czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 32.

Mimo wszelkich wątpliwości i obaw, posiłek przebiegł lepiej niż się spodziewałam. Jak się okazało, zarówno z Sophią jak i z Liamem rozmawiało się naprawdę świetne. Oboje mieli wspaniałe poczucie humoru, cały czas sypali sarkastycznymi uwagami, najczęściej w swoim kierunku. Jednak koniec końców, każda ich obelga względem drugiego kończyła się pocałunkiem lub objęciem i przeprosinami. Z kolei ja i Louis siedzieliśmy w niemal idealnej ciszy, jedynie przyglądając się im z boku, co, nie dało się ukryć, było nieco krępujące.
Najgorsze i tak były pytania o to, jak ma się nasz związek; w gruncie rzeczy nieistniejący. I choć chciałam od razu wytłumaczyć, że to zwykła pomyłka, za każdym razem przerywał mi Louis, mówiąc, żeby oszczędzili nam zbytecznego wywiadu. Niezupełnie rozumiałam, dlaczego nie mógł po prostu powiedzieć, że to tylko nieporozumienie, ale pomimo to, nie sprostowałam tego ani raz. W sumie, miało to swoje plusy. Szatyn chyba wczuł się w rolę, bo bezustannie trzymał moją dłoń, gładząc ją kciukiem. Zastanawiałam się, jak jadł swoją pizzę tylko lewą ręką.
Gdy wreszcie znalazłam się w samochodzie, odetchnęłam z ulgą. Dostałam chwilę spokoju, kiedy wsiadłam do auta, a Louis został na chwilę zajęty przez Liama. Stali przy jego Lexusie, śmiejąc się z czegoś i obficie przy tym gestykulując. Oparłam się na fotelu, mrużąc lekko powieki, jednak nie odrywając przy tym wzroku od dwójki chłopaków. Dziwnym wydał mi się nagle fakt, że Louisa znałam od zaledwie kilku miesięcy. Czułam się przy nim tak naturalnie, że ciężko było mi uwierzyć, iż poznaliśmy się w lipcu, a do tego przy pierwszym spotkaniu wylał na mnie sok. Przypomniałam sobie, jak denerwował mnie samą swoją obecnością w pobliżu i zaczęłam się zastanawiać, kiedy właściwie mi to minęło.
- Z czego się tak szczerzysz? - zapytał chłopak, wsiadając do samochodu. Odwróciłam się w jego kierunku, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że rzeczywiście się uśmiechałam.
- Ciągle nie odkupiłeś mi telefonu - zauważyłam, przekrzywiając lekko głowę. Odpalił silnik i uniósł nieznacznie kąciki ust.
- A ty wciąż wisisz mi sok - zaśmiał się, wjeżdżając na główną drogę. „Charlie Brown" rozbrzmiało w radiu, a ja nie pytając chłopaka o zdanie, zwiększyłam głośność, nie zważając nawet na to, że od muzyki pulsowało mi w uszach. - I wciąż lubię tą piosenkę - oblizał wargi, po czym zaczął nucić razem z Chrisem. Zmarszczyłam brwi, nie do końca kojarząc, o co mu chodziło. Dodatkowo nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wspominał, że lubi Coldplay.
Mimo wszystko, nie chciałam wnikać w to w tamtej chwili. Znów miałam przyjemność usłyszeć jego głos, dodatkowo w jednym z moich ulubionych utworów, więc nie zamierzałam niszczyć tej chwili. Ponownie przymknęłam oczy, chcąc jak najbardziej nacieszyć się tą chwilą, która niestety trwała zdecydowanie zbyt krótko.
Dojechaliśmy do domu w przeciągu zaledwie kilku minut. Szczerze, nie miałam pojęcia, jakim cudem podróż minęła tak szybko. Ostatnio czas upływał w zawrotnym tempie i w sumie, sama nie wiedziałam, dlaczego. Towarzystwo Louisa było tak wciągające, że nieraz zupełnie się zapominałam. Nasze rozmowy zdawały się nie mieć końca i szczerze mówiąc, cieszyłam się z każdej spędzonej z nim minuty. Dziwiło to nawet mnie, głównie dlatego, że chyba nigdy wcześniej nie przywiązałam się do nikogo aż tak bardzo.
Wysiadłam z samochodu, gdy tylko zatrzymaliśmy się na miejscu w garażu. Przewiesiłam torbę przez ramię i nie czekając, aż Louis do mnie dołączy, pobiegłam po schodach na górę. Aklimatyzacja w tym otoczeniu nie zajęła mi szczególnie długo. Czułam się tu zdecydowanie lepiej niż w zatłoczonym akademiku i chyba każdy zdążył przywyknąć do mojego widoku. Nie zawracałam sobie nawet głowy tym, jak wyglądam, co często spotykało się z uwagami Harry'ego. Najczęściej słyszałam, że powinnam się uczesać i włożyć spodnie, czego nie uważałam za konieczne, gdy chodziłam w przydługawych koszulkach Louisa. Chcąc nie chcąc, dzieliłam z nim sypialnię, a mając dostęp do jego szaf, nie mogłam się powstrzymać; po prostu musiałam przywłaszczyć sobie kilka T-shirtów. Ich właściciel nie miał zresztą nic przeciwko, chyba zaakceptował fakt, że lepiej śpi mi się w jego rzeczach niż moich własnych.
Rzuciłam torbę w kąt i od razu przeszłam do kuchni. Wzięłam szklankę i sięgnęłam do lodówki po sok. Co prawda napis na karteczce głosił „nie ruszajcie tego, pierdoleni szmaciarze", jednak zdążyłam się już przyzwyczaić do chorobliwej terytorialności Dominica. Szczególnie, jeśli chodziło o kuchnię. Chyba nikt nie przejmował się jego skargami.
- Ten obiad był porażką - westchnął Louis, wchodząc do pomieszczenia, wcześniej zdejmując buty w progu. - Przysięgam, nigdy więcej nie wyjdę nigdzie z Liamem. A już na pewno nie wezmę ze sobą ciebie. Ten człowiek nie ma za grosz wyczucia.
- Właściwie dlaczego myślał, że jesteśmy razem? - zapytałam, gdy on sięgnął po ten sam karton, który chwilę temu odłożyłam na miejsce. Tak, jak mówiłam, wszyscy mieli w dupie zażalenia bruneta.
- Bo mu to powiedziałem - wzruszył ramionami, odwracając ode mnie wzrok. Zawisła między nami cisza i choćbym nie wiem, jak chciała, nie miałam pojęcia, czym mogłabym ją przerwać. Modliłam się jedynie, by szklanka nie wypadła z moich rąk, bo naprawdę, było blisko. - Traktuję cię jak swoją dziewczynę, więc dlaczego miałbym mówić, że jesteś koleżanką? Jeszcze uznałby cię za wolną i do wzięcia. Lubi bawić się w swatkę, więc wolałem nawet nie ryzykować.
- Rzeczywiście, za duże ryzyko - mruknęłam pod nosem, niezdolna do dodania czegokolwiek. Chyba byłam w szoku. Jego bezpośredniość mnie przytłoczyła.
- Jeśli chcesz, mogę to wszystko sprostować - powiedział, mijając mnie w drodze do salonu. Śledziłam go spojrzeniem przez kilka sekund, dopóki się nie otrząsnęłam. Odepchnęłam się od kuchennego blatu, ruszając za nim przez kolejne pokoje, aż do sypialni.
Wszędzie walały się moje rzeczy. Biurko dotąd niezbyt często używane, tonęło w książkach i zeszytach. Kartki walały się po całym blacie, wystawały z szuflad i leżały luźno na podłodze. Moje ubrania niemal wysypywały się z szafy, w której upchnęłam je na szybko, a te, które uznałam za niepotrzebne przy takiej a nie innej pogodzie, zostały rozrzucone po podłodze, komodach i pianinie. W łazience obok sprawy nie miały się lepiej. Kosmetyki były dosłownie wszędzie.
- Tak właściwie, nie mam nic przeciwko temu - odezwałam się w końcu, kończąc oględziny pokoju. Słysząc moje słowa, szatyn zatrzymał się gwałtownie. Odwrócił się w moją stronę z czymś na kształt niedowierzania wymalowanym na twarzy.
- Czyli, teoretycznie, gdybym zapytał cię o chodzenie, zgodziłabyś się? - zapytał, podchodząc bliżej. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać szaleńczy uśmiech, który starał się wpełznąć na moje usta. Wzruszyłam ramionami i tym razem to ja uciekłam wzrokiem. Policzki mi cierpły.
- Prawdopodobnie tak.
- I również teoretycznie, gdybym powiedział, że rzeczywiście mi się podobasz, nie narzekałabyś?
- Nie miałabym na co.
Nie zdążyłam nawet ponownie na niego zerknąć, kiedy poczułam jego usta na swoich. Mimowolnie zamknęłam oczy, a moje dłonie powędrowały do jego torsu, kurczowo ściskając materiał jego koszulki. Wystarczyło, że pozwoliłam sobie na uśmiech, a jego język od razu wślizgnął się między moje wargi. Pozwoliłam mu kontynuować, nawet nie zamierzałam się odsunąć.
- Więc pozostaje mi tylko spytać, czy chcesz być moją dziewczyną? - odezwał się w końcu, na chwilę przerywając pocałunek tylko po to, by wsunąć ręce do tylnych kieszeni moich jeansów i przyciągnąć mnie jeszcze bliżej.
- Nie wiem, po co pytasz. Odpowiedź jest raczej oczywista - zaśmiałam się, spuszczając głowę, tylko po to, żeby nie widział, jak bardzo się rumienię. Takie sytuacje zdecydowanie nie należały do moich ulubionych, choć musiałam przyznać, że cieszyłam się jak głupia. Nawet jeśli nie potrafiłam tego pokazać.
- Nie dla mnie - żachnął się, chwytając za mój podbródek i unosząc go w górę.
- Pewnie, że chcę - wybełkotałam. Wydawało mi się, że czułam się nieswojo, ale potem wszystkie emocje się pomieszały, gdy zamknął moje usta swoimi. Decyzja była dobra, to wiedziałam na pewno. Gorzej, że nie miałam pojęcia, co dalej.
- Dobrze mieć to za sobą - szepnął chyba bardziej do siebie niż do mnie. - A teraz wybacz, całe to popołudnie jest tak posrane, że muszę iść się pobić z workiem - mruknął, wypuszczając mnie z objęć. Pokiwałam głową, niezdolna do tego, by ruszyć się z miejsca. Po raz kolejny cmoknął mnie w policzek i odszedł, zostawiając mnie zupełnie skonsternowaną. Cała ta rozmowa przebiegła tak szybko, że wciąż nie docierało do mnie, co właściwie się stało. Przecież to nie mogło być prawdziwe. To wszystko było zbyt dziwne, żeby mogło być prawdziwe. Musiałam posegregować wszystkie fakty w głowie, a żeby to zrobić, potrzebowałam czegoś, czym mogłabym się zająć.
Wykorzystałam pierwszy pomysł, jaki przyszedł mi do głowy i wzięłam się za sprzątanie. Uznałam, że życie w chlewie nie plasowało się na liście moich celów, a że cały bałagan, panujący w pomieszczeniu był jedynie moją winą, postanowiłam się tym zająć, zanim Louis zdążyłby się do czegoś doczepić. Jak dotąd miałam spokój i wolałam, żeby tak zostało.
Poukładanie ciuchów i wszystkiego, co zajmowało miejsce na biurku i niepotrzebnie zagraconych półkach, trwało dobre pół godziny. Łazienka drugie tyle. Naprawdę nie miałam pojęcia, że w miesiąc mogłam urządzić taki burdel. Dopiero po skończonej robocie opadłam na łóżko z cichym warknięciem. Zmęczyłam się. Pieprzone porządki.
Zerknęłam na zegarek, a zauważając, że chwilę temu minęła godzina, odkąd Louis opuścił pokój, postanowiłam przejść się do niego. Chciałam zobaczyć, co robił i w ogóle... Przerażało mnie to nadmierne zainteresowanie. Stawałam się jakąś wścibską idiotką po kilkunastu minutach związku, co do którego nie byłam nawet pewna. Nadszedł dobry czas, aby obstawiać zakłady, ile ze mną wytrzyma. Dycha za tydzień, stówa za miesiąc.
Weszłam na górę tak cicho, na ile pozwalały mi drewniane, lekko skrzypiące schody. Nie musiałam się nawet rozglądać, by zauważyć Louisa naparzającego w worek. Pozbył się koszulki, został jedynie w sportowych spodenkach, sięgających mu do kolan. Mokre od potu włosy zaczesał do tyłu, co kilka sekund przeskakiwał w miejscu, raz za razem wykonując coraz to gwałtowniejsze ciosy. Mięśnie na jego plecach oraz te na rękach napinały się z każdym uderzeniem, a ja nie mogłam oderwać wzroku. Jeżeli to całe chodzenie nie było tylko żartem, to mogłam śmiało uznać siebie za pieprzoną szczęściarę.
- Nie wiedziałam, że Liam aż tak cię wkurwił - powiedziałam, zwracając na siebie uwagę szatyna. Odwrócił się na chwilę, zaraz na nowo wracając do worka.
- Nie tylko to muszę odreagować - mruknął bardziej do siebie niż do mnie. - Jesteś moją pierwszą dziewczyną od bardzo długiego czasu. Chyba trochę za bardzo przejąłem się twoją odpowiedzią, nie mogę opanować emocji - wydyszał, a ja zmarszczyłam brwi. Nie dość, że ta chora sytuacja była tak nierealna, to całość wyglądała tak, jakby on nie chciał tego wszystkiego. Zupełnie tak, jakby zmuszał się z jakiegoś powodu.
- Nie rób nic na siłę - odpowiedziałam natychmiast, po raz kolejny sprawiając, że zastopował swoje ruchy.
- Chyba się nie zrozumieliśmy - uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy zdjął z dłoni rękawice i podszedł do mnie, po drodze chwytając butelkę wody. - Ja się do niczego nie zmuszam. Może nie umiem tego okazać, bo nie oszukujmy się, jestem w tych sprawach beznadziejny, ale naprawdę chcę z tobą być. Chcę móc powiedzieć, że jesteś moja i chcę, żebyś ty mogła zrobić to samo. Nawet, jeśli nie wyrażam tego w taki sposób, w jaki byś chciała, zależy mi. Tak, jak mówię, jestem cały twój - rozłożył ramiona na boki, a ja przez chwilę stałam w miejscu, nie mając bladego pojęcia, co zrobić. Cholera, to wszystko było takie nierzeczywiste.
- Ładny monolog - zauważyłam, przestępując kilka kroków w jego kierunku. - Ale jeśli ty jesteś słaby w wyrażaniu uczuć, to ja czuję się jak jakiś beton - zaśmiałam się, a chłopak automatycznie mi zawtórował.
- Ważne, że mój beton - westchnął i nie czekając dłużej, nachylił się, ponownie złączając nasze usta. To wszystko naprawdę wyglądało jak jeden niesamowicie długi, popieprzony sen, z którego za nic w świecie nie chciałam się budzić. Nie mogłam, a może nie chciałam uwierzyć, że to wszystko mogło być prawdą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz