środa, 15 lipca 2015

Rozdział 29.

- Ja pierdolę - mruknęłam, wchodząc do salonu następnego ranka. Wszystko wskazywało na to, że ominęła mnie całkiem dobra impreza. Niall i Nikki rozłożyli się na kanapie w nienaturalnych pozach; ona z jedną nogą na ziemi, on z ręką pod jej koszulką. Harry padł jak długi na podłodze, sądząc po kałuży zaschniętych wymiocin, najprawdopodobniej się poślizgnął i nie był w stanie wstać. Dominic spał w pozycji siedzącej, opierając się na ścianie. Patrząc na stan jego ubrań, mogłam stwierdzić, że to w jego rzygach leżał zielonooki. A Louis... No cóż, ktoś musiał zająć stół w jadalni, prawda? Jego głowa spoczywała w misce, w której na co dzień swoje miejsce miały owoce, a nogi zwisały bezwładnie z blatu. Chyba naprawdę mocno spałam.
Starając się omijać wszystkie śmieci, plamy pozostawione przez rozlane napoje i resztki jedzenia, przeszłam do kuchni tylko po to, by obudzić Louisa. Nachalne nawoływanie gówno dało, podobnie jak dźganie i szarpanie za kończyny, więc musiałam sięgnąć po nieco bardziej radykalne środki. Gdy wytargałam szklane naczynie spod jego głowy, jedynie cicho jęknął i machnął ręką. Przewróciłam oczami, podeszłam do zlewu, napełniłam miskę wodą i wróciłam do chłopaka.
- Louis - ponowiłam próbę po raz ostatni, mając szczerą nadzieję, że tym razem zadziała. Naprawdę nie chciałam go wkurwiać.
- Daj żyć, kobieto - wybełkotał, przewracając się na drugi bok. Pokręciłam głową, szczerze zawiedziona, że zmuszał mnie do tego typu kroków. Bez zawahania chlusnęłam wodą w jego twarz, sprawiając, że szatyn natychmiast zerwał się na równe nogi. To znaczy, chciał wstać, ale zabrakło mu trochę równowagi, przez co z wyjątkowo głośnym łomotem spadł na ziemię. Z trudem powstrzymywałam śmiech, patrząc, jak powoli zbiera się z podłogi, przecierając twarz dłońmi. Usiadł, pochylając się i posyłając mi wściekłe spojrzenie.
- Wytłumacz mi, proszę - zaczął, z trudem podnosząc się z płytek. Skrzywił się lekko, przykładając rękę do karku i rozcierając bolące miejsce. - Dlaczego, do kurwy, budzisz mnie o... - urwał i wyciągnął telefon z kieszeni, aby sprawdzić godzinę - O... Szóstej piętnaście?! Pojebało cię?! - wydarł się, wytrzeszczając oczy. Zaśmiałam się poprawiając torbę na ramieniu.
- Gdybyś zapomniał, mam szkołę i potrzebuję podwózki. Nie musiałbyś nigdzie jeździć, gdybyś nie uparł się, że muszę się wyprowadzić z akademika. Sam sobie przysparzasz problemów - zaśmiałam się pod nosem, widząc niezadowolenie malujące się na jego twarzy. Otaksował mnie wzrokiem i nagle jego mina stężała.
- Idziesz tak do szkoły? - zapytał, na co wzruszyłam ramionami. Zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodziło.
- Co jest nie tak w bokserce, swetrze, spodenkach i adidasach? - prychnęłam, jeszcze raz skanując swoje ciuchy. Wszystko było na miejscu, tak, jak zawsze. Nie doczekałam się odpowiedzi. Chłopak westchnął głęboko i lekko się zataczając, ruszył w moim kierunku. Stanął naprzeciwko mnie i już miał się odezwać, gdy nagle zmienił zdanie. Chwycił mnie za ręce i pociągnął za sobą do swojego pokoju. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, po co mnie tu zawlókł.
Jeszcze raz omiótł mnie spojrzeniem, po czym podszedł do mojej torby. Otworzył ją i nie reagując na moje sprzeciwy, zaczął przeszukiwać jej zawartość. Jakimś cudem udawało mu się odepchnąć mnie za każdym razem, gdy do niego podchodziłam. Nie pozostało mi nic, jak tylko siedzieć i obserwować, jak grzebie w moich ciuchach. Aż mnie zdziwiło, że nawet nie skomentował bielizny i brnął dalej, rozrzucając staniki i majtki wokół siebie. Uspokoił się dopiero po kilku minutach, gdy znalazł to, co chciał. Już miałam wstać i sprawdzić, o co chodziło mu przez cały ten czas, kiedy nagle rzucił we mnie parą leginsów.
- Te spodenki są za krótkie - mruknął pod nosem, podnosząc z podłogi i przechodząc do łazienki. - Kiedy ja chodziłem do szkoły, nauczyciele opierdalali za taki strój.
- Gadasz jak jakiś stary dziad - powiedziałam ze śmiechem, sprawdzając, które spodnie trafiły w moje ręce. Znalazł akurat moje ulubione. Przynajmniej tyle.
Zdjęłam szorty, gdy tylko usłyszałam szczęk zamka z drugiej strony drzwi. Wstałam z łóżka, aby naciągnąć na nogi czarny materiał. Niestety, moja niezdarność stwierdziła, że dziś wszystko szło mi za dobrze, dlatego też zaczęłam się plątać, skakać na wszystkie strony i w końcu wylądowałam na dywanie, klnąc jak głupia. Wiedziałam, że miałam zaledwie kilka sekund, zanim Louis wpadnie z powrotem do pokoju, dlatego zupełnie nie przejmując się potłuczonym tyłkiem, starałam się ubrać najszybciej jak to w ogóle możliwe. No i znowu dupa. Nic z tego nie wyszło i już po chwili stał nade mną szatyn bez koszulki, mierząc mnie pełnym rozbawienia wzrokiem.
- Czy ciebie nie można zostawić samej na pięć minut? - zapytał, podając mi rękę. Chwyciłam ją, podniosłam się i w końcu udało mi się założyć te nieszczęsne leginsy. Widziałam, jak chłopak resztką sił powstrzymywał się przed wybuchem śmiechu.
- Cóż za przyjemny poranek - uśmiechnęłam się szeroko, wywołując u niego podobną reakcję. Musiałam zrobić coś, żeby zamaskować zażenowanie.
- Tak, rzeczywiście, widok ciebie w bieliźnie sprawił, że od razu stał się lepszy - mrugnął w moim kierunku, a kumulacja tego gestu, jego słów i nagiego torsu sprawiła, że na chwilę kompletnie zaniemówiłam. Co gorsza, on doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego. - Nie wiem, skąd ten szok. Przecież widziałem cię już nawet bez niej.
- Nie musiałeś tego wspominać - jęknęłam niezadowolona, co jemu chyba sprawiło swego rodzaju przyjemność; ponownie się zaśmiał. Dupek. Za to jaki przystojny... Zdecydowanie nie powinnam myśleć o tym w tamtej sytuacji.
- Wiem, że nie musiałem - westchnął, znów robiąc kilka kroków w moją stronę. - Ale mimo wszystko, to wspomnienie jest... Interesujące. Nigdy wcześniej nikt nie prosił mnie o przebranie. Szkoda tylko, że tego nie pamiętasz - pokręcił głową, zaciskając usta.
- Jeśli o mnie chodzi, pasuje mi ta opcja. W ten sposób nie możesz mnie posądzić o molestowanie - burknęłam, odwracając się na pięcie i ruszając w kierunku drzwi. Zgarnęłam torbę z ziemi i po raz kolejny spojrzałam na Louisa. - Nie miałeś przypadkiem wziąć prysznica? Za dwadzieścia minut muszę wyjść, jeśli chcę zdążyć. Pospiesz się, proszę.
Nie czekając na jego odpowiedź, wyszłam na korytarz. Udałam się prosto do kuchni, po raz kolejny lawirując między resztkami z poprzedniego wieczoru. Nie byłam pewna, czy oby na pewno chciałam wiedzieć, co robili. Biorąc pod uwagę stan salonu, w obrót musiała pójść całkiem spora ilość alkoholu. Po dokładnym rozglądnięciu się wokół, mogłam naliczyć dziesięć butelek po whiskey. Jak na pięć osób, zawsze mogło być gorzej.
Niepewnie otworzyłam lodówkę, mając szczerą nadzieję, że nic z niej nie wyskoczy mi na twarz. Na szczęście, moje obawy się nie sprawdziły. Louis chyba rzeczywiście wybrał się na zakupy, bopółki zostały przepełnione jedzeniem do tego stopnia, że nie miałam pojęcia, jakim cudem drzwiczki się domykały. Wyglądało to tak, jakby postanowił wykupić większość marketowego asortymentu.
Jakimś cudem odnalazłam mleko w gąszczu zieleniny. W jednej szafce znalazłam miski, w drugiej płatki i idealne śniadanie miałam zapewnione. Bo w końcu po co zapewnić sobie zróżnicowaną dietę, kiedy można przez całe życie jechać na jednym i tym samym?
- Gotowa? - usłyszałam za plecami, w momencie, kiedy skończyłam jeść. Odwróciłam się gwałtownie na krześle, z zaskoczeniem odkrywając, że szatyn znajdował się zaledwie kilka centymetrów ode mnie, podpierając się na oparciu. Dopóki się nie odezwał, nie zdawałam sobie sprawy, że był tuż za mną. Chyba powoli traciłam zmysły.
Pokiwałam głową, wstałam z miejsca i odłożyłam miskę do zlewu. Znów przerzuciłam torbę przez ramię i wróciłam do Louisa, który czekał na mnie w progu pomieszczenia. Przepuścił mnie w drzwiach, choć w tym wypadku uznać to mogłam za brak kultury. Naprawdę nie obraziłabym się, gdyby utorował mi drogę w panującym w sąsiednim pomieszczeniu burdelu.
Spędziłam tu już wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, gdzie się kierować. Skręciłam w lewo, aby po chwili znaleźć się na klatce schodowej, prowadzącej wprost do garażu. Kilka stopni później, stanęłam na betonowej podłodze wśród otoczenia dziesiątek samochodów. Powoli się do tego przyzwyczajałam. Nawet do unoszącego się w powietrzu zapachu smaru i benzyny. Wszystko wydawało się już dziwne znajome, zupełnie jakbym przeszła z tym do porządku dziennego. Wyglądało na to, że przywykłam do nowych realiów, nawet jeśli nie do końca tego chciałam.
- Dzisiaj pora na Astona - chłopak podrzucił kluczyki, ciesząc się jak małe dziecko. Zwolnił blokadę, po czym oboje wsiedliśmy do auta. Odłożyłam torbę pod nogi i wyciągnęłam z kieszeni telefon, aby sprawdzić wszystkie portale społecznościowe. Zdecydowanie wolałam ogarniać to wszystko na laptopie, ale niestety, szkoła pogrzebała żywcem tą możliwość.
Już miałam wyciągać z kieszeni słuchawki, kiedy w jednej chwili przypomniałam sobie o tym, że obok mnie siedział Louis. Nie chciałam wyjść na niekulturalną, więc powstrzymałam pokusę włączenia swojej własnej muzyki. Zastanawiało mnie jedynie, dlaczego tak właściwie jechaliśmy w ciszy. Ile razy miałam przyjemność wsiadać z nim do jednego wozu, raczył mnie czymś z repertuarów dobrych zespołów rockowych, więc czemu tym razem nic takiego się nie stało?
Nie zamierzałam czekać, aż łaskawie coś włączy. Z uśmiechem na twarzy, i zbyt dużą pewnością siebie, nachyliłam się nad kokpitem, szukając wzrokiem odtwarzacza płyt CD. Byłam przekonana, że znalezienie go nie mogło być trudne, jednak los chyba dziś mi nie sprzyjał. Po dwóch minutach zaciętej walki z różnymi przyciskami udało mi się jedynie włączyć klimatyzację i spryskać szyby płynem. Sama nie wiedziałam, jak to zrobiłam, jednak nie chciałam w to wnikać. Chciałam tylko znaleźć odpowiedni guzik, bo ta cholerna cisza zaczynała mnie przytłaczać. Sytuacje, w których mogłam usłyszeć własne myśli w towarzystwie Louisa, byłam w stanie policzyć na palcach jednej ręki i szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na zwiększanie tej liczby. Zazwyczaj nie przynosiło to nic dobrego.
- Skarbie, jesteś całkowicie ślepa - powiedział i nie odrywając wzroku od drogi, jednym ruchem uruchomił radio. - A nawiasem mówiąc, masz strasznie mocny sen. Chciałem ci wczoraj zaproponować drinka, żeby uczcić moją wygraną w wyścigu, a ty jak gdyby nigdy nic mnie olałaś. Nawet nie drgnęłaś, kiedy starałem się cię obudzić - zaśmiał się, a ja fuknęłam pod nosem, opierając się z powrotem na fotelu i udając do reszty obrażoną. Szpaner.
Niestety, nie potrafiłam udawać wkurzonej. Piosenka „Best of You" autorstwa Foo Fighters nie pozwoliła mi zachować powagi ani chwili dłużej. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje usta wykrzywiły się w uśmiechu. Kiwałam głową w rytm muzyki, co chwilę podśpiewując cicho, mając szczerą nadzieję, że szatyn tego nie usłyszy. Nie oszukujmy się, nie było na to najmniejszych szans; wyłam jak pies ze złamaną nogą.
Minęło kolejne kilka piosenek i chcąc, nie chcąc, musiałam zakończyć swój niedorobiony koncert, gdy zaparkowaliśmy przed szkołą. Odwróciłam się do chłopaka, szczerząc się jak nienormalna. Dochodziła ósma, a mój humor był wprost idealny. Sama nie mogłam przypomnieć sobie sytuacji, kiedy ostatnio o tej porze na mojej twarzy gościł uśmiech. Zazwyczaj wyglądałam jak zombie z nieudolnym makijażem, który za cholerę nie zasłaniał ciemnych worów pod oczami.
- Dziękuję za podwózkę, tak czy siak się spóźnię. Zobaczymy się później - wypowiedziałam z taką szybkością, że sama ledwo rejestrowałam słowa. Bez uprzedzenia nachyliłam się nad siedzeniem, pocałowałam go szybko i wyszłam z samochodu. Poprawiłam pasek na ramieniu i prężnym krokiem kontynuowałam swoją niezbyt długą podróż z parkingu do liceum.
Do czasu, gdy nagle zatrzymałam się na środku chodnika. Moja mimika zmieniła się diametralnie, kiedy kąciki ust gwałtownie opadły w dół. Odwróciłam się, chcąc jeszcze raz zobaczyć Louisa, jednak po Astonie nie było śladu. Kurwa mać, ja go pocałowałam. I dotarło to do mnie dopiero po fakcie. Wyglądało na to, że cała sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
- Ellie! - zwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegło moje imię, w głębi duszy mając nadzieję, że to szatyn przyszedł, żeby przekazać mi coś, czego zapomniałam, czy coś w tym rodzaju. Przynajmniej mogłabym go przeprosić. Lecz nie. Los po raz kolejny postanowił mi pokazać, jak bardzo mnie nienawidzi, stawiając mi przed nosem nikogo innego, jak Jonathana we własnej osobie.

1 komentarz:

  1. Hejo. Jednak nie wytrzymałam i nadrobiłam wszystko na wattpadzie, haha. Świetne rozdziały, naprawdę jestem twoją wielką fanką. Czekam na dalsze losy! Pozdrawiam, Weronika :)

    OdpowiedzUsuń