?
- Nie wierzę, że to zrobiłeś - powiedziała, opadając na plecy. Wciąż stałem nad nią, opierając ręce po bokach jej bioder i uważnie obserwując jej rozbawienie. Na jej twarzy malował się szczery uśmiech, który sprawiał, że mrużyła lekko oczy. Na ten widok wprost musiałem unieść kąciki ust, na których, nawiasem mówiąc, wciąż czułem jej smak.
- Ja z kolei nie wierzę, że tak szybko to przerwałaś - burknąłem, sprawiając, że jej śmiech na chwilę ustał, by po chwili powrócić kilka razy głośniej. Mogłem się jedynie zastanawiać, co podejrzewali Nikki i Niall kilka pomieszczeń dalej, słysząc dźwięki, dochodzące z mojego pokoju. Znając ich, czekała mnie wyjątkowo szczegółowa spowiedź.
- Mówisz tak, jakbyś chciał więcej - prychnęła, na co jedynie posłałem jej zdziwione spojrzenie. Czy to nie oczywiście, że chciałbym więcej? Kto by nie chciał, do cholery?
- Trafnie to ujęłaś - westchnąłem, kładąc się obok niej. Znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Cały czas zerkałem na nią kątem oka, wiedząc, że ona robiła to samo. Co chwila czułem na sobie jej wzrok, co tylko zachęcało mnie do rzucenia się na nią. Miałem ochotę zedrzeć z niej ubrania i przelecieć tu i teraz. Pieprzyć jak żadną inną, tak, żeby zapamiętała to do końca życia.
Z kolei z drugiej strony, marzyłem, żeby trzymać ją w swoich ramionach tak, jak kilka minut wcześniej. Spędzić z nią resztę swoich dni, każdego ranka witając ją pocałunkiem i wieczorem zasypiając przy niej.
Dlaczego o tym myślałem? Dlaczego coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy? Miałem pieprzone dwadzieścia jeden lat, podczas gdy ona była osiemnastolatką. Znając życie, planowała iść na studia, nigdy nie miałaby dla mnie czasu, ciągle siedziałaby nad książkami i olewałaby wszystkie moje próby zwrócenia na siebie jej uwagi. Byłbym dla niej kolejnym problemem.
Na myśl nasunęło mi się kolejne pytanie, dlaczego ta perspektywa wcale mnie nie odpychała? Dlaczego nawet gdy starałem się znaleźć minusy, potrafiłem przekształcić je w coś, co wyglądało wręcz wspaniale? Chciałem przejść przez to wszystko. Chciałem móc być przy niej na okrągło. Chciałem zapewnić jej wszystko, co najlepsze, mimo iż wiedziałem, jak może się to skończyć. Nie miałem ochoty na powtórkę z rozrywki. Związek z Shantel nauczył mnie kilku rzeczy, między innymi tego, że nie powinienem przywiązywać się zbyt łatwo.
Niestety, nie mogłem nic na to poradzić. Patrząc na nią, nie widziałem tego, co działo się wokół. Traciłem czujność, a to wręcz musiało poskutkować czymś złym, szczególnie w moim fachu. Środowisko wyścigów nie cierpi ciot, a niestety, przy Ellie zdecydowanie stawałem się czymś tego pokroju.
- O czym myślisz? - zapytała nagle, ponownie zwracając na siebie moją uwagę. Odwróciłem głowę i natychmiast napotkałem jej uważne spojrzenie. Uśmiech mimowolnie wpełzł na moją twarz tylko po to, by pozbyć się niepewności z jej oczu.
- O tym, że mógłbym częściej spędzać z tobą czas w taki sposób - palnąłem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Prawie zacząłem żałować swoich słów, jednak jej uniesione kąciki ust sprawiły, że przestałem mieć wątpliwości. Zdecydowanie podzielała moje zdanie, choćby nie wiem jak zaprzeczała.
- W takim razie jest nas dwoje - zaśmiała się, a moje oczy stały się o kilka rozmiarów większe. Czy miała może jeszcze coś do powiedzenia? Naprawdę chętnie bym jej wysłuchał.
- Niestety, muszę się zbierać - mruknąłem, podnosząc się z miejsca, śledzony przez wzrok brunetki. - Mam do załatwienia kilka spraw na mieście. Swoją drogą, skoro masz tu mieszkać, chcesz coś ze sklepu?
- Czy ty poważnie pytasz mnie, na co mam ochotę? - zapytała, unosząc brew. Potrząsnęła lekko głową, jakby kompletnie nie dowierzała w to, co przed chwilą powiedziałem. Ja tymczasem nachyliłem się nad nią w podobny sposób jak parę minut wcześniej i posłałem jej kolejny uśmiech, kiedy tylko ponownie napotkałem jej spojrzenie.
- Pytam, czy chcesz coś ze sklepu. Z tego, co pamiętam, Amy mówiła, że masz ochotę na mnie, więc tego będę się trzymał.
Szok, jaki pojawił się na jej twarzy był wprost nie do opisania. Nie kłamałem. Co prawda stwierdzenie to zostało wypowiedziane w taki sposób, że przed umieszczeniem mojej pięści na twarzy dziewczyny powstrzymywał mnie jedynie fakt, że... No. Była dziewczyną. Jednak mimo porównania Lizzy do pieprzonych blachar, ogół zdania jakoś utknął mi w głowie.
- Będę za kilka godzin - rzuciłem na odchodnym i skierowałem się do wyjścia. Usłyszałem ciche „to na razie" i wyszedłem na korytarz. Wolałem nawet nie mówić Niallowi, że mnie nie będzie; szczerze bałem się wejść do pokoju, który dzielił wraz z Nikki. Już raz popełniłem ten błąd i nie zamierzałem go powtarzać.
Zbiegłem po schodach, by po chwili znaleźć się między rzędami samochodów. Wybór nie był trudny - Shelby stał na tym samym miejscu, co zawsze, wyglądając tak samo perfekcyjnie jak w dniu, w którym go kupiłem. Było to jedno z zaledwie paru aut, które nabyłem w legalny sposób. Przeszło trzy czwarte garażu zapełnione zostały wozami z wyścigów. Nie moja wina, że większość moich przeciwników mierzyła zbyt wysoko jak na swoje możliwości. Wszyscy wiedzieli, że raczej mało kto miał ze mną jakiekolwiek szanse. Kiedy już ktoś się ośmielił, zazwyczaj stawiał wszystko na jedną kartę. Sam nie pamiętałem, kiedy ostatnio zakładałem się o coś innego niż samochód. Powoli tęskniłem za starymi, dobrymi układami z kasą.
- Po robocie jadę na tor - mruknąłem do siebie, wsiadając za kierownicę Mustanga. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, odczekałem chwilę, włączyłem radio i przy pierwszych dźwiękach „Heartbreaker" opuściłem garaż. Wjechałem na główną drogę, wystukując na kierownicy jeden z ulubionych rytmów. Droga mijała w zadziwiającym spokoju. Ostatnimi czasy brakowało mi rozrywki. Zero policji, opustoszałe ulice... Żadnej zabawy. Kiedyś nocne rajdy między trąbiącymi autami były normą, codziennością. Dziś, za cud uznawałem przejazd na czerwonym świetle. Albo ja powoli traciłem jaja, albo cała reszta londyńskiego społeczeństwa. Aż miałem ochotę stanąć na środku jakiegoś osiedla i wydrzeć się najgłośniej jak potrafiłem, by ludzie ruszyli swoje dupy sprzed telewizorów. Ja też potrzebowałem rozrywki, do chuja.
Jedna z bocznych ścieżek powitała mnie tym samym, co zwykle - kamieniami, dziurami i śmieciami z każdej strony. Jeden z głównych powodów, przez które tak rzadko odwiedzałem Liama. Naprawdę nie miałem ochoty na ciągłe wymiany misek olejowych i tłumików, a przy takiej nawierzchni uszkodzenie podwozia to żadna sztuka.
Zaparkowałem przy niewielkim domu i wysiadłem z samochodu. Już na ganku powitał mnie gospodarz. Payne we własnej osobie siedział na jednym ze spróchniałych schodów, paląc swoje ulubione Marlboro. Zupełnie nie rozumiałem tego przyzwyczajenia, choć w sumie, powinienem w końcu do tego przywyknąć. Znaliśmy się od dawna i odkąd pamiętałem panował między nami spór o to, które papierosy są lepsze. Osobiście od zawsze stawiałem na Benson & Hedges, których z kolei on wprost nie mógł znieść.
- Jeśli zamierzasz prawić mi wykłady o potrzebie przeprowadzki - zaczął, gasząc peta o jedną z drewnianych kolumn. - Odwróć się, wsiądź do auta i wypierdalaj. Przypominam, że do gnata mam trzy metry.
- Gościnny jak zawsze - stanąłem nad nim i przez dobre kilkanaście sekund nie robiliśmy nic poza mierzeniem się wściekłymi spojrzeniami. Tak jak myślałem, to on zaśmiał się pierwszy, sprawiając, że nie mogłem powstrzymać się od westchnienia. Nie zdążyłem nawet zrobić kroku w tył, bo szatyn w ekspresowym tempie podniósł się z ziemi, by zamknąć mnie w ciasnym uścisku. Cholera, dusiłem się. - Tak, tak, stary, też tęskniłem - burknąłem z twarzą wciśniętą w jego ramię. Czemu ten typ był tak wysoki?
- Dobra, czego chcesz? - zapytał, wreszcie mnie puszczając. Odetchnąłem z ulgą, opierając na chwilę ręce na kolanach. Zerknąłem na niego z dołu, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Na pewno chcę ujść z życiem, a nie umrzeć jako twoja maskotka. Kurwa, ile ty pakujesz, zgniotłeś mi żebra - warknąłem, dociskając dłonie do obolałych boków. Czasami naprawdę zastanawiałem się, czy nie miał w sobie czegoś z baby, w końcu, który facet przytula się na powitanie? Miejscami zachowywał się jak nadopiekuńcza matka z gromadką dzieci. Szczególnie kiedy chodziło o jedzenie. Naciskał bardziej niż moja babcia. - A tak poważnie, potrzebuję informacji o jednym fiucie. Dasz radę?
- Dobrze wiesz, że już się w to nie bawię - powiedział, a cała radość w jednej chwili uciekła z jego twarzy. Boże, nawet humory miał jak kobieta.
- Dobrze wiesz, że nie prosiłbym cię o pomoc, gdyby sprawa nie była poważna - odparłem od razu, wchodząc do starej chaty zaraz za nim. Cały czas kręcił głową, odmawiał, aż nagle chyba doznał jakiegoś oświecenia. Zatrzymał się na środku salonu tak gwałtownie, że wpadłem w jego plecy. Usiadłem na kanapie, która przez swój dobry stan nie pasowała do całej reszty pomieszczenia.
- Ostatni raz poprosiłeś mnie o pomoc, kiedy kręciłeś z Shantie - jego oczy rozszerzyły się do niewiarygodnych rozmiarów. Zastanawiałem się przez chwilę, jakim cudem jeszcze nie wypadły z orbit. - Błagam, Tommo, nie mów, że wróciłeś do tej pizdy. Ktokolwiek tylko nie ona.
- Łał, nie przypuszczałem, że aż tak jej nie lubiłeś - zaśmiałem się, rozsiadając się wygodniej. - Spokojnie, nie miałem z nią kontaktu odkąd poszła do tego swojego gościa. Nie interesuje mnie, naprawdę, nie masz się o co martwić.
- Ale coś jest na rzeczy - zauważył, opadając po drugiej stronie sofy. Posłałem mu spojrzenie w stylu „daj spokój", jednak, na moje nieszczęście, efekt był odwrotny. - Jeśli to znowu jakaś dziwka, która rzuci cię dla jakiegoś napakowanego chuja...
- Jezu, Liam, jesteś moim kumplem czy ojcem? Pierdolisz, jakbyś bał się o biedne serduszko swojej małej księżniczki, uspokój się, proszę - westchnąłem, przecierając twarz dłońmi. Naprawdę potrafił zirytować.
- I tak ją prędzej czy później poznam. W każdym razie, o co chodzi?
- Raczej o kogo - sprostowałem, znów przenosząc spojrzenie na szatyna. - Jonathan Carter. Wiem tylko do jakiej szkoły chodzi, ale chuj mi po tym. Porsche Carrera bez tablic, srebrne. Teoretycznie mógłbym się dowiedzieć, jak wygląda, ale wolę w to nie wplątywać Ellie.
- Ha! - wykrzyknął nagle. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Ellie! Dowiaduję się coraz więcej. Dlaczego twoja laska spoufala się z twoim celem?
- Żadnym celem, żadne spoufala. Przestań używać tego całego kryminalnego języka. Jest z nim w klasie.
- Dobra, inaczej. Dlaczego ścigamy jakiegoś szczyla? - zapytał, wstając i podchodząc do półki na drugim końcu pomieszczenia. Zdjął z niej laptopa i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Kilka kliknięć i proszę, Payno znalazł się w bazie danych policji. Może i czasami zachowywał się jak ostatnia ciota, ale jeśli chodziło o sprawy komputerowe i wtyki w różnych organach władz, był niezastąpiony.
- Dlatego, że ten „szczyl" ma nadmiar metamfetaminy i zamiast się nią zaćpać w trupa, wziął na cel moją ekipę - westchnąłem ciężko, przeczesując włosy palcami. - Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ale jeśli jeszcze raz zbliży się do Ellie, przysięgam, że powieszę go za jaja nad tym twoim paskudnym kominkiem - warknąłem, za co natychmiast oberwałem w ramię. Mimo wszystko, taki był plan. Jeśli chodziło o tą konkretną dziewczynę, byłem w stanie go zajebać, gdyby tylko coś się jej stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz