sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 24.

Odchrząknęłam w zakłopotaniu, spuszczając wzrok z twarzy chłopaka na płytki, które w tamtym momencie stały się nadzwyczaj ciekawe. Do jasnej cholery, czemu niczego nie pamiętałam? Czemu rozum nie mógł mnie zaszczycić chociażby krótką wzmianką o tych nieszczęsnych dwóch pocałunkach? Tak bardzo chciałam je pamiętać. Nie miałam ochoty wysłuchiwać jego przeprosin, nie za to, co zrobił. Jeśli chodziło o mój stosunek do całej tej sytuacji, pragnęłam z całego serca wpierdolić osobie, która dosypała mi coś do tego głupiego drinka. W ogóle, po co piłam? Mogłam nie tykać alkoholu, wszystko byłoby piękniejsze.
- Tym bardziej nie masz mnie za co przepraszać - powiedziałam, przerywając tym samym panującą w pomieszczeniu ciszę. Szatyn podniósł gwałtownie wzrok, marszcząc brwi. Chyba naprawdę myślał, że się zdenerwuję. Boże, nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy raczej rozpaczać nad jego niedomyślnością. - Po pijaku robię dziwne rzeczy - zaśmiałam się i w końcu uwolniłam dłoń z jego uścisku. Wytarłam ją ręcznikiem, wiszącym obok i odwróciłam się w celu znalezienia jakichś plastrów, bandaży, czegokolwiek, czym mogłabym opatrzeć ranę.
Nim jednak zdążyłam wykonać chociażby najmniejszy ruch, Louis znów chwycił moją rękę. Przyłożył namoczoną w spirytusie gazę do mojego palca, a ja syknęłam, czując nieprzyjemne szczypanie. Znów napotkałam jego zmartwione spojrzenie, gdy za pomocą dwóch kawałków taśmy przytrzymał materiał w miejscu.
- Jesteś bardziej niezdarna niż mi się wydawało - prychnął, kręcąc głową z dezaprobatą. Mimo wszystko na jego twarzy nagle zawitał uśmiech. Zaplótł ramiona na piersi i przestąpił kilka kroków w tył, by oprzeć się o kuchenny blat. Wyglądało na to, że wszystko powoli wracało do normy.
- Muszę się przebrać - zmieniłam temat, nie chcąc rozmawiać o moim kalectwie koordynacyjno-ruchowym. - Tym razem sama, jakoś trzeba dojechać do akademika. Wybacz, ale twoje ciuchy nie będą najlepiej wyglądać w busie. Wiesz, wolę uniknąć spojrzeń w stylu „ma na sobie bokserki, może uciekła przed jakimś narwańcem". Nie chcę ci zniszczyć opinii.
- Za dużo gadasz - westchnął nagle, po raz kolejny przeczesując włosy palcami. - Nie musisz się przebierać, odwiozę cię - dodał, a ja gwałtownie potrząsnęłam głową w odpowiedzi.
- Żadnych podwózek o drugiej nad ranem, musisz być wykończony, nigdzie nie jedziesz - z tymi słowami chwyciłam go za ramię i siłą wyprowadziłam go z kuchni. Salon przemierzyliśmy w akompaniamencie chóru przeciągłych ochów i achów, bo przecież to oczywiste, że kiedy ciągnęłam go za sobą w stronę sypialni, nie wyglądało to za dobrze. Jako moje podsumowanie otrzymali jedynie środkowy palec, bo na więcej nie byłam w stanie się zdobyć.
Starałam się przypomnieć trasę, prowadzącą do pokoju chłopaka, a gdy w końcu ją odnalazłam, od razu ujrzałam drzwi, za którymi znajdowała się sypialnia. Nacisnęłam na klamkę, wciągnęłam go za sobą i zatrzasnęłam za sobą drewnianą powłokę.
- Powiesz mi, po co mnie tu przytargałaś? - zapytał znudzonym tonem; cała moja brawurowa akcja nie wywarła na nim żadnego wrażenia.
- Masz iść spać - rozkazałam z groźbą wyczuwalną gdzieś w tle mojego głosu. Szatyn spojrzał na mnie, unosząc brew i szczerząc się jak nienormalny.
- Zróbmy tak - zaczął, siadając na łóżku, na którym jeszcze kilkanaście minut temu spałam ja. Pogładził pościel otwartą dłonią, rozprostowując zmięte fragmenty. - Albo ja odwożę ciebie, albo ty śpisz u mnie, a właściwie ze mną, bo Niall i Nikki zajmują pokój Lottie, Harry wziął gościnny, Dominic drugi, a kanapa jest niewygodna jak ja pierdolę. Nie zamierzam na niej spać, a tym bardziej skazywać na to ciebie, więc wybieraj.
- Przecież i tak nie zasnę - mruknęłam, patrząc na niego z wyrzutem. - Po prostu pójdę na przystanek, wsiądę w autobus i wrócę do siebie, to naprawdę żaden problem.
- To jest problem i to całkiem spory. Nie zamierzam cię puścić samej w środku nocy gdziekolwiek, a co dopiero pozwolić ci jechać publicznym środkiem transportu. To nie jest bezpieczne nawet w dzień, nie chcę nawet myśleć, kogo mogłabyś spotkać o tej porze - warknął, niedbale wzruszając ramionami. Było w nim tyle sprzeczności na raz, że powoli nie mogłam się w nich połapać. Niby się o mnie martwił, choć jego postawa wyrażała coś zgoła innego. Niby mnie przepraszał za środową noc, a szybko przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego. Ale zaraz, to pewnie ja wszystko niepotrzebnie roztrącałam. - Zresztą, powiedziałaś, że nie zaśniesz, więc co za różnica, czy nie będziesz spała tu, czy tam?
- Dla mnie spora. Siedzę ci na głowie od dwóch dni, chciałabym ci dać chwilę wytchnienia, zamiast dostarczać dodatkowych kłopotów - powiedziałam, przysiadając na materacu tuż obok chłopaka. Czy on naprawdę musiał wszystko tak utrudniać? Już dawno byłabym w moim pokoju. Co bym robiła? Sama nie wiem. Zapewne sprzątała.
- Pomyśl o tym tak; nie ma tu Amy i Kate, masz więcej przestrzeni dla siebie, moje wyborne towarzystwo... Ja widzę same plusy - uśmiechnął się w moim kierunku, na co ja wywróciłam oczami. Dlaczego zawsze musiał mieć rację, nawet gdy sam nie był tego świadomy?
- Niech ci będzie, ale pod jednym warunkiem - uniosłam w górę palec wskazujący, machając nim przed twarzą mojego towarzysza. Skupił na mnie całą swoją uwagę, niemo ponaglając mnie, do zdradzenia, o co chodziło. - Zagraj mi coś.
Wskazałam na pianino. Louis na chwilę odwrócił wzrok, jednak po kilku sekundach jego oczy znów spoczęły na mnie. Non stop gościł w nich błysk ekscytacji, gdy gwałtownie podniósł się z miejsca, odsunął klapę instrumentu i przejechał kolejno po wszystkich klawiszach.
Spod jego palców wypływała skądś znana mi melodia, jednak za nic w świecie nie mogłam jej skojarzyć, dopóki nie zaczął śpiewać. Dopiero kiedy słowa zaświdrowały mi w uszach, zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem nie domyśliłam się, że to właśnie ta piosenka. Ta, której mogłabym słuchać na okrągło i nigdy by mi się nie znudziła.
Come up to meet you, tell you I'm sorry
You don't know how lovely you are
I had to find you, tell you I need you
Tell you I set you apart
Z kolejnymi wersami śpiewał coraz pewniej, zupełnie jakby był w swoim żywiole. Raz za razem zmieniał tempo, dostosowując je do swojego, oryginalnego wykonania, zupełnie niepodobnego do stylu Coldplay.
Tell me your secrets and ask me your questions
Oh, let's go back to the start
Running in circles, coming up tails
Heads on a silence apart
Sama nie zauważyłam, gdy nagle znalazłam się tuż obok Louisa, uważnie obserwując każdy jego ruch. Wyłapywałam każdy pojedynczy szczegół. To, jak zaczerpywał powietrza przy każdej osobnej linijce. To, z jaką delikatnością jego palce muskały czarno-białe klawisze. To, ile pasji było w całym tym występie, którego za nic w świecie nie mogłam opisać jako „amatorski".
Nobody said it was easy
It's such a shame for us to part
Nobody said it was easy
No one ever said it would be this hard
Oh, take me back to the start
Muzyka powoli cichła i choć chciałam zatrzymać szatyna, powiedzieć, żeby jeszcze nie przestawał, żadne słowo nie chciało się wydostać z mojego gardła. Poczułam jedynie, jak gorące łzy spływają po moich policzkach. Z trudem łapałam każdy pojedynczy haust powietrza, kiedy w jednej sekundzie silne ramiona zamknęły mnie w szczelnym uścisku, przyciskając do klatki piersiowej chłopaka.
- Hej, nie płacz - szepnął tuż przy moim uchu, starając się znaleźć jakiś sposób, aby mnie pocieszyć. Niestety, to nie wystarczyło. Wciąż histeryzowałam jak głupia przez jedną, głupią piosenkę. Piosenkę, która swoją drogą nigdy nie powinna opuścić jego ust w mojej obecności. No, chyba, że za wszelką cenę pragnął wywołać u mnie atak płaczu. - Co się stało?
Na to pytanie zwyczajnie nie potrafiłam udzielić odpowiedzi. Odkąd tylko usłyszałam tą melodię dobre dziesięć lat wcześniej, od razu wywołała u mnie bezgraniczny smutek. Jako ośmioletnie dziecko sama nie wiedziałam dlaczego, reakcja była mimowolna. Jednak z biegiem lat, coraz bardziej zastanawiałam się nad słowami. Analizowałam je codziennie, coraz bardziej pogrążając się w dziwnej melancholii, ogarniającej mnie za każdym razem, gdy odtwarzałam kolejne wersy w myślach.
Koniec końców wyszło na to, że nigdy nie potrafiłam zachować spokoju, słysząc wspaniałe „The Scientist" i za każdym razem nachodziła mnie nieprzemożona ochota na wylanie z siebie wszystkich emocji. Tym razem nie było inaczej.
- Ciężko mi to sprecyzować - uśmiechnęłam się przez łzy, po chwili odrywając się od Louisa i przecierając twarz. - Przepraszam.
- Nie masz za co - powiedział cicho, po czym gestem wskazał, żebym poszła za nim. Nie miałam zamiaru się opierać. Nie tym razem. Zwyczajnie nie widziałam w tym wszystkim sensu. Bo po co udawać zimną sukę przy kimś, kto jednym spojrzeniem potrafi cię rozgryźć na wylot?
Chłopak usiadł na łóżku, ponownie rozkładając ręce w moim kierunku. Bez wahania weszłam na materac i znów wtuliłam się w jego koszulkę.
- Może porozmawiamy o czymś przyjemniejszym? - zapytał, a ja jedynie pokiwałam głową. - Mówiłaś, że po alkoholu robisz różne dziwne rzeczy. Co ty na to, że ja opowiem ci swoje najgorsze doświadczenie, a ty swoje?
I po raz kolejny przytaknęłam bez słowa. Wsłuchałam się w ciszę, która zapanowała w pomieszczeniu, w oczekiwaniu na jego słowa.
- Akcja wyglądała tak, że ja, Styles, Niall i taki jeden cioł, Liam, postanowiliśmy się upić w trupa, żeby zapomnieć na chwilę o tym, że przegraliśmy cztery auta w wyścigu. Poszliśmy do klubu, bo wiadomo, alkohol i dziewczyny często idą w parze. Tak się złożyło, że wódka jakoś średnio mi podchodziła, więc zastopowałem po pięciu szotach. Mój błąd, mogłem jednak schlać się bardziej, przynajmniej nie mógłbym się ruszyć z miejsca. W każdym razie, postanowiłem, że pójdę na balkon, obserwować tłum z góry. Nie wiem, jakim cudem wtoczyłem się na górę, ale kiedy już się tam znalazłem, podszedłem do pierwszej lepszej dziewczyny z tekstem „jest elementarna zasada: co stanęło, to opada, więc wykorzystaj sytuację" i chcąc oprzeć się o barierkę, spierdoliłem się ze schodów. Nic z tego nie pamiętałem, ale koleżanka, do której wtedy podszedłem to Nikki.
Płacz ustąpił gdzieś w połowie jego wypowiedzi, a słysząc ostatnie dwa zdania, po prostu zaczęłam zwijać się ze śmiechu. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa, dopóki nie napotkałam jego karcącego spojrzenia.
- Boże, moje przy tym to nic. Kiedy powiedziałam w kuchni o „różnych dziwnych rzeczach" miałam głównie na myśli powód mojego przyjazdu do Londynu. Moja osiemnastka przeniosła się do liceum i rozwaliliśmy całą szkołę. Nie mam pojęcia, skąd wzięliśmy farby fluorescencyjne, ale po tej akcji, budynek świecił jak choinka. Wywalili mnie ze szkoły, a mama stwierdziła, że w takim razie wyśle mnie do internatu.
- Masz rację, przy mnie wypadasz krucho - zaśmiał się, przyciskając mnie do siebie jeszcze mocniej niż do tej pory. - Ale co do jednego jestem pewien.
Podniosłam wzrok, aby złapać z nim kontakt chociażby na chwilę. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy jego błękitne tęczówki spotkały moje brązowe.
- Jeszcze nigdy tak bardzo się nie cieszyłem, że kogoś wyjebali ze szkoły - zaśmiał się, chowając twarz przy mojej szyi. Był pierwszą osobą, której powiedziałam to wszystko i szczerze mówiąc, wcale tego nie żałowałam. Chowałam to przed wszystkimi jak jakiś wielki sekret, choć tak naprawdę nie było ku temu powodów, a uświadomił mi to dopiero on, dodatkowo wcale nie mając tego na celu. Naprawdę było w nim coś, czego nie potrafiłam pominąć. Coś, co sprawiało, że moje serce zaczynało bić w kurewsko szybkim tempie.
--
Hej, hej! Po pierwsze, przepraszam, że nic nie dodawałam przez, łał, przeszło miesiąc :') Blogger jest zupełnie niekompatybilny z moim komputerem, co chwilę coś mi się zawiesza i no, jest jak jest.
Dziś dodałam dwa rozdziały, zostało jeszcze... Osiem. Tak, jak mówiłam kiedyś, na wattpadzie bardzo często pojawiają się z wyprzedzeniem. Resztę dodam oczywiście na bloga w przeciągu kilku następnych dni :D
Gdyby komuś nie chciało się czekać LINK tu są dostępne pozostałe notki :)
Do usłyszenia! xx

2 komentarze:

  1. Kocham
    Kocham
    Kocham
    Nie mogę się nexta
    Rozdział jak zwykle wspaniały

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha historia Lou mnie o prostu rozwaliła =D

    OdpowiedzUsuń