środa, 15 lipca 2015

Rozdział 30.

Posłałam Carterowi nikły uśmiech, wymijając go. Żywiłam szczerą nadzieję, że zrozumie aluzję i nie zechce dotrzymywać mi towarzystwa ani chwili dłużej. Przecież nawet się z nim nie przywitałam, a to dawało chyba jasny przekaz. Gdybym miała ochotę na jakiekolwiek kontakty z nim, zatrzymałabym się, to oczywiste. Najwyraźniej nie dla niego, bo niemal natychmiast usłyszałam za sobą przyspieszone kroki. Cholerny pech.
- Gorszy dzień, huh? – zapytał, doganiając mnie. Pokiwałam niemrawo głową, nie zamierzając się odzywać. Wolałam, żeby słowa „był dobry, dopóki się nie pojawiłeś" nie wypłynęły z moich ust. Może i coś w tym chłopaku naprawdę mi nie pasowało; może reakcja Louisa, gdy tylko usłyszał jego nazwisko, delikatnie mówiąc, mnie zaskoczyła, ale mimo wszystko nie chciałam nastawiać się negatywnie do kogokolwiek już w pierwszym dniu szkoły. – Od czego zaczynamy? Zapomniałem spisać rozkładu zajęć – powiedział, a ja kątem oka zauważyłam, jak jego dłoń wędruje do karku.
- Nie musiałeś niczego spisywać, są dostępne na stronie szkoły – mruknęłam, zaciskając palce na pasku torby. Musiałam przyznać, że byłam coraz bardziej zdenerwowana. – Angielski – dodałam po chwili, znów go wyprzedzając, gdy w tłumie zauważyłam Nikki. Przemknęłam między ludźmi, aby znaleźć się tuż obok blondynki, która gestykulowała zacięcie, rozmawiając przez telefon. Odsunęłam się nieco, chcąc uniknąć przypadkowego ciosu.
- Możesz mu przekazać, że jest jebanym chujem i nie mam w tej kwestii nic więcej do powiedzenia – warknęła, odwracając się gwałtownie w moim kierunku. Zmierzyła mnie wzrokiem, a jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz. – Muszę kończyć – rzuciła i od razu schowała komórkę do kieszeni.
- Chcę wiedzieć, kto jest tym jebanym chujem? – zapytałam, mając nadzieję na rozluźnienie napiętej atmosfery. Dziewczyna przeczesała włosy palcami i pokręciła głową z wyraźnym zrezygnowaniem.
- Chcesz czy nie, twój chłopak czasami zachowuje się jak kompletny dupek – odparła, ruszając w kierunku budynku. Ja z kolei zostałam w tyle, niezdolna do postawieniu choćby jednego kroku. Mogłam się domyślić, że mówiła o Louisie, jednak nie wiedziałam, skąd przyszło jej do głowy akurat takie określenie. Sama nie miałam pojęcia, jak określić to, co właściwie było między nami. Raz traktowałam go jak skończonego idiotę, raz jak przyjaciela, a kiedy indziej jak kogoś więcej; przykładem na to była sytuacja sprzed kilku minut. – Czemu nie idziesz?
- Idę, idę – mruknęłam pod nosem, po chwili zrównując się z blondynką. – Dobrze zrozumiałam, że chodzi o Louisa? – W odpowiedzi otrzymałam pobłażliwe spojrzenie w akompaniamencie cichego prychnięcia.
- Pewnie, że o niego. Przecież widać, że klei się do ciebie jak... - zamilkła na chwilę, przystając na środku chodnika. – Nawet nie mam na to określenia. Po prostu, ostatnio spędza z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek innym. Harry zaczął narzekać, że nie ma z kim pić – zaśmiała się, otwierając przede mną drzwi, prowadzące do głównego holu.
- Ale nie zmienia to faktu, że nie jesteśmy razem – burknęłam. Ta rozmowa była naprawdę niezręczna. Nie miałam szczególnej ochoty na dzielenie się z innymi tym, czego sama nie rozumiałam. Nieraz zupełnie nie widziałam sensu w tym, co szatyn mówił lub robił, tak też było z tymi nieszczęsnymi pocałunkami. Mimo, że sama zainicjowałam jeden, nie mogłam dociec, co znaczyły one dla niego. Nie byłam nawet pewna, co znaczyły dla mnie.
- Skoro tak mówisz – westchnęła, naciskając na klamkę kolejnych drzwi. Raz jeszcze musiałam przestąpić na bok, kiedy w jednej chwili blondynka wycofała się o kilka kroków pod wpływem nagłego uderzenia. Krótki pisk pozbawił mnie na parę sekund słuchu, a kiedy wreszcie się otrząsnęłam, zobaczyłam, jak na ramionach Nikki uwiesza się jakaś dziewczyna.
Blond włosy przysłoniły całą jej twarz, a gdy w końcu je odgarnęła, pierwsze, co zauważyłam, to jej rozbiegane błękitne oczy, dodatkowo podkreślone ciemnym makijażem. Usta pomalowane bordową szminką rozciągnęła w niebotycznych rozmiarów uśmiechu, który za nic nie chciał zmniejszyć się ani o milimetr, a zdawał się jedynie powiększać. Kiedy stanęła na ziemi, dostałam idealne porównanie obu dziewczyn. Były praktycznie tego samego wzrostu i niemal jednakowej budowy. Tak samo chude i wysokie. Tak samo przy jednej, jak i przy drugiej wyglądałam jak niedorobiony karzeł. Przy najbliższej okazji musiałam podziękować rodzicom.
- W tym roku musimy ograniczyć wagary, nie chcę powtarzać tej samej klasy po raz trzeci.
- To ty zawsze znajdowałaś jakieś wymówki. Jeśli nie będziesz mnie namawiać, nie będę nigdzie chodzić – żachnęła się Nikki, patrząc na swoją przyjaciółkę z udawanym wyrzutem. Niestety, nie mogła dłużej powstrzymać uśmiechu. Po raz kolejny zamknęły się nawzajem w uścisku. Ja z kolei stałam z boku, obserwując wszystko, nie mając pojęcia, co tak właściwie powinnam zrobić. Wolałam nie wchodzić między tą dwójkę.
Widząc, że zaczynają rozmowę na następny temat, postanowiłam dać im spokój. Ominęłam je w progu i wkroczyłam do klasy. Zszarzały błękit ścian niezbyt ciekawie kontrastował z podłogą w odcieniu wymiocin. Obdarte ławki, popisane krzesła, porysowane szyby w oknach, lampy co chwilę migające niewyraźnym światłem. Kilka par oczu spoczęło na mnie, wywiercając dziury w moim ciele. Zaczynałam tęsknić za prywatną szkołą.
Przeszłam od razu do wolnego miejsca z tyłu pomieszczenia, mając szczerą nadzieję, że nie dosiądzie się do mnie Jonathan. W myślach błagałam o kogokolwiek, byle nie jego. Co on w ogóle robił w moim roczniku? Wyglądał na starszego. Osobiście strzelałabym, że był z tego samego roku, co Louis. Z drugiej strony, Nikki też była starsza.
W klasie pojawiało się coraz więcej ludzi i niebawem zjawił się i nauczyciel, od progu krzycząc, by wszyscy zajęli swoje miejsca.
- Wolne? – Moje modły ponownie tego dnia się nie spełniły. Podniosłam wzrok, nie mając szczególnej ochoty na napotkanie zielonych tęczówek szatyna stojącego nade mną. Dlaczego, do jasnej cholery, uczepił się akurat mnie?
- Zajęte – usłyszałam, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, a po mojej lewej usiadła koleżanka Nikki. Uśmiechnęła się do Jonathana, przez twarz którego przeszedł niezidentyfikowany cień. Zacisnął szczękę, bez słowa odwracając się na pięcie i zajmując jedyne wolne miejsce, przede mną.
- Dziękuję – szepnęłam do blondynki, wyjmując podręczniki z torby. Zmierzyła mnie spojrzeniem, by w końcu zatrzymać je na mojej twarzy.
- Nie dziękuj mnie, tylko jej. – Podążyłam za jej wzrokiem, zatrzymując go na Nikki, siedzącej obok szatyna. Zerkała na niego co kilka sekund, zupełnie jakby bała się zostawić go w spokoju na trochę dłużej. – Jestem Susan.
- Elizabeth – odparłam, unosząc lekko kąciki ust. Nie miałam pojęcia, jakim cudem miałabym przeżyć ten rok.
Lekcje minęły w miarę szybko i bezproblemowo. Nie musiałam uciekać od Jonathana tylko ze względu na fakt, że Nikki i Susan wciąż się koło mnie kręciły i w sumie, byłam im za to wdzięczna. Co prawda ciągłe pytania o moją przeszłość, dlaczego mieszkałam w akademiku, czemu nie ma ze mną rodziców, trochę męczyły, jednak nie zamierzałam narzekać. Wolałam rozmawiać z nimi i zwyczajnie omijać niektóre szczegóły, niż robić to przy wyjątkowo nachalnym chłopaku.
Odetchnęłam głęboko, gdy tylko wyszłam z budynku liceum. Pierwszy dzień za mną, zostało tylko... Została tylko cała reszta. Nie chciałam nawet myśleć o tej niebotycznej liczbie. Naprawdę nie wiedziałam, jak to wszystko przetrwać.
Wolnym krokiem ruszyłam w stronę parku, marząc jedynie, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. O ile w środku stolicy można w ogóle mówić o czymś takim, jak świeże powietrze. Przemierzałam kolejne alejki, coraz bardziej oddalając się od krzyków i zgiełku, tworzonych przez tutejszą młodzież. Mogłabym przysiąc, że w życiu nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Wyjątek stanowiły centra handlowe, ale to inna kategoria. Popchnęłam żelazną bramkę, i kontynuowałam moją wędrówkę między drzewami, lecz kiedy wreszcie znalazłam ławkę na uboczu, powietrze przeciął klakson. Machinalnie zwróciłam głowę w tamtym kierunku. Nawet nieszczególnie zdziwił mnie fakt, że przy ogrodzeniu stał czarny Shelby. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami, podnosząc się z miejsca. Wyglądało na to, że nie miałam co liczyć na chociażby chwilę spokoju.
- Mówiłem przecież, że po ciebie przyjadę – powiedział Louis na powitanie. Usiadłam na fotelu obok, zerkając na niego z ukosa. Wyglądał dokładnie tak samo, jak rano. Wciąż miał na sobie tą samą białą koszulkę z nadrukiem Aerosmith, czarne spodnie i tego samego koloru adidasy. I wciąż był tak samo idealny.
- Naprawdę? – zdziwienie przebrzmiewało w moim głosie. Zapięłam pas, rzucając torbę pod nogi. Chłopak posłał mi spojrzenie pełne dezaprobaty, po chwili wbijając wzrok z powrotem w przednią szybę.
- Tak, wczoraj – westchnął, wystukując na kierownicy rytm „I Want It All" Queen. Czasami zastanawiałam się, czy w ogóle słuchał czegoś, co nie pochodziło z XX wieku.
- W takim razie przepraszam, albo cię nie słuchałam, albo zapomniałam. Podejrzewam raczej pierwszą opcję.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Szatyn jedynie pokręcił karcąco głową, jednak wciąż dostrzec mogłam zarys uśmiechu. Omiotłam wzrokiem jego profil, po raz kolejny przyłapując się na tym, że nie miałam ochoty odwracać wzroku. Jego błękitne tęczówki, rzęsy, rzucające cień na policzki, usta, które zwilżył językiem...
- Znów się gapisz – zaśmiał się pod nosem.
- Stwierdziłam, że dawno tego nie robiłam i muszę nadrobić zaległości – odparłam niemal od razu. Louis zatrzymał się na światłach i wlepił we mnie spojrzenie. Zapadła między nami dziwna cisza, zakłócana jedynie przez dźwięki „Crazy Little Thing Called Love". Piosenka bardzo adekwatna do sytuacji. Przynajmniej w moim wypadku. Pierdolone hormony.
Kiedy otwierał usta, aby coś powiedzieć, w jednej chwili dobiegł nas równocześnie klakson i dzwonek telefonu. Chłopak natychmiast ruszył, zauważając, że światło zmieniło się na zielone, i przesunął palcem po ekranie komórki, sprawiając, że muzyka ucichła na rzecz Nialla po drugiej stronie linii.
- Uprzedzam, że jesteś na głośnomówiącym – burknął, zacieśniając uścisk na kierownicy.
- Sytuacja kryzysowa! Czerwony alarm! Przysięgam, Louis, nie pamiętam większej tragedii! – wydzierał się histerycznie, wprawiając zarówno mnie, jak i mojego towarzysza w, lekko mówiąc, zaniepokojenie.
- Mów co się dzieje, zamiast biadolić jak jakaś stara...
- Greta jest chora! – krzyknął. – Nie jadłem nic od wczoraj, a sam wiesz, że wszystko wyrzygałem. Jestem głodny jak cholera, nie zamierzam wpieprzać żadnego śmieciowego żarcia, a mój obiad stoi pod wielkim znakiem zapytania przez jebaną grypę!
- Niall, do jasnej cholery, ty skończona męska cipo! Będę w domu za dziesięć minut i zamierzam ci tak wpierdolić, że obiad podadzą ci kroplówką! – warknął szatyn, zmieniając biegi i gwałtownie przyspieszając. - Jeszcze się, kurwa, nie nauczyłeś, że z takimi bzdurami masz dzwonić do Harry'ego albo Dominica? Myślałem, że naprawdę coś się stało!
- Umiem robić nie najgorsze spaghetti – wtrąciłam, zwracając na siebie uwagę obojga kolegów. Przynajmniej tak wnioskować mogłam po tym, że Louis ponownie zerknął w moją stronę, a po drugiej stronie słuchawki zapanowała kompletna cisza.
- W takim razie mam nadzieję, że jesteś gotowa przygotować porcję jak dla wojska. Ten idiota wpierdoli wszystko w nieograniczonych ilościach.
- Jeśli sos będzie boloński, ewentualnie neapolitański, możemy wysłać Gretę na emeryturę. Spróbuj zrobić carbonare, a nie wybaczę ci tego do końca twoich dni. To samo tyczy się słodko-kwaśnego. Musicie zrobić zakupy, do zobaczenia.
Połączenie zostało przerwane, a ja starałam się przetworzyć wszystkie informacje. Biorąc pod uwagę te wymagania, chyba rzeczywiście poważnie się wkopałam. Zastanawiałam się, czy jeśli coś zepsuję, Niall nie wyrzuci mnie z domu.
--
Dobra, cztery rozdziały do dodania i będziemy na bieżąco. Jutro to wszystko ogarnę, także, no. Na dziś to wszystko, co miałam do powiedzenia, dziękuję za uwagę i wszystkie komentarze, nic tak nie motywuje, jak Wasza opinia :D

2 komentarze: